Wpisy archiwalne w miesiącu
Kwiecień, 2011
Dystans całkowity: | 882.76 km (w terenie 76.00 km; 8.61%) |
Czas w ruchu: | 44:04 |
Średnia prędkość: | 19.12 km/h |
Maksymalna prędkość: | 62.18 km/h |
Suma podjazdów: | 1890 m |
Liczba aktywności: | 16 |
Średnio na aktywność: | 55.17 km i 3h 23m |
Więcej statystyk |
Syców - Katowice
Sobota, 30 kwietnia 2011
Wczoraj Michał miał opracować jakąś trasę. Oczywiście zapomniał. Dzień natomiast rozpoczął się fatalnie :/ Szybko wstaliśmy i praktycznie już o 9 mogliśmy wyjeżdżać. Rowery przygotowałem kapitalnie co do joty. Jednak już na początku Michał wyprowadzając nasze maszyny na dwór, zauważył że w jego Kellysie uchodzi z tyłu powietrze a właściwie już uszło ;/ Nie miałem pojęcia co mogło być przyczyną. Troszkę się wkurzył. Rozłożył dywan przed domem i wziął "srebrnego" na warsztat. Ściągnął po jakimś czasie dętkę i okazało się że jest dziura jak 5 zł. Jedynym powodem tej usterki mogło być zbyt mocne napompowanie koła. Ale do tej pory nie wiem czy to od tego. Czas leciał :/ Michał załatał zepsutą gumę i wsadził ponownie. Strzeliła mu jednak jak dochodził do 6 bara. Masakra. Okazało się również że opona się wyszczerbiła. Musiałem szybko pojechać do Bogdana po nową oponę oraz po dętki do Gianta i Kellysa. Na Nowym Dworze był taki młyn przed Komuniami że ciężko było tam w ogóle nos włożyć. Wszystko wziąłem jak brat kazał, ale żona Bogdana dała mi dętkę z krótkim wentylem do Kellysa. Nie no! Limit nieszczęścia już chyba wykorzystany :/ Michał się wkurzył jeszcze bardziej, ja też. Przez taką drobnostkę straciliśmy pół dnia. Zwłaszcza że oponę z tego koła ściągało się niemiłosiernie ciężko. Pojechałem o 13:12 do Matery koło Ośrodka z nadzieją że jeszcze nie zamknął bo byłoby tragicznie. Ale dostałem tam 2 piękne dętki, dość wytrzymałe bo ze Stomilu. Szybko wróciłem do domu i założyłem co trzeba, bo Michał już nie miał nerwów i poszedł do domu :) Posprzątałem warsztat na dworze i poszedłem na obiad. Zanim żeśmy odpoczęli to już była 14:35. Jeszcze ostatnie poprawki i ostatecznie po wielkich problemach wyruszyliśmy o 15:00 w kierunku Namysłowa. Podróż bez większych rewelacji. Standardowa jazda. Pogoda przeciętna.

W Namysłowie przejechaliśmy przez rynek. Michał odwiedził znajomego w jego opustoszałej knajpce. Podjechaliśmy na PKP. Mieliśmy jechać na Opole. Pociąg mieliśmy jednak dopiero za 1,5 h. Stanęło na tym że pojedziemy dzisiaj do Lublińca. Na licznikach mieliśmy jednak dopiero 30 km więc Michał chciał jeszcze coś dzisiaj wykręcić. Postanowiliśmy że dojedziemy do Wołczyna te dwadzieścia kilka km i potem wsiądziemy w pociąg. Wyjeżdżając z Namysłowa dorwał nas deszcz. Poczekaliśmy jakieś 20 minut - ja zjadłem bułkę. Ale opady ustąpiły i puściliśmy się na Domaszowice. Droga taka nawet niezła. Tempo było przeze mnie nie dostrzegane. Był czas na rozmowę. Michał znowu rozbudził moją wyobraźnię, ale póki co to tylko takie wolne plany. W oddali za sobą widzieliśmy jak Namysłów tonie w chmurach deszczu. Po lewej stronie już była jednak tęcza.

Za Domaszowicami jechało się identycznie jak do tej miejscowości. Droga troszkę zwilżona, wiatr przyjemny, pogoda zrobiła się taka spokojna jakoś. Chmury walczyły ze Słońcem na tafli nieba. Bardzo fajnie to wyglądało. Ale już dojechaliśmy do tego przeze mnie zawsze omijanego Wołczyna.

