Wpisy archiwalne w miesiącu
Marzec, 2011
Dystans całkowity: | 504.74 km (w terenie 34.15 km; 6.77%) |
Czas w ruchu: | 21:08 |
Średnia prędkość: | 21.30 km/h |
Maksymalna prędkość: | 59.86 km/h |
Suma podjazdów: | 1565 m |
Liczba aktywności: | 12 |
Średnio na aktywność: | 42.06 km i 2h 06m |
Więcej statystyk |
Bez opóźnień na budowie!
Środa, 30 marca 2011
Miałem dzisiaj 6 lekcji czyli do 13:30. Wróciłem trochę zmęczony. Zjadłem pokaźną miskę zupy kapuścianej oraz kartofle ze serem - popiłem to wszystko puszką coca-coli. Najadłem się i napiłem dość mocno a i wczorajszy zaledwie 4,5 godzinny nocny sen robił swoje. Miałem ochotę rozebrać się i wskoczyć do łóżka i pospać parę godzin. Ale grzechem byłoby siedzieć w domu w taką pogodę. btw - Dostałem dzisiaj od kuriera MP 3 - "Sansa Clip +". Słuchawki dotarły już wczoraj. Sprawdziłem tylko sprzęt, pobawiłem się nieco, ale na test w terenie jeszcze przyjdzie czas...Długo się wybierałem ale jednak do godziny 16 dałem radę wyruszyć :)
Po pierwszych metrach wiedziałem że z dzisiejszego dobrego tempa będą nici. Tak mnie bolały dzisiaj mięśnie dwugłowe nóg że do tej pory czuję. Przedwczoraj zrobiłem zbyt intensywną sesję treningową w domu i tych kilkadziesiąt przysiadów dało o sobie znać. Do Komorowa dojechałem leciuteńkim tempem. Na górce dostrzegłem kolarza z naprzeciwka. Okazało się że ten kawał rozwalonego mięcha na ramie to nie kto inny jak David Dolata :D W krótkich spodenkach i koszulce oraz czarnych okularkach. Jednak nawet nie odpowiedział pozdrowieniem kolarskim. Widać że dopiero zaczyna w tym fachu chłopak...;) W Kraszowie w końcu, ale to w końcu remontują ten kawałek paskudnej drogi! Nareszcie Panowie. Do Międzyborza też się przeturlałem bardzo powoli i w centrum byłem ze średnią 19,5 km/h. Nie zatrzymywałem się nigdzie po drodze tylko prosto do celu zwłaszcza że późno wyjechałem a i czas jazdy był słaby. Za Klonowem skręciłem w prawo na Cieszyn. Zatrzymałem się tam na 15 sekund aby zrobić foto i już dalej na szosę. Następnie odbiłem w lewo na Domasławice. Jechałem cały czas wolno, ale jednym tchem przez co podróż była bardzo płynna i szybko czas leciał. Dobiłem mimo bólu w nogach to tego całego Goszcza. Mimo iż nie spotkała mnie Efelyna tak jak kaeres'a123 to zrobiłem foto kolejne i odpocząłem 2 minutki. Później jakoś gładko do Twardogóry. Na tę chwilę nie czułem w ogóle zmęczenia ani czasu. Całe te 30 km przeszło jakby obok mnie. Nic się na trasie nie działo. Można powiedzieć że był to taki typowy trening wytrzymałościowy.
Wjeżdżając do Twardogóry po raz kolejny się zdziwiłem co ci ludzie robią. Na najważniejszym skrzyżowaniu burmistrz zarządził zrobienie ronda. Wszystko wszędzie coś remontują - ale ja na to nie narzekam - tak powinno być. Kupiłem sobie na rynku tylko Kubusia Play, posiedziałem 8 minut, zjadając przy tym 2 Grześki i znowu nie chcąc tracić czasu ruszyłem na PKP jeszcze tradycyjnie już.
Tym razem o dziwo nie spotkałem pociągu ;) Passa została przerwana bezboleśnie jednak. Już mi się nie chciało nic zwiedzać tylko odbyć te kilometry i być w domu. A więc wyjechałem do Chełstówka a potem to już tymi pagórkami do Goli Wielkiej. Nawet się zdziwiłem że ten największy szczyt tj. około 260 m.n.p.m. zdobyłem tak leciutko mimo dokuczającego nadwyrężenia. Z Goli się furgnąłem 50 kilka na godzinę z czego nie byłem do końca zadowolony. Ten zryw za prędkością dnia kosztował mnie przyśpieszenie pulsu do końca wycieczki ;/ Nie wiem co mnie skusiło. Ogólnie to poprawiłem wtedy średnią sobie do ponad 20 km/h więc było już ok. Tym razem jadąc przez Drołtowice nie skręciłem na Zawadę jak zawsze tylko prosto skrótem i zarazem nie przejechaną przeze mnie jeszcze drogą na Biskupice. Ładne tereny i ładna nawierzchnia. W Biskupicach miałem już tylko 5 km do Sycowa i 45 minut do Zachodu Słońca. Odpocząłem no i już pojechałem w kierunku Św.Marka. Toteż m.in. ze względu na tę górkę wybrałem akurat tę alternatywę powrotu do domu. Doczłapałem się w okolice kościółka gdzie też bardzo długo mnie nie było. Taki piękny Zachód Słońca mnie zastał tam że nawet mi się nie chciało zjeżdżać w dół. Sikałem za koszem na śmieci aż tu nagle jacyś państwo przyjechali aż za kościół. Nie widzieli mnie nawet. Za 1 minutę widzę tego kolesia z auta, który po otwarciu bagażnika, wyrzuca z niego 2 czarne worki ze śmieciami ze skarpy! No nie wiedziałem czy mam mu zwrócić uwagę czy co, ale byłem oburzony że tak w biały dzień. Weszli na teren cmentarza a ja tylko spisałem numer rejestracyjny w razie czegoś. Granatowy Golf II - DOL 29YN. Na policję nie poszedłem choć miałem początkowo taki zamiar, ale bez dowodów(zdjęć) to bym wiele nie wskórał, a problemów nie chcę sobie dodawać. Zjechałem po dziurawej drodze z Marka i już tylko przez miasto do domu. Na kolację 2 krokiety i styknie.









