Wpisy archiwalne w kategorii
>200 km
Dystans całkowity: | 632.30 km (w terenie 15.30 km; 2.42%) |
Czas w ruchu: | 27:02 |
Średnia prędkość: | 23.39 km/h |
Maksymalna prędkość: | 59.86 km/h |
Suma podjazdów: | 830 m |
Liczba aktywności: | 3 |
Średnio na aktywność: | 210.77 km i 9h 00m |
Więcej statystyk |
Kędzierzyńsko-Kozielska wynora
Poniedziałek, 17 września 2012
W niedzielę mój brat usilnie starał się namówić mnie na jakiś krótki wyjazd za Wrocław. Ja jednak nie pojechałem, gdyż wszystkie chęci i siły szykowałem na poniedziałek, a poza tym grała tego dnia Roma. Ale jeśli chodzi już o poniedziałek to miałem w planach zaliczyć kilka(naście) gmin w południowej Opolszczyźnie. Potrzebowałem z rana dojechać pociągiem do Kamieńca Ząbkowickiego, aby przez Otmuchów i inne Głogówki dotrzeć do Kędzierzyna-Koźle na pociąg powrotny do Wrocławia. Wyszło jednak inaczej.
W poniedziałek wstaję o 6 rano. Jest jeszcze ciemno za oknem. Pociąg w kierunku Kłodzka odjeżdża z Głównego za 44 minuty. Jako że spakowałem się dzień wcześniej to teraz wystarczyło abym się tylko ubrał, zjadł płatki z mlekiem, umył zęby i wyszedł z mieszkania. Tak też zrobiłem tylko że zamiast wyjechać o 6:20 to wystartowałem o 6:30. Musiałem więc dojechać w 14 minut na Dworzec Główny oddalony od Nowego Dworu o 6,5 km. Mimo iż ruch rano był znikomy, temperatura nie była bardzo niska, a ja po mieście osiągnąłem średnią 27 km/h to jednak spóźniłem się dosłownie minutę. Niech to diabli! Rozebrałem się więc do koszulki z tego gorąca, ochłonąłem i widzę że o 7:40 jakiś Regio jedzie do Rybnika przez Kędzierzyn. Tak więc kupiłem bilet w kasie za 13,86 PLN i rozpłaszczyłem się w poczekalni. Za rower nie zapłaciłem ani złotówki gdyż aktualnie na kolei mamy Międzynarodowy Tydzień Zrównoważonego Transportu i jest gratis :)
Podróż pociągiem zajęła mi 2 godziny 25 minut. W Kędzierzynie zrobiłem zdjęcie Dworcowi, Ratuszowi oraz jednemu z Kościołów. I tyle! Bardzo się zawiodłem, bo myślałem że jest to ładniejsze miasto, a tu guzik. I tak o 10:17 nieco zawiedziony rozpocząłem poniedziałkową wynorę.
Cel na ten dzień był jasny. Zaliczyć tyle nowych gmin ile się tylko da! Zanim dojechałem do Głogówka miałem już na swoim koncie 3 nowe gminy. Jechało się pięknie. Był poniedziałek więc dzieciaki w szkołach, a ludzie pielęgnowali swoje ogródki, robili jakieś porządki itp. Trasa wiodła przez wioski, bardzo fajne wioski. Nie dało się ukryć, że na tamtych terenach wciąż mieszkają Niemcy, choć już w małej ilości. W Głogówku zajrzałem na PKP, potem na piękny Rynek z jeszcze lepszym Ratuszem. Tego dnia wiał dość mocny wiatr z południa, a więc z każdym kolejnym kilometrem miałem wątpliwości czy aby na pewno kontynuować trasę w kierunku Otmuchowa, a więc w końcowej fazie dnia pod wiatr. Póki co jechałem jednak dalej w kierunku wsi Moszna. Na miejscu okazało się że jest tam słynny Pałac. Za wejście płaciło się 3 zł, więc sobie podarowałem i cyknąłem fotkę jedynie z daleka. Dalej popędziłem na skróty przez polną drogę do Łącznika. Następnie musiałem podbić do Korfantowa i tam miała zapaść decyzja czy jadę tak jak pierwotnie zakładałem do Kamieńca Ząbkowickiego przez Otmuchów na pociąg, czy też jechać na pociąg do Oławy. Wygrała ta druga opcja gdyż nie chciało mi się męczyć pod wiatr. Nie pozostawało mi nic innego jak kierować się teraz na Niemodlin. Tam jednak nie zastałem nic ciekawego oprócz jednego kościoła. To co mi się podobało na Opolszczyźnie to wszechobecne szynobusy. Wg mnie województwo reaktywowało jakieś 75 % połączeń na tych terenach przez co ludzie z wiosek mają szansę dostać się do większych miasteczek właśnie dzięki kolei. Pięknie! Dalej musiałem jechać na Grodków. Na główną szosę dotarłem jednak po kilku kilometrach albowiem wybrałem drogę polną na skróty. W pewnym momencie musiałem schować się z rowerem w kukurydzy, bo z naprzeciwka jechał wąską drogą bardzo szeroki kombajn :P Jak dobiłem do głównej trasy na liczniku miałem 100 km i zaczęło mi się strasznie nudzić. Na szczęście w swoim asortymencie miałem MP3 i jechałem z nią już praktycznie do samego Wrocławia :) Natomiast jeśli chodzi o Grodków to bardzo mnie to miasteczko zaskoczyło. Mieszka tam zaledwie 8 tysięcy osób, ale Ratusz mają tam piękny. Rynek też ładny gdyby tylko zamienić ohydne bloki na kamienice. Poza tym fajny jest tamtejszy deptak oraz kościół. Z Grodkowa pojechałem już szybciutko na Oławę odnowioną i szeroką drogą z poboczem. Odnowili ją pewnie dlatego że prowadzi do łącznika z Autostradą. Jechało się gładko mimo iż wiatr już dawno zamilkł. W Oławie byłem przed 18. Zrobiłem kilkunastominutową przerwę, zjadłem ostatnie zapasy i zdecydowałem się wracać do Wrocławia o własnych siłach. Droga jednak zrobiła się niezbyt przyjemna, bo ruch na trasie do stolicy województwa spory, a sama droga z koleinami i bez pobocza. Jakoś się przemęczyłem i dotarłem do Siechnic. Tam zajrzałem na "Rynek" umownie go tak nazywając. Nowy ratusz już stoi i działa. Jeszcze tylko przejechałem obok Elektro-Ciepłowni i już rura na Wrocław. W Radwanicach strzeliłem fotkę warsztatu aut terenowych i już byłem na Księżach Wielkich. Będąc na Brochowie wjechałem na wiadukt i ulicą Piękną oraz Hubską dotarłem pod PKP. Dalej już Puławskiego do Rynku. Tam pod budynkiem Gazety Wyborczej działy się małe cuda w związku z Marszem Niepodległości. Dało się słyszeć okrzyki: "Precz z Komuną" oraz kilkanaście mocnych petard wybuchających w tłumie oraz na balkonie owego wieżowca. Kilkaset metrów dalej, gdy już tłum się rozproszył podjechałem do sklepu gdzie uzupełniłem niedobór cukru Coca-Colą. Na liczniku miałem 175 km, ale że trasa tego dnia była wyjątkowo płaska, a w dodatku przez jej połowę miałem z wiatrem albo wiatr boczno-tylny tak więc wciąż było mi mało. Pojechałem zatem jeszcze Legnicką pod Stadion na Pilczycach, a następnie mijając już mieszkanie pomknąłem na oddalone o 7 km Lotnisko im. Kopernika. Wracając akurat stuknęło 200 km i zawinąłem do portu. Zwykle nie dokręcam kilometrów na siłę, tylko jadę tyle ile sobie wyznaczyłem, ale jak to mówią: "Cel uświęca środki". 200 km nie robię co tydzień, a więc w poniedziałek pozwoliłem sobie wyjątkowo na takie dodatkowe kilometry bez celu.
Przed wyjazdem wiedziałem, że we wtorek i środę na rowerze nie usiądę z braku czasu, a więc w poniedziałek miałem się wyjeździć za 3 dni tak na zapas. Udało się zrobić 200 km, których nawet nie planowałem. Przy okazji zebrałem 13 nowych gmin z czego jestem wesół i rad. Ten dystans cieszy jeszcze bardziej gdy pomyślę sobie, że zacząłem tego dnia pedałować dopiero o 10, a skończyłem przed 21. Dodatkowo po wycieczce schudłem z 78 na 75 kg, gdyż przez cały dzień zjadłem tylko płatki, jakieś wafelki, jabłko, banana oraz wypiłem może ze 2 l płynów. Mało. Tym samym pobiłem rekord w samotnej jeździe. Ale najlepsze jest to że...te 200 km przejechałem w dresie bez ŻADNEGO PAMPERSA na tyłku! Sam sobie nie wierzę :D Krótko mówiąc wynora się udała.


























