Wpisy archiwalne w kategorii
2013 Zakarpacie
Dystans całkowity: | 991.17 km (w terenie 81.50 km; 8.22%) |
Czas w ruchu: | 55:49 |
Średnia prędkość: | 17.76 km/h |
Maksymalna prędkość: | 61.00 km/h |
Suma podjazdów: | 6150 m |
Liczba aktywności: | 11 |
Średnio na aktywność: | 90.11 km i 5h 04m |
Więcej statystyk |
ZAKARPACIE 2013 - PODSUMOWANIE
Poniedziałek, 6 maja 2013

Ukraina - poza drogami głównymi, które jako tako wyglądają jest nieciekawie. Często jadąc po asfalcie, więcej było w nim dziur niż dobrej nawierzchni. Ceny na Ukrainie są niewiele, ale jednak trochę niższe od polskich, co było nam akurat na rękę. Poza tym mają tam niezniszczalne Łady, świetny chleb, niezły kwas chlebowy i całkiem porządne piwo. A co najważniejsze mają tam piękną pogodę :D Z językiem ukraińskim o dziwo nie mieliśmy problemów i szło się dogadać lepiej lub gorzej. Przed wyjazdem miałem obawy, ale kiedyś powiedziałem sobie, że Słowian ze Słowianinem zawsze się dogada i to jest prawdą ;)
Rumunia - w tym kraju byliśmy zaledwie jeden dzień, ale kilka rzeczy udało mi się wyłapać. Po pierwsze Rumunia jest w Unii, a więc na tle biednej Ukrainy od razu widać różnicę, chociażby w jakości dróg. W Rumunii widzieliśmy bardzo dużo bezpańskich psów, szwendających się bez celu nie tylko w miastach, ale również przy drogach głównych. Poza tym dużo młodych ludzi zna biegle język angielski, co jest bardzo pomocne w komunikacji, zważając na to że oni posługują się ciężkim, zbliżonym do hiszpańskiego rumuńskim...Aha, Cyganie są bogaci :P
Słowacja - mieliśmy jechać przez ten kraj 3 dni, a koniec końców byliśmy tylko 0,5 dnia :P Kawałek Słowacji, o który zahaczyliśmy to typowe góry. Asfalt pierwsza klasa, więc można było skupić się na pokonywaniu pagórków. Lada chwila byliśmy w domu...
Polska - okolice Rzeszowa są bardzo ciekawą opcją na rower. Do Przemyśla jechaliśmy po pagórkach, gdzie fajnych widoków nie brakowało. Nie inaczej było, gdy wracaliśmy z Cisnej do Rzeszowa przez Bieszczady. Bardzo ładne góry, świetne tereny do jazdy. Szkoda tylko, że taka pogoda nędzna.
TRASA - po kilku dyskusjach odnośnie przebiegu trasy, zdecydowaliśmy się odpuścić Lwów i Koszyce, a więcej przeczołgać się po zakarpackich wioskach oraz odwiedzić Wesoły Cmentarz na Rumunii. To było dobre posunięcie, bo mogliśmy lepiej poznać Ukrainę "od kuchni", ale i nie można było narzekać na nudę. Przejechaliśmy przez Karpaty, zaliczyliśmy niejedną beznadziejną drogę na Ukrainie, a i pogoda była dla nas bardzo łaskawa. Jak dla mnie świetny wyjazd i świetne towarzystwo. Oby więcej takich wypraw :)
|----->> DZIEŃ 0
|----->> DZIEŃ 1
|----->> DZIEŃ 2
|----->> DZIEŃ 3
|----->> DZIEŃ 4
|----->> DZIEŃ 5
|----->> DZIEŃ 6
|----->> DZIEŃ 7
|----->> DZIEŃ 8
|----->> DZIEŃ 9
|----->> POWRÓT
| DANE WYCIECZKI |
Ilość dni w trasie ----------- | 9
Dystans całkowity ---------- | 968,58 km
Czas jazdy ------------------- | 54 h 18 min
Średnia prędkość ----------- | 17,84 km/h
Średni dystans dzienny ---- | 107,62 km
Przewyższenia --------------- | 6120 m
Maksymalna prędkość ------ | 61,00 km/h - Użgorod (UA)
Kategoria 2013 Zakarpacie
Dane wycieczki:
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | Podjazdy: | m | Rower: | Giant |
Zakarpacie - POWRÓT
Niedziela, 5 maja 2013
To co dobre, szybko się kończy...Wczoraj opiliśmy naszą udaną podróż po Zakarpaciu i nawet mieliśmy czas się wyspać, bo pociąg do Krakowa startował dopiero po 11. Pożegnaliśmy się z Michałem, który pięknie nas ugościł i 15 minut przed odjazdem byliśmy na PKP. Jeszcze nie weszliśmy, a już widzieliśmy masę ludzi. Tak, to niedziela, ostatni dzień Majówki. Dzisiaj będzie wracał każdy...
Bilet na Dworcu dostałem chwilę przed odjazdem, a to dlatego że Pani w kasie robiła jakieś sztuczne problemy. Nie wiedziałem czy chodzi jej o różnorodność spółek jakimi miałem się poruszać do Wrocławia czyt. najpierw Regio, potem RegioExpress., czy też o to, że nie da mi gwarancji, że w Katowicach zmieszczę się do pociągu, bo może być zawalony. Zapewniłem ją, że dam radę i w końcu mi sprzedała ;)
Do Krakowa jechaliśmy z Karolem długo za długo. Tylko patrzyliśmy jak w ostatnim wagonie przybywa rowerów, ale jedną z rowerzystek, która jechała w podobnym kierunku była Ania z Jarosławia, która podobnie jak Karol wybiera się w tym roku do Iranu. Koleżanka wymieniła się z Karolem informacjami, a na koniec zmieniła sandały na SPDki, zostawiając nas na Dworcu w Krakowie z pysznymi waflami domowej roboty :)
My z Karolem po chwili przerwy wsiedliśmy w pociąg do Katowic. Niestety nie miałem już nic do jedzenia i do samego Wrocławia jechałem na oparach, gdyż w portfelu zostało mi 6 zł ;D Do Katowic zajechaliśmy przed 19, więc był czas jeszcze pogadać i pofotografować małą, zaczepną dziewczynkę w sąsiednim wagonie. W Katowicach po Karola przyjechał osobiście, na rowerze rzecz jasna, jego tato. Poczekaliśmy na komunikat aż zajedzie mój pociąg do Wrocławia i trzeba było się pożegnać. Ale gdy pociąg zajechał, w moich oczach pojawił się strach. Pociąg był tak zaje...., że myślałem że się nie zabiorę :P Na szczęście w Katowicach wysiadło sporo osób, a ja ustawiłem się pierwszy w kolejce do wejścia. No cóż, 3 godziny do Wrocławia (planowe!) byłem zmuszony przestać na baczność pod kibelkiem, ale w polskich pociągach to już norma. Pociąg i tak miał obsuwę, bo w opolskim stał 30 minut w polu, aby przepuścić jadącego w przeciwnym kierunku TLK :P Ale w Strzelcach Opolskich wsiadło grono kilku studentów biologii jadących do Wrocławia, więc pogadaliśmy sobie trochę o życiu i lada moment byliśmy w Stolicy Dolnego Śląska. Witaj Wrocławiu. O 23 wylądowałem na Nowym Dworze i pierwsze co zrobiłem to jajecznicę z czym tylko się dało. Ach, home, sweet home...









Bilet na Dworcu dostałem chwilę przed odjazdem, a to dlatego że Pani w kasie robiła jakieś sztuczne problemy. Nie wiedziałem czy chodzi jej o różnorodność spółek jakimi miałem się poruszać do Wrocławia czyt. najpierw Regio, potem RegioExpress., czy też o to, że nie da mi gwarancji, że w Katowicach zmieszczę się do pociągu, bo może być zawalony. Zapewniłem ją, że dam radę i w końcu mi sprzedała ;)
Do Krakowa jechaliśmy z Karolem długo za długo. Tylko patrzyliśmy jak w ostatnim wagonie przybywa rowerów, ale jedną z rowerzystek, która jechała w podobnym kierunku była Ania z Jarosławia, która podobnie jak Karol wybiera się w tym roku do Iranu. Koleżanka wymieniła się z Karolem informacjami, a na koniec zmieniła sandały na SPDki, zostawiając nas na Dworcu w Krakowie z pysznymi waflami domowej roboty :)
My z Karolem po chwili przerwy wsiedliśmy w pociąg do Katowic. Niestety nie miałem już nic do jedzenia i do samego Wrocławia jechałem na oparach, gdyż w portfelu zostało mi 6 zł ;D Do Katowic zajechaliśmy przed 19, więc był czas jeszcze pogadać i pofotografować małą, zaczepną dziewczynkę w sąsiednim wagonie. W Katowicach po Karola przyjechał osobiście, na rowerze rzecz jasna, jego tato. Poczekaliśmy na komunikat aż zajedzie mój pociąg do Wrocławia i trzeba było się pożegnać. Ale gdy pociąg zajechał, w moich oczach pojawił się strach. Pociąg był tak zaje...., że myślałem że się nie zabiorę :P Na szczęście w Katowicach wysiadło sporo osób, a ja ustawiłem się pierwszy w kolejce do wejścia. No cóż, 3 godziny do Wrocławia (planowe!) byłem zmuszony przestać na baczność pod kibelkiem, ale w polskich pociągach to już norma. Pociąg i tak miał obsuwę, bo w opolskim stał 30 minut w polu, aby przepuścić jadącego w przeciwnym kierunku TLK :P Ale w Strzelcach Opolskich wsiadło grono kilku studentów biologii jadących do Wrocławia, więc pogadaliśmy sobie trochę o życiu i lada moment byliśmy w Stolicy Dolnego Śląska. Witaj Wrocławiu. O 23 wylądowałem na Nowym Dworze i pierwsze co zrobiłem to jajecznicę z czym tylko się dało. Ach, home, sweet home...

