ETAP II : Dookoła Ślęży
Czwartek, 21 kwietnia 2011
Dzień wcześniej tuż przed snem obmyśliłem sobie i zdecydowałem się iść dzisiaj na mecz o ile będą jeszcze bilety oraz wybrać się na Ślężę. Wstałem więc o 9:00 jako że kasy stadionowe zostały otwierane godzinę później. Zjadłem ostatnią bułkę, która mi się ostała no i Horalky - 1 sztukę. Bilety MPK już kupiłem sobie. Idę z kasą na autobus 126 albo 134 bo tylko one jeżdżą Grabiszyńską koło stadionu. W sumie jeździły często, ale musiałem chwilkę poczekać. I co?? Co ja widzę? O ZGROZO!!! Pani Kópa idzie przez pasy na Nowym Dworze!!! Ale horror. Dosłownie 10 m ode mnie. Co ona tam do ciężkiej cholery robiła? Odwróciłem się na chwilę co by mnie nie zauważyła przypadkiem. Widziałem ją z profilu i od tyłu. Na 99,99 % to była ona. Co ja mówię?! To była ona na 2000 % !!! Kogo jak kogo ale Kopę poznam wszędzie i zawsze :/ W swoich butach ni to czarnych ni to białych "jacksonówkach", w jej jeansach ulubionych, no i w czerwonej kurtce. Fryzura to jak w mordę strzelił jej. I mógłbym mieć wątpliwości w tej chwili czy to aby na pewno ona, ale...Czerwone światło jej wyskoczyło i musiała chwilkę podbiec na chodnik. Ten bieg Kópy rozwiał jakiekolwiek wątpliwości! Ileż razy ona zasuwała z dziennikiem do klasy bięgnąc po korytarzu. To był ten sam ruch bioder - TO ONA! :D :D :D Ale się uśmiałem. No w jakimś Pasażu, Magnolii, na rynku to rozumiem że można ją spotkać skoro mówiła że często jest we Wrocku, ale gdzie tam aż na Nowym Dworze?! ;D Zapewne szła na Halę Strzegomską, ale to już nie mój interes. Po 2 minutach zajechał mój autobus i pojechałem po bilet. Ale dzień zaczął mi się kapitalnie wesoło...
Przed kasami stało dosłownie 5 osób. Biletów nie zabrakło. Kupiłem za 25 zł wejściówkę na Mecz Przyjaźni o godzinie 20 i już wracałem na autobus powrotny. Kurde :/ Czekałem chyba 30 minut, no ale trudno. Nie będę przecież w upale szedł 4,5 km na Nowy Dwór. Dotarłem do mieszkania, spakowałem co trzeba i z jedną sakwą ruszyłem na Ślężę...
Ruszyłem na skróty przez oba Muchobory - dzielnice Wrocławia Zachodniego. Na ulicy Avicenny spotkałem tą fajną i malutką stacyjkę jak na Wrocław. Pamiętam ją doskonale. Ile to razy przejeżdżałem z dziadkiem w dzieciństwie koło tej stacji jadąc po pomarańcze czerwonym jak krew Fiatem Cinquecento do okolicznej wsi za Wrocławiem...Piękne czasy. Ale to już nie wróci :(

Trochę się pogubiłem na tych nowych osiedlach przy ulicy Wiejskiej, ale jakoś dotarłem na tę Czekoladową, a następnie już na Bielany. Tam znalazłem drogę na Świdnicę i puściłem się kawałek tą też drogą krajową. Po drodze mijałem oczywiście Autostradę A4.

Na tej drodze było za dużo aut i TIRów, a ona sama była zbyt wąska do bezpiecznej jazdy. Dojechałem tylko do Tyńca a tam poszedłem do sklepu spożywczego. To była godzina 14 - najgorętszy okres dnia. Musiałem napić się Coli, ale jak widać nie tylko ja miałem przerąbane...