Chciałem tym samym powiedzieć że było to moje pożegnanie z miesiącem marcem. Jutro już będę miał czas tylko na regenerację obolałych nóg. Policzyłem sobie kiedyś ile muszę jeździć w tym sezonie abym osiągnął wynik przynajmniej 5000 km na koniec roku. Wyszło mi że w marcu będę musiał przejechać jakieś 500 km. A więc jestem bardzo zadowolony, bo mimo iż zacząłem sezon z lekkim opóźnieniem to jednak wszystko idzie zgodnie z planem, stąd też mój dzisiejszy tytuł. W marcu zrobiłem 505 km więc jak dalej tak się będzie szczęśliwie wszystko układało to na koniec roku będę opijać swój osobisty sukces. Poza tym ostatnio coraz lepiej mi się układa w kwestiach wyjazdów. Wyjaśniają się co rusz to nowe szczegóły dotyczące wakacji...Marzec zapamiętam jako początkowo chłodny ale dobrze rokujący miesiąc na dalsze kwartały ;) Jest progres, plan wykonany. Jutro Dzień Przedsiębiorczości a więc wolne od szkoły mam. Zajmę się czyszczeniem swoich bike'ów.
Po pierwszych metrach wiedziałem że z dzisiejszego dobrego tempa będą nici. Tak mnie bolały dzisiaj mięśnie dwugłowe nóg że do tej pory czuję. Przedwczoraj zrobiłem zbyt intensywną sesję treningową w domu i tych kilkadziesiąt przysiadów dało o sobie znać. Do Komorowa dojechałem leciuteńkim tempem. Na górce dostrzegłem kolarza z naprzeciwka. Okazało się że ten kawał rozwalonego mięcha na ramie to nie kto inny jak David Dolata :D W krótkich spodenkach i koszulce oraz czarnych okularkach. Jednak nawet nie odpowiedział pozdrowieniem kolarskim. Widać że dopiero zaczyna w tym fachu chłopak...;) W Kraszowie w końcu, ale to w końcu remontują ten kawałek paskudnej drogi! Nareszcie Panowie. Do Międzyborza też się przeturlałem bardzo powoli i w centrum byłem ze średnią 19,5 km/h. Nie zatrzymywałem się nigdzie po drodze tylko prosto do celu zwłaszcza że późno wyjechałem a i czas jazdy był słaby. Za Klonowem skręciłem w prawo na Cieszyn. Zatrzymałem się tam na 15 sekund aby zrobić foto i już dalej na szosę. Następnie odbiłem w lewo na Domasławice. Jechałem cały czas wolno, ale jednym tchem przez co podróż była bardzo płynna i szybko czas leciał. Dobiłem mimo bólu w nogach to tego całego Goszcza. Mimo iż nie spotkała mnie Efelyna tak jak kaeres'a123 to zrobiłem foto kolejne i odpocząłem 2 minutki. Później jakoś gładko do Twardogóry. Na tę chwilę nie czułem w ogóle zmęczenia ani czasu. Całe te 30 km przeszło jakby obok mnie. Nic się na trasie nie działo. Można powiedzieć że był to taki typowy trening wytrzymałościowy.
Wjeżdżając do Twardogóry po raz kolejny się zdziwiłem co ci ludzie robią. Na najważniejszym skrzyżowaniu burmistrz zarządził zrobienie ronda. Wszystko wszędzie coś remontują - ale ja na to nie narzekam - tak powinno być. Kupiłem sobie na rynku tylko Kubusia Play, posiedziałem 8 minut, zjadając przy tym 2 Grześki i znowu nie chcąc tracić czasu ruszyłem na PKP jeszcze tradycyjnie już.
Tym razem o dziwo nie spotkałem pociągu ;) Passa została przerwana bezboleśnie jednak. Już mi się nie chciało nic zwiedzać tylko odbyć te kilometry i być w domu. A więc wyjechałem do Chełstówka a potem to już tymi pagórkami do Goli Wielkiej. Nawet się zdziwiłem że ten największy szczyt tj. około 260 m.n.p.m. zdobyłem tak leciutko mimo dokuczającego nadwyrężenia. Z Goli się furgnąłem 50 kilka na godzinę z czego nie byłem do końca zadowolony. Ten zryw za prędkością dnia kosztował mnie przyśpieszenie pulsu do końca wycieczki ;/ Nie wiem co mnie skusiło. Ogólnie to poprawiłem wtedy średnią sobie do ponad 20 km/h więc było już ok. Tym razem jadąc przez Drołtowice nie skręciłem na Zawadę jak zawsze tylko prosto skrótem i zarazem nie przejechaną przeze mnie jeszcze drogą na Biskupice. Ładne tereny i ładna nawierzchnia. W Biskupicach miałem już tylko 5 km do Sycowa i 45 minut do Zachodu Słońca. Odpocząłem no i już pojechałem w kierunku Św.Marka. Toteż m.in. ze względu na tę górkę wybrałem akurat tę alternatywę powrotu do domu. Doczłapałem się w okolice kościółka gdzie też bardzo długo mnie nie było. Taki piękny Zachód Słońca mnie zastał tam że nawet mi się nie chciało zjeżdżać w dół. Sikałem za koszem na śmieci aż tu nagle jacyś państwo przyjechali aż za kościół. Nie widzieli mnie nawet. Za 1 minutę widzę tego kolesia z auta, który po otwarciu bagażnika, wyrzuca z niego 2 czarne worki ze śmieciami ze skarpy! No nie wiedziałem czy mam mu zwrócić uwagę czy co, ale byłem oburzony że tak w biały dzień. Weszli na teren cmentarza a ja tylko spisałem numer rejestracyjny w razie czegoś. Granatowy Golf II - DOL 29YN. Na policję nie poszedłem choć miałem początkowo taki zamiar, ale bez dowodów(zdjęć) to bym wiele nie wskórał, a problemów nie chcę sobie dodawać. Zjechałem po dziurawej drodze z Marka i już tylko przez miasto do domu. Na kolację 2 krokiety i styknie.

nowy asfalt w Kraszowie© completny

kościół w Cieszynie© completny

i który mówi prawdę?© completny

stary Goszcz© completny

budowa ronda© completny

pięknie położony kościół w Twardogórze© completny

ratusz twardogórski© completny

PKP Twardogóra (ale czemu Sycowska?)© completny

kościółek na Św.Marku© completny
Chciałem tym samym powiedzieć że było to moje pożegnanie z miesiącem marcem. Jutro już będę miał czas tylko na regenerację obolałych nóg. Policzyłem sobie kiedyś ile muszę jeździć w tym sezonie abym osiągnął wynik przynajmniej 5000 km na koniec roku. Wyszło mi że w marcu będę musiał przejechać jakieś 500 km. A więc jestem bardzo zadowolony, bo mimo iż zacząłem sezon z lekkim opóźnieniem to jednak wszystko idzie zgodnie z planem, stąd też mój dzisiejszy tytuł. W marcu zrobiłem 505 km więc jak dalej tak się będzie szczęśliwie wszystko układało to na koniec roku będę opijać swój osobisty sukces. Poza tym ostatnio coraz lepiej mi się układa w kwestiach wyjazdów. Wyjaśniają się co rusz to nowe szczegóły dotyczące wakacji...Marzec zapamiętam jako początkowo chłodny ale dobrze rokujący miesiąc na dalsze kwartały ;) Jest progres, plan wykonany. Jutro Dzień Przedsiębiorczości a więc wolne od szkoły mam. Zajmę się czyszczeniem swoich bike'ów.
Dane wycieczki:
Km: | 53.64 | Km teren: | 0.10 | Czas: | 02:37 | km/h: | 20.50 | ||
Pr. maks.: | 53.37 | Temperatura: | 14.0 | Podjazdy: | 260m | Rower: | Giant |
Kobyla Góra - 284 m.n.p.m. + Ostrzeszów
Wtorek, 29 marca 2011
Pojechałem sobie dzisiaj na wycieczkę, jak się okazało później - bardzo ciekawą! Pogoda dobra, trasę ustaliłem na podstawie kierunku wiatru. Wyruszyłem o 15:20 i jakoś tak bez większego wysiłku zaraz byłem w Mąkoszycach. Odbiłem na Marcinki. W lesie fotografia z pomnikiem mordu na ks.Wincentym Rudzie. Teren zaczynał robić się wymagający. Cały czas minimalnie pod górkę. Musiałem ściągnąć chudszą z bluz bo Słońce nie dało żyć moim plecom. Nawierzchnia od Marcinek na sam szczyt wręcz fatalna, ale powolutku omijając dziury dotarłem na szczyt.
Szczyt piękny...Byłem pod krzyżem ostatnio jakieś 5 lat temu ;) Dla tego widoku na Kępno było warto pedałować! Po kilkunastu minutach przejeżdżając koło wieży radiowej natrafiłem na fajną ścieżkę rowerową w lesie. Wyjechałem z lasu i chciałem zobaczyć drogę w dół którą kiedyś zjeżdżałem do Parzynowa z rodzicami. Przyrzekłem sobie w wieku 5 lat że jak będę jeździć rowerem to właśnie tędy muszę zjechać! :D Droga owszem była bardzo stroma i można by ładnie popruć w dół, ale zrobiona z kamieni żeby nie powiedzieć taka polna droga z gruzem ;/ Tego szczegółu już nie zapamiętałem. Skręciłem zaraz w lewo i między domami wróciłem się na drogę główną, zataczając tym samym kółko pod szczytem. Po drodze pogonił mnie jeden burek :/ Na przystanku PKS mały odpoczynek i chęć wyśrubowania rekordu prędkości z tego roku. Na początku rozpędziłem się do 35-40 km/h a potem to już rura ile sił w nogach. Do prędkości 52 km/h patrzyłem na drogę, a potem chcąc dobić do sześciu dyszek patrzyłem tylko czy wynik rośnie na prędkościomierzu nie patrząc na drogę!!! Tam były takie dziury gdzieniegdzie że po zrobieniu rekordu bardzo byłem zły na siebie za takie nieodpowiedzialne zachowanie. Jedna dziura i mogła być guma albo nawet gleba co przy niemal 60 km/h byłoby dramatyczne w skutkach. Następnym razem bez kasku tak nie zaszaleje. Dojechałem do Parzynowa, troszkę pod górkę i już fiuuuuu....w dół przez Olszynę do Ostrzeszowa.
Na rynku trochę mi zeszło, kupiłem sobie piciu i jedzonko bo tradycyjnie z domu nic nie wziąłem. Pojechałem na PKP. Niemożliwe? - a jednak! Kolejny raz spotkałem pociąg - mam jakieś cholerne szczęście w tym sezonie :) Spotkałem ładnego pieska na dworcu. Taki spłoszony i jakby skądś uciekł. Dałem mu pół Snickersa. Jadł aż miło. Poszedłem przez tory na drugi peron, a ten osioł już mi zaufał i poleciał za mną :D Strasznie płochliwy - tylko raz dał się pogłaskać. Przejścia podziemne chociaż w Ostrzeszowie ogarnęli. Po wyjściu z PKP dowiedziałem się że ten milutki piesek ma na imię Maja więc też ładnie. Udałem się już obwodnicą na główne skrzyżowanie i rura na Syców. Trochę się za długo zasiedziałem na tej Kobylej Górze oraz w centrum Ostrza.
Dojechałem do Rojowa a tam w końcu ktoś zmądrzał i wziął ludzi do zrobienia drogi rowerowej. Najwyższa pora! Droga wąska a rowerzystów dojeżdżających nie brakuje. Dojechałem za Rojów i było odbicie w prawo. Skorzystałem z miłą chęcią z niego. Po pierwsze nigdy tam nie jechałem i byłem ciekaw co to takiego, a po drugie te diabelne samochody i tiry które mnie wymijały niemal hacząc po łokciu ;/ Przytłaczający był ruch dzisiaj. Ale pojechałem prosto - na mapie wychodziło że jak dobrze pojadę to nawet dotrę skrótem nad sam zalew. I tak też wyszło :) Przez te 3-4 km przejechało koło mnie może 5 aut a droga nawet ładna jak na "tylko ubitą" na mapie. Trochę przez pola, trochę przez las, ale wyjechałem wprost koło cmentarza czyli nad zalewem. W kierunku zalewu po kostce jechała pewna para rowerzystów. Pięknie odziani i w kaskach na góralach oboje. Podjechałem pod barierkę i tylko słyszałem Remika :D :D :D Ten koleś się nigdy nie zmieni. Widziałem go przez 100 m i tylko on mówił, a w dodatku głośno że cały las słyszał. Cały Remik :D Pojechałem promenadą do końca i odbiłem w las. Po piachu i pod górkę doczłapałem się do drogi głównej. Byłem bardzo zadowolony bo nie dość że wyszło mi bliżej i szybciej to jeszcze o wiele ciekawiej i przyjemniej się jechało. Kiedyś powtórzę tą trasę. Z Kobyłki już szybciutko do Mąkoszyc i Pisarzowic gdzie nawet się nie zatrzymałem tylko prosto nach Hause. Tempo marne wyszło ale duże przewyższenia były a i ja się na pięknej pogodzie rozleniwiłem.
Była to bardzo ciekawa i obfitująca w piękne widoczki i pogodę eskapada. Chyba najlepsza w tym roku. Kobyla Góra wysokością 284 m.n.p.m. nie robi wrażenia ale dla ludzi z nizin jest to frajda na nią wjechać i popatrzeć na wszystko wokół z góry. Niżej jeszcze daję linka z utworem który nuciłem cały wyjazd bo niedawno usłyszałem go po kilkuletniej przerwie, a stara miłość nie rdzewieje ;)




