Wczorajsze podsumowanie wyprawy ;)© completny

Pamiątka z Ukrainy w paszporcie© completny

Przesiadka w Krakowie© completny

Mysłowice© completny

Koniec dnia i koniec Majówki :(© completny

Żmudny powrót pociągiem© completny

Witaj z powrotem Breslavio!© completny

Gotuj z Pawłem :P© completny

Nie ma jak w domu :)© completny
Kategoria 2013 Zakarpacie
Dane wycieczki:
Km: | 11.04 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 00:33 | km/h: | 20.07 | ||
Pr. maks.: | 34.81 | Temperatura: | 21.0 | Podjazdy: | 15m | Rower: | Giant |
Zakarpacie - Dzień 9
Sobota, 4 maja 2013
Dzień ostatni, a więc do rzeczy. Wstajemy i niestety jest zimno. Co gorsza niebo spowite jest jedną wielką deszczową płachtą. Chmury wg mnie są na wysokości nie większej niż 650 m.n.p.m. Od samego rana jedziemy we mgle, droga jest śliska, w dodatku zaczyna padać deszcz. Na początku jeszcze trochę pod górkę, więc jadę pierwszy. Na serpentynach robię trochę zdjęć chłopakom, ale potem zostaje w tyle, że ubrać się na deszcz. Przy samotnym zjeździe dzieje się ze mną coś niedobrego. Że tyłek mnie boli i plecy okrutnie swędzą to już się przyzwyczaiłem, ale podczas zjazdu w chmurach zaczynało mi "zatykać" płuca. Bardzo dziwne uczucie, bo byłem dość rozgrzany, puls miałem w normie, ale czułem jakby mi płuca zamarzały :D Nie wiedziałem od czego to i jak to zwalczyć, więc zażyłem sobie Ibuprom, po czym 2 minuty ochłonąłem i już później było ok. Jednak już wtedy czułem, że to nie będzie łatwy dzień. Za parę kilometrów dogoniłem Michała i w Baligrodzie przeczekaliśmy na prawdę mocny deszcz na przystanku. Karol napisał mi smsa w swoim stylu i zrozumiałem, że jest za nami, więc poczekaliśmy jeszcze 10 minut, ale nie ma go i nie ma. Raczej nie zadomowił się w krzakach na tyle czasu :D Wyszło na to że źle zrozumiałem jego słowa i musieliśmy go gonić. Waliliśmy cały czas drogą krajową w kierunku Rzeszowa razem z całą kawalkadą samochodów wracających z racji beznadziejnej pogody przedwcześnie z Majówki :P Z Karolem spotkaliśmy się w Lesku pod Biedronką. Tam było zatrzęsienie ludzi, ale szybko ogarnęliśmy temat i padła decyzja o rozdzieleniu się. Jako że Michał mieszka w Rzeszowie i jeździł po okolicach nie raz, nie dwa to było mu mało i wybrał wariant dłuższy i bardziej pagórkowaty przez Dynów. My z Karolem mieliśmy już lekko dość sobotniej, bieszczadzkiej aury i nie chcieliśmy nabijać dodatkowych "kaemów" :D, więc wybraliśmy najszybszą opcję przez Brzozów. Michał dam mi klucze od mieszkania i od Sanoka jechaliśmy już osobno. W stolicy Bieszczad Karola lekko zaczęło boleć kolano, więc podjechaliśmy na PKP, ale oczywiście nic tam nie jeździ, więc zmuszeni byliśmy dalej jechać o własnych siłach, choć żaden z nas nie ukrył chęci złapania stopa do Rzeszowa. Po drodze nie udało się jednak niczego trafić i byliśmy zdani na samych siebie. Do Rzeszowa nie było już żadnego zwiedzania tylko gnanie przed siebie. Jedynie w Brzozowie wymieniłem hrywny na złotówki, bo już nie miałem czym płacić. Poza tym rura, gaz i do przodu! Średnia była dobra, a dzięki Karolowi, który częściej brał na siebie wiatr już o 15:35 byliśmy pod Lidlem w Rzeszowie :) O 16 zalogowaliśmy się w mieszkaniu Michała. Wykąpali się, najedli, przyjechał Michał, kupił "łiskacza" i tak do późnych godzin podsumowywaliśmy sobie Zakarpacie 2013 przy dobrej muzyce...













Gospodarstwo Agroturystyczne w Cisnej© completny

Ostatnie zwijanie namiotów© completny

Bieszczady spowite chmurami / by boney© completny

Polecam. Karol Werner. :D© completny

Mokre serpentyny© completny

Jest plan, aby się rozdzielić ;P© completny

Sanok - zdjęcie na szybkiego :P© completny

Brzozów© completny

Czym prędzej na Rzeszów!© completny

15:35 - meta pod Lidlem :)© completny

Karolowi włączyło się GASTRO ;)© completny

Jaka to melodia?© completny
Kategoria 2013 Zakarpacie
Dane wycieczki:
Km: | 130.35 | Km teren: | 1.50 | Czas: | 06:03 | km/h: | 21.55 | ||
Pr. maks.: | 59.30 | Temperatura: | 14.0 | Podjazdy: | 550m | Rower: | Giant |
Zakarpacie - Dzień 8
Piątek, 3 maja 2013
Dzisiaj podobnie jak wczoraj dzień zaczynamy już o 7 rano, chcąc odrobić jak najwięcej na przymusowej zmianie przejścia granicznego ze Słowacją. Chłopaki znowu startują trochę szybciej ode mnie, uciekając od komarów. Ja niestety od rana mam niezaciekawą sytuację, gdyż 2 dni temu spaliłem sobie plecy nieużywając kremu do opalania, a jeśli już używałem to zaledwie 10-tki :P Przez to plecy swędzą mnie okrutnie do końca wyprawy. Jak tylko zaczynam się drapać to jest coraz gorzej. Doganiam towarzyszy i po paru kilometrach dopadamy z Karolem źródełka górskiej wody. Nagle robi się miejsce w bidonie, ale jest też okazja umyć zęby. Robimy ostatnie kilometry na Ukrainie, a w Perechynie jest ostatnia okazja, aby zrobić zakupy i to dość wypasione.
Szybko coś wcinam na miejscu, bo jestem na czczo i zaraz ruszamy ku Słowacji. Na przejściu granicznym w Ubli spotyka mnie jednak niemiły incydent z Panem celnikiem. Otóż kazał mi on otworzyć przednią sakwę. Aparat, portfel, kamizelka odblaskowa i takie tam. Zobaczył szmatkę, więc odwijam, a tam scyzoryk i gaz pieprzowy, którego nie miałem na szczęście okazji użyć. Widocznie Ukraińcowi się spodobał, bo zabrał mi go, oświadczając, że następnym razem mogę mieć problemy za posiadanie czegoś takiego na terenie jego ojczyzny. No nic, 30 zł poszło się j... , a on pewnie sprzeda to sobie za kilka hrywien i będzie miał na gorzałę :P Pocieszałem się tym, że lepiej iż gaz zabrał mi celnik, niż miałbym go użyć na napastniku...
Wjeżdżamy na Słowację i od razu czuć cywilizację. Droga jak marzenie i to od pierwszych metrów. W pierwszej miejscowości robimy sobie śniadanie. Jemy m.in. kupiony w Perechynie świeżutki, ciemny, ukraiński chleb. Świetna sprawa. Podczas postoju pokropił trochę deszcz, ale zaraz pogoda znowu się unormowała. Ruszyłem pierwszy jako że musiałem odbyć "walne zebranie" w lesie. Po 2 kilometrach jednak mi przeszło i skończyło się na oddaniu moczu i rozebraniu spodenek. Tym samym jechałem przed chłopakami około 20 km. Spotkaliśmy się dopiero w Sninie. Karol z Michałem myśleli, że będąc w krzakach po prostu mnie minęli, ale koniec końców to ja na nich trochę poczekałem na stacji benzynowej. Do Sniny nie jechało się lekko, bo Słowacja powitała nas ciepłą temperaturą i wymagającymi pagórkami. Raz wydawało się że jest płasko, a jechało się jak pod stromą górę. Innym razem z kolei mieliśmy na trasie ponad 3-kilometrowy zjazd :) Karol kupił sobie Kofolę, ja załatwiłem potrzebę i zdecydowaliśmy za namową Michała, że wbijemy do Polski przez miejscowość Cisna. Co prawda szlak miał trochę prowadzić przez szuter, ale było o wiele bliżej niż Medzilaborce.
No to pojechaliśmy. Teraz czekały na nas konkretne Bieszczady. Początkowo zdecydowaliśmy się jechać bardziej stromą, ale i asfaltowaną drogą dookoła pewnego jeziora. Mimo wszystko było spoko, dopóki nie dojechaliśmy do Topoli, gdzie trzeba było odbić na szuter, prowadzący na szczyt. Tam po kilku kilometrach asfalt się skończył i musieliśmy trzymać się cyklościeżki, ale w myśl logiki pojechaliśmy w górę zamiast w dół i dotarliśmy do dziwnego skrzyżowania w lesie. Nikt za cholerę nie wiedział jak jechać dalej. Dopiero po kwadransie jak już zdecydowaliśmy się na jedną z wersji, schodzący z góry, lekko napity drwal? wskazał nam odpowiednią trasę. Trzeba było cofnąć się w dół i stamtąd atakować Przełęcz nad Roztokami Górnymi (801 m.n.p.m.). Tak też zrobiliśmy. Lekko nie było, ale jak już dotarliśmy spoceni w jednej grupie na zieloną granicę z Polską, to nasza Ojczyzna przywitała nas momentalnie ulewą. Nawet nie mogliśmy skorzystać z darmowej kawy na szczycie tylko trzeba było pędzić w dół, ale już asfaltem do Schroniska. Michałowi się nie chciało więc jeszcze chwilę pogadał tam z miłym gościem, ale my z Karolem za 5 minut byliśmy już pod daszkiem. Jadąc do niego miałem łzy w oczach od prędkości, ale przede wszystkim od ostrego deszczu/gradu padającego w oczy i policzki :P
Poczekaliśmy na Michała w Schronisku i mając 100 km na liczniku i spore podjazdy za sobą, rozważaliśmy rozbicie się na polu namiotowym. Problem w tym że gospodarz chciał 20 zł od łebka, więc pognaliśmy w dół do Cisnej. Trzeba było się tylko trochę ubrać, bo deszcz ochłodził atmosferę. W Cisnej gwarno od turystów z racji 3 Maja. Zrobiliśmy szybciutko zakupy i już lecieliśmy dalej, bo zbliżała się kolejna burza. Nie ujechaliśmy daleko, bo za 2 km schowaliśmy się pod daszkiem jednego z gospodarstw agroturystycznych. To było świetne posunięcie, bo burza, która nas dogoniła, okazała się bardzo niebezpieczna. Grzmiało, błyskało i gradem sypało...Na szczęście bardzo miła Pani gospodarz pozwoliła nam, po przejściu opadów, rozbić się za darmo na jej posesji. Polska aura pogodowa znów dała o sobie znać w negatywnym stopniu. Szkoda że to już ostatni nocleg w namiotach. Szybko zleciało...






