W poniedziałek wstaję o 6 rano. Jest jeszcze ciemno za oknem. Pociąg w kierunku Kłodzka odjeżdża z Głównego za 44 minuty. Jako że spakowałem się dzień wcześniej to teraz wystarczyło abym się tylko ubrał, zjadł płatki z mlekiem, umył zęby i wyszedł z mieszkania. Tak też zrobiłem tylko że zamiast wyjechać o 6:20 to wystartowałem o 6:30. Musiałem więc dojechać w 14 minut na Dworzec Główny oddalony od Nowego Dworu o 6,5 km. Mimo iż ruch rano był znikomy, temperatura nie była bardzo niska, a ja po mieście osiągnąłem średnią 27 km/h to jednak spóźniłem się dosłownie minutę. Niech to diabli! Rozebrałem się więc do koszulki z tego gorąca, ochłonąłem i widzę że o 7:40 jakiś Regio jedzie do Rybnika przez Kędzierzyn. Tak więc kupiłem bilet w kasie za 13,86 PLN i rozpłaszczyłem się w poczekalni. Za rower nie zapłaciłem ani złotówki gdyż aktualnie na kolei mamy Międzynarodowy Tydzień Zrównoważonego Transportu i jest gratis :)
Podróż pociągiem zajęła mi 2 godziny 25 minut. W Kędzierzynie zrobiłem zdjęcie Dworcowi, Ratuszowi oraz jednemu z Kościołów. I tyle! Bardzo się zawiodłem, bo myślałem że jest to ładniejsze miasto, a tu guzik. I tak o 10:17 nieco zawiedziony rozpocząłem poniedziałkową wynorę.
Cel na ten dzień był jasny. Zaliczyć tyle nowych gmin ile się tylko da! Zanim dojechałem do Głogówka miałem już na swoim koncie 3 nowe gminy. Jechało się pięknie. Był poniedziałek więc dzieciaki w szkołach, a ludzie pielęgnowali swoje ogródki, robili jakieś porządki itp. Trasa wiodła przez wioski, bardzo fajne wioski. Nie dało się ukryć, że na tamtych terenach wciąż mieszkają Niemcy, choć już w małej ilości. W Głogówku zajrzałem na PKP, potem na piękny Rynek z jeszcze lepszym Ratuszem. Tego dnia wiał dość mocny wiatr z południa, a więc z każdym kolejnym kilometrem miałem wątpliwości czy aby na pewno kontynuować trasę w kierunku Otmuchowa, a więc w końcowej fazie dnia pod wiatr. Póki co jechałem jednak dalej w kierunku wsi Moszna. Na miejscu okazało się że jest tam słynny Pałac. Za wejście płaciło się 3 zł, więc sobie podarowałem i cyknąłem fotkę jedynie z daleka. Dalej popędziłem na skróty przez polną drogę do Łącznika. Następnie musiałem podbić do Korfantowa i tam miała zapaść decyzja czy jadę tak jak pierwotnie zakładałem do Kamieńca Ząbkowickiego przez Otmuchów na pociąg, czy też jechać na pociąg do Oławy. Wygrała ta druga opcja gdyż nie chciało mi się męczyć pod wiatr. Nie pozostawało mi nic innego jak kierować się teraz na Niemodlin. Tam jednak nie zastałem nic ciekawego oprócz jednego kościoła. To co mi się podobało na Opolszczyźnie to wszechobecne szynobusy. Wg mnie województwo reaktywowało jakieś 75 % połączeń na tych terenach przez co ludzie z wiosek mają szansę dostać się do większych miasteczek właśnie dzięki kolei. Pięknie! Dalej musiałem jechać na Grodków. Na główną szosę dotarłem jednak po kilku kilometrach albowiem wybrałem drogę polną na skróty. W pewnym momencie musiałem schować się z rowerem w kukurydzy, bo z naprzeciwka jechał wąską drogą bardzo szeroki kombajn :P Jak dobiłem do głównej trasy na liczniku miałem 100 km i zaczęło mi się strasznie nudzić. Na szczęście w swoim asortymencie miałem MP3 i jechałem z nią już praktycznie do samego Wrocławia :) Natomiast jeśli chodzi o Grodków to bardzo mnie to miasteczko zaskoczyło. Mieszka tam zaledwie 8 tysięcy osób, ale Ratusz mają tam piękny. Rynek też ładny gdyby tylko zamienić ohydne bloki na kamienice. Poza tym fajny jest tamtejszy deptak oraz kościół. Z Grodkowa pojechałem już szybciutko na Oławę odnowioną i szeroką drogą z poboczem. Odnowili ją pewnie dlatego że prowadzi do łącznika z Autostradą. Jechało się gładko mimo iż wiatr już dawno zamilkł. W Oławie byłem przed 18. Zrobiłem kilkunastominutową przerwę, zjadłem ostatnie zapasy i zdecydowałem się wracać do Wrocławia o własnych siłach. Droga jednak zrobiła się niezbyt przyjemna, bo ruch na trasie do stolicy województwa spory, a sama droga z koleinami i bez pobocza. Jakoś się przemęczyłem i dotarłem do Siechnic. Tam zajrzałem na "Rynek" umownie go tak nazywając. Nowy ratusz już stoi i działa. Jeszcze tylko przejechałem obok Elektro-Ciepłowni i już rura na Wrocław. W Radwanicach strzeliłem fotkę warsztatu aut terenowych i już byłem na Księżach Wielkich. Będąc na Brochowie wjechałem na wiadukt i ulicą Piękną oraz Hubską dotarłem pod PKP. Dalej już Puławskiego do Rynku. Tam pod budynkiem Gazety Wyborczej działy się małe cuda w związku z Marszem Niepodległości. Dało się słyszeć okrzyki: "Precz z Komuną" oraz kilkanaście mocnych petard wybuchających w tłumie oraz na balkonie owego wieżowca. Kilkaset metrów dalej, gdy już tłum się rozproszył podjechałem do sklepu gdzie uzupełniłem niedobór cukru Coca-Colą. Na liczniku miałem 175 km, ale że trasa tego dnia była wyjątkowo płaska, a w dodatku przez jej połowę miałem z wiatrem albo wiatr boczno-tylny tak więc wciąż było mi mało. Pojechałem zatem jeszcze Legnicką pod Stadion na Pilczycach, a następnie mijając już mieszkanie pomknąłem na oddalone o 7 km Lotnisko im. Kopernika. Wracając akurat stuknęło 200 km i zawinąłem do portu. Zwykle nie dokręcam kilometrów na siłę, tylko jadę tyle ile sobie wyznaczyłem, ale jak to mówią: "Cel uświęca środki". 200 km nie robię co tydzień, a więc w poniedziałek pozwoliłem sobie wyjątkowo na takie dodatkowe kilometry bez celu.
Przed wyjazdem wiedziałem, że we wtorek i środę na rowerze nie usiądę z braku czasu, a więc w poniedziałek miałem się wyjeździć za 3 dni tak na zapas. Udało się zrobić 200 km, których nawet nie planowałem. Przy okazji zebrałem 13 nowych gmin z czego jestem wesół i rad. Ten dystans cieszy jeszcze bardziej gdy pomyślę sobie, że zacząłem tego dnia pedałować dopiero o 10, a skończyłem przed 21. Dodatkowo po wycieczce schudłem z 78 na 75 kg, gdyż przez cały dzień zjadłem tylko płatki, jakieś wafelki, jabłko, banana oraz wypiłem może ze 2 l płynów. Mało. Tym samym pobiłem rekord w samotnej jeździe. Ale najlepsze jest to że...te 200 km przejechałem w dresie bez ŻADNEGO PAMPERSA na tyłku! Sam sobie nie wierzę :D Krótko mówiąc wynora się udała.