Szczyt piękny...Byłem pod krzyżem ostatnio jakieś 5 lat temu ;) Dla tego widoku na Kępno było warto pedałować! Po kilkunastu minutach przejeżdżając koło wieży radiowej natrafiłem na fajną ścieżkę rowerową w lesie. Wyjechałem z lasu i chciałem zobaczyć drogę w dół którą kiedyś zjeżdżałem do Parzynowa z rodzicami. Przyrzekłem sobie w wieku 5 lat że jak będę jeździć rowerem to właśnie tędy muszę zjechać! :D Droga owszem była bardzo stroma i można by ładnie popruć w dół, ale zrobiona z kamieni żeby nie powiedzieć taka polna droga z gruzem ;/ Tego szczegółu już nie zapamiętałem. Skręciłem zaraz w lewo i między domami wróciłem się na drogę główną, zataczając tym samym kółko pod szczytem. Po drodze pogonił mnie jeden burek :/ Na przystanku PKS mały odpoczynek i chęć wyśrubowania rekordu prędkości z tego roku. Na początku rozpędziłem się do 35-40 km/h a potem to już rura ile sił w nogach. Do prędkości 52 km/h patrzyłem na drogę, a potem chcąc dobić do sześciu dyszek patrzyłem tylko czy wynik rośnie na prędkościomierzu nie patrząc na drogę!!! Tam były takie dziury gdzieniegdzie że po zrobieniu rekordu bardzo byłem zły na siebie za takie nieodpowiedzialne zachowanie. Jedna dziura i mogła być guma albo nawet gleba co przy niemal 60 km/h byłoby dramatyczne w skutkach. Następnym razem bez kasku tak nie zaszaleje. Dojechałem do Parzynowa, troszkę pod górkę i już fiuuuuu....w dół przez Olszynę do Ostrzeszowa.
Na rynku trochę mi zeszło, kupiłem sobie piciu i jedzonko bo tradycyjnie z domu nic nie wziąłem. Pojechałem na PKP. Niemożliwe? - a jednak! Kolejny raz spotkałem pociąg - mam jakieś cholerne szczęście w tym sezonie :) Spotkałem ładnego pieska na dworcu. Taki spłoszony i jakby skądś uciekł. Dałem mu pół Snickersa. Jadł aż miło. Poszedłem przez tory na drugi peron, a ten osioł już mi zaufał i poleciał za mną :D Strasznie płochliwy - tylko raz dał się pogłaskać. Przejścia podziemne chociaż w Ostrzeszowie ogarnęli. Po wyjściu z PKP dowiedziałem się że ten milutki piesek ma na imię Maja więc też ładnie. Udałem się już obwodnicą na główne skrzyżowanie i rura na Syców. Trochę się za długo zasiedziałem na tej Kobylej Górze oraz w centrum Ostrza.
Dojechałem do Rojowa a tam w końcu ktoś zmądrzał i wziął ludzi do zrobienia drogi rowerowej. Najwyższa pora! Droga wąska a rowerzystów dojeżdżających nie brakuje. Dojechałem za Rojów i było odbicie w prawo. Skorzystałem z miłą chęcią z niego. Po pierwsze nigdy tam nie jechałem i byłem ciekaw co to takiego, a po drugie te diabelne samochody i tiry które mnie wymijały niemal hacząc po łokciu ;/ Przytłaczający był ruch dzisiaj. Ale pojechałem prosto - na mapie wychodziło że jak dobrze pojadę to nawet dotrę skrótem nad sam zalew. I tak też wyszło :) Przez te 3-4 km przejechało koło mnie może 5 aut a droga nawet ładna jak na "tylko ubitą" na mapie. Trochę przez pola, trochę przez las, ale wyjechałem wprost koło cmentarza czyli nad zalewem. W kierunku zalewu po kostce jechała pewna para rowerzystów. Pięknie odziani i w kaskach na góralach oboje. Podjechałem pod barierkę i tylko słyszałem Remika :D :D :D Ten koleś się nigdy nie zmieni. Widziałem go przez 100 m i tylko on mówił, a w dodatku głośno że cały las słyszał. Cały Remik :D Pojechałem promenadą do końca i odbiłem w las. Po piachu i pod górkę doczłapałem się do drogi głównej. Byłem bardzo zadowolony bo nie dość że wyszło mi bliżej i szybciej to jeszcze o wiele ciekawiej i przyjemniej się jechało. Kiedyś powtórzę tą trasę. Z Kobyłki już szybciutko do Mąkoszyc i Pisarzowic gdzie nawet się nie zatrzymałem tylko prosto nach Hause. Tempo marne wyszło ale duże przewyższenia były a i ja się na pięknej pogodzie rozleniwiłem.
Była to bardzo ciekawa i obfitująca w piękne widoczki i pogodę eskapada. Chyba najlepsza w tym roku. Kobyla Góra wysokością 284 m.n.p.m. nie robi wrażenia ale dla ludzi z nizin jest to frajda na nią wjechać i popatrzeć na wszystko wokół z góry. Niżej jeszcze daję linka z utworem który nuciłem cały wyjazd bo niedawno usłyszałem go po kilkuletniej przerwie, a stara miłość nie rdzewieje ;)