Szybko coś wcinam na miejscu, bo jestem na czczo i zaraz ruszamy ku Słowacji. Na przejściu granicznym w Ubli spotyka mnie jednak niemiły incydent z Panem celnikiem. Otóż kazał mi on otworzyć przednią sakwę. Aparat, portfel, kamizelka odblaskowa i takie tam. Zobaczył szmatkę, więc odwijam, a tam scyzoryk i gaz pieprzowy, którego nie miałem na szczęście okazji użyć. Widocznie Ukraińcowi się spodobał, bo zabrał mi go, oświadczając, że następnym razem mogę mieć problemy za posiadanie czegoś takiego na terenie jego ojczyzny. No nic, 30 zł poszło się j... , a on pewnie sprzeda to sobie za kilka hrywien i będzie miał na gorzałę :P Pocieszałem się tym, że lepiej iż gaz zabrał mi celnik, niż miałbym go użyć na napastniku...
Wjeżdżamy na Słowację i od razu czuć cywilizację. Droga jak marzenie i to od pierwszych metrów. W pierwszej miejscowości robimy sobie śniadanie. Jemy m.in. kupiony w Perechynie świeżutki, ciemny, ukraiński chleb. Świetna sprawa. Podczas postoju pokropił trochę deszcz, ale zaraz pogoda znowu się unormowała. Ruszyłem pierwszy jako że musiałem odbyć "walne zebranie" w lesie. Po 2 kilometrach jednak mi przeszło i skończyło się na oddaniu moczu i rozebraniu spodenek. Tym samym jechałem przed chłopakami około 20 km. Spotkaliśmy się dopiero w Sninie. Karol z Michałem myśleli, że będąc w krzakach po prostu mnie minęli, ale koniec końców to ja na nich trochę poczekałem na stacji benzynowej. Do Sniny nie jechało się lekko, bo Słowacja powitała nas ciepłą temperaturą i wymagającymi pagórkami. Raz wydawało się że jest płasko, a jechało się jak pod stromą górę. Innym razem z kolei mieliśmy na trasie ponad 3-kilometrowy zjazd :) Karol kupił sobie Kofolę, ja załatwiłem potrzebę i zdecydowaliśmy za namową Michała, że wbijemy do Polski przez miejscowość Cisna. Co prawda szlak miał trochę prowadzić przez szuter, ale było o wiele bliżej niż Medzilaborce.
No to pojechaliśmy. Teraz czekały na nas konkretne Bieszczady. Początkowo zdecydowaliśmy się jechać bardziej stromą, ale i asfaltowaną drogą dookoła pewnego jeziora. Mimo wszystko było spoko, dopóki nie dojechaliśmy do Topoli, gdzie trzeba było odbić na szuter, prowadzący na szczyt. Tam po kilku kilometrach asfalt się skończył i musieliśmy trzymać się cyklościeżki, ale w myśl logiki pojechaliśmy w górę zamiast w dół i dotarliśmy do dziwnego skrzyżowania w lesie. Nikt za cholerę nie wiedział jak jechać dalej. Dopiero po kwadransie jak już zdecydowaliśmy się na jedną z wersji, schodzący z góry, lekko napity drwal? wskazał nam odpowiednią trasę. Trzeba było cofnąć się w dół i stamtąd atakować Przełęcz nad Roztokami Górnymi (801 m.n.p.m.). Tak też zrobiliśmy. Lekko nie było, ale jak już dotarliśmy spoceni w jednej grupie na zieloną granicę z Polską, to nasza Ojczyzna przywitała nas momentalnie ulewą. Nawet nie mogliśmy skorzystać z darmowej kawy na szczycie tylko trzeba było pędzić w dół, ale już asfaltem do Schroniska. Michałowi się nie chciało więc jeszcze chwilę pogadał tam z miłym gościem, ale my z Karolem za 5 minut byliśmy już pod daszkiem. Jadąc do niego miałem łzy w oczach od prędkości, ale przede wszystkim od ostrego deszczu/gradu padającego w oczy i policzki :P
Poczekaliśmy na Michała w Schronisku i mając 100 km na liczniku i spore podjazdy za sobą, rozważaliśmy rozbicie się na polu namiotowym. Problem w tym że gospodarz chciał 20 zł od łebka, więc pognaliśmy w dół do Cisnej. Trzeba było się tylko trochę ubrać, bo deszcz ochłodził atmosferę. W Cisnej gwarno od turystów z racji 3 Maja. Zrobiliśmy szybciutko zakupy i już lecieliśmy dalej, bo zbliżała się kolejna burza. Nie ujechaliśmy daleko, bo za 2 km schowaliśmy się pod daszkiem jednego z gospodarstw agroturystycznych. To było świetne posunięcie, bo burza, która nas dogoniła, okazała się bardzo niebezpieczna. Grzmiało, błyskało i gradem sypało...Na szczęście bardzo miła Pani gospodarz pozwoliła nam, po przejściu opadów, rozbić się za darmo na jej posesji. Polska aura pogodowa znów dała o sobie znać w negatywnym stopniu. Szkoda że to już ostatni nocleg w namiotach. Szybko zleciało...