Spóźniony na pociąg do Kłodzka jadę do Kędzierzyna-Koźle© pape93

Podróż pociągiem zajmuje mi 2 godziny 25 minut© pape93

Witamy na Opolszczyźnie© pape93

PKP Kędzierzyn-Koźle© pape93

Miejscowy Ratusz© pape93

Kościół pw. św. Katarzyny Aleksandryjskiej© pape93

PRL-owski antyk© pape93

Polska fauna© pape93

PKP Głogówek© pape93

Całkiem niezły Ratusz - Głogówek© pape93

Die Bartholomäuskirche© pape93

Moszna? Nie no bez jaj...© pape93

Pałac w Mosznej© pape93

Kumpel na rowerze© pape93

Jeden z chochołów podożynkowych© pape93

Korfantów© pape93

W opolskim wiele wsi ma dostęp do szynobusów!© pape93

Niemodlin© pape93

Ratusz w 8-tysięcznym Grodkowie© pape93

Kościół farny św. Michała Archanioła w Grodkowie© pape93

Rynek w Oławie© pape93

Siechnice - nowowybudowany Ratusz Miejski© pape93

EC Siechnice© pape93

Radwanice - dla każdego coś się znajdzie© pape93

Marsz Niepodległości pod budynkiem Wyborczej© pape93

Stadion na Pilczycach wieczorem© pape93
Kategoria >200 km
Dane wycieczki:
Km: | 202.21 | Km teren: | 7.70 | Czas: | 08:35 | km/h: | 23.56 | ||
Pr. maks.: | 47.09 | Temperatura: | 23.0 | Podjazdy: | 130m | Rower: | Giant |
Dzień #1 | Syców - Tomaszów Maz.
Piątek, 20 lipca 2012
Niedawno miałem jechać to tu, to tam. Ostatecznie stanęło na tym, że sam musiałem sobie coś wymyślić i padło na Wschód Polski, który mnie intrygował od pewnego czasu. Zakładałem że wyprawka zajmie mi 6 dni. W czwartek wieczorem przygotowałem ostatnie rzeczy i przed północą miałem już spakowane sakwy. Rano wystarczyło wstać i ruszyć.
To jednak nie okazało się tak proste gdyż wyruszyłem dopiero o 7:31 z Sycowa. Na ten dzień przewidziałem dojechanie do Tomaszowa Mazowieckiego (ok.180-190 km), gdzie miał mnie przygarnąć na jedną noc Rafał. Rano nie byłem załamany późną porą wyjazdu, bo wiedziałem, że moim wielkim sprzymierzeńcem będzie tego dnia wiatr w plecy. I tak też było. Do Sokolnik jechałem bez większych przygód oprócz awarii tuż za Kępnem. Coś nieciekawie zaczęło mi strzelać w przednim kole, ale miejscowy serwisant tylko powierzchownie zaradził temu defektowi. Jak się później okazało, "naprawa" wystarczyła na 300 km.
W Sokolnikach skręciłem na Lututów, Złoczew i dalej na Burzenin, Widawę aż z powrotem dotarłem do krajowej "8" w okolicach Szczercowa. Po drodze nie miałem większych przygód. Pojechałem trochę na około, bo chciałem zaliczyć kilka gmin no i przy okazji zobaczyć tamtejsze miasteczka. Ze Szczercowa natomiast jechałem już główną trasą do Bełchatowa. Pobocze było 1,5 metrowe, ale niestety bardzo nierówne. Mimo słabnącego, ale wciąż wiejącego wiatru w plecy, nie byłem w stanie bezpiecznie się rozpędzić.
Do Bełchatowa dojechałem o godzinie 14:00 mając na liczniku już 135 km. Posiedziałem chwilę na Rynku, podjechałem pod nową halę Skry oraz nie omieszkałem zahaczyć o stadion Gieksy.
Z miasta słynącego z Kopalni ruszyłem na ostatnią prostą do Piotrkowa Trybunalskiego. Pierwszych kilka kilometrów było pozbawione pobocza więc jechałem wolniutko. Później po 155 km przebrałem na stacji ORLEN krótkie spodenki z chudą gąbką, na INTERKOLowe porządniejsze. To był świetny ruch, bo tyłek już powoli miał dość. Szkoda tylko że tak późno wpadłem na ten pomysł.
W Piotrkowie byłem już umówiony z VSV83, który czekał na mnie na Dworcu Kolejowym. Myślałem że przyjedzie kolarzówką, ale wybrał się starym, poczciwym Biancchim. Stanęliśmy tylko na chwilę na Rynku i dalej już Rafał wziął na siebie prowadzenie "wycieczki". W drodze do Tomaszowa starał się pokazać mi jak najwięcej rzeczy mimo iż już czułem dystans w nogach. Byliśmy pod Grotami, nad Zalewem Sulejowskim, na Niebieskich Źródłach czy też obok Kopalni Białego Piasku. Mimo zmęczenia czułem, że tego dnia dałbym radę trzasnąć 300 km i dojechać do tej Warszawy, ale nie miałem zamiaru zmieniać już planów. Po jakimś czasie dojechaliśmy do domu Rafała i tam się rozpakowałem. Najadłem się niesłychanie, a na sam wieczór podjechaliśmy jeszcze samochodem do Spały i Inowłodza zobaczyć tamtejsze miejsca charakterystyczne. Potem powrót już po ciemku i trzeba było iść spać, bo w sobotę startowaliśmy z samiutkiego rańca!
Ta wycieczka miała opiewać na 185 km, w porywach do 200 km, ale dzięki Rafałowi udało mi się ustanowić swój własny rekord dystansu w ciągu jednego dnia. Od teraz mogę sobie zmienić tą rubrykę na 222 km.


