Giant na szczycie© completny

Miejsce śmierci ks.Wincentego Rudy© completny

Kobyla Góra - 284 m.n.p.m.© completny

Dawno mnie tam nie bylo na szczycie...© completny

Dużo jej brakuje do RTNC Mikstat© completny

taka ciekawostka z mojej strony...© completny

piękny szlak na górala© completny

gruz jak przed Kalwarią Zebrzydowską© completny

rozwidlenie w Parzynowie© completny

my favourite way© completny

intrygujące tory w Olszynie© completny

Ostrzeszów - ratusz© completny

glodna Maja© completny

pociąg relacji Poznań - Kluczbork© completny

PKP Ostrzeszów© completny

kościól wczesniej nie dostrzezony© completny

droga rowerowa Rojów - Ostrzeszów© completny

prosty i piękny skrót nad zalew© kompletny

sloneczny schylek marca nad wodą© kompletny

ta Biedronka chyba drożdże wpieprza ;)© kompletny
Dane wycieczki:
Km: | 51.60 | Km teren: | 6.50 | Czas: | 02:37 | km/h: | 19.72 | ||
Pr. maks.: | 59.86 | Temperatura: | 9.0 | Podjazdy: | 250m | Rower: | Giant |
Pisarzowice + lokalne szlaki kolejowe!
Poniedziałek, 28 marca 2011
Dzisiaj miałem zawieść tylko Locikowi po raz drugi i ostatni "Call'a" do Pisarzowic. Pojechałem tam gdy tylko zawiozłem stojak na krawaty do kuriera. Wracając od Locika w połowie drogi natknął się na mnie Krystian. Pojechaliśmy do mnie zainstalować grę i mieliśmy się udać następnie do Karola i Damiana którzy zamieszkują Dziadową Kłodę.
Jadąc w stronę Ślizowa zatrzymaliśmy się tradycyjnie już na PKP Syców. Stacja oczyszczona, przekładnie i śruby nasmarowane...czyli przygotowania do 9 kwietnia ruszyły ;) Na stacji Krystian namówił mnie abym odpuścił sobie wizytę w Dziadowej Kłodzie i pojechał z nim gdzieś bliżej Sycowa. Przystałem na jego propozycję i pojechaliśmy na 2 mosty kolejowe (malutkie). Jeden z rozebranymi torami prowadził na Ślizów, a drugi na Kępno. Takie małe a cieszy ;D Później drogą polną utwardzoną dojechaliśmy do osady pod nazwą Zawada. Od Zawady drogami polnymi aż do przejścia "rolniczego" na trasie kolejowej Syców-Kępno. I tak prowadząc rower po szynach mniej więcej 2,5 km doszliśmy do Gęsiej Górki. Po drodze mieliśmy kapitalny Zachód Słońca, ale oczywiście Paweł nigdy nie weźmie aparatu ze sobą jak są piękne krajobrazy :/ :D
Od Gęsiej Górki do Perzowa jechaliśmy dobrym tempem już po szosie. Tam poszliśmy na stacyjkę miejscowego PKP. Też ciekawy obiekt z 1872 roku. Zdjęć nie ma, ale mam w zanadrzu coś innego poniżej. Dojechaliśmy do DK nr 8 i wjeżdżając na Słupię skręciliśmy mimowolnie w prawo na kościółek tamtejszy. Pierwszy raz go widziałem, ale jest ładnie położony. Potem w lewo drogami polnymi gubiąc się nierzadko doczłapaliśmy się w błocie i salwie śmiechu do chodnika :D Ciekawe tereny, a zwłaszcza te kępy traw. Dojechaliśmy na wzgórze koło strażnicy niemieckiej w latach wojennych a stamtąd już pięknie i szybciutko do domu. Wypróbowałem jeszcze asfalt nowo położony na rynku i kolacyjka.
Wziąłem ponownie mój zastępczy rower czyli Kellys'a ponieważ i tak ostatnio go ubrudziłem toteż chciałem go "dokończyć". Wyjazd ten był na pewno inny niż dotychczasowe i bardzo wesoły momentami, z pięknymi krajobrazami w tle ;)
Jadąc w stronę Ślizowa zatrzymaliśmy się tradycyjnie już na PKP Syców. Stacja oczyszczona, przekładnie i śruby nasmarowane...czyli przygotowania do 9 kwietnia ruszyły ;) Na stacji Krystian namówił mnie abym odpuścił sobie wizytę w Dziadowej Kłodzie i pojechał z nim gdzieś bliżej Sycowa. Przystałem na jego propozycję i pojechaliśmy na 2 mosty kolejowe (malutkie). Jeden z rozebranymi torami prowadził na Ślizów, a drugi na Kępno. Takie małe a cieszy ;D Później drogą polną utwardzoną dojechaliśmy do osady pod nazwą Zawada. Od Zawady drogami polnymi aż do przejścia "rolniczego" na trasie kolejowej Syców-Kępno. I tak prowadząc rower po szynach mniej więcej 2,5 km doszliśmy do Gęsiej Górki. Po drodze mieliśmy kapitalny Zachód Słońca, ale oczywiście Paweł nigdy nie weźmie aparatu ze sobą jak są piękne krajobrazy :/ :D
Od Gęsiej Górki do Perzowa jechaliśmy dobrym tempem już po szosie. Tam poszliśmy na stacyjkę miejscowego PKP. Też ciekawy obiekt z 1872 roku. Zdjęć nie ma, ale mam w zanadrzu coś innego poniżej. Dojechaliśmy do DK nr 8 i wjeżdżając na Słupię skręciliśmy mimowolnie w prawo na kościółek tamtejszy. Pierwszy raz go widziałem, ale jest ładnie położony. Potem w lewo drogami polnymi gubiąc się nierzadko doczłapaliśmy się w błocie i salwie śmiechu do chodnika :D Ciekawe tereny, a zwłaszcza te kępy traw. Dojechaliśmy na wzgórze koło strażnicy niemieckiej w latach wojennych a stamtąd już pięknie i szybciutko do domu. Wypróbowałem jeszcze asfalt nowo położony na rynku i kolacyjka.
Wziąłem ponownie mój zastępczy rower czyli Kellys'a ponieważ i tak ostatnio go ubrudziłem toteż chciałem go "dokończyć". Wyjazd ten był na pewno inny niż dotychczasowe i bardzo wesoły momentami, z pięknymi krajobrazami w tle ;)