Piękne krajobrazy od samego rana / by boney© completny

Most na rzece© completny

Ostatnie kilometry na Ukrainie© completny

Przejście graniczne ze Słowacją - tutaj już musi się udać!© completny

Najlepszy chleb ever! ;)© completny

Piękna trasa przez Słowację / by Michał© completny

Słowacja = góry© completny

Michał dzielnie walczy na podjeździe© completny

Słowacja okiem Karola© completny

Wypas / by Michał© completny

Krzyżówka na szlaku© completny

Nikt nie miał pojęcia gdzie jechać :P© completny

Jest ciężko, ale walczymy ;)© completny

Na Przełęcz prowadził szuter / by boney© completny

Ruské Sedlo – 801 m n.p.m. - zielona granica z Polską© completny

Polska przywitała nas deszczem© completny

Trzeba było się ubrać i uważać na zakrętach© completny

Zjazd do Cisnej© completny

Zapchana turystami Cisna© completny

Schowaliśmy się w porę przed gradobiciem© completny

Pokłosie dynamicznej burzy© completny

Ostatni nocleg pod namiotami / by boney© completny
Kategoria 2013 Zakarpacie
Dane wycieczki:
Km: | 109.40 | Km teren: | 20.00 | Czas: | 06:47 | km/h: | 16.13 | ||
Pr. maks.: | 52.37 | Temperatura: | 25.0 | Podjazdy: | 1460m | Rower: | Giant |
Zakarpacie - Dzień 7
Czwartek, 2 maja 2013
Kryzysowy dzień. Przynajmniej dla mnie...
Zaczęło się nieciekawie, bo komary nie odpuszczały nawet rano i namioty trzeba było składać w trybie przyśpieszonym. Chłopaki wyjechali chwilę przede mną i spotkaliśmy się w pierwszej wiosce pod sklepem. Tam oczywiście sami Węgrzy, ale po zakupach urządziliśmy sobie od razu śniadanie. Po posiłku musieliśmy udać się na posiedzenie w krzaki. Ja już na drodze widziałem, że ciepły asfalt sprzyja żmijom lubiącym się wygrzewać, ale Michał uświadczył ich towarzystwa dopiero w krzakach :D Szybko załatwił sprawę i wyleciał na ulicę z tekstem: "ch*je muje - dzikie wenże" ;D
Dzisiaj od samego początku było płasko. Dojechaliśmy do pierwszego większego miasteczka o nazwie Berehowe i tam zdecydowaliśmy się odpuścić Mukaczewo i odbić na najbliższym skrzyżowaniu w lewo, jadąc wzdłuż węgierskiej granicy. To był dobry wybór, bo ruch samochodowy znacznie zmalał, ale i droga się trochę pogorszyła. Plany na dziś były takie, aby dotrzeć w okolice jeziora w Michałowicach na Słowacji. Plany jednak wzięły w łeb, a to dlatego, że jechało się ciężko. Tak jak moi współtowarzysze odstawali ode mnie na podjazdach jeszcze dzień czy dwa temu, tak dzisiaj to oni jechali przodem co jakiś czas czekając na mnie i pytając czy wszystko ok. Ale tak to już jest. Raz ja mam dobry dzień, raz Michał poprowadzi grupę, innym razem Karol ma najwięcej sił. Tak czy inaczej nawet przerwa na loda nie pomogła, bo zamuliłem jeszcze bardziej i sam nie wiem czy to wina zmęczenia fizycznego czy brakowało mi motywacji do jazdy po nudnym terenie. Dotarliśmy jednak do Czopu. Tam musieliśmy odbić na główną i ruchliwą drogę do Użgorodu. Nosiliśmy się z zamiarem złapania stopa, ale przeszło nam i te 20 km ujechaliśmy już o własnych siłach, choć szybciej jak 20 km/h nie dałem rady jechać. Nie ten dzień.
W Użgorodzie, czyli największym mieście na trasie (117 tys.), a zarazem stolicy Zakarpacia zabalowaliśmy dość sporo minut. Najpierw wspólnie wjechaliśmy do Centrum. Potem wypłaciłem z bankomatu 200 Hrywien, bo już mi się kasa skończyła. Dalej chcieliśmy podbić do jakiegoś marketu na ostatnie ukraińskie zakupy, ale było tak tłoczno, że zrobiliśmy je w przygranicznym sklepiku ABC. Za górką była już Słowacja. Tyle że nie udało nam się dzisiaj do niej wjechać, bo sytuacja się powtórzyła i na przejściu nie obsługiwano turystów lecz wyłącznie pojazdy mechaniczne. Tym razem nie mieliśmy tyle szczęścia i żaden Pan pustym busem nie jechał. Chociaż nie. Jechał, zatrzymał się przed granicą pod sklepem i miał miejsce na rowery. Spytany przez Karola o cenę takiej przysługi wypalił, że chce 10 Euro od łebka. Pozdro poćwicz. Nic, jedziemy dalej na północ. Za 30 km jest drugie przejście ze Słowacją w Ubli. Tam nie powinno być problemów.
Tego dnia mieliśmy już na licznikach ponad 100 km, ale w tej awaryjnej sytuacji trzeba było wykrzesać z siebie jeszcze resztki sił i pognać jak najbliżej kolejnego przejścia granicznego. Ujechaliśmy zatem 18 km i rozbiliśmy się niedaleko zameczku, w jakieś turystycznej miejscowości blisko rzeki. Komary znowu nam dokuczały, ale już byliśmy wprawieni. Przez to, że dzisiaj zastopowano nas na przejściu, musieliśmy zmienić plany co do wariantu słowackiego, ale o tym w dniu ósmym. Póki co pocieszaliśmy się, że w Polsce jest kilkanaście stopni i pada deszcz, a my kolejny dzień łapaliśmy opaleniznę :P





















Zaczęło się nieciekawie, bo komary nie odpuszczały nawet rano i namioty trzeba było składać w trybie przyśpieszonym. Chłopaki wyjechali chwilę przede mną i spotkaliśmy się w pierwszej wiosce pod sklepem. Tam oczywiście sami Węgrzy, ale po zakupach urządziliśmy sobie od razu śniadanie. Po posiłku musieliśmy udać się na posiedzenie w krzaki. Ja już na drodze widziałem, że ciepły asfalt sprzyja żmijom lubiącym się wygrzewać, ale Michał uświadczył ich towarzystwa dopiero w krzakach :D Szybko załatwił sprawę i wyleciał na ulicę z tekstem: "ch*je muje - dzikie wenże" ;D
Dzisiaj od samego początku było płasko. Dojechaliśmy do pierwszego większego miasteczka o nazwie Berehowe i tam zdecydowaliśmy się odpuścić Mukaczewo i odbić na najbliższym skrzyżowaniu w lewo, jadąc wzdłuż węgierskiej granicy. To był dobry wybór, bo ruch samochodowy znacznie zmalał, ale i droga się trochę pogorszyła. Plany na dziś były takie, aby dotrzeć w okolice jeziora w Michałowicach na Słowacji. Plany jednak wzięły w łeb, a to dlatego, że jechało się ciężko. Tak jak moi współtowarzysze odstawali ode mnie na podjazdach jeszcze dzień czy dwa temu, tak dzisiaj to oni jechali przodem co jakiś czas czekając na mnie i pytając czy wszystko ok. Ale tak to już jest. Raz ja mam dobry dzień, raz Michał poprowadzi grupę, innym razem Karol ma najwięcej sił. Tak czy inaczej nawet przerwa na loda nie pomogła, bo zamuliłem jeszcze bardziej i sam nie wiem czy to wina zmęczenia fizycznego czy brakowało mi motywacji do jazdy po nudnym terenie. Dotarliśmy jednak do Czopu. Tam musieliśmy odbić na główną i ruchliwą drogę do Użgorodu. Nosiliśmy się z zamiarem złapania stopa, ale przeszło nam i te 20 km ujechaliśmy już o własnych siłach, choć szybciej jak 20 km/h nie dałem rady jechać. Nie ten dzień.
W Użgorodzie, czyli największym mieście na trasie (117 tys.), a zarazem stolicy Zakarpacia zabalowaliśmy dość sporo minut. Najpierw wspólnie wjechaliśmy do Centrum. Potem wypłaciłem z bankomatu 200 Hrywien, bo już mi się kasa skończyła. Dalej chcieliśmy podbić do jakiegoś marketu na ostatnie ukraińskie zakupy, ale było tak tłoczno, że zrobiliśmy je w przygranicznym sklepiku ABC. Za górką była już Słowacja. Tyle że nie udało nam się dzisiaj do niej wjechać, bo sytuacja się powtórzyła i na przejściu nie obsługiwano turystów lecz wyłącznie pojazdy mechaniczne. Tym razem nie mieliśmy tyle szczęścia i żaden Pan pustym busem nie jechał. Chociaż nie. Jechał, zatrzymał się przed granicą pod sklepem i miał miejsce na rowery. Spytany przez Karola o cenę takiej przysługi wypalił, że chce 10 Euro od łebka. Pozdro poćwicz. Nic, jedziemy dalej na północ. Za 30 km jest drugie przejście ze Słowacją w Ubli. Tam nie powinno być problemów.
Tego dnia mieliśmy już na licznikach ponad 100 km, ale w tej awaryjnej sytuacji trzeba było wykrzesać z siebie jeszcze resztki sił i pognać jak najbliżej kolejnego przejścia granicznego. Ujechaliśmy zatem 18 km i rozbiliśmy się niedaleko zameczku, w jakieś turystycznej miejscowości blisko rzeki. Komary znowu nam dokuczały, ale już byliśmy wprawieni. Przez to, że dzisiaj zastopowano nas na przejściu, musieliśmy zmienić plany co do wariantu słowackiego, ale o tym w dniu ósmym. Póki co pocieszaliśmy się, że w Polsce jest kilkanaście stopni i pada deszcz, a my kolejny dzień łapaliśmy opaleniznę :P