Zjechałem z drogi głównej i już tymi wiochami ku Ślęży. Mapę miałem i wiedziałem jak jechać bez podpowiedzi okolicznej ludności. Po drodze napotkałem się na tory kolejowe i kolejną ciekawą stacyjkę. Oczywiście byłoby to kardynalnie dziwne jakby nikt tam nie mieszkał :D Budynek fajny, a tory jeszcze "cieplutkie" - tzn. wyjechane aż błyszczały więc jakiś ruch kolejowy musiał tam być...

Dalej już przez ładnie położone między polami drogi asfaltowe do Rękowa.

Na trasie spotkałem kilku kolarzy zarówno na MTB jak i crossach czy szosach. Starsi Panowie od razu mi machali a młode buce nawet nie odpowiadają. Może to byli Czesi ? :D W Nasławicach odbiłem już na Sobótkę. Byłem tu z rodzicami kilka lat temu no i muszę przyznać że bardzo ładnie tutaj się zrobiło. Ostatnie moje wrażenie było całkiem odwrotne. Szare, opuszczone miasteczko, a teraz widzę że to jednak niezłe miejsce.

Z rynku udałem się na Strzegomiany - zaczynały się górki. Potem jechałem na Sulistrowiczki. Po drodze musiałem się rozebrać z górnej części aby oddać mocz. Dziki ten strój. W tej miejscowości jest znany mi doskonale punkt czerpania wody. Ładnych kilka razy jechałem tutaj z ojcem napełniać butle wodą "górską". Ogólnie to koło Ślęży byłem jakieś 20 razy. Z tego pewnie 10 razy byłem na szczycie. Reszta to siedzenie na polanie przed górą oraz napełnianie owych butli.
Za Sulistrowiczkami zaczęło się niemałe wzniesienie. Wiedziałem że mam teraz do czynienia z Przełęczą Tąpadła...Obok przystanku jest polana na której też byłem wiele razy, ale jadąc tam autem nie zwracałem uwagi na trasę prowadzącą w to miejsce. No i było to wymagające wzniesienie, ale ja takie lubię. 1 km pod górę jak nie więcej i cały czas nachylenie. Coś jak podjazd pod Lanckoronę w ubiegłym roku. Tylko że tam podjazd miał 3 km, ale tempem 12 km/h dojechałem na jednym tchu powolutku co mi się bardzo podobało. A więc Przełęcz Tąpadła to taka namiastka gór.

Musiałem tam chwilkę odpocząć. Zaczerpnąłem łyka wody, zobaczyłem że jedzie jakaś dziewczyna na kolarce - pozdro było i tyle ;) Ona pomknęła w dół na Wiry a ja zaraz odbiłem na Sady w prawo. POTĘGA! Piękny 1,5 km zjazd w dół. Ale maksymalna prędkość mnie nie zadowoliła. Nie wiem czy spokojnie czy nerwowo ale byłem w stanie zrobić tam PB w granicach 70 km/h. Ale to nie takie proste. Po pierwsze nie miałem okularów, a więc już po drugim zakręcie miałem załzawione oczy - wręcz płakałem. Ponadto droga była wąska - w sumie jeden pas. Zakręty były zbyt ostre żeby nie przyhamować no i jeszcze te kamyczki na brzegach, że już o porośniętych krzakami nie wspomnę. Było zbyt niebezpiecznie żeby rozpędzić się na maksa zwłaszcza że nie miałem żadnej pewności że wchodząc w zakręt na pełnej szybkości i po optymalnym łuku zaraz mi nie wyjedzie zza krzaków z naprzeciwka jakieś auto, także tylko 61 km/h, ale będąc w górach w tym roku trzeba zrobić te 70 km/h i basta! Wyjechałem z lasu wprost na pole skąd widok był kapitalny mimo iż widoczność nie rozpieszczała. W sumie to 80-90 km dalej były już konkretne szczyty ;) Czechy mnie kusiły i kuszą coraz bardziej, ale jeszcze przyjdzie czas pojeździć i tam...