Kiedyś to była przecudna, kameralna stacyjka...© completny
Dane wycieczki:
Km: | 33.90 | Km teren: | 10.40 | Czas: | km/h: | ||||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 8.0 | Podjazdy: | 35m | Rower: |
Symboliczny respawn
Środa, 23 marca 2011
Pogoda piękna. Wiosna piękna. Regeneracja przebiegła prawidłowo. Także na rower. Zawiozłem Locikowi pendraka ze zdjęciami 8-nastkowymi. Pogadaliśmy z godzinkę i puściłem się w las po piachu i szyszkach. Postanowiłem sobie dzisiaj pojeździć na rowerze z reguły użytkowanym przez mojego brata czyli Kellys'em. Tak mnie pokierował że wjechałem w ślepą uliczkę. Locisław urwaaaa... ;D Wróciłem się na szosę i za 200 m był kolejny skręt w prawo. Taki ubity piach z ziemią więc ujdzie. Siodełko w tym rowerze lepsze to i tyłek nie marudził. Dojechałem do pewnego domu po kilkuset metrach, a tam piesek mi wyleciał szczekający - właściciel go jednak opanował, ale w następnym domu były już 2 wielkie kundle ! Jeden uwiązany, a drugi agresywnie szczekający na wolności. Ogrodzeniem była lichutka siatka, a byłem prawie pewien że gdy tamtędy przejadę to ten czarny burek będzie mnie gonił z chęcią ukąszenia...sadza. Musiałem się wrócić i pojechać ciemnym już lasem. Jakimś cudem dotarłem na ulicę Wrzosową. Po drodze widziałem mnóstwo sarenek i 2 traktory. Piękne krajobrazy wsi widywałem w ostatnich dniach. Pojechałem Wioską w prawo aż do numeru 5, więc prawie do końca. Tam jednak do Kaliskiej Niskiej bym nie zajechał i musiałem się wrócić. Nie byłem tam jakieś 5 lat więc trochę się zdziwiłem że tyle tam bogatych chat się wybudowało. Już w całkowitej ciemności zajechałem na ulicę Kaliską a stamtąd prosto do domu. I jeszcze spacer z Mikim ;) Cholerne psiska mnie dzisiaj wkurzyły, ale cieszę się że nic mnie dzisiaj nie bolało mimo wczorajszej dużej odległości. Kelly's którym rzadko jeżdżę jest mniejszy od Gianta ale siodełko ma wygodne i ma rogi czego mi brakuje w rowerze podstawowym. Jutro wiatr ok. 35 km/h więc przerwa i tak będzie. W piątek osłabnie więc może coś wykręcę dalszego...
W szkole nie byłem, ale rano jak wstałem zajrzałem do "Gazety Sycowskiej" i mnie ucieszył fakt że pani redaktor wzięła się w końcu do roboty i napisała artykuł :)
sycowska
W szkole nie byłem, ale rano jak wstałem zajrzałem do "Gazety Sycowskiej" i mnie ucieszył fakt że pani redaktor wzięła się w końcu do roboty i napisała artykuł :)
sycowska
Dane wycieczki:
Km: | 20.60 | Km teren: | 14.10 | Czas: | km/h: | ||||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 11.0 | Podjazdy: | 20m | Rower: |
Italy ! - czyli ne ma lypy ;P
Wtorek, 22 marca 2011
Dzisiaj miała być przerwa, ale grzechem było by nie wsiąść na rower przy tak pięknej pogodzie...Po przyjściu ze szkoły sprawdziłem tylko pogodę na necie i na szybko ustaliłem cel trasy i mniej więcej jej przebieg. Na obiad był makaron z sosem pomidorowym więc w sam raz na długą podróż. Zakładałem że około 80 km wyjdzie. Opracowałem sobie taką trasę abym na początku miał z wiatrem, a jak będę wracał to pod wieczór już osłabnie i mogę mieć lekko przeciwny.
Była godzina 13:45. Udałem się w stronę Trębaczowa. Wiatr był świetny - taki tylno-boczny więc na pewno nie zaszkodził mi. Dlatego też pierwsze 14 km przejechałem ze średnią około 27,5 km/h ale nie podniecałem się tym zbytnio bo wiedziałem ile jest jeszcze km do przejechania oraz fakt że wiatr miałem choć w połowie sprzyjający. Tam też kupiłem sobie wodę do picia którą przez jakiś czas jeszcze wiozłem. Obawiałem się drogi będącej bezpośrednio za Trębaczowem jadąc w kierunku południowym. Byłem tam 2 lata temu i to kolarzówką. Droga to za dużo powiedziane. Najgorsza jaką jechałem. Dziura na dziurze. Ale ku mojemu zdziwieniu - została wyremontowana ! Piękny asfalcik. Dojechałem do rozdroża a potem musiałem jakieś 800 m przez pole pojechać aby dotrzeć do dalszego ciągu wyremontowanej drogi. Nawierzchnia taka że tylko konsumować. Dodatkowo jechałem pod takim kątem do wiatru że był on w tym momencie wyłącznie tylni. Przejechałem 2 wiochy nie schodząc poniżej 34 km/h. Fantastyczne uczucie. Gnałem jak wariat bez większego wysiłku. Ale potem i wiatr się obrócił i piękny asfalt nabrał iście polskich barw. Musiałem wtedy skręcić na Rychtal. Byłem ciekawy tego miasteczka, z którego pochodzi, stacjonujący w Sycowie ks. Karol. Szybko poszło i już dotarłem na rynek. Oczywiście nawet taka mała mieścina ma większy i ładniejszy rynek od sycowskiego... ;/ Na pobliskim placu zabaw bawiły się dzieci. Sweet foci robił sobie nie będę toteż poprosiłem jednego malca o zrobienie mi pamiątkowego zdjęcia. Mały chłopczyk był bardzo zadowolony i dumny że wyrwałem go z tłumu chętnych mi pomóc :) Wiem jak to jest - sam przecież taki kiedyś byłem...Rynek dość ciekawy, ale bogaty to nie jest. Na schodach jednej z kamienic siedziały dziewczyny w rolkach - podjechałem zapytać o drogę na PKP. Udzieliły mi wskazówki i czym prędzej podjechałem na stacje. A tam - kolejna z tych niesamowitych wyobrażeń architektonicznych ;D Budynek jak budynek ale literka Y w napisie mnie zniszczyła. Każdą stację coś wyróżnia, a ta była piękna jak wiele w Polsce. Wróciłem się do rynku i odbiłem w lewo na Krzyżowniki.
Na tym odcinku trasy nawierzchnia się trochę popsuła, ale te piękne widoki i ta wiosenna atmosfera wsi mnie pozytywnie nastroiły. Czułem się taki wolny na tej wielkiej przestrzeni. Zero lasów, same pola wokół. Coś kapitalnego. Dojechałem do Krzyżownik. Ruch na dzisiejszej trasie był znikomy, a ludzie widząc mnie patrzyli się niekiedy jak na kosmitę. Co taki podróżnik z mapą szuka w naszej dziurze?? Ale choćby dlatego warto odwiedzać te wszystkie wsie ;) Jakbym jeszcze jechał z sakwami obładowanymi to już w ogóle. Ale wracając do tematu. Czekałem tylko na znak drogowy np.(Włochy 3). Nic z tego. Dojechałem do Proszowa, a później do miejscowości Polkowskie. W każdej z tych wsi nic nie ma oprócz spokoju i kościółka jakiegokolwiek w każdej mieścinie. To taki najważniejszy punkt prowincji. No i w końcu - jedna ciekawa górka w dół i mamy Italię !!! Zdjęcie obowiązkowe no ale trochę się zawiodłem odmianą tej miejscowości na budynkach. Zamiast Świetlica we Włoszech to Świetlica we Włochach , ale i tak polubiłem to miejsce. Dopiero będąc w tej wsi uświadomiłem sobie jaka to wieśniacka nazwa dla Italy w Polsce...Ciekawy tylko byłem jaką ma nazwę drużyna piłkarska z tej wioski. Squadra Azzurra ? :D :D
Baterie po raz kolejny mnie zawiodły. Znowu padły. Wjechałem wreszcie na drogę krajową 3. stopnia o numerze 42. Nawierzchnia ujdzie, choć przy brzegu dużo dziur. Auta nie pędzą zbyt szybko, ale mało też ich na trasie nie było więc piękna trasa to to nie jest. Oczywiście po raz kolejny widziałem pociąg - mam coś szczęście w tym roku. W Domaszowicach zjadłem swoje Kindery i kupiłem nową wodę i baterie które i tak nie działały ale już ich nie wymieniałem ;/ No i już musiałem dalej jechać. Wiatr na tym odcinku był przeciwny więc jechałem tempem 19 km/h. Słabo, ale wcześniej miałem lepiej. W Namysłowie byłem tylko na rynku. Cały czas jechałem praktycznie a i tak mało mi czasu zostało. Chciałem zobaczyć budynek PKP który ostatnio remontowali, a tu nici. Innym razem. Kupiłem kolejne baterie, które były już lepsze ale i tak za słabe. Zaledwie jedno zdjęcie i już po 10 minutach do domu. Żałowałem. Była 17:15 a do domu jakieś 29 km. Wziąłem się i mimo boczno-przedniego wiatru pedałowałem dość żwawo, bo zmrok zaglądał mi w oczy, a nie chciałem jechać tędy po ćmoku. Jechałem non-stop. Do Dziadowej jechałem 45 minut, więc średnia się nie popsuła. Byłem tam o 18 czyli dokładnie jak planowałem i dokładnie jak zaszło całkowicie Słońce(mamy równonoc 12h=12h, czyli dzień od 6 rano do 18 wieczorem). 1 minuta odpoczynku i dalej póki jeszcze jasno. Dojeżdżając do Ślizowa mijał mnie Karol z Nynkiem na skuterze. Zawrócili i znowu 5 minut w plecy, bo trzeba było pogadać sobie :D Jechali ze sparingu w Sycowie. Górka Ślizowska to fatum - znów najwyższy punkt wycieczki, ale poszło gładko. Potem już tylko stoczyłem się do Sycowa i tyle na ten temat.
Wyjazd udany - to na pewno. Po tej półtora miesięcznej monotonii okolicy wybrałem się w miejsca dotąd przeze mnie nie odwiedzane i dość odległe od Sycowa. Myślę że optymalny dystans na dziś to byłoby 60 km, ale dla Italii zrobię wszystko :D Wybrałem taką trasę, której sobie skrócić już nie mogłem. Jadę do celu i potem trzeba czy się chce czy nie - wracać ! Wyszło dużo kilosów, ale nogi myślę że będą bolały mniej niż myślę. Jestem styrany jak wół. Praktycznie jechałem bez większych przerw. Tylko Rychtal, Włochy i Namysłów, a tak to na jednym tchu. Do setki by i tak zabrakło siły i przede wszystkim czasu więc trzeba te marzenia odłożyć na co najmniej przyszły tydzień jak zmienią czas. Wiatr dzisiaj kręcił, ale wyszło uczciwie - średnia zadawala. Jutro "Sycowska" - ciekawe czy coś napiszą..?