Chciałybyście co?© completny

Szybkie poranne pakowanie / by boney© completny

Łada - jedna z wielu© completny

Śniadanie pod urzędem© completny

Berehowe© completny

Urząd miasta© completny

Rzadko spotykane młode Ukrainki / by boney© completny

Ulubione paliwo Michała© completny

Na moście / by Michał© completny

Bylismy zmuszeni wbić na drogę międzynarodową© completny

Pośród szarych domów zawsze coś się świeci :)© completny

Użgorod - 117 tysięcy mieszkańców© completny

Katedra Chrystusa Zbawiciela© completny

Hotel Zakarpacie© completny

Hubzuk i Aromki czyli Żybczyk i Artki - hit wyprawy!© completny

To miał być ostatni posiłek na Ukrainie© completny

Hrywny© completny

Pomnik komunistyczny© completny

Feralne przejście graniczne ze Słowacją© completny

Zamek / by Michał© completny

Gotuj z Karolem ;)© completny
Kategoria 2013 Zakarpacie
Dane wycieczki:
Km: | 121.63 | Km teren: | 4.00 | Czas: | 06:45 | km/h: | 18.02 | ||
Pr. maks.: | 61.00 | Temperatura: | 29.0 | Podjazdy: | 230m | Rower: | Giant |
Zakarpacie - Dzień 6
Środa, 1 maja 2013
Dzisiaj postanawiamy wstać trochę wcześniej, a mianowicie o 7 rano. Pakujemy namioty i w drogę. Do Sapanty zostało nam kilkanaście kilometrów. Tam znajduje się bowiem Wesoły Cmentarz, o który postanowiliśmy zahaczyć kosztem Lwowa. Na cmentarzu znajduje się kilkaset nagrobków, które przestawiają w skrócie życiorys zmarłej osoby. Podczas zwiedzania nie można było się nie uśmiechnąć choć raz. Po znalezieniu bikera zbieraliśmy się z powrotem do dalszej drogi. To był dla mnie ciężki dzień, bo nie miałem rumuńskiej waluty myśląc, że przetrwam jakoś jeden dzień. Dzięki uprzejmości Michała i Karola dostałem trochę pieczywa. Ja z kolei wyciągnąłem z sakwy sporą ilość pasztetu. Michał zajadał się w tym czasie herbatnikami. To stało się swoistym wyznacznikiem formy na dzień dzisiejszy. Nie dalej bowiem jak za kilkanaście kilometrów czekała na nas przełęcz do pokonania o wysokości grubo ponad 500 m.n.p.m. Karol jechał sobie spokojnie swoim tempem. Michał na początku podjazdu uciekł mi na 100 metrów, a później zachciało mi się rywalizacji i systematycznie odrabiałem do niego stratę. Mimo słabego śniadania czułem potrzebę udowodnienia wyższości pasztetu nad herbatnikami, więc jak już dogoniłem Michała i jechaliśmy 500 metrów razem, to potem odskoczyłem w górę ile sił w nogach. Na szczyt wjechałem cały mokry. Trochę od potu, a trochę od polewania się zimną wodą z bidonu. Ot takie urozmaicenie na trasie...
Zaczekałem na Michała, potem zjawił się Karol i na granicy okręgów Maramuresz i Satu Mare zrobiliśmy sobie przerwę. Ja znów musiałem prosić chłopaków o chleb po tym wysiłku na podjeździe, a nawet jakaś zupka mi skapnęła :P Bezdomny pies dostał od Michała salami, a u mnie w ruch poszła konserwa na czarną godzinę. Po godzince ruszyliśmy w kierunku Negresti-Oas. Mimo upału jechało się przyjemnie, gdyż droga prowadziła już tylko w dół pięknymi serpentynami, gdzie każdy z nas co chwila stawał robić zdjęcia. Przez ostatnie spore miasteczko przebrnęliśmy dość szybko, ale Słońce było tak mocne że niewiele km dalej zrobiliśmy sobie przymusową przerwę na lody, colę i inne pomocne w jeździe rzeczy. Właścicielem sklepu okazał się Węgier, mówiąc że na tych ziemiach mieszka ich 95 %. Ich język jest cholernie ciężki do ogarnięcia, ale jakoś udało się wydusić od niego wynik rewanżowego meczu Realu z Borussią w LM. Dalsza droga powrotna na Ukrainę nie była zbyt ciekawa. Teren był bardzo płaski i nużący, oprócz jednej górki przebiegającej przez cudowny, zielony las. Natomiast ostatnie 15 km przed granicą dostaliśmy prezent od losu. Wiatr wiał nam w końcu! w plecy, a asfalt na końcowym odcinku Rumunii był najwyższych lotów. Okazało się, że najwięcej sił zachował Michał, który po wypiciu Coca-Coli ruszył do przodu jak szosowiec, i tak już do granicy trzymaliśmy się u niego z Karolem na kole, pędząc non-stop ponad 30 km/h. Tym samym zaoszczędziliśmy ponad godzinę dnia. Brawo Jasiu!
Na granicy okazało się, że nie możemy przekroczyć jej na rowerach, ale miła Pani celnik załatwiła nam busa do przewozu rowerów. Na granicy zeszło nam trochę czasu, a w samochodzie, którym wracaliśmy na Ukrainę był niesamowity zaduch. Po 40 minutach byliśmy już jednak z powrotem na Zakarpaciu. Do końca dnia jechało się już spokojnie po płaskim, bez szału. Temperatura była wysoka, a więc wyjechałem na przód i stanąłem przy sklepie celem zrobienia szybkich zakupów. Chłopaki niestety mnie nie zauważyli i pojechali przed siebie. Efekt był taki, że po zjedzeniu loda musiałem ich gonić. Dogoniłem ich dopiero po kilkunastu kilometrach w miejscowości Vilok, tuż przy przejściu granicznym z Węgrami. Tak swoją droga to czuliśmy się tam jak na Węgrzech, bo Ukraińców było tam jak na lekarstwo. Spotkaliśmy się pod sklepem, gdzie kupiliśmy jakieś piwko, a potem mimo bardzo dokuczających komarów, zdecydowaliśmy się na mega-szybką kąpiel w pokaźnej rzece. Dzień zbliżał się ku końcowi, a w kolejnej wiosce odbywał się festyn, gdzie chętnie bym został, gdyby nie rower :P Karola "złapała" policja na jeździe bez kasku, ale obyło się bez mandatu. Mieliśmy szukać noclegu "na gospodarza", ale znowu nie wyszło i rozbiliśmy się w jakimś przydrożnym sadzie, gdzie komary piły krew jak wściekłe. To zmusiło nas do rozbicia namiotów, zamknięcia się w nich i wieczornego debatowania przez zamknięte drzwi. Taka sytuacja...





































Zaczekałem na Michała, potem zjawił się Karol i na granicy okręgów Maramuresz i Satu Mare zrobiliśmy sobie przerwę. Ja znów musiałem prosić chłopaków o chleb po tym wysiłku na podjeździe, a nawet jakaś zupka mi skapnęła :P Bezdomny pies dostał od Michała salami, a u mnie w ruch poszła konserwa na czarną godzinę. Po godzince ruszyliśmy w kierunku Negresti-Oas. Mimo upału jechało się przyjemnie, gdyż droga prowadziła już tylko w dół pięknymi serpentynami, gdzie każdy z nas co chwila stawał robić zdjęcia. Przez ostatnie spore miasteczko przebrnęliśmy dość szybko, ale Słońce było tak mocne że niewiele km dalej zrobiliśmy sobie przymusową przerwę na lody, colę i inne pomocne w jeździe rzeczy. Właścicielem sklepu okazał się Węgier, mówiąc że na tych ziemiach mieszka ich 95 %. Ich język jest cholernie ciężki do ogarnięcia, ale jakoś udało się wydusić od niego wynik rewanżowego meczu Realu z Borussią w LM. Dalsza droga powrotna na Ukrainę nie była zbyt ciekawa. Teren był bardzo płaski i nużący, oprócz jednej górki przebiegającej przez cudowny, zielony las. Natomiast ostatnie 15 km przed granicą dostaliśmy prezent od losu. Wiatr wiał nam w końcu! w plecy, a asfalt na końcowym odcinku Rumunii był najwyższych lotów. Okazało się, że najwięcej sił zachował Michał, który po wypiciu Coca-Coli ruszył do przodu jak szosowiec, i tak już do granicy trzymaliśmy się u niego z Karolem na kole, pędząc non-stop ponad 30 km/h. Tym samym zaoszczędziliśmy ponad godzinę dnia. Brawo Jasiu!
Na granicy okazało się, że nie możemy przekroczyć jej na rowerach, ale miła Pani celnik załatwiła nam busa do przewozu rowerów. Na granicy zeszło nam trochę czasu, a w samochodzie, którym wracaliśmy na Ukrainę był niesamowity zaduch. Po 40 minutach byliśmy już jednak z powrotem na Zakarpaciu. Do końca dnia jechało się już spokojnie po płaskim, bez szału. Temperatura była wysoka, a więc wyjechałem na przód i stanąłem przy sklepie celem zrobienia szybkich zakupów. Chłopaki niestety mnie nie zauważyli i pojechali przed siebie. Efekt był taki, że po zjedzeniu loda musiałem ich gonić. Dogoniłem ich dopiero po kilkunastu kilometrach w miejscowości Vilok, tuż przy przejściu granicznym z Węgrami. Tak swoją droga to czuliśmy się tam jak na Węgrzech, bo Ukraińców było tam jak na lekarstwo. Spotkaliśmy się pod sklepem, gdzie kupiliśmy jakieś piwko, a potem mimo bardzo dokuczających komarów, zdecydowaliśmy się na mega-szybką kąpiel w pokaźnej rzece. Dzień zbliżał się ku końcowi, a w kolejnej wiosce odbywał się festyn, gdzie chętnie bym został, gdyby nie rower :P Karola "złapała" policja na jeździe bez kasku, ale obyło się bez mandatu. Mieliśmy szukać noclegu "na gospodarza", ale znowu nie wyszło i rozbiliśmy się w jakimś przydrożnym sadzie, gdzie komary piły krew jak wściekłe. To zmusiło nas do rozbicia namiotów, zamknięcia się w nich i wieczornego debatowania przez zamknięte drzwi. Taka sytuacja...