_____________________________________
_____________________________________
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
To jednak nie okazało się tak proste gdyż wyruszyłem dopiero o 7:31 z Sycowa. Na ten dzień przewidziałem dojechanie do Tomaszowa Mazowieckiego (ok.180-190 km), gdzie miał mnie przygarnąć na jedną noc Rafał. Rano nie byłem załamany późną porą wyjazdu, bo wiedziałem, że moim wielkim sprzymierzeńcem będzie tego dnia wiatr w plecy. I tak też było. Do Sokolnik jechałem bez większych przygód oprócz awarii tuż za Kępnem. Coś nieciekawie zaczęło mi strzelać w przednim kole, ale miejscowy serwisant tylko powierzchownie zaradził temu defektowi. Jak się później okazało, "naprawa" wystarczyła na 300 km.
W Sokolnikach skręciłem na Lututów, Złoczew i dalej na Burzenin, Widawę aż z powrotem dotarłem do krajowej "8" w okolicach Szczercowa. Po drodze nie miałem większych przygód. Pojechałem trochę na około, bo chciałem zaliczyć kilka gmin no i przy okazji zobaczyć tamtejsze miasteczka. Ze Szczercowa natomiast jechałem już główną trasą do Bełchatowa. Pobocze było 1,5 metrowe, ale niestety bardzo nierówne. Mimo słabnącego, ale wciąż wiejącego wiatru w plecy, nie byłem w stanie bezpiecznie się rozpędzić.
Do Bełchatowa dojechałem o godzinie 14:00 mając na liczniku już 135 km. Posiedziałem chwilę na Rynku, podjechałem pod nową halę Skry oraz nie omieszkałem zahaczyć o stadion Gieksy.
Z miasta słynącego z Kopalni ruszyłem na ostatnią prostą do Piotrkowa Trybunalskiego. Pierwszych kilka kilometrów było pozbawione pobocza więc jechałem wolniutko. Później po 155 km przebrałem na stacji ORLEN krótkie spodenki z chudą gąbką, na INTERKOLowe porządniejsze. To był świetny ruch, bo tyłek już powoli miał dość. Szkoda tylko że tak późno wpadłem na ten pomysł.
W Piotrkowie byłem już umówiony z VSV83, który czekał na mnie na Dworcu Kolejowym. Myślałem że przyjedzie kolarzówką, ale wybrał się starym, poczciwym Biancchim. Stanęliśmy tylko na chwilę na Rynku i dalej już Rafał wziął na siebie prowadzenie "wycieczki". W drodze do Tomaszowa starał się pokazać mi jak najwięcej rzeczy mimo iż już czułem dystans w nogach. Byliśmy pod Grotami, nad Zalewem Sulejowskim, na Niebieskich Źródłach czy też obok Kopalni Białego Piasku. Mimo zmęczenia czułem, że tego dnia dałbym radę trzasnąć 300 km i dojechać do tej Warszawy, ale nie miałem zamiaru zmieniać już planów. Po jakimś czasie dojechaliśmy do domu Rafała i tam się rozpakowałem. Najadłem się niesłychanie, a na sam wieczór podjechaliśmy jeszcze samochodem do Spały i Inowłodza zobaczyć tamtejsze miejsca charakterystyczne. Potem powrót już po ciemku i trzeba było iść spać, bo w sobotę startowaliśmy z samiutkiego rańca!
Ta wycieczka miała opiewać na 185 km, w porywach do 200 km, ale dzięki Rafałowi udało mi się ustanowić swój własny rekord dystansu w ciągu jednego dnia. Od teraz mogę sobie zmienić tą rubrykę na 222 km.

Wieczorne pakowanie przed-wyprawkowe© pape93

START - środa, 20.07.2012 - 7:31 rano© pape93

Niezwykla masywna budowla sakralna w Złoczewie© pape93

Kościół w Burzeninie© pape93

Dość pokaźny kościół przed Szczercowem© pape93

14:00 - 135 km za mną - Bełchatów© pape93

Oblegana przez dzieci fonntanna na bełchatowskim Rynku© pape93

Pod Halą Skry Bełchatów© pape93

PGE GKS Bełchatów© pape93

Teraz prosto na Piotrków© pape93

Jeszcze tylko rzut oka na Elektrownie Bełchatów© pape93

Ciasny, ale własny - Rynek w Piotrkowie Trybunalskim© pape93

Pod Grotami już w towarzystwie Rafała (VSV83)© pape93

Na tamie Zalewu Sulejowskiego© pape93

Niebieskie źródła w Tomaszowie Mazowieckim© pape93

Rynek w Tomaszowie z niedkończoną renowacją© pape93

Znany mi już Dworzec Kolejowy w tymże mieście.© pape93

Spała odwiedzona już samochodem.© pape93
_____________________________________
_____________________________________
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Kategoria >200 km
Dane wycieczki:
Km: | 221.79 | Km teren: | 4.20 | Czas: | 09:13 | km/h: | 24.06 | ||
Pr. maks.: | 54.41 | Temperatura: | 21.0 | Podjazdy: | 460m | Rower: | Giant |
Morze Bałtyckie #1 (Po rekordowy dystans)
Wtorek, 26 lipca 2011
Zacznę od tego, że ten dzień miał być przełomowy. Tak, właśnie 26 lipiec miał być tym dniem, na który czekałem całą wiosnę z wyczekiwaniem, podczas którego miały się zmienić dotychczasowe horyzonty. Po prostu miałem być daleko stąd, ale w międzyczasie zmieniły się priorytety i coś innego wyparło to drugie. Co się jednak odwlecze to nie uciecze...
Los tak pokierował moimi wakacjami, że doszło do wyboru wycieczki nad morze, olbrzymiego jak na dzisiejsze czasy dla mnie wyzwania...To miała być wycieczka życia, coś co będzie się wspominało latami, a być może nawet do ostatnich dni...
A więc eskapadę czas zacząć!