Była godzina 13:45. Udałem się w stronę Trębaczowa. Wiatr był świetny - taki tylno-boczny więc na pewno nie zaszkodził mi. Dlatego też pierwsze 14 km przejechałem ze średnią około 27,5 km/h ale nie podniecałem się tym zbytnio bo wiedziałem ile jest jeszcze km do przejechania oraz fakt że wiatr miałem choć w połowie sprzyjający. Tam też kupiłem sobie wodę do picia którą przez jakiś czas jeszcze wiozłem. Obawiałem się drogi będącej bezpośrednio za Trębaczowem jadąc w kierunku południowym. Byłem tam 2 lata temu i to kolarzówką. Droga to za dużo powiedziane. Najgorsza jaką jechałem. Dziura na dziurze. Ale ku mojemu zdziwieniu - została wyremontowana ! Piękny asfalcik. Dojechałem do rozdroża a potem musiałem jakieś 800 m przez pole pojechać aby dotrzeć do dalszego ciągu wyremontowanej drogi. Nawierzchnia taka że tylko konsumować. Dodatkowo jechałem pod takim kątem do wiatru że był on w tym momencie wyłącznie tylni. Przejechałem 2 wiochy nie schodząc poniżej 34 km/h. Fantastyczne uczucie. Gnałem jak wariat bez większego wysiłku. Ale potem i wiatr się obrócił i piękny asfalt nabrał iście polskich barw. Musiałem wtedy skręcić na Rychtal. Byłem ciekawy tego miasteczka, z którego pochodzi, stacjonujący w Sycowie ks. Karol. Szybko poszło i już dotarłem na rynek. Oczywiście nawet taka mała mieścina ma większy i ładniejszy rynek od sycowskiego... ;/ Na pobliskim placu zabaw bawiły się dzieci. Sweet foci robił sobie nie będę toteż poprosiłem jednego malca o zrobienie mi pamiątkowego zdjęcia. Mały chłopczyk był bardzo zadowolony i dumny że wyrwałem go z tłumu chętnych mi pomóc :) Wiem jak to jest - sam przecież taki kiedyś byłem...Rynek dość ciekawy, ale bogaty to nie jest. Na schodach jednej z kamienic siedziały dziewczyny w rolkach - podjechałem zapytać o drogę na PKP. Udzieliły mi wskazówki i czym prędzej podjechałem na stacje. A tam - kolejna z tych niesamowitych wyobrażeń architektonicznych ;D Budynek jak budynek ale literka Y w napisie mnie zniszczyła. Każdą stację coś wyróżnia, a ta była piękna jak wiele w Polsce. Wróciłem się do rynku i odbiłem w lewo na Krzyżowniki.
Na tym odcinku trasy nawierzchnia się trochę popsuła, ale te piękne widoki i ta wiosenna atmosfera wsi mnie pozytywnie nastroiły. Czułem się taki wolny na tej wielkiej przestrzeni. Zero lasów, same pola wokół. Coś kapitalnego. Dojechałem do Krzyżownik. Ruch na dzisiejszej trasie był znikomy, a ludzie widząc mnie patrzyli się niekiedy jak na kosmitę. Co taki podróżnik z mapą szuka w naszej dziurze?? Ale choćby dlatego warto odwiedzać te wszystkie wsie ;) Jakbym jeszcze jechał z sakwami obładowanymi to już w ogóle. Ale wracając do tematu. Czekałem tylko na znak drogowy np.(Włochy 3). Nic z tego. Dojechałem do Proszowa, a później do miejscowości Polkowskie. W każdej z tych wsi nic nie ma oprócz spokoju i kościółka jakiegokolwiek w każdej mieścinie. To taki najważniejszy punkt prowincji. No i w końcu - jedna ciekawa górka w dół i mamy Italię !!! Zdjęcie obowiązkowe no ale trochę się zawiodłem odmianą tej miejscowości na budynkach. Zamiast Świetlica we Włoszech to Świetlica we Włochach , ale i tak polubiłem to miejsce. Dopiero będąc w tej wsi uświadomiłem sobie jaka to wieśniacka nazwa dla Italy w Polsce...Ciekawy tylko byłem jaką ma nazwę drużyna piłkarska z tej wioski. Squadra Azzurra ? :D :D
Baterie po raz kolejny mnie zawiodły. Znowu padły. Wjechałem wreszcie na drogę krajową 3. stopnia o numerze 42. Nawierzchnia ujdzie, choć przy brzegu dużo dziur. Auta nie pędzą zbyt szybko, ale mało też ich na trasie nie było więc piękna trasa to to nie jest. Oczywiście po raz kolejny widziałem pociąg - mam coś szczęście w tym roku. W Domaszowicach zjadłem swoje Kindery i kupiłem nową wodę i baterie które i tak nie działały ale już ich nie wymieniałem ;/ No i już musiałem dalej jechać. Wiatr na tym odcinku był przeciwny więc jechałem tempem 19 km/h. Słabo, ale wcześniej miałem lepiej. W Namysłowie byłem tylko na rynku. Cały czas jechałem praktycznie a i tak mało mi czasu zostało. Chciałem zobaczyć budynek PKP który ostatnio remontowali, a tu nici. Innym razem. Kupiłem kolejne baterie, które były już lepsze ale i tak za słabe. Zaledwie jedno zdjęcie i już po 10 minutach do domu. Żałowałem. Była 17:15 a do domu jakieś 29 km. Wziąłem się i mimo boczno-przedniego wiatru pedałowałem dość żwawo, bo zmrok zaglądał mi w oczy, a nie chciałem jechać tędy po ćmoku. Jechałem non-stop. Do Dziadowej jechałem 45 minut, więc średnia się nie popsuła. Byłem tam o 18 czyli dokładnie jak planowałem i dokładnie jak zaszło całkowicie Słońce(mamy równonoc 12h=12h, czyli dzień od 6 rano do 18 wieczorem). 1 minuta odpoczynku i dalej póki jeszcze jasno. Dojeżdżając do Ślizowa mijał mnie Karol z Nynkiem na skuterze. Zawrócili i znowu 5 minut w plecy, bo trzeba było pogadać sobie :D Jechali ze sparingu w Sycowie. Górka Ślizowska to fatum - znów najwyższy punkt wycieczki, ale poszło gładko. Potem już tylko stoczyłem się do Sycowa i tyle na ten temat.
Wyjazd udany - to na pewno. Po tej półtora miesięcznej monotonii okolicy wybrałem się w miejsca dotąd przeze mnie nie odwiedzane i dość odległe od Sycowa. Myślę że optymalny dystans na dziś to byłoby 60 km, ale dla Italii zrobię wszystko :D Wybrałem taką trasę, której sobie skrócić już nie mogłem. Jadę do celu i potem trzeba czy się chce czy nie - wracać ! Wyszło dużo kilosów, ale nogi myślę że będą bolały mniej niż myślę. Jestem styrany jak wół. Praktycznie jechałem bez większych przerw. Tylko Rychtal, Włochy i Namysłów, a tak to na jednym tchu. Do setki by i tak zabrakło siły i przede wszystkim czasu więc trzeba te marzenia odłożyć na co najmniej przyszły tydzień jak zmienią czas. Wiatr dzisiaj kręcił, ale wyszło uczciwie - średnia zadawala. Jutro "Sycowska" - ciekawe czy coś napiszą..?