Poranek na Rumunii / by boney© completny

Wesoły Cmentarz w Sapancie© completny

45 minut zwiedzania© completny

Listonosz© completny

Urzędnik© completny

Barista© completny

Stare nagrobki wymagają renowacji© completny

Teściowa czuwa© completny

Morderca© completny

Jedyny, niepowtarzalny© completny

Nie wnikam co ten Pan robił przez całe życie ;)© completny

W lewo© completny

Przełęcz oddzielająca okręg Satu Mare od Maramures© completny

Ciekawostki z asfaltu / by boney© completny

Bezdomne psy to w Rumunii plaga© completny

Rumunki© completny

Karol na zjeździe..© completny

Na serpentynach mijaliśmy ciekawe pojazdy konne© completny

Polecam© completny

Michałowi też się spodobało :)© completny

Completny / by Michał© completny

Najbardziej wypasiona cygańska chata / by boney© completny

Negreşti-Oaş© completny

Pod sklepem u Węgra© completny

Przejazd przez świetny las / by Michał© completny

Zjazd był przedniej klasy / by boney© completny

Bohater Halmeu ;)© completny

Na Ukrainię wracamy samochodem© completny

Mała obsuwa na granicy, a w aucie 50 stopni :P© completny

Znaki nie kłamią© completny

Węgierskie disco na Ukrainie© completny

Cyganki© completny

Węgierski szlagier© completny

Komary nie pozwalały nacieszyć się wodą© completny

Jest festyn, jest impreza© completny

Vilok© completny

Nocleg w sadzie w chmarze komarów :/© completny
Kategoria 2013 Zakarpacie
Dane wycieczki:
Km: | 127.23 | Km teren: | 5.00 | Czas: | 06:43 | km/h: | 18.94 | ||
Pr. maks.: | 48.03 | Temperatura: | 30.0 | Podjazdy: | 480m | Rower: | Giant |
Zakarpacie - Dzień 5
Wtorek, 30 kwietnia 2013
Wczorajsze wieczorne mini-ognisko wypadło bardzo pozytywnie. Teraz jednak trzeba było zacząć kolejny dzień. Wydostaliśmy się z polany pod sklep, zameldowałem sprzedawcy że dobrze się spało, kupiłem Hubzuka i w drogę. Okazało się, że do Chust - czyli pierwszej większej miejscowości od czasu Sambora, mamy 22 km. Po 15 km opuszczamy dolinę rzeki, a teren robi się płaski. Zanim docieramy do centrum Chusta, przejeżdżamy przez miasteczko Iza, które zauroczyła nas szeregiem wiklinowych wystaw po obu stronach drogi. Nie da się ukryć, że wszyscy swoje życie opierają właśnie na tym biznesie. W Chust szukamy ciepłego prysznica, ale najpierw uderzamy do banku, gdzie Karol wymienia Euro na Hrywny. Potem cofamy się z powrotem do Marketu. Tam robimy spore zakupy. Gdy Karol z Michałem są wewnątrz, ja zauważam grupę 4 sakwiarzy jadących do Centrum. Wszyscy pędzili w grupie, ubrani w podobne barwy. I to było jedyne "spotkanie" po fachu na trasie. Co do marketu to było w nim okropnie ciemno. Tak jakby ktoś wyłączył im światło, a my weszliśmy robić zakupy po godzinach :) Ale to tak przez całą Ukrainę się zdarzało. Z marketu podbiliśmy na stację, ale nie było tam showera. Zjedliśmy więc szybko śniadanie, bo Pan na stacji wypowiedział magiczne słowo "bomba" :D Teraz jechaliśmy dość zatłoczoną drogą w kierunku Sołotwina. Po drodze trzeba było uważać na samochody, ale przynajmniej dziury zniknęły z horyzontu. Z każdą kolejną godziną jedzie się jednak coraz ciężej, ze względu na dokuczający upał. W cieniu były 32 stopnie Celsjusza, a więc w miejscowości Busztino dopadliśmy rzeki i tam zrobiliśmy sobie dwugodzinną przerwę celem ochłodzenia się w rzece. Michał był wniebowzięty. Coś się w międzyczasie zjadło, coś wyprało i o 15 ruszyliśmy dalej w kierunku Rumunii. Temperatura trochę odpuściła, a nam jechało się lepiej po takim rekonesansie. I tym sposobem o godzinie 17:15 dotarliśmy do Sołotwina. Wystarczyło pokonać jeszcze 2-kilometrowy odcinek po kostce i już byliśmy przy granicy z Rumunią. Chłopaki zrobili ostatnie zakupy i lada moment byliśmy już po drugiej stronie rzeki. Niewątpliwie pomógł nam w tym celnik, który puścił nas bez kolejki i bez macania sakiew, biorąc nas za turystów (głupek!) ;D
Nie ujechaliśmy jeszcze 50 metrów, a już naliczyliśmy po rumuńskiej stronie kilka bezpańskich psów. Nie wyglądało to za dobrze na tle dość zadbanej miejscowości Sighetu Marmației. Pierwsza spytana przez Karola młoda kobieta znała język angielski, więc po chwili Michał mógł wypłacić z konta trochę lei. Miasta nie zamierzaliśmy zbytnio zwiedzać, więc zrobiliśmy pętelkę na naszej dużej wyprawie i teraz kierowaliśmy się na Zachód. Nocleg znaleźliśmy w wiosce Sarasau, po odbiciu od drogi głównej w kierunku rzeki. Jak się później okazało, była to strefa przygraniczna i mogliśmy mieć nocne przenosiny przy odrobinie pecha. Wszystko jednak było ok i tylko komary dały nam się po raz kolejny we znaki przed snem...




















Nie ujechaliśmy jeszcze 50 metrów, a już naliczyliśmy po rumuńskiej stronie kilka bezpańskich psów. Nie wyglądało to za dobrze na tle dość zadbanej miejscowości Sighetu Marmației. Pierwsza spytana przez Karola młoda kobieta znała język angielski, więc po chwili Michał mógł wypłacić z konta trochę lei. Miasta nie zamierzaliśmy zbytnio zwiedzać, więc zrobiliśmy pętelkę na naszej dużej wyprawie i teraz kierowaliśmy się na Zachód. Nocleg znaleźliśmy w wiosce Sarasau, po odbiciu od drogi głównej w kierunku rzeki. Jak się później okazało, była to strefa przygraniczna i mogliśmy mieć nocne przenosiny przy odrobinie pecha. Wszystko jednak było ok i tylko komary dały nam się po raz kolejny we znaki przed snem...