W miejscowości Sady były rzeczywiście piękne sady. Te drzewa owocowe na wiosnę wyglądają przecudnie. Bajka. To zdjęcie to tylko namiastka tego co tam było...

Z miejscowości Sady udałem się do Białej. I miałem pecha. Droga na odcinku 1 km była tak dziurawa że szok, a ja miałem z górki no i nie chciało mi się zwalniać poniżej 20 km/h. Nagle po 2 dziurach przejechałem i trach! coś strzeliło. Ale jadę dalej i po 2 sekundach kolejna dziura. Teraz to już wyleciała mi w powietrze lampka przednia. Widocznie łączenie przedniego bagażnika nie było dostatecznie dokręcone no i na jednej z dziur poszło w dół a lampka wkręciła mi się w koło i wyleciała w górę. W sumie to pozbierałem ją do kupy no i tylko gdzieś mi kawałek czarnej obudowy się zgubił, ale to mało istotny szczegół. Dokręciłem co trzeba, a lampkę odłożyłem do sakwy no i dalej na Chwałków. Stamtąd już na Strzelce, gdzie mój tato ma ulubiony lokal. Podawany tam za 11 zł kotlet schabowy jest wg niego najlepszym jaki jadł w życiu i jeździ tam jak tylko ma okazję ;) Poznałem ten lokal mimo iż byłem w nim tylko raz kilka lat temu.
Musiałem teraz wjechać na główną drogę co kosztowało mnie wiele nerwów. Pełno TIRów no i osobówek pędzących ponad 100 km/h. Ujechałem może ze 3-4 km i jeden gościu dosłownie prawie mnie zahaczył o łokieć lusterkiem. Powiedziałem dość. Odbiłem na Mietków. Tam chociaż miałem spokój na drodze, a i jezioro chciałem sobie zobaczyć.

Jechałem 3 km żwirowym nasypem tuż przy jeziorze aż dojechałem do Kopalni. Bałem się o opony bo aż się prosiło o gumę na takich kamieniach. Kopalnia za to dosyć pokaźna.

Okazało się że wyjechałem trochę za daleko bo aż w Borzymgniewie. Tam zrobiłem dodatkowe 1,5 km bez większego sensu, ale po chwili dostrzegłem trasę na Mietków. Biedna to wioska. Stamtąd już prościutko choć jednym skrótem do Kątów Wrocławskich nad Autostradą A4. Bardzo dużo fabryk jest wokół tamtego odcinka A czwórki.

Zobaczyłem ten piękny, kameralny rynek w Kątach i miałem mieszane odczucia. Kiedyś myślałem że ta miejscowość jest bardzo mała - może ze 2 tys. mieszkańców. Teraz zobaczyłem że dość duże to miasto. Pomyślałem że skoro ma ładniejszy dużo rynek od Sycowa to może ma nawet i 10 tys. Jednak na wikipedii znowu potwierdziły się moje wcześniejsze przypuszczenia. Ma ta miejscowość 5 tysięcy. Czyli prawda leży po środku tak na prawdę. Na rynku podszedł do mnie jeden Pan i sam zaproponował pomoc. Powiedział mi jak najszybciej dojechać do Skałki skrótami. Dzięki koleś ;) Jednak musiałem się zacząć spieszyć albowiem była juz 18:40 a ja dopiero byłem w Kątach. Zakładałem że wrócę o 18 na Nowy Dwór, wykąpie się i pojadę spokojnie na mecz a tu lipa. Trzeba było gnać. Ale skrócik fajny się okazał, a i jaki malowniczy.