takie wiochy, a takie drogi piękne mają...© kompletny

rychtalski niczym legnicki© pape93

PKP Rychtal© kompletny

kościół w Krzyżownikach© kompletny

Polska wieś wiosną© kompletny

pogoda i widoki zachwycały© kompletny

moja druga ojczyzna© kompletny

namysłowskie centrum późnym popołudniem© kompletny
Dane wycieczki:
Km: | 87.48 | Km teren: | 1.30 | Czas: | 03:52 | km/h: | 22.62 | ||
Pr. maks.: | 44.07 | Temperatura: | 13.0 | Podjazdy: | 150m | Rower: | Giant |
Endlich ist der Frühling !
Poniedziałek, 21 marca 2011
Pierwszy dzień wiosny, pogoda prawie idealna, wiatr w granicach rozsądku, nic tylko popołudnie na rowerze. Początkowo myślałem że Krystian się ze mną zabierze, ale myślałem że wyjechał w trasę trochę wcześniej. Wyszło tak że każdy pojeździł dziś sam. Do rzeczy - na początek muszę zaznaczyć że jechałem ubrany dość lekko, ale wziąłem jeansy bo myślałem że będą cieplejsze od dresu. I tak też było ale trochę ograniczają ruchy :/ Początek to oczywiście podjazd pod Działoszę. Średnio ciężko. Na górze kupiłem baterie do aparatu, bo wiedziałem że tamte akumlatorki długo żywotne nie są. Jak się później okazało, dobrze zrobiłem. W Wojciechowie skręciłem na Szczodrów. Powiem uczciwie że trasa mi się podobała. Nawierzchnia na 4- , a okolice ciekawe krajobrazowo. Pierwszy raz tamtędy jechałem. Jakiś większych wzniesień nie było po drodze, umiarkowany teren na podobiznę płytkiej fali. No i dotarłem do DK nr 8. Tam kończy się Ligota, a zaczynają Poniatowice. Wieś ta nie jest zbyt porywająca. Trochę taka dziura. Osobiście wolałbym mieszkać w takim Ślizowie chociażby ;) Dałem sygnał koleżance że jestem - tak na wszelki wypadek, bo i tak musiałem coś przekąsić pod sklepem i popić jakąś colą... Marlena się zmobilizowała i nawet wsiadła na rower swój. Wcześniej jednak dojechałem do końca wsi i ujrzałem piękny przystanek PKP. Takie nic ale to są moje klimaty. Spytałem się przechodzącego Pana koło 70-tki czy widział może jakiś ruch na torach w ostatnim czasie. Podobno w ubiegłym tygodniu jeździła tędy 2 razy drezyna (fajna rzecz). A tak poza tym jakieś pociągi z kruszywem raz w miesiącu może...Po tych oględzinach wziął on mnie nawet za urzędnika ze Sycowa, ale chyba aż tak dorośle jeszcze nie wyglądam żeby za biurkiem kwity czytać ;D Dojechałem z powrotem do kościoła a tam już czekała "Pytlowa". Zawiozła mnie, jeśli to już tak ujmę, na wiadukt i przystanek kolejowy w Osadzie Leśnej. Wiadukt = Potęga. Jedyny taki w okolicy. Tory proste jak drut w obie strony. Kilkanaście fotek i dalej. PKP Osada Leśna okazał się przystankiem o nazwie Jemielna Oleśnicka. Całkiem fajnie położona stacja i jaka urokliwa. Porośnięta w około sosenkami. W środku jakieś pokoje jakby sprzed wojny. Dawna kasa biletowa, poczekalnia, jakiś sypiący się piec kaflowy w dyżurce...Piękna sprawa. Szkoda że to upadło wszystko i odeszło w niepamięć kolei. Marlena zdecydowała się jeszcze kawałek mnie odprowadzić i potem wróciła do swojego domu. To nic że musiałem jechać jakiś czas średnią 15 km/h, że po drodze wypaliła ze 4 fajki i że nie chciała robić zdjęć. Chyba ostatecznie sama dzisiaj zrobiła jakieś 8-9 km co mi nawet zaimponowało. Ale dobrze - przyda jej się ;P Ja byłem teraz na trasie do miejscowości Dziadów Most. Michał miał rację polecając mi tę drogę, bo nawierzchnia to "miodzicho", a i las wokół też fajnie nastrajał. Przydałaby się tylko jakaś fajna muzyczka w uszach i można gnać, ale musiałem się tym razem wsłuchać w ciszę lasu. Piękny odcinek to był. Dojechałem do Dziadowa - ta wieś jakoś mnie niczym nie urzekła, przejechałem jakby obok niej. Następnie dotarłem na rozwidlenie dróg. Bliżej miałem do Bierutowa niż Sycowa, ale trzeba było wracać. Szybko dotarłem do Dziadowej Kłody i już tylko prosto do domu chyba najbardziej uczęszczaną w tym roku przeze mnie trasą ;) Ślizowska górka jak zwykle okazała się najwyższym wzniesieniem. Pod koniec wycieczki fajnie mi się jechało, już czułem że to bardziej wiosna niż zima. Nawet mi palce nie zmarzły dzisiaj a zwlekałem z wyborem rękawiczek. Tempo też mi się dzisiaj podobało. Jest leciutki progres. Było warto jechać chociażby ze względu na aspekty kolejowe tej eskapady. Prawie 50 km napawa do dalszych wypadów, ale jutro chyba będzie przerwa...











Poniatowice© completny

chyba jeszcze szczodrowski© completny

jedyna poniatowicka perła architektury...© completny

PKP Poniatowice© completny

jedyny wiadukt nad torami w okolicy...© completny

dzisiejszy zmiennik fotograf - o f pvte !© completny

osada leśna PKP© completny

wieloodziałowy dworzec© completny

dziadowski, skromny kościółek© completny

typowy widok rolniczy...© completny
Dane wycieczki:
Km: | 49.83 | Km teren: | 0.35 | Czas: | 02:17 | km/h: | 21.82 | ||
Pr. maks.: | 48.04 | Temperatura: | 9.0 | Podjazdy: | 160m | Rower: | Giant |
Spontaniczny wyjazd z Krychą
Sobota, 19 marca 2011
A więc było to tak. Wracając Maxis'em od Rafała na obiad do domu, mimo mroźnego wiatru, nabrałem nieodpartej chęci wyjechania na jakąś wycieczkę rowerową dzisiaj. Zadzwoniłem po Krychę i mimo 20 minutowego spóźnienia wyruszyliśmy w kierunku Twardogóry. Będąc jednak w Królewskiej Woli na popitce, zdecydowaliśmy skrócić nieco trasę i nie jechać prosto na Goszcz tylko odbić w prawo na Kamień a następnie Międzybórz. Będąc 9 km przed tą właśnie miejscowością zobaczyłem już bloki i komin międzyborski :) To by wskazywało na to że będziemy mieli ostro pod górkę skoro z takiej odległości widać budynki. Ale rzeczywistość okazała się mniej brutalna od przypuszczeń. Droga była bowiem w 2/3 zrobiona z pięknej nawierzchni a w dodatku najbardziej malownicza w okolicy(przypomnę że jeszcze nią nie jechaliśmy nigdy). Dotarliśmy na rynek w Międzyborzu, a tam puściliśmy się z górki aż miło... Następnie na Kraszów i już do domu. Wróciliśmy chyba o 18:25, a tempo ostatnich 8 km było wręcz wyborne jak na crossy - bo ja wiem - jakieś 30-32 km/h . Po drodze do zjedzenia mieliśmy pączki i banany oraz Kubuś play + tymbark. Księżyc tej nocy będzie miał wielkość większą od normalnej o 14 % więc my sami mieliśmy podczas wjazdu do Sycowa na co popatrzeć ;) Spontaniczny i jakże udany wyjazd. Będzie cieplej niedługo i o dłuższe dystanse też będzie o wiele łatwiej...