Umówiliśmy się z Krystianem dzień po tym jak "umierałem" po locikowych urodzinach, że podjedzie po mnie o 6 rano. Wstałem więc 30 minut wcześniej. Szybkie jedzonko, mycie zębów, ubranie się i co? i pakowanie rzecz jasna! Tak wyszło, że nabrałem trochę poślizgu, ale jak się okazało Krystian też go nie pominął. Wyjechaliśmy więc z 20 minutowym opóźnieniem w kierunku Międzyborza, gdzie miał na nas czekać Tomek "UFO" "Turek" ;) Tempo było niezbyt opieszałe, bo trzeba było nadrobić stracone minuty. Ostatni kilometr czy 2 Krystian jechał już 300 metrów przede mną, bo ja musiałem się "dokręcić" jak należy.
Nastąpiło więc spotkanie z Tomkiem na krzyżówce. 2 minuty rozmowy i w drogę. Ufo założył spodenki kolarskie długie i buty bardziej biegowe czym trochę śmiesznie wyglądał, ale najważniejsza jest wygoda :) Zaraz za Międzyborzem skręciliśmy na Kocinę, a dojeżdżając do skrzyżowania za jakiś czas, mieliśmy liczne wątpliwości gdzie jechać, bo byliśmy pozbawieni mapy. Udaliśmy się w kierunku Sośni a następnie już pogodziliśmy się z faktem, że najszybciej teraz będzie jak pojedziemy przez Odolanów. Rozmowa zaczęła się kleić...


W Odolanowie dosłownie 1 minuta przerwy i w lewo na Sulmierzyce. Droga w porządku, krajobrazy trochę nudne. Ale ten zapach kawy unoszący się obok palarni na obrzeżach miasta był mile pobudzający :)

Przejeżdżając przez Sulmierzyce, nie dało się ominąć brukowanej części drogi. Była to fajna, drobno ułożona kostka, zapewne jeszcze niemieckiej roboty...Teraz na Krotoszyn.

Po drodze dużo lasów i szybkie tempo od początku nadawane przez Turka. Na 2 kilometry przed centrum Krotoszyna zrobiliśmy sobie przerwę na załatwienie potrzeb. Za to na rynku pierwsze zapasy poszły w ruch...

Dałem Tomkowi czekoladę, a sam wcinałem bułki. Siedzieliśmy na fajnej ławce koło fryzjera. Pogoda była tak na włosku. Szaro i ponuro, myśleliśmy że później będzie lepiej. Co jak co, ale młodych dziewczyn to w Krotoszynie musi być bardzo dużo skoro co 3. osoba przechodząca obok nas była płcią piękną w granicach 15-24 lat ;)

Wyjeżdżając z Krotoszyna po lewej stronie zauważyliśmy bloki w których chyba mieszka Krzysiu (kris91), bo po jego filmach dało się tak wydedukować.

Za Krotoszynem zaczął się robić trochę większy ruch samochodów. My jednak tym nie przejęci, pedałowaliśmy prosto do Koźmina. Na rynku krótka przerwa. Ufo z Krychą kupili sobie po FRUGO, które już jak wiadomo wróciło na półki oraz banany. Wspomnieliśmy sobie również naszą byłą Panią od geografii jeszcze za czasów gimnazjum, która pochodzi właśnie z tej miejscowości.

Po 15 minutach zebraliśmy się w kierunku Jarocina.

No i zajechaliśmy do tego rockowego miasta. Koledzy kupili po drodze w jakimś sklepie pompkę do roweru, bo tak się umawialiśmy, że w końcu nikt nie wziął z domu. Stargowali z 35 zł do 20 zł więc da się przeżyć. Podjechaliśmy obowiązkowo na rynek i znaleźliśmy ławeczkę w cieniu. Była godzina 12 w południe, a my już po 100 km drogi...

Każdy coś tam zjadł, popił i tak zleciało 30 minut. Zapomniałem dodać, że Ufo straszył przechodniów swoim dywanem ;D , a tak na serio to się musiał przebrać dla wygody własnej. Teraz kierowaliśmy się nie na Środę Wielkopolską lecz na Żerków. Jeden przechodzień spytany przez nas (też dawny kolarz ;P) powiedział co mamy robić i usiedliśmy na siodełkach...

Skręciliśmy na Annopol, a tutaj droga równa jak masełko. Niestety cały czas mieliśmy wiatr w twarz! :/

Jedziemy sobie spokojnie 30 km/h, a tu Krycha prosi o przerwę na siku. No to w lasku obok drogi załatwili chłopaki co trzeba i dalej w drogę. W oddali widać było imponującą wieżę nadawczą, która robi wrażenie...

Dojechaliśmy do tego całego Żerkowa i co? Gdzieś z boku miasta leży fantastyczny basen odkryty! Rozmiarami sięgający trzech sycowskich, a wyglądem prawie ten na Wejherowskiej we Wrocławiu :) Jakbyśmy mieli więcej czasu to kąpiel byłaby obowiązkowa, bo pogoda jeszcze o dziwo była znośnie ładna. Minęliśmy basen i vis a vis stacji benzynowej Ufo zrobił małe zamieszanie. Chciał spytać dziewczynę z naprzeciwka jadącą na rowerze o drogę, a w końcu 3 osoby chyba chciały pomóc :) Cały Tomek. Za Żerkowem zobaczyliśmy znak ostrego zjazdu w dół. Mały zakręt, a tutaj taka niepozorna, ale bardzo stroma górka na terenie nizinnym. Wykręciłem tam dziś swojego maksa. Zapomniałem dodać, że za Jarocinem teren już zaczął się bardzo pofałdowany co nas trochę zdziwiło, ale jednocześnie urozmaiciło wycieczkę...

Potem mijaliśmy wioskę za wioską. Każda specyficzna dla Wielkopolski. Kapitalne były stare domy przy drodze w całej jednej wsi. Nie zdążyłem jednak zrobić dobrego ujęcia. Na każdym z budynków był rok powstania - same 1918 albo jakieś 1937 :) Na prawdę fajnie się to oglądało. W następnych wioskach chłopaki mieli problem. Popsuł się licznik jednemu i drugiemu. Obaj mieli z firmy Kellys. Nie wiem, może Słonko za mocno przygrzało, ale magnes gubił sygnał i mieli mniejszy dystans.

A moja Sigma działała bez zarzutu :) Dobrze że chociaż jeden licznik mieliśmy sprawny przez całą wycieczkę, no bo jak to bez prędkościomierza > ?
Dojechaliśmy teraz kanałami do drogi głównej. Z daleka już było widać piękną panoramę Pyzdr.

Zajechaliśmy na rynek w Pyzdrach. Podobno nigdy tam nie byłem, ale miałem wrażenie jakby to miejsce było mi świetnie znane.

Usiedliśmy, wywietrzyliśmy trochę nogi, bo cały dzień się gotowały w butach i zjedliśmy kolejne zapasy. Siedzimy sobie, a tutaj do nas podszedł Pan, który wypytał się gdzie jedziemy, na ile i po co. Podobno sam też jeździł w przeszłości. W życiu przejechał 80 000 km. Powiedzmy że miał nawet rację. Opowiadał o jakimś Lwowie i innych takich. Posiedzieliśmy znowu te 30 minut i rundka honorowa wokół rynku musiała być.