Dojechałem do tej Skałki i już tylko w prawo i długaaa prosta do Wrocławia. Po drodze mijałem jakieś działki i nigdzie nie skręcając miałem wrażenie że jednak źle pojechałem, ale jeden Pan powiedział mi że po prostu przesunięto granice jednej wioski i mogłem mieć takie wrażenie że gdzieś niepotrzebnie skręciłem.
Ten też Pan wiózł mnie na kole od Smolca do Muchoboru czyli jakieś 3 km. Tempo miał 27 km/h więc nie chciało mi się go wyprzedzać a tylko uwiesiłem się za nim na jakiś czas. W Muchoborze jednak naszły mnie siły, a i czas gonił to zerwałem się i już przyśpieszyłem. O 19:25 byłem na Nowym Dworze. Późno, ale tylko wpadłem do mieszkania, rzuciłem rower, zjadłem troszkę ryby od babci, umyłem się w biegu no i na mecz! Wyszedłem z mieszkania o 19:36. Autobus zajechał o 19:44. Korków już nie było bo dużo ludzi w kościele pewnie było o tej porze. Przed bramą stadionową wylądowałem o 19:56 czyli teoretycznie na 4 minuty przed rozpoczęciem. Kolejka jak zwykle bardzo duża ;/ Mecz na szczęście zaczął się z opóźnieniem 4 minutowym. Z końca kolejki dało się słyszeć głośne krzyki w kierunku bramek wejściowych : "ruszcie d*py!, ruszcie d*py!" :D

Na mecz wszedłem w 5 minucie, a już w 3 minucie było 1:0 dla Śląska. Kurde, jak zwykle pech. Samobój Sobolewskiego. Każdego przy wejściu szlag trafiał jak słyszał okrzyk na trybunach, a on widział tylko metal bramek wejściowych ;/ No ale cóż, wbiłem na jakiś sektor trybuny otwartej i tam musiałem stać na schodach bo wszystko zapchane ;) Podobno było 8500 ludzi czyli max. na Śląsku. Ogólnie to fajny taki mecz przyjaźni. Pierwszy raz miałem okazję na takim być. Wszyscy wbijali na trybuny razem. Były zielono-czerwone trybuny. Wisła przegrała choć grała dużo lepiej wg mnie. Miała przewagę, ale nic z tego nie wyszło. Miałem wrażenie że trochę odpuściła ten mecz. Najlepszy na boisku był Maor.
Ma chłop zdrowie
Potem po meczu Wisła ładnie się zachowała i podziękowała kibicom mimo przegranej za doping. Poczekałem aż wszyscy wyjdą z trybun. Ojciec mnie już podwiózł do domu samochodem więc koniec dnia miałem wygodny. Ale na meczu muliłem równo. Byłem wypompowany po tym dystansie, ale było warto, choćby dla tych krajobrazów ;)
Przed kasami stało dosłownie 5 osób. Biletów nie zabrakło. Kupiłem za 25 zł wejściówkę na Mecz Przyjaźni o godzinie 20 i już wracałem na autobus powrotny. Kurde :/ Czekałem chyba 30 minut, no ale trudno. Nie będę przecież w upale szedł 4,5 km na Nowy Dwór. Dotarłem do mieszkania, spakowałem co trzeba i z jedną sakwą ruszyłem na Ślężę...
Ruszyłem na skróty przez oba Muchobory - dzielnice Wrocławia Zachodniego. Na ulicy Avicenny spotkałem tą fajną i malutką stacyjkę jak na Wrocław. Pamiętam ją doskonale. Ile to razy przejeżdżałem z dziadkiem w dzieciństwie koło tej stacji jadąc po pomarańcze czerwonym jak krew Fiatem Cinquecento do okolicznej wsi za Wrocławiem...Piękne czasy. Ale to już nie wróci :(

PKP Wrocław Zachodni - pamiętam...© completny
Trochę się pogubiłem na tych nowych osiedlach przy ulicy Wiejskiej, ale jakoś dotarłem na tę Czekoladową, a następnie już na Bielany. Tam znalazłem drogę na Świdnicę i puściłem się kawałek tą też drogą krajową. Po drodze mijałem oczywiście Autostradę A4.

Autostrada A4 w kierunku Wrocławia© completny
Na tej drodze było za dużo aut i TIRów, a ona sama była zbyt wąska do bezpiecznej jazdy. Dojechałem tylko do Tyńca a tam poszedłem do sklepu spożywczego. To była godzina 14 - najgorętszy okres dnia. Musiałem napić się Coli, ale jak widać nie tylko ja miałem przerąbane...