Początek dnia piątego / by Michał© completny

Iza - to miasteczko żyje z wikliniarstwa© completny

Chust / by boney© completny

Dobre rzeczy z marketu© completny

Upalnie i tłoczno© completny

Bryczki budowały prowincjonalną atmosferę© completny

Trzeba coś zjeść przed kąpielą / by boney© completny

32°C więc czas się schłodzić ;P / by Michał© completny

Wyglądamy za Prezesem ;P / by Michał© completny

Z tej mąki chleba już nie będzie© completny

Do Rumunii jak po grudzie© completny

Chłopaczki / by Michał© completny

Szmugiel© completny

Rumunio przybywamy!© completny

Sighetu Marmației© completny

Biserica Ortodoxă din oraş© completny

Babcia z zakupami© completny

Kierunek Satu Mare© completny

Nie ma wątpliwości że to Rumunia ;P© completny

Nocleg w strefie przygranicznej© completny
Kategoria 2013 Zakarpacie
Dane wycieczki:
Km: | 104.58 | Km teren: | 5.00 | Czas: | 05:49 | km/h: | 17.98 | ||
Pr. maks.: | 38.12 | Temperatura: | 32.0 | Podjazdy: | 270m | Rower: | Giant |
Zakarpacie - Dzień 4
Poniedziałek, 29 kwietnia 2013
Dla mnie osobiście najlepszy dzień spędzony na Ukrainie. Budzimy się nie za wcześnie, gdy już Słońce wywiera na nas presję. Widok z rana jak marzenie. Pakujemy się i zjeżdżamy w dół. Po drodze prosimy o wodę do picia, a na dole w sklepie robimy zakupy. Akurat była dostawa z piekarni, więc załapaliśmy się na świeży chleb, co w zestawie z miodem Michała było cudowne. Po posiłku ruszamy do przodu. Po jakimś czasie docieramy do główniejszej drogi, choć standard nie różni się praktycznie niczym. Gdy zbliża się godzina 12, robimy sobie małą kąpiel w rzece. Od razu potem smaruję się kremem do opalania, bo temperatura rośnie w miarę szybko. Dobijamy do drogi krajowej, gdzie asfalt jest już niczego sobie jak na Ukrainę. Pokonujemy jeszcze kilka sporych pagórków i objawia nam się granica Zakarpacia. Czekam na chłopaków przy straganach, gdzie oprócz mioteł sprzedawano...kije baseballowe ;P Teraz mieliśmy już przed sobą tylko zjazd i cudowną panoramę Karpat, które były jeszcze przykryte śniegiem. W kolejnym miasteczku odbijamy w lewo na drogę lokalną. Okazuje się że przed nami kolejny podjazd. Na górze robimy przerwę. Tam spotykamy Panów na bryczce zajadając się w tym czasie miodem Michała, który uległ awarii.
Następnym miastem na trasie dnia dzisiejszego jest Wołowiec. Michał zatrzymuje nas na dłużej w tej miejscowości, gdyż zabrał za mało skarpetek z domu i musiał gdzieś kupić nowe. Ja w tym czasie "wcinam" co tylko się da. Jedziemy dalej. Moja rumuńska mapa z 81. roku podpowiada mi że jeszcze czekają nas dzisiaj górki. Energia mi się udziela po słodyczach, więc jadę przodem. Widzę serpentyny, więc z radością gnam na złamanie karku pod górę. Na przełęcz wpadam zmordowany i zaraz kładę się na ławce. Mam jednak dodatkowych kilka minut na odpoczynek, więc jak już Michał i Karol wbijają na szczyt to niedługo potem jedziemy już w dół. I tak do końca dnia jedziemy w dół...
Kolejnym miastem mijanym przez nas jest Miżgiria. Tam robimy ostatnie duże zakupy tego dnia. Ale miłym prezentem obdarowuje nas pewna kobieta kilka km dalej. Dostajemy od niej wodę, a także mleko prosto od krowy :) Jako że miałem przy sobie tylko "Aromki" to dzieciaki musiały zadowolić się wafelkami w zamian za sesję zdjęciową. Do końca dnia już nie spotkało nas nic ciekawego. Ale to nie znaczy że było nudno. Jechaliśmy doliną rzeki Rika. Był dobry asfalt, cisza spokój, minimalny ale cały czas zjazd w dół, mnóstwo zieleni i pagórki nas otaczające. I taki krajobraz nie chciał się skończyć, więc bliżej zmroku zdecydowaliśmy się rozbić między drogą, a rzeką, za pozwoleniem pewnego rolnika. Nocleg całkiem przyjemny, a wieczorem jedyne na wyprawie ognisko i kiełbaska. Szkoda że tylko jedna...





















Następnym miastem na trasie dnia dzisiejszego jest Wołowiec. Michał zatrzymuje nas na dłużej w tej miejscowości, gdyż zabrał za mało skarpetek z domu i musiał gdzieś kupić nowe. Ja w tym czasie "wcinam" co tylko się da. Jedziemy dalej. Moja rumuńska mapa z 81. roku podpowiada mi że jeszcze czekają nas dzisiaj górki. Energia mi się udziela po słodyczach, więc jadę przodem. Widzę serpentyny, więc z radością gnam na złamanie karku pod górę. Na przełęcz wpadam zmordowany i zaraz kładę się na ławce. Mam jednak dodatkowych kilka minut na odpoczynek, więc jak już Michał i Karol wbijają na szczyt to niedługo potem jedziemy już w dół. I tak do końca dnia jedziemy w dół...
Kolejnym miastem mijanym przez nas jest Miżgiria. Tam robimy ostatnie duże zakupy tego dnia. Ale miłym prezentem obdarowuje nas pewna kobieta kilka km dalej. Dostajemy od niej wodę, a także mleko prosto od krowy :) Jako że miałem przy sobie tylko "Aromki" to dzieciaki musiały zadowolić się wafelkami w zamian za sesję zdjęciową. Do końca dnia już nie spotkało nas nic ciekawego. Ale to nie znaczy że było nudno. Jechaliśmy doliną rzeki Rika. Był dobry asfalt, cisza spokój, minimalny ale cały czas zjazd w dół, mnóstwo zieleni i pagórki nas otaczające. I taki krajobraz nie chciał się skończyć, więc bliżej zmroku zdecydowaliśmy się rozbić między drogą, a rzeką, za pozwoleniem pewnego rolnika. Nocleg całkiem przyjemny, a wieczorem jedyne na wyprawie ognisko i kiełbaska. Szkoda że tylko jedna...

Widok z samego rana/ by Michał© completny

Na gospodarstwie© completny

Sklep ze starą wagą i liczydłem! / by boney© completny

Jeszcze surowe górskie widoki / by Michał© completny

Karol musiał uciekać przed psami / by Michał© completny

Południowy shower w rzece / by Michał© completny

Wjeżdżamy na Zakarpacie© completny

Flaga na maszt© completny

Karpaty w zimowej wersji© completny

Widok na Wołowiec© completny

Pogaduchy na przełęczy© completny

Na rondzie w Wołowcu / by boney© completny

Źródło Rdzawianki ;)© completny

Miżgiria© completny

Każdy chciał spróbować mleka od krówki / by Michał© completny

Najmłodsza pociecha pełna uśmiechu© completny

W dolinie rzeki Rika© completny

Ciekawa zabawka© completny

Zieleń aż bucha!© completny

Gdzie tu się rozbić?© completny

Nocleg przy rzece z ogniskiem na koniec dnia© completny
Kategoria 2013 Zakarpacie
Dane wycieczki:
Km: | 121.37 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 06:39 | km/h: | 18.25 | ||
Pr. maks.: | 50.94 | Temperatura: | 28.0 | Podjazdy: | 1190m | Rower: | Giant |
Zakarpacie - Dzień 3
Niedziela, 28 kwietnia 2013
Rankiem wychylam twarz z namiotu i...niestety pada. Czekamy trochę i przestaje, ale mamy już zapowiedź co może się dzisiaj dziać na trasie. Trochę się ochłodziło lecz nie powinno się już tak kurzyć jak wczoraj. Ruszamy z wolna ku miejscowości Typka czy jak kto woli - Turka. Mamy świadomość, że dzisiaj będzie dużo podjazdów, ale na początku bardziej wkurza nas wiatr. Przez kilkanaście kilometrów wieje tak mocno w twarz, że normalnie odechciewa się jechać. Dopiero po jakimś czasie gdy wjeżdżamy w wyższe partie gór, wiatr słabnie. Dzisiaj niebo spowija spora ilość chmur, a i temperatura jest o wiele niższa od wczorajszej. Pokonując górkę, za górką, docieramy po jakimś czasie do Typki :P Przed rozstaniem z cywilizacją szukamy jeszcze sklepu. W międzyczasie widzimy jak Ukraińcy opuszczają ładną, turkusową cerkiew. Wszak dzisiaj mają Niedzielę Palmową ;P
Po zakupach puszczamy się już w góry. Pogoda do pokonywania górek jest dobra, choć wiatr znowu zaczyna szaleć. Asfalt czasami znów bardziej przypomina szuter, no ale nie jedziemy na tyle szybko, aby miało to dla nas znaczenie. Przy wjeździe do Parku Narodowego robimy sobie dłuższą przerwę i o dziwo wychodzi nawet Słońce na chwilę. Potem z wolna toczymy się dalej. W jednej z miejscowości zatrzymujemy się nad rzeką, ale woda jest taka zimna, że aż piszczele bolą. Lekkie odświeżenie i dalej w drogę. Nawierzchnia psuje się z każdym kolejnym metrem. Najgorsze jednak przed nami. Między wioskami łapie nas spora ulewa. Ja z Karolem szybko uciekamy do przodu i po kilku minutach chowamy się pod jednym daszkiem. Michał za jakiś czas nas dogania, ale i on jest cały mokry. Przejeżdżamy kolejnych kilka kilometrów, ale deszcz znowu nas zaskakuje. Na szczęście pod nosem mamy spory przystanek autobusowy i tam czekamy prawie godzinę aż niebo się uspokoi. W trakcie przerwy Michał częstuje babuszkę herbatnikami po czym zaczyna walkę z kupionym miodem :) Deszcz okazuje się na tyle mocny, że woda wdziera się nam do przystanku, przez co ciężko znaleźć suchy kawałek ziemi. Dochodzimy do wniosku, że nie ma sensu jechać dalej, tylko trzeba przeczekać deszcz i od razu się gdzieś rozbić. Podjeżdżamy jeszcze do sklepu na zakupy, a potem długo kręcimy się po wiosce Verkhnje Vysots'ke. Gdy już połowa ludzi wie, że mamy zamiar się tutaj rozbić, Michał znajduje fajne miejsce na wzgórzu. Tam decydujemy się na drugi nocleg. Deszcz nie pada, a my mamy bardzo ładny widok na okolicę. Szkoda tylko że taki słaby dystans, ale trzeba będzie to nadrobić w lepszą pogodę!



