Na zamek nie dotarliśmy, ale chociaż udało się uchwycić kościół.

Tuż za Pyzdrami napotkaliśmy rolników :/ :)

Do Wrześni zajechaliśmy, a po drodze towarzyszyły nam bandy debilnych kierowców. 2 razy kierujący samochodami mieliby czołówkę z ciężarówkami jadącymi z naprzeciwka. Jakby taki jeden z drugim nie mógł poczekać kilka sekund i wyprzedzić nas przy pustym drugim pasie :/ Eh, szkoda gadać - chyba niektórym na prawdę spieszy się na tamten świat...

Września zaskoczyła mnie fajnym, czyściutkim rynkiem. Ciekawa zabudowa znajduje się w centrum. Na rynku spotkaliśmy chyba grupę 8 kolarzy, którzy mieli kolarzówki i siedzieli na przeciwko nas. Zjadłem sobie bułkę, a Turek z Krychą nie byli dłużni. Wkurzające było tylko jedno! Co 3 minuty z głośników znajdujących się na jednym z dachów kamienic wydobywał się wściekły dźwięk jakiś wron albo innych jastrzębi. Miało to na celu odstraszenie gołębi, które szpecą dachy, załatwiając tam swoje potrzeby. Wszystko fajnie tyle że gołębie już są przyzwyczajone i nie uciekają, a mieszkańcy chyba szajby dostają jak mają tego słuchać 100 razy dziennie. Ja bym nie wyrobił...

Wyjeżdżając z miasta udało mi się zrobić takie wymowne zdjęcie :)

Przy wyjeździe z Wrześni był skręt w prawo na Jezioro w miejscowości Skorzęcin. Już czułem więc, że jesteśmy daleko od domu. Na wylocie miasta zastał nas zamknięty szlaban, bo jechał pociąg. Chłopacy więc skoczyli się wysikać, a ja doglądałem ile to jeszcze do Gniezna na mapie...

Okazało się że do Gniezna zaledwie 23 km nam pozostały. Nic takiego, a jednak. Dzisiaj to mi przypadło wożenie namiotu, który ważył jakieś 3-4 kg. Zważając na to, że miałem jeszcze sakwy przednie z ciężkimi konserwami i sakwę na kierownicę to na 160-170 km zaczęło mi brakować sił na dotrzymanie koła chłopakom. Do Gniezna jechali kilkaset metrów przede mną. Starałem się gonić, ale nawet nie dało się skupić, bo po drodze tyle dziur na poboczach, że głowa mała, a w dodatku te poje...e TIRy ! <wrrr..> Nie dość że spychają człowieka na piasek to jeszcze robią to w taki gwałtowny sposób, że masakra. To ma być droga krajowa? A idź Pan w piździec z takimi standardami!

Wjeżdżając do Gniezna zahaczyliśmy o stadion żużlowy, dość ładny. Krystian tutaj już zaczął prowadzić grupę, bo trochę zna to miasto. Zajechaliśmy na rynek. Była godzina 18, a na licznikach 180 km. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie na tle katedry, przejechaliśmy przez główną ulicę, jeszcze chwila przerwy na uzupełnienie zapasów w sklepie spożywczym i powoli w kierunku wsi Ujazd.

Do drzwi św.Wojciecha nie dotarliśmy, ale pojechaliśmy wokół katedry. Trzeba przyznać, że pogoda była przyjemna.

No i dojechaliśmy do dużego skrzyżowania. Krystian spytał o drogę. Zjechaliśmy na drogę wojewódzką do Kłecka. Za 2 km trzeba było skręcić w lewo na Piekary, ale chłopaki na mnie nie poczekali i było masę niedomówień na tym odcinku. Ja wiedziałem, a może bardziej domyślałem się jak jechać, bo miałem mapę jako jedyny, a chłopacy pełni sił trzymali tempo i mnie "odsadzili". Myślałem, że Krycha wie co robi i jednak wybrał jakiś skrót do ciotki, bo na zdrowy rozum ta droga mi nie pasowała. Z problemami i spięciami, po polnych drogach, wracaniu się i w efekcie rozdzieleniu całkowitym na ostatnich 8 km dotarliśmy do Ujazdu :P
Tam już cała rodzina Krystiana czekała na nas z otwartymi rękami. Rowery zostawiliśmy w sklepie, a sami poszliśmy na smaczny po całym dniu obiad. Miałem wietrzyć namiot od Seby, ale jakoś się mi nie chciało :)

Każdy poszedł się ogarnąć po obiedzie w łazience i zaczynaliśmy się powoli kłaść spać. Jeszcze w międzyczasie obejrzeliśmy końcówkę meczu Wisły Kraków z Liteksem Łowecz. Biała Gwiazda wygrała 2:1 na wyjeździe i mocno przybliżyła się do kolejnej rundy. Mam nadzieję, że w tym roku w końcu znajdzie się w Lidze Mistrzów. A wracając do dzisiejszej trasy to było całkiem, całkiem. Chłopacy nadali świetne tempo przez cały dystans i bardzo dobrze. Jakbyśmy jechali 20 km/h na godzinę to ciężko byłoby dojechać przed zmrokiem, a tak już o 20 wieczorem na spokojnie byliśmy na miejscu. Wyszedł rekordowy dystans, a więc kolejne założenie na ten sezon zostało spełnione - przekroczyć 200 km jednego dnia :) Nie byliśmy pewni co będzie jutro z naszymi nogami, ale dzisiaj było ok jak na taki kawał drogi. Byliśmy za to trochę senni. Szkoda, że Waldek olał sprawę i z nami nie pojechał, ale we 3 też się przyjemnie jedzie. Każdy da zmianę z przodu i szybciej leci. Piękny dzień się kończy, a my już mamy prawie pół dystansu nad Bałtyk...
_____________________________________
_____________________________________
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Los tak pokierował moimi wakacjami, że doszło do wyboru wycieczki nad morze, olbrzymiego jak na dzisiejsze czasy dla mnie wyzwania...To miała być wycieczka życia, coś co będzie się wspominało latami, a być może nawet do ostatnich dni...
A więc eskapadę czas zacząć!

Bałtyk Tour 2011 - pora wyruszać!© pape93
Umówiliśmy się z Krystianem dzień po tym jak "umierałem" po locikowych urodzinach, że podjedzie po mnie o 6 rano. Wstałem więc 30 minut wcześniej. Szybkie jedzonko, mycie zębów, ubranie się i co? i pakowanie rzecz jasna! Tak wyszło, że nabrałem trochę poślizgu, ale jak się okazało Krystian też go nie pominął. Wyjechaliśmy więc z 20 minutowym opóźnieniem w kierunku Międzyborza, gdzie miał na nas czekać Tomek "UFO" "Turek" ;) Tempo było niezbyt opieszałe, bo trzeba było nadrobić stracone minuty. Ostatni kilometr czy 2 Krystian jechał już 300 metrów przede mną, bo ja musiałem się "dokręcić" jak należy.
Nastąpiło więc spotkanie z Tomkiem na krzyżówce. 2 minuty rozmowy i w drogę. Ufo założył spodenki kolarskie długie i buty bardziej biegowe czym trochę śmiesznie wyglądał, ale najważniejsza jest wygoda :) Zaraz za Międzyborzem skręciliśmy na Kocinę, a dojeżdżając do skrzyżowania za jakiś czas, mieliśmy liczne wątpliwości gdzie jechać, bo byliśmy pozbawieni mapy. Udaliśmy się w kierunku Sośni a następnie już pogodziliśmy się z faktem, że najszybciej teraz będzie jak pojedziemy przez Odolanów. Rozmowa zaczęła się kleić...