Nie tylko mnie upał nękał...© completny
Zjechałem z drogi głównej i już tymi wiochami ku Ślęży. Mapę miałem i wiedziałem jak jechać bez podpowiedzi okolicznej ludności. Po drodze napotkałem się na tory kolejowe i kolejną ciekawą stacyjkę. Oczywiście byłoby to kardynalnie dziwne jakby nikt tam nie mieszkał :D Budynek fajny, a tory jeszcze "cieplutkie" - tzn. wyjechane aż błyszczały więc jakiś ruch kolejowy musiał tam być...

PKP Pustków Żurawski© completny
Dalej już przez ładnie położone między polami drogi asfaltowe do Rękowa.

Ślęża 718 m.n.p.m. - jak na dłoni...© completny
Na trasie spotkałem kilku kolarzy zarówno na MTB jak i crossach czy szosach. Starsi Panowie od razu mi machali a młode buce nawet nie odpowiadają. Może to byli Czesi ? :D W Nasławicach odbiłem już na Sobótkę. Byłem tu z rodzicami kilka lat temu no i muszę przyznać że bardzo ładnie tutaj się zrobiło. Ostatnie moje wrażenie było całkiem odwrotne. Szare, opuszczone miasteczko, a teraz widzę że to jednak niezłe miejsce.

wyładniałe centrum Sobótki© completny
Z rynku udałem się na Strzegomiany - zaczynały się górki. Potem jechałem na Sulistrowiczki. Po drodze musiałem się rozebrać z górnej części aby oddać mocz. Dziki ten strój. W tej miejscowości jest znany mi doskonale punkt czerpania wody. Ładnych kilka razy jechałem tutaj z ojcem napełniać butle wodą "górską". Ogólnie to koło Ślęży byłem jakieś 20 razy. Z tego pewnie 10 razy byłem na szczycie. Reszta to siedzenie na polanie przed górą oraz napełnianie owych butli.
Za Sulistrowiczkami zaczęło się niemałe wzniesienie. Wiedziałem że mam teraz do czynienia z Przełęczą Tąpadła...Obok przystanku jest polana na której też byłem wiele razy, ale jadąc tam autem nie zwracałem uwagi na trasę prowadzącą w to miejsce. No i było to wymagające wzniesienie, ale ja takie lubię. 1 km pod górę jak nie więcej i cały czas nachylenie. Coś jak podjazd pod Lanckoronę w ubiegłym roku. Tylko że tam podjazd miał 3 km, ale tempem 12 km/h dojechałem na jednym tchu powolutku co mi się bardzo podobało. A więc Przełęcz Tąpadła to taka namiastka gór.

Przełęcz Tąpadła© completny
Musiałem tam chwilkę odpocząć. Zaczerpnąłem łyka wody, zobaczyłem że jedzie jakaś dziewczyna na kolarce - pozdro było i tyle ;) Ona pomknęła w dół na Wiry a ja zaraz odbiłem na Sady w prawo. POTĘGA! Piękny 1,5 km zjazd w dół. Ale maksymalna prędkość mnie nie zadowoliła. Nie wiem czy spokojnie czy nerwowo ale byłem w stanie zrobić tam PB w granicach 70 km/h. Ale to nie takie proste. Po pierwsze nie miałem okularów, a więc już po drugim zakręcie miałem załzawione oczy - wręcz płakałem. Ponadto droga była wąska - w sumie jeden pas. Zakręty były zbyt ostre żeby nie przyhamować no i jeszcze te kamyczki na brzegach, że już o porośniętych krzakami nie wspomnę. Było zbyt niebezpiecznie żeby rozpędzić się na maksa zwłaszcza że nie miałem żadnej pewności że wchodząc w zakręt na pełnej szybkości i po optymalnym łuku zaraz mi nie wyjedzie zza krzaków z naprzeciwka jakieś auto, także tylko 61 km/h, ale będąc w górach w tym roku trzeba zrobić te 70 km/h i basta! Wyjechałem z lasu wprost na pole skąd widok był kapitalny mimo iż widoczność nie rozpieszczała. W sumie to 80-90 km dalej były już konkretne szczyty ;) Czechy mnie kusiły i kuszą coraz bardziej, ale jeszcze przyjdzie czas pojeździć i tam...