Po zakupach puszczamy się już w góry. Pogoda do pokonywania górek jest dobra, choć wiatr znowu zaczyna szaleć. Asfalt czasami znów bardziej przypomina szuter, no ale nie jedziemy na tyle szybko, aby miało to dla nas znaczenie. Przy wjeździe do Parku Narodowego robimy sobie dłuższą przerwę i o dziwo wychodzi nawet Słońce na chwilę. Potem z wolna toczymy się dalej. W jednej z miejscowości zatrzymujemy się nad rzeką, ale woda jest taka zimna, że aż piszczele bolą. Lekkie odświeżenie i dalej w drogę. Nawierzchnia psuje się z każdym kolejnym metrem. Najgorsze jednak przed nami. Między wioskami łapie nas spora ulewa. Ja z Karolem szybko uciekamy do przodu i po kilku minutach chowamy się pod jednym daszkiem. Michał za jakiś czas nas dogania, ale i on jest cały mokry. Przejeżdżamy kolejnych kilka kilometrów, ale deszcz znowu nas zaskakuje. Na szczęście pod nosem mamy spory przystanek autobusowy i tam czekamy prawie godzinę aż niebo się uspokoi. W trakcie przerwy Michał częstuje babuszkę herbatnikami po czym zaczyna walkę z kupionym miodem :) Deszcz okazuje się na tyle mocny, że woda wdziera się nam do przystanku, przez co ciężko znaleźć suchy kawałek ziemi. Dochodzimy do wniosku, że nie ma sensu jechać dalej, tylko trzeba przeczekać deszcz i od razu się gdzieś rozbić. Podjeżdżamy jeszcze do sklepu na zakupy, a potem długo kręcimy się po wiosce Verkhnje Vysots'ke. Gdy już połowa ludzi wie, że mamy zamiar się tutaj rozbić, Michał znajduje fajne miejsce na wzgórzu. Tam decydujemy się na drugi nocleg. Deszcz nie pada, a my mamy bardzo ładny widok na okolicę. Szkoda tylko że taki słaby dystans, ale trzeba będzie to nadrobić w lepszą pogodę!

Pierwszy nocleg na Ukrainie zaliczony© completny

Surowa aura© completny

Pit-stop© completny

Ukraińskie Passo dello Stelvio ;P© completny

Długa prosta© completny

Przed zjazdem / by Michał© completny

Każdy przystanek elegancko podpisany© completny

Ukraiński skład© completny

Jadą chopaky© completny

Turka© completny

Niedziela Palmowa© completny

Pomnik ku czci bohaterom© completny

Dzikie Karpaty© completny

Przerwa na coś ciepłego© completny

Popularne busy ukraińskie / by boney© completny

Jeden z bardziej oryginalnych przystanków© completny

Bikerzy© completny

Bieda biedą, ale swoje musi się świecić ;)© completny

Chwilę po zaskakującej ulewie© completny

Prezes w akcji© completny

Produkty© completny

Moja ulubiona - Przerwa na deszcz© completny

Miód czyli hit wyprawy / by boney© completny

Z cukru to oni nie są :D© completny

E! Co ty tam robisz?! :D / by Michał© completny

Verkhnje Vysots'ke© completny

Drugi nocleg z piękną panoramą© completny
Kategoria 2013 Zakarpacie
Dane wycieczki:
Km: | 70.59 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 05:10 | km/h: | 13.66 | ||
Pr. maks.: | 42.50 | Temperatura: | 19.0 | Podjazdy: | 930m | Rower: | Giant |
Zakarpacie - Dzień 2
Sobota, 27 kwietnia 2013
Po pierwszej nocy w trasę ruszamy o godzinie 8. Z Żurawicy przedzieramy się do Przemyśla i tam jemy śniadanie, wymieniamy walutę oraz podziwiamy kunszt dworca kolejowego. Do granicy jedzie się świetnie za sprawą pomocnego wiatru. 30 km/h na lajcie. W między czasie zauważam, że nad polami unosi się jakiś pył tudzież kurz, który bardzo mocno ogranicza przejrzystość. W Medyce masa samochodów i TIRów oczekujących na odprawę. My jednak zmierzamy do przejścia turystycznego. Wszystko odbywa się sprawnie i zaraz jesteśmy na Ukrainie. Do Mościsk jedziemy drogą krajową, która jest na wysokim, europejskim poziomie. Wiatr nabiera na sile i pojawiają się pierwsze, małe zamiecie piaskowe...
W Mościskach odbijamy na Sambor. Teraz nie dość że mamy pod wiatr, piach sypie nam po oczach, to jeszcze droga diametralnie ulega pogorszeniu. Jak to wygląda można mniej więcej zobaczyć na zdjęciach, ale najlepiej się tam po prostu wybrać. Po kilkunastu kilometrach robimy sobie przerwę pod sklepem. Ja kupuję loda, którego jem przez 10 minut, a chłopacy napoje, które mają spore marginesy błędów jeśli chodzi o zawartość czy też ilość. Im bliżej Sambora tym cieplej, ale też bardziej dziurawo :P W Samborze znajdujemy o dziwo Market, w którym jest dość ciemno. Wynosimy stamtąd pyszny, ciemny chleb i inne artykuły niezbędne do dalszej jazdy. Teraz czeka nas nie lada proste zadanie dojechania do Starego Sambora. Wiatr mocno wieje nam w twarz. Oczy bolą od unoszącego się kurzu. Drogi coraz gorsze. Reasumując - nie da się jechać szybciej niż 13-15 km/h. Za Starym Samborem jest już nieco lepiej. Dopadamy rzeczki i urządzamy sobie małą podwieczorną kąpiel. Orzeźwieni pokonujemy jeszcze pagórek i za wioską Bukovisko rozbijamy namioty. Pierwszy nocleg na dziko trafił nam się w ciekawej okolicy, gdyż jesteśmy na 10 metrowym pagórku z ciekawą panoramą oraz...miejscem na ognisko. Pierwszy dzień na Ukrainie do najłatwiejszych rowerowo nie należał.



















W Mościskach odbijamy na Sambor. Teraz nie dość że mamy pod wiatr, piach sypie nam po oczach, to jeszcze droga diametralnie ulega pogorszeniu. Jak to wygląda można mniej więcej zobaczyć na zdjęciach, ale najlepiej się tam po prostu wybrać. Po kilkunastu kilometrach robimy sobie przerwę pod sklepem. Ja kupuję loda, którego jem przez 10 minut, a chłopacy napoje, które mają spore marginesy błędów jeśli chodzi o zawartość czy też ilość. Im bliżej Sambora tym cieplej, ale też bardziej dziurawo :P W Samborze znajdujemy o dziwo Market, w którym jest dość ciemno. Wynosimy stamtąd pyszny, ciemny chleb i inne artykuły niezbędne do dalszej jazdy. Teraz czeka nas nie lada proste zadanie dojechania do Starego Sambora. Wiatr mocno wieje nam w twarz. Oczy bolą od unoszącego się kurzu. Drogi coraz gorsze. Reasumując - nie da się jechać szybciej niż 13-15 km/h. Za Starym Samborem jest już nieco lepiej. Dopadamy rzeczki i urządzamy sobie małą podwieczorną kąpiel. Orzeźwieni pokonujemy jeszcze pagórek i za wioską Bukovisko rozbijamy namioty. Pierwszy nocleg na dziko trafił nam się w ciekawej okolicy, gdyż jesteśmy na 10 metrowym pagórku z ciekawą panoramą oraz...miejscem na ognisko. Pierwszy dzień na Ukrainie do najłatwiejszych rowerowo nie należał.

Przemyśl© completny

PKP Przemyśl© completny

Dworzec kolejowy od środka / by boney© completny

Ponad 2-kilometrowa kolejka w Medyce© completny

Przejście graniczne z Ukrainą© completny

Karol pyta o drogę© completny

Mościska© completny

Wszyscy w zgodzie ;)© completny

Pierwsze zakupy© completny

To my Polacy!© completny

Jeden z mozaikowych przystanków autobusowych© completny

Ukraińskie dziury..e...DROGI :D / by boney© completny

Bywało że auta wolały jeździć poboczami :D© completny

Sambor / by boney© completny

Wszędzie tylko nie w dziurę!© completny

Stary Sambor© completny

Kąpiel w rzece :P© completny

Wieczorny relaks© completny

Pierwsza miejscówa do spania / by Michał© completny
Kategoria 2013 Zakarpacie
Dane wycieczki:
Km: | 103.28 | Km teren: | 16.00 | Czas: | 06:23 | km/h: | 16.18 | ||
Pr. maks.: | 45.75 | Temperatura: | 28.0 | Podjazdy: | 480m | Rower: | Giant |