Przyznam się szczerze że byłem już w wielu miastach, ale ten rynek najbardziej przypominał mi ten nasz sycowski. Na rynku były dwukierunkowe ulice, parking, trochę zielenizny w środku no i na środku pomnik z kamienia. Ale chcąc - nie chcąc muszę zauważyć że i tak jest bardziej zadbany od sycowskiego no a przez to ładniejszy. Cyknąłem kilka fotek. Wołczyn zaliczony. Udaliśmy się teraz na PKP. Tam po pięciu minutach zajechał pociąg. Był pusty stosunkowo. A z kolei dworzec wołczyński okazał się dość pokaźny. No i nic dziwnego że mieszkają w nim ludzie ;)

Michał wraz ze mną władował się do pociągu. Rowery ciężkie się zrobiły. Brat wpadł na pomysł że jeszcze jest w miarę wcześnie i może pojedziemy przez Lubliniec ale aż do Katowic. Ja tylko przytaknąłem. W Lublińcu jak widać niektórzy już zaczęli świętować 30 kwietnia :D

Jechało się spokojnie. Przeglądaliśmy mapę i o czymś tam dyskutowaliśmy. Po drodze mijaliśmy Herby Nowe które zawsze mi się podobają oraz takie ładne Tarnowskie Góry.

Najlepsze jednak spotkało nas na samym Górnym Śląsku. Otóż jakoś w Radzionkowie Pani konduktor podchodzi do nas na koniec pociągu mówiąc : "Słuchajcie, dzisiaj w Bytomiu był mecz i policja ostrzega że do pociągu wsiądzie 200 kibiców, a wiecie jak to jest z kibicami..." Mieliśmy bilet do Katowic więc nie będziemy po ciemku 10 km nadrabiać bez zwrotu kasy. Ale podziękowaliśmy za informację. Napisałem do Rafała o jaki mecz chodziło. On mi odpisał że grała dzisiaj Polonia Bytom z Jagą i wygrała ta pierwsza 3:2! Także doszliśmy do wniosku że przejdziemy po prostu z rowerami na sam przód a tam nam nic nie grozi.
Zajechaliśmy do Bytomia na PKP. A tam już czekało 200-osobowe bydło. Wszyscy wygoleni na łysą pałę. Byli to kibice Jagielonii wracający przez Katowice do Białegostoku. Na szczęście byli wraz z nimi policjanci. Chyba ze 20 funkcjonariuszy. Ale jakich. To nie tacy zwykli mundurowi lecz oddziały antyhuliganowe :D Jak weszli do pociągu to aż mnie ciarki przeszły. Masę ochraniaczy na nogach, pałki, pistolety na gumowe kulki, kaski jakieś na cały łeb. Normalnie kibice nie mieli nic do gadania. Pierwszy raz miałem taką przygodę z kibicami ;) Później wysiedli na dworcu w Katowicach i tam czekali na podstawienie specjalnego pociągu do Białegostoku.

Wysiadłszy z pociągu udaliśmy się dworcem tymczasowym do centrum. W głównym holu tegoż dworca stał pewien Pan który podpierał 3 kraty Tyskiego. Miał krzepę, ale i śmieszną minę. Miałem mu zrobić fotkę, ale że był to nie byle jaki karczek w skórzanej kurtce to się powstrzymałem, bo nie wiadomo co by taki mógł zrobić :D Pojechaliśmy jakąś główną ulicą aż na samą górę. Obok był stadion. Nie jestem pewien czy był to obiekt GKS-u. Dalej tą ulicą byśmy nic nie osiągnęli. Z racji że nie wzięliśmy namiotu na majówkę to trzeba było gdzieś zacumować. Wracając do centrum przejeżdżaliśmy koło tego pięknego obiektu.

Stwierdziliśmy że nie ma sensu pałętać się bez końca po katowickiej aglomeracji w celu spotkania jakiegoś taniego noclegu przypadkowo więc znaleźliśmy taksówkarzy, których Michał wypytał o owe noclegi. Wskazali nam 3 miejsca.