widok na Karkonosze - południowy stok Ślęży...© completny
W miejscowości Sady były rzeczywiście piękne sady. Te drzewa owocowe na wiosnę wyglądają przecudnie. Bajka. To zdjęcie to tylko namiastka tego co tam było...

Najpiękniejsze sady w miejscowości Sady© completny
Z miejscowości Sady udałem się do Białej. I miałem pecha. Droga na odcinku 1 km była tak dziurawa że szok, a ja miałem z górki no i nie chciało mi się zwalniać poniżej 20 km/h. Nagle po 2 dziurach przejechałem i trach! coś strzeliło. Ale jadę dalej i po 2 sekundach kolejna dziura. Teraz to już wyleciała mi w powietrze lampka przednia. Widocznie łączenie przedniego bagażnika nie było dostatecznie dokręcone no i na jednej z dziur poszło w dół a lampka wkręciła mi się w koło i wyleciała w górę. W sumie to pozbierałem ją do kupy no i tylko gdzieś mi kawałek czarnej obudowy się zgubił, ale to mało istotny szczegół. Dokręciłem co trzeba, a lampkę odłożyłem do sakwy no i dalej na Chwałków. Stamtąd już na Strzelce, gdzie mój tato ma ulubiony lokal. Podawany tam za 11 zł kotlet schabowy jest wg niego najlepszym jaki jadł w życiu i jeździ tam jak tylko ma okazję ;) Poznałem ten lokal mimo iż byłem w nim tylko raz kilka lat temu.
Musiałem teraz wjechać na główną drogę co kosztowało mnie wiele nerwów. Pełno TIRów no i osobówek pędzących ponad 100 km/h. Ujechałem może ze 3-4 km i jeden gościu dosłownie prawie mnie zahaczył o łokieć lusterkiem. Powiedziałem dość. Odbiłem na Mietków. Tam chociaż miałem spokój na drodze, a i jezioro chciałem sobie zobaczyć.

widok na Ślężę z Mietkowa© completny
Jechałem 3 km żwirowym nasypem tuż przy jeziorze aż dojechałem do Kopalni. Bałem się o opony bo aż się prosiło o gumę na takich kamieniach. Kopalnia za to dosyć pokaźna.

Kopalnia Surowców Mineralnych w Mietkowie© completny
Okazało się że wyjechałem trochę za daleko bo aż w Borzymgniewie. Tam zrobiłem dodatkowe 1,5 km bez większego sensu, ale po chwili dostrzegłem trasę na Mietków. Biedna to wioska. Stamtąd już prościutko choć jednym skrótem do Kątów Wrocławskich nad Autostradą A4. Bardzo dużo fabryk jest wokół tamtego odcinka A czwórki.

rynek w Kątach Wrocławskich© completny
Zobaczyłem ten piękny, kameralny rynek w Kątach i miałem mieszane odczucia. Kiedyś myślałem że ta miejscowość jest bardzo mała - może ze 2 tys. mieszkańców. Teraz zobaczyłem że dość duże to miasto. Pomyślałem że skoro ma ładniejszy dużo rynek od Sycowa to może ma nawet i 10 tys. Jednak na wikipedii znowu potwierdziły się moje wcześniejsze przypuszczenia. Ma ta miejscowość 5 tysięcy. Czyli prawda leży po środku tak na prawdę. Na rynku podszedł do mnie jeden Pan i sam zaproponował pomoc. Powiedział mi jak najszybciej dojechać do Skałki skrótami. Dzięki koleś ;) Jednak musiałem się zacząć spieszyć albowiem była juz 18:40 a ja dopiero byłem w Kątach. Zakładałem że wrócę o 18 na Nowy Dwór, wykąpie się i pojadę spokojnie na mecz a tu lipa. Trzeba było gnać. Ale skrócik fajny się okazał, a i jaki malowniczy.