ja mam mapę, a Krystian pierszeństwo© completny

pociąg relacji Wrocław - Ostrów Wlkp.© completny

FC Gawin Królewska Wola© completny

na Twardogórę zabrakło czasu© completny

Zachód w Klonowie© completny
Dane wycieczki:
Km: | 40.90 | Km teren: | 0.70 | Czas: | 01:50 | km/h: | 22.31 | ||
Pr. maks.: | 48.31 | Temperatura: | 3.0 | Podjazdy: | 150m | Rower: | Giant |
Rozwożenie fotek z Rafała 18tki ;D
Sobota, 19 marca 2011
Wczoraj 18tka. Nie piłem zbytnio ale śmiechu mi dostarczali inni. Impreza udana - w domu z Nynkiem byliśmy o 02:47 więc to mówi samo przez się ;) Rano wstaliśmy , pokazałem mu zdjęcia i napatoczyła się Karolina z Marleną po zdjęcia. Gdy skończyłem przesyłanie im fotek to wybrałem się do solenizanta z dokumentacją imprezki :) Mały kacyk na jego twarzy i trzęsące się ręce - taki widok zastałem. Wręczyłem zdjęcia i wróciłem do domu. Zdjęcia poszły w świat... A ja przejechałem się mamy damką nową troszkę :>
Dane wycieczki:
Km: | 6.40 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:20 | km/h: | 19.20 | ||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 5.0 | Podjazdy: | 30m | Rower: |
Mglisto - wręcz jesiennie...
Wtorek, 15 marca 2011
Wyjazd rozpocząłem dopiero o 16:10. W planach miałem od początku mniej więcej taką trasę. Chciałem się przejechać na dystansie nie przekraczającym 30 km. Ubrałem się tak jak wczoraj, tyle że wczoraj było dobre 6 stopni cieplej. Dzisiaj mgła, mgła i jeszcze raz wiatr! Widoczność opiewała wg mnie na poziomie 1500 m, więc nic szczególnego tyle że jadąc lasem robi to nastrój. Podzieliłem sobie wyjazd na 3 części. Pierwsza do krzyżówki za Dziesławicami, druga od krzyżówki do Międzyborza, a ostatnia z Międzyborza do Sycowa. Do krzyżówki jechałem jednym tchem bez przerwy tak jak sobie wcześniej założyłem. Lekko to to nie było, bo wiatr mimo lasu smagał mnie jak nie po prawym to po lewym ramieniu - ogólnie był boczny. Tempo początkowo wynosiło 25 km/h, ale dojechałem do krzyżówki z prędkością średnią 24 km/h. Jechało się średnio +. Nie czułem tego początkowo że się spociłem ale jak po odpoczynku ruszyłem dalej to wiatr mnie mocno owiał i bałem się że może mnie przewiać. Droga ta krajowa nr 25 tak mi przez ten wyjazd obrzydła że już chyba więcej tamtędy nie pojadę. Wyjechałem z lasu na pole to raz. Po drugie zmieniłem kierunek jazdy, a więc i wiatr zmienił się na przeciwny ;/ Po trzecie te zasrane tiry i osobówki...No miałem dopiero stanąć na przerwę w Międzyborzu, ale taki miałem na tym otwartym terenie wiatr przedni już nie mówiąc o jeździe pod górkę i pilnowaniu czy zaraz jakaś ciężarówka mnie nie najedzie. MASAKRA ! Stawałem ze 3 razy po drodze. Miałem tak serdecznie dość tej drogi że marzyłem tylko o ciepłej herbatce z powodu dodatkowego wyziębienia na wietrze. Ale jakoś przeczłapałem się przez tę krajówkę no i znalazłem się w upragnionym mieście Zenitu. Zrobiłem sobie zdjęcie rynku i kółeczko na górce. Z powrotem myślałem że już gorzej być nie może jak w Ose, ale w Kraszowie jeszcze jest trochę pod górkę a i nogi zaczynały o sobie dawać znać. Trochę ciężko było...ale za to później to już pełna kultura jazdy. Auta rzadko przejeżdżały koło mnie, las wytłumił wiatr boczny, teren pagórkowaty raczej ze wskazaniem na zjazdy niż podjazdy a więc i fantastycznie się jechało. Dlatego że tak szybko znalazłem się w Komorowie, a i humor mi wrócił do jazdy to jeszcze rzuciłem się na Działoszę coby zjechać z tamtej górki. Jednak tam był odkryty teren no i znowu wiatr przedni a i ja już troszkę zmęczony nie szarpałem się o prędkość dnia tylko dobrym tempem dojechałem do domu. Średnia wyszła niezła jak na takie zmienne warunki co mnie zaskoczyło pozytywnie. Mogłem ubrać jeszcze dodatkową warstwę na siebie, ale to już tak na przyszłość. Wyjazd treningowy - tak to można nazwać. A to wszystko pod płaszczem uroczej, jesiennej mgły choć mamy już prawie wiosnę ;) NARESZCIE ! Jutro dobrze byłoby dobić chociaż do ćwiarteczki, ale jak warunki będą niezłe to może i troszkę więcej...i potem laba aż do niedzieli.


mglista prosta© kompletny

jedyny rynek pod takim kątem© kompletny
Dane wycieczki:
Km: | 34.10 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 01:25 | km/h: | 24.07 | ||
Pr. maks.: | 42.51 | Temperatura: | 9.0 | Podjazdy: | 160m | Rower: | Giant |
Kępno + Hanulin - z Michałem
Poniedziałek, 14 marca 2011
Przyszedłem ze szkoły o 14:23. Wchodzę a tu brat już przyjechał. Zjedliśmy obiad, pogadaliśmy no i zaproponował mi wspólną przejażdżkę rowerową w związku z tym że rzadko mamy okazję ze sobą pojeździć. Jakbym wiedział że ma czas w ten dzień to sam bym mu to powiedział, ale że z jego strony wyszła inicjatywa to on przygotował sprzęt do jazdy. Przebraliśmy się i z małym poślizgiem o 15:15 ruszyliśmy na Hanulin. Pogodą - cudo ! Jak na rower to bliska ideału. Było 17 stopni, więc jeszcze 3 oczka więcej i już byłoby kapitalnie. Zero Słońca , zero wiatru a do tego mała ilość aut na trasie. Początkowo kierowaliśmy się na Kozę Wielką następnie Domasłów gdzie odbiliśmy na Nową Wieś Książęcą. Tam już tradycyjnie pod barem "Angelika" trwało swoiste RANCZO - ławeczka a na niej Panowie z piwem każdej o porze dnia. Jechałem tamtędy ze 6 razy i jeszcze nie pamiętam żeby ich tam nie było ;) Michał jechał tędy pierwszy raz i podobała mu się ta alternatywa dla DK 8. Pogoda jak już mówiłem wyśmienita - auto jakieś raz na 2 minuty, a i tempo jakoś przyzwoicie wypadało. W Nosalach zjechaliśmy z tego kapitalnego asfalciku mijając hodowlę gęsi. Chojęcin - a jak Chojęcin to PYRAMYDA :D :D Dzisiaj akurat pusta, ale w weekendy arena pobliskich osiłków. No i jest Kępno. Michał się wylał w parku, a ja zjadłem sobie trochę Milki, a to wszystko przy torach na Namysłów. Też fajna ta linia - w sam raz na drezynę. Pokręciliśmy się po Kępnie no i wreszcie ruszyliśmy o 17:05 na Hanulin. Daleko to nie jest, ale chodnikiem to trochę zeszło. Mojego wcześniej zauważonego rozwidlenia torów nie mogliśmy znaleść, ale w końcu był jeden skręt w prawo no i zatrzymaliśmy się na parę minut. Akurat dla nas pojechał pociąg czym byliśmy mile zaskoczeni. Tory i trakcja bardzo ładne, ale Pan który do nas krzyczał z budynku na przeciw :"Co wy tam robicie na tych torach?? Spier*alajcie stąd ale już" oczywiście taki fajny nie był. Może wypił jedną kawę za dużo :D Tir przejechał przez tory a my się zmywaliśmy, bo już ciemno i zimno się robiło. Trzeba było też dlatego bez kombinowania wrócić krajówką do domu. Jechaliśmy cały czas poboczem tj. chodnikiem, bo już było po zmroku i szkoda ryzykować zdrowia uważając na rozpędzone tiry. Jeszcze tylko na chwilkę podjechaliśmy na PKP Bralin, gdzie mały, brązowy piesek jako jedyny na nas nie szczekający (znał się na ludziach) dostał od nas chyba 1/3 Milki. Z każdą kostką machał ogonem jeszcze prędzej ale i czekolady nie mieliśmy już dużo więc pognaliśmy do domu. Nad wyraz leciutko się jechało, a widok trasy po zmroku przypominał mi nie ubłagalnie wypad do Czech w tamtym roku, gdzie cumowaliśmy niekiedy o północy, a jazda po ciemku była codziennością. Najcięższy wjazd pod LOTOS też okazał się dość lekkim. Chwila postoju jeszcze przy PLONIE no i rura do domu na kolacje. Wiedziałem że będę miał jutro to w nogach. Michała ścięło już o 22, ja już jestem wprawiony przed kompem wieczorami. Wyjazd udany, nawet bardzo. Pierwszy raz w nowej dekadzie odbyty wspólnie z bratem wyjazd przy fantastycznej pogodzie i znikomym ruchu aut. Kolejny raz z Michałem najwcześniej za 2 tygodnie, a więc muszę poczekać...



prawie listopadowe Kępno© kompletny

relacja Katowice - Szczecin© kompletny

zelektryfikowany Hanulin© kompletny
Dane wycieczki:
Km: | 56.90 | Km teren: | 0.40 | Czas: | 02:44 | km/h: | 20.82 | ||
Pr. maks.: | 42.13 | Temperatura: | 16.0 | Podjazdy: | 100m | Rower: | Giant |