Pojechaliśmy początkowo na ulicę Plebiscytową co by zajrzeć do JUPI Hostel. Proponowali nocleg za 44zł/osoba. Drogo więc pojechaliśmy dalej z myślą że gdzieś może być taniej. Na ulicy Sokolskiej miał znajdować się ośrodek z tanim noclegiem pod nazwą Dom Młodzieżowy. Takie miejsca z reguły oferują tanie łóżka, ale tym razem został on zamknięty z racji majówki. No cóż, pojechaliśmy w ostatnie już miejsce. Przejechaliśmy przez dużeeee rondo i za LOTOSem po lewej stornie był schowany ośrodek AWFu. Tam jednak nawet niespełna rozumu dziadek szlabanowy nas nie zachęcił do nocowania za 90 zł od typa. Bez jaj. Pewnie słaby standard a tak zdzierają. Byliśmy już zmęczeni i godzinkę przed północą wróciliśmy do pierwotnej propozycji. Po drodze chyba ze 3 razy zahaczaliśmy o tamtego taksówkarza ale co tam ;) W centrum jest otwartych o tej porze masę klubów. Bramkarze mieli pełne ręce roboty. My zgłosiliśmy się do recepcji i zameldowaliśmy się w pokoju.

Kuchnia i łazienka nawet ładne i za tę cenę to się opłacało, ale pokój to mieliśmy dzielić z jednym typem. W 3 osoby na 8 m kwadratowych to trochę za dużo, ale co zrobić. Piętrowe łóżka. Ja spałem na górze, ale wcześniej się oczywiście wykąpałem. Ustaliliśmy już wtedy mniej więcej cel wycieczki. Cieszyn to punkt do którego mieliśmy dążyć następnego dnia, ale póki co spać...
_____________________________________
_____________________________________
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
_____________________________________
_____________________________________

Krakauer Tor mit Pulverturm© pape93
W Namysłowie przejechaliśmy przez rynek. Michał odwiedził znajomego w jego opustoszałej knajpce. Podjechaliśmy na PKP. Mieliśmy jechać na Opole. Pociąg mieliśmy jednak dopiero za 1,5 h. Stanęło na tym że pojedziemy dzisiaj do Lublińca. Na licznikach mieliśmy jednak dopiero 30 km więc Michał chciał jeszcze coś dzisiaj wykręcić. Postanowiliśmy że dojedziemy do Wołczyna te dwadzieścia kilka km i potem wsiądziemy w pociąg. Wyjeżdżając z Namysłowa dorwał nas deszcz. Poczekaliśmy jakieś 20 minut - ja zjadłem bułkę. Ale opady ustąpiły i puściliśmy się na Domaszowice. Droga taka nawet niezła. Tempo było przeze mnie nie dostrzegane. Był czas na rozmowę. Michał znowu rozbudził moją wyobraźnię, ale póki co to tylko takie wolne plany. W oddali za sobą widzieliśmy jak Namysłów tonie w chmurach deszczu. Po lewej stronie już była jednak tęcza.

Tęcza przed Domaszowicami© pape93
Za Domaszowicami jechało się identycznie jak do tej miejscowości. Droga troszkę zwilżona, wiatr przyjemny, pogoda zrobiła się taka spokojna jakoś. Chmury walczyły ze Słońcem na tafli nieba. Bardzo fajnie to wyglądało. Ale już dojechaliśmy do tego przeze mnie zawsze omijanego Wołczyna.

centrum Wołczyna© pape93
Przyznam się szczerze że byłem już w wielu miastach, ale ten rynek najbardziej przypominał mi ten nasz sycowski. Na rynku były dwukierunkowe ulice, parking, trochę zielenizny w środku no i na środku pomnik z kamienia. Ale chcąc - nie chcąc muszę zauważyć że i tak jest bardziej zadbany od sycowskiego no a przez to ładniejszy. Cyknąłem kilka fotek. Wołczyn zaliczony. Udaliśmy się teraz na PKP. Tam po pięciu minutach zajechał pociąg. Był pusty stosunkowo. A z kolei dworzec wołczyński okazał się dość pokaźny. No i nic dziwnego że mieszkają w nim ludzie ;)

PKP Wołczyn© pape93
Michał wraz ze mną władował się do pociągu. Rowery ciężkie się zrobiły. Brat wpadł na pomysł że jeszcze jest w miarę wcześnie i może pojedziemy przez Lubliniec ale aż do Katowic. Ja tylko przytaknąłem. W Lublińcu jak widać niektórzy już zaczęli świętować 30 kwietnia :D

majówka w Lublińcu© pape93
Jechało się spokojnie. Przeglądaliśmy mapę i o czymś tam dyskutowaliśmy. Po drodze mijaliśmy Herby Nowe które zawsze mi się podobają oraz takie ładne Tarnowskie Góry.