Droga za Międzyborzem - pierwsze kilometry razem© pape93

Nieplanowany przejazd przez Odolanów© pape93
W Odolanowie dosłownie 1 minuta przerwy i w lewo na Sulmierzyce. Droga w porządku, krajobrazy trochę nudne. Ale ten zapach kawy unoszący się obok palarni na obrzeżach miasta był mile pobudzający :)

Sulmierzyce© pape93
Przejeżdżając przez Sulmierzyce, nie dało się ominąć brukowanej części drogi. Była to fajna, drobno ułożona kostka, zapewne jeszcze niemieckiej roboty...Teraz na Krotoszyn.

Pięknie ułożona kosteczka© pape93
Po drodze dużo lasów i szybkie tempo od początku nadawane przez Turka. Na 2 kilometry przed centrum Krotoszyna zrobiliśmy sobie przerwę na załatwienie potrzeb. Za to na rynku pierwsze zapasy poszły w ruch...

Pierwszy poważny odpoczynek na 60tym kilometrze© pape93
Dałem Tomkowi czekoladę, a sam wcinałem bułki. Siedzieliśmy na fajnej ławce koło fryzjera. Pogoda była tak na włosku. Szaro i ponuro, myśleliśmy że później będzie lepiej. Co jak co, ale młodych dziewczyn to w Krotoszynie musi być bardzo dużo skoro co 3. osoba przechodząca obok nas była płcią piękną w granicach 15-24 lat ;)

Ratusz w Krotoszynie© pape93
Wyjeżdżając z Krotoszyna po lewej stronie zauważyliśmy bloki w których chyba mieszka Krzysiu (kris91), bo po jego filmach dało się tak wydedukować.

Czym prędzej na północ Wielkopolski© pape93
Za Krotoszynem zaczął się robić trochę większy ruch samochodów. My jednak tym nie przejęci, pedałowaliśmy prosto do Koźmina. Na rynku krótka przerwa. Ufo z Krychą kupili sobie po FRUGO, które już jak wiadomo wróciło na półki oraz banany. Wspomnieliśmy sobie również naszą byłą Panią od geografii jeszcze za czasów gimnazjum, która pochodzi właśnie z tej miejscowości.

TIME in Koźmin Wielkopolski© pape93
Po 15 minutach zebraliśmy się w kierunku Jarocina.

Ciekawy pomnik przy wyjeździe z owego miasteczka© pape93
No i zajechaliśmy do tego rockowego miasta. Koledzy kupili po drodze w jakimś sklepie pompkę do roweru, bo tak się umawialiśmy, że w końcu nikt nie wziął z domu. Stargowali z 35 zł do 20 zł więc da się przeżyć. Podjechaliśmy obowiązkowo na rynek i znaleźliśmy ławeczkę w cieniu. Była godzina 12 w południe, a my już po 100 km drogi...

Jarocin© pape93
Każdy coś tam zjadł, popił i tak zleciało 30 minut. Zapomniałem dodać, że Ufo straszył przechodniów swoim dywanem ;D , a tak na serio to się musiał przebrać dla wygody własnej. Teraz kierowaliśmy się nie na Środę Wielkopolską lecz na Żerków. Jeden przechodzień spytany przez nas (też dawny kolarz ;P) powiedział co mamy robić i usiedliśmy na siodełkach...

Koniec odpoczynku - 100 km i jedziemy dalej© pape93
Skręciliśmy na Annopol, a tutaj droga równa jak masełko. Niestety cały czas mieliśmy wiatr w twarz! :/

Trzymanie koła© pape93
Jedziemy sobie spokojnie 30 km/h, a tu Krycha prosi o przerwę na siku. No to w lasku obok drogi załatwili chłopaki co trzeba i dalej w drogę. W oddali widać było imponującą wieżę nadawczą, która robi wrażenie...

Wieża nadawcza - Żerków© pape93
Dojechaliśmy do tego całego Żerkowa i co? Gdzieś z boku miasta leży fantastyczny basen odkryty! Rozmiarami sięgający trzech sycowskich, a wyglądem prawie ten na Wejherowskiej we Wrocławiu :) Jakbyśmy mieli więcej czasu to kąpiel byłaby obowiązkowa, bo pogoda jeszcze o dziwo była znośnie ładna. Minęliśmy basen i vis a vis stacji benzynowej Ufo zrobił małe zamieszanie. Chciał spytać dziewczynę z naprzeciwka jadącą na rowerze o drogę, a w końcu 3 osoby chyba chciały pomóc :) Cały Tomek. Za Żerkowem zobaczyliśmy znak ostrego zjazdu w dół. Mały zakręt, a tutaj taka niepozorna, ale bardzo stroma górka na terenie nizinnym. Wykręciłem tam dziś swojego maksa. Zapomniałem dodać, że za Jarocinem teren już zaczął się bardzo pofałdowany co nas trochę zdziwiło, ale jednocześnie urozmaiciło wycieczkę...

Nnajlepszy zjazd na dzisiejszej trasie© pape93
Potem mijaliśmy wioskę za wioską. Każda specyficzna dla Wielkopolski. Kapitalne były stare domy przy drodze w całej jednej wsi. Nie zdążyłem jednak zrobić dobrego ujęcia. Na każdym z budynków był rok powstania - same 1918 albo jakieś 1937 :) Na prawdę fajnie się to oglądało. W następnych wioskach chłopaki mieli problem. Popsuł się licznik jednemu i drugiemu. Obaj mieli z firmy Kellys. Nie wiem, może Słonko za mocno przygrzało, ale magnes gubił sygnał i mieli mniejszy dystans.

Tomek z awarią licznika Kellys :P© pape93
A moja Sigma działała bez zarzutu :) Dobrze że chociaż jeden licznik mieliśmy sprawny przez całą wycieczkę, no bo jak to bez prędkościomierza > ?
Dojechaliśmy teraz kanałami do drogi głównej. Z daleka już było widać piękną panoramę Pyzdr.

Z powrotem na drodze wojewódzkiej© pape93
Zajechaliśmy na rynek w Pyzdrach. Podobno nigdy tam nie byłem, ale miałem wrażenie jakby to miejsce było mi świetnie znane.