uroczy odcinek z Sadowic do Skałki© completny
Dojechałem do tej Skałki i już tylko w prawo i długaaa prosta do Wrocławia. Po drodze mijałem jakieś działki i nigdzie nie skręcając miałem wrażenie że jednak źle pojechałem, ale jeden Pan powiedział mi że po prostu przesunięto granice jednej wioski i mogłem mieć takie wrażenie że gdzieś niepotrzebnie skręciłem.
Ten też Pan wiózł mnie na kole od Smolca do Muchoboru czyli jakieś 3 km. Tempo miał 27 km/h więc nie chciało mi się go wyprzedzać a tylko uwiesiłem się za nim na jakiś czas. W Muchoborze jednak naszły mnie siły, a i czas gonił to zerwałem się i już przyśpieszyłem. O 19:25 byłem na Nowym Dworze. Późno, ale tylko wpadłem do mieszkania, rzuciłem rower, zjadłem troszkę ryby od babci, umyłem się w biegu no i na mecz! Wyszedłem z mieszkania o 19:36. Autobus zajechał o 19:44. Korków już nie było bo dużo ludzi w kościele pewnie było o tej porze. Przed bramą stadionową wylądowałem o 19:56 czyli teoretycznie na 4 minuty przed rozpoczęciem. Kolejka jak zwykle bardzo duża ;/ Mecz na szczęście zaczął się z opóźnieniem 4 minutowym. Z końca kolejki dało się słyszeć głośne krzyki w kierunku bramek wejściowych : "ruszcie d*py!, ruszcie d*py!" :D

na koniec dnia mecz przyjaźni Śląsk - Wisła© completny
Na mecz wszedłem w 5 minucie, a już w 3 minucie było 1:0 dla Śląska. Kurde, jak zwykle pech. Samobój Sobolewskiego. Każdego przy wejściu szlag trafiał jak słyszał okrzyk na trybunach, a on widział tylko metal bramek wejściowych ;/ No ale cóż, wbiłem na jakiś sektor trybuny otwartej i tam musiałem stać na schodach bo wszystko zapchane ;) Podobno było 8500 ludzi czyli max. na Śląsku. Ogólnie to fajny taki mecz przyjaźni. Pierwszy raz miałem okazję na takim być. Wszyscy wbijali na trybuny razem. Były zielono-czerwone trybuny. Wisła przegrała choć grała dużo lepiej wg mnie. Miała przewagę, ale nic z tego nie wyszło. Miałem wrażenie że trochę odpuściła ten mecz. Najlepszy na boisku był Maor.
Ma chłop zdrowie
Potem po meczu Wisła ładnie się zachowała i podziękowała kibicom mimo przegranej za doping. Poczekałem aż wszyscy wyjdą z trybun. Ojciec mnie już podwiózł do domu samochodem więc koniec dnia miałem wygodny. Ale na meczu muliłem równo. Byłem wypompowany po tym dystansie, ale było warto, choćby dla tych krajobrazów ;)
Dane wycieczki:
Km: | 112.16 | Km teren: | 5.00 | Czas: | 05:09 | km/h: | 21.78 | ||
Pr. maks.: | 61.00 | Temperatura: | 24.0 | Podjazdy: | 290m | Rower: | Giant |
Komentarze
No nie...!!! Pani Kópy nie znam i nawet o niej nie słyszałam, ale czytając opis pokładałam się ze śmiechu!! Genialne :) Fajnie poczytać sobie o starych "śmieciach", znaczy się Wrocław miałam na myśli... :)
Vampire - 20:11 niedziela, 24 kwietnia 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!