pięknie odnowiony dworzec w Tarnowskich Górach© pape93
Najlepsze jednak spotkało nas na samym Górnym Śląsku. Otóż jakoś w Radzionkowie Pani konduktor podchodzi do nas na koniec pociągu mówiąc : "Słuchajcie, dzisiaj w Bytomiu był mecz i policja ostrzega że do pociągu wsiądzie 200 kibiców, a wiecie jak to jest z kibicami..." Mieliśmy bilet do Katowic więc nie będziemy po ciemku 10 km nadrabiać bez zwrotu kasy. Ale podziękowaliśmy za informację. Napisałem do Rafała o jaki mecz chodziło. On mi odpisał że grała dzisiaj Polonia Bytom z Jagą i wygrała ta pierwsza 3:2! Także doszliśmy do wniosku że przejdziemy po prostu z rowerami na sam przód a tam nam nic nie grozi.
Zajechaliśmy do Bytomia na PKP. A tam już czekało 200-osobowe bydło. Wszyscy wygoleni na łysą pałę. Byli to kibice Jagielonii wracający przez Katowice do Białegostoku. Na szczęście byli wraz z nimi policjanci. Chyba ze 20 funkcjonariuszy. Ale jakich. To nie tacy zwykli mundurowi lecz oddziały antyhuliganowe :D Jak weszli do pociągu to aż mnie ciarki przeszły. Masę ochraniaczy na nogach, pałki, pistolety na gumowe kulki, kaski jakieś na cały łeb. Normalnie kibice nie mieli nic do gadania. Pierwszy raz miałem taką przygodę z kibicami ;) Później wysiedli na dworcu w Katowicach i tam czekali na podstawienie specjalnego pociągu do Białegostoku.

policja odprowadzająca kibiców Jagi w Katowicach© pape93
Wysiadłszy z pociągu udaliśmy się dworcem tymczasowym do centrum. W głównym holu tegoż dworca stał pewien Pan który podpierał 3 kraty Tyskiego. Miał krzepę, ale i śmieszną minę. Miałem mu zrobić fotkę, ale że był to nie byle jaki karczek w skórzanej kurtce to się powstrzymałem, bo nie wiadomo co by taki mógł zrobić :D Pojechaliśmy jakąś główną ulicą aż na samą górę. Obok był stadion. Nie jestem pewien czy był to obiekt GKS-u. Dalej tą ulicą byśmy nic nie osiągnęli. Z racji że nie wzięliśmy namiotu na majówkę to trzeba było gdzieś zacumować. Wracając do centrum przejeżdżaliśmy koło tego pięknego obiektu.

Katowice - Katedra Chrystusa Króla© pape93
Stwierdziliśmy że nie ma sensu pałętać się bez końca po katowickiej aglomeracji w celu spotkania jakiegoś taniego noclegu przypadkowo więc znaleźliśmy taksówkarzy, których Michał wypytał o owe noclegi. Wskazali nam 3 miejsca.

najlepsza informacja turystyczna - taksówkarz© pape93
Pojechaliśmy początkowo na ulicę Plebiscytową co by zajrzeć do JUPI Hostel. Proponowali nocleg za 44zł/osoba. Drogo więc pojechaliśmy dalej z myślą że gdzieś może być taniej. Na ulicy Sokolskiej miał znajdować się ośrodek z tanim noclegiem pod nazwą Dom Młodzieżowy. Takie miejsca z reguły oferują tanie łóżka, ale tym razem został on zamknięty z racji majówki. No cóż, pojechaliśmy w ostatnie już miejsce. Przejechaliśmy przez dużeeee rondo i za LOTOSem po lewej stornie był schowany ośrodek AWFu. Tam jednak nawet niespełna rozumu dziadek szlabanowy nas nie zachęcił do nocowania za 90 zł od typa. Bez jaj. Pewnie słaby standard a tak zdzierają. Byliśmy już zmęczeni i godzinkę przed północą wróciliśmy do pierwotnej propozycji. Po drodze chyba ze 3 razy zahaczaliśmy o tamtego taksówkarza ale co tam ;) W centrum jest otwartych o tej porze masę klubów. Bramkarze mieli pełne ręce roboty. My zgłosiliśmy się do recepcji i zameldowaliśmy się w pokoju.