Ciekawe czy miasto takie pobożne...© pape93
Usiedliśmy, wywietrzyliśmy trochę nogi, bo cały dzień się gotowały w butach i zjedliśmy kolejne zapasy. Siedzimy sobie, a tutaj do nas podszedł Pan, który wypytał się gdzie jedziemy, na ile i po co. Podobno sam też jeździł w przeszłości. W życiu przejechał 80 000 km. Powiedzmy że miał nawet rację. Opowiadał o jakimś Lwowie i innych takich. Posiedzieliśmy znowu te 30 minut i rundka honorowa wokół rynku musiała być.

Jedna z wielu rozmów z przechodniami (rowerzystami)© pape93
Na zamek nie dotarliśmy, ale chociaż udało się uchwycić kościół.

Stary kościół w Pyzdrach© pape93
Tuż za Pyzdrami napotkaliśmy rolników :/ :)

Problemy były...© pape93
Do Wrześni zajechaliśmy, a po drodze towarzyszyły nam bandy debilnych kierowców. 2 razy kierujący samochodami mieliby czołówkę z ciężarówkami jadącymi z naprzeciwka. Jakby taki jeden z drugim nie mógł poczekać kilka sekund i wyprzedzić nas przy pustym drugim pasie :/ Eh, szkoda gadać - chyba niektórym na prawdę spieszy się na tamten świat...

Rynek w lipcu we Wrześni© pape93
Września zaskoczyła mnie fajnym, czyściutkim rynkiem. Ciekawa zabudowa znajduje się w centrum. Na rynku spotkaliśmy chyba grupę 8 kolarzy, którzy mieli kolarzówki i siedzieli na przeciwko nas. Zjadłem sobie bułkę, a Turek z Krychą nie byli dłużni. Wkurzające było tylko jedno! Co 3 minuty z głośników znajdujących się na jednym z dachów kamienic wydobywał się wściekły dźwięk jakiś wron albo innych jastrzębi. Miało to na celu odstraszenie gołębi, które szpecą dachy, załatwiając tam swoje potrzeby. Wszystko fajnie tyle że gołębie już są przyzwyczajone i nie uciekają, a mieszkańcy chyba szajby dostają jak mają tego słuchać 100 razy dziennie. Ja bym nie wyrobił...

Zmęczeni wronami na kamienicy :P© pape93
Wyjeżdżając z miasta udało mi się zrobić takie wymowne zdjęcie :)

Dzieci z Wrześni© pape93
Przy wyjeździe z Wrześni był skręt w prawo na Jezioro w miejscowości Skorzęcin. Już czułem więc, że jesteśmy daleko od domu. Na wylocie miasta zastał nas zamknięty szlaban, bo jechał pociąg. Chłopacy więc skoczyli się wysikać, a ja doglądałem ile to jeszcze do Gniezna na mapie...

Ciągle na Północ© pape93
Okazało się że do Gniezna zaledwie 23 km nam pozostały. Nic takiego, a jednak. Dzisiaj to mi przypadło wożenie namiotu, który ważył jakieś 3-4 kg. Zważając na to, że miałem jeszcze sakwy przednie z ciężkimi konserwami i sakwę na kierownicę to na 160-170 km zaczęło mi brakować sił na dotrzymanie koła chłopakom. Do Gniezna jechali kilkaset metrów przede mną. Starałem się gonić, ale nawet nie dało się skupić, bo po drodze tyle dziur na poboczach, że głowa mała, a w dodatku te poje...e TIRy ! <wrrr..> Nie dość że spychają człowieka na piasek to jeszcze robią to w taki gwałtowny sposób, że masakra. To ma być droga krajowa? A idź Pan w piździec z takimi standardami!

W towarzystwie dziur i TIRów trafiliśmy do Gniezna© pape93
Wjeżdżając do Gniezna zahaczyliśmy o stadion żużlowy, dość ładny. Krystian tutaj już zaczął prowadzić grupę, bo trochę zna to miasto. Zajechaliśmy na rynek. Była godzina 18, a na licznikach 180 km. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie na tle katedry, przejechaliśmy przez główną ulicę, jeszcze chwila przerwy na uzupełnienie zapasów w sklepie spożywczym i powoli w kierunku wsi Ujazd.

W centrum dawnej Stolicy Polski© pape93
Do drzwi św.Wojciecha nie dotarliśmy, ale pojechaliśmy wokół katedry. Trzeba przyznać, że pogoda była przyjemna.

Wspólne zdjęcie w Gnieźnie po 11 godzinach© pape93
No i dojechaliśmy do dużego skrzyżowania. Krystian spytał o drogę. Zjechaliśmy na drogę wojewódzką do Kłecka. Za 2 km trzeba było skręcić w lewo na Piekary, ale chłopaki na mnie nie poczekali i było masę niedomówień na tym odcinku. Ja wiedziałem, a może bardziej domyślałem się jak jechać, bo miałem mapę jako jedyny, a chłopacy pełni sił trzymali tempo i mnie "odsadzili". Myślałem, że Krycha wie co robi i jednak wybrał jakiś skrót do ciotki, bo na zdrowy rozum ta droga mi nie pasowała. Z problemami i spięciami, po polnych drogach, wracaniu się i w efekcie rozdzieleniu całkowitym na ostatnich 8 km dotarliśmy do Ujazdu :P
Tam już cała rodzina Krystiana czekała na nas z otwartymi rękami. Rowery zostawiliśmy w sklepie, a sami poszliśmy na smaczny po całym dniu obiad. Miałem wietrzyć namiot od Seby, ale jakoś się mi nie chciało :)

We wściekłym Słońcu kończymy pierwszy dzień© pape93
Każdy poszedł się ogarnąć po obiedzie w łazience i zaczynaliśmy się powoli kłaść spać. Jeszcze w międzyczasie obejrzeliśmy końcówkę meczu Wisły Kraków z Liteksem Łowecz. Biała Gwiazda wygrała 2:1 na wyjeździe i mocno przybliżyła się do kolejnej rundy. Mam nadzieję, że w tym roku w końcu znajdzie się w Lidze Mistrzów. A wracając do dzisiejszej trasy to było całkiem, całkiem. Chłopacy nadali świetne tempo przez cały dystans i bardzo dobrze. Jakbyśmy jechali 20 km/h na godzinę to ciężko byłoby dojechać przed zmrokiem, a tak już o 20 wieczorem na spokojnie byliśmy na miejscu. Wyszedł rekordowy dystans, a więc kolejne założenie na ten sezon zostało spełnione - przekroczyć 200 km jednego dnia :) Nie byliśmy pewni co będzie jutro z naszymi nogami, ale dzisiaj było ok jak na taki kawał drogi. Byliśmy za to trochę senni. Szkoda, że Waldek olał sprawę i z nami nie pojechał, ale we 3 też się przyjemnie jedzie. Każdy da zmianę z przodu i szybciej leci. Piękny dzień się kończy, a my już mamy prawie pół dystansu nad Bałtyk...
_____________________________________
_____________________________________
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Kategoria >200 km, 2011 Bałtyk
Dane wycieczki:
Km: | 208.30 | Km teren: | 3.40 | Czas: | 09:14 | km/h: | 22.56 | ||
Pr. maks.: | 59.86 | Temperatura: | 23.0 | Podjazdy: | 240m | Rower: | Giant |