cumowanie o 23 do JOPI HOSTEL© pape93
Kuchnia i łazienka nawet ładne i za tę cenę to się opłacało, ale pokój to mieliśmy dzielić z jednym typem. W 3 osoby na 8 m kwadratowych to trochę za dużo, ale co zrobić. Piętrowe łóżka. Ja spałem na górze, ale wcześniej się oczywiście wykąpałem. Ustaliliśmy już wtedy mniej więcej cel wycieczki. Cieszyn to punkt do którego mieliśmy dążyć następnego dnia, ale póki co spać...
_____________________________________
_____________________________________
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
_____________________________________
_____________________________________
Dane wycieczki:
Km: | 75.67 | Km teren: | 2.20 | Czas: | 04:22 | km/h: | 17.33 | ||
Pr. maks.: | 39.63 | Temperatura: | 20.0 | Podjazdy: | 140m | Rower: | Giant |
Ognisko - Pisarzowice
Piątek, 29 kwietnia 2011
Cały dzień czyściłem Gianta! Chciałem to zrobić po porządnemu no i zeszło mi tak do 17. Zajechał brat więc już zapachniało majówką ;) Pojechałem do Locika na ognisko. Kolarzówka została przeze mnie odkurzona. Śmiga jak kiedyś choć rewelacją nie jest. W Pisarzowicach byłem o 19. Wszyscy już na mnie czekali. Ale było śmiesznie...
Dane wycieczki:
Km: | 5.00 | Km teren: | 0.50 | Czas: | km/h: | ||||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 18.0 | Podjazdy: | 10m | Rower: |
"kiełbasa, browary i inne towary..."
Środa, 27 kwietnia 2011
Wyruszyłem z miejsca nawet bez licznika. Początkowo do Bogdana się troszkę rozejrzeć co tam ma. Potem do hipersupersamu NETTO co by kupić Lays'y na locikowe ognicho. Kupiłem 5 paczek. Jedna po drodze poszła do naszych żołądków razem z napojami gazowanymi. Kupiliśmy 0,5 l Sobieskiego i jeszcze dokupiliśmy jedną paczkę chipsów żeby nie było. Skrótem dotarliśmy do Locika. On się nie przejmował. Oddałem mu 50 zł i powrót już normalną drogą czyli wojewódzką. Ciekawe jak wyjdzie to ognisko w piątek...
Dane wycieczki:
Km: | 22.00 | Km teren: | 5.00 | Czas: | km/h: | ||||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 19.0 | Podjazdy: | 20m | Rower: | Giant |
ETAP III : Nieudany powrót
Piątek, 22 kwietnia 2011
Wczoraj bardzo udany wyjazd + ciekawy mecz. Dzisiaj miał być powrót do domu. Miał być...Zakładałem że skoro mam tak dużo czasu na powrót to wrócę przez Jelcz-Laskowice żeby było ciekawiej. Ojciec namówił mnie żebym Wrocław ukończył na Wyspie Opatowickiej, a ja chciałem normalnie przez Sępolno. Puściłem się jednak za podpowiedzią taty i udałem się kanałami w kierunku miejscowości Trestno. Dojechałem Grabiszyńską w skwarze aż do Piłsudskiego no i dalej już ulicą Traugutta. Później skręt w lewo na ulice "Na Niskich Łąkach", a dalej już przez te całe Opatowice. Dojechałem do Trestna. Następnie w kierunku Blizanowic gdzie miałem przebyć Odrę i dojechać do miejscowości Łany gdzie dalej już drogą wojewódzką do Jelcza. Na jednym z wałów za Trestnem dostrzegłem Pana odpoczywającego z rowerem. Podjechałem i zapytałem o ten most. On mnie zagiął. Powiedział że ta mapa jest chyba zła, bo on tu mieszka na Sępolnie i jeździ tu często i żadnego mostu tu nie widział. W oddali było widać białe pylony, ale ów Pan wyjaśnił mi że to nowy most w budowie, który połączy Siechnice z Łanami w 2013 roku :/ A więc trochę dałem ciała. A właściwie mapa dała. Pogoda była nie zbyt miła. Miałem pod wiatr, a Słońce świeciło prosto w twarz, temperatura godna wczesnego lata. Miałem ochotę położyć się koło tego Pana na polanie i nie ruszać się ze Słońca. Tylko się opalać...Przegadałem z tym Panem jakieś 50 minut na tym wale mimo iż już byłem spóźniony. Ogólnie to koleś jest cięty na piłkarzy, lubi boks i motory. Resztę rozmowy zachowam dla siebie. Spoko koleś i tyle ;D Kazał mi jechać na Siechnice i tam przebić się przez budowę do Kotowic. Udałem się do Blizanowic. Tam stróż pilnujący budowy nie chciał mnie puścić, ale zgodził się abym pojechał do Siechnic wzdłuż wału. Tam też zjadłem swój zapas jedzenia. No i zaczęła się budowa obok mnie...



Przejechałem przez most i dotarłem na koniec budowy. Dojechałem do mostu kolejowego skąd było chyba jakieś 2 km do centrum Siechnic. Jeden Pan-Robotnik wskazał mi drogę skrótową do Kotowic. Pojechałem wzdłuż torów troszkę lasem troszkę na skraju lasu. Spotkałem też 2 dziewczyny fotografki dosyć rozchichotane. W między czasie coś mnie zaniepokoiło. Jadąc przez te kamienie wielkie czułem że to może się bardzo źle skończyć dla moich opon. Pod koniec drogi leśnej do Kotowic poczułem jakby zaczęło schodzić mi powietrze, ale myślałem że to może sakwy sprawiają takie wrażenie. Wyjechałem z lasu i na asfalcie wrażenie się pogłębiało. Stanąłem w "centrum" Kotowic sprawdzić mapę no i by to ch*j. GUMA! :/ Pół opony już nie było. Podjechałem do sklepu na resztce powietrza, kupiłem coś do picia i jedzenia no i zabrałem się za pompowanie dętki. Nie chciało mi się za diabła jej zmieniać. Także udałem się kolejnym skrótem, którzy wskazali mi mieszkańcy i drogą leśną przez kilka kilometrów męki na flaku dotarłem do pamiętnej śluzy w Ratowicach. Tutaj też pamiątkowa fotka w długich włosach ;)

I jeszcze całokształt ogarnąłem na fotce i chciałem czym prędzej dostać się do Jelcza. Będąc już na przedmieściach musiałem się zatrzymać i dopompować choć trochę, bo nie dało się jechać.


Pompnąłem, ale już za 500 m spostrzegłem fajną drogę koło jezdni z ławeczką i zieloną trawką. Tam też zdecydowałem się doprowadzić stan agonalny roweru do końca. Zmieniłem dętkę. Troszkę mi to zajęło, a godzina była już 17 mimo iż w samo południe wyjechałem z domu!


Dętka naprawiona - chociaż tyle. W tym momencie zdecydowałem że powrót do Sycowa nie ma sensu. Byłem zmęczony, brudny i zły! Pojechałem na PKP.

Miałem chrapkę na tablicę z płozą, ale dałem radę się powstrzymać :D

Pociąg pusty, bo i trasa użytkowania dziwna no i Wielki Piątek dzisiaj. Jakoś smutny ten dzień i dla mnie się zrobił. Przejechałem pociągiem przez te słynne mosty czernickie - oczywiście pociągowe.


No i w końcu przejechałem koło stacji Wrocław Brochów za dnia. Byłem pod wrażeniem. Bardzo duży tabor kolejowy. Jak się później dowiedziałem, znajduję się tam jedno z największych składowisk wagonów w Polsce. Nawet się zdziwiłem na korzyść.

Dojechałem z PKP do domciu no zabrałem tylko mała sakwę na kierownicę, bo myślałem że zdążę jeszcze na Busa do Sycowa. Jednak autobus 122 jedzie na około no i 5 minut mi zabrakło, a z kolei nie chciało mi się czekać na PKS aż 1,5 h więc poszedłem na pizzę koło Arkad, bo byłem cholernie głodny no i już zaraz spod Renomy do domu. Jednak do domu pojechałem na drugi dzień z rana bez roweru. Wycieczka była ogromnie nieudana choć czy można jakąś wycieczkę nazwać nieudaną? Może i tak. Była nieudana, ale na pewno była mi potrzebna. Nauczyłem się kilku rzeczy i wyciągnąłem wnioski. Przynajmniej + 2 do doświadczenia ;)
11 miesięcy temu - non-stop w radiu ;)

tak się dzisiaj buduje w Polsce mosty...© pape93

Siechnice - Łany (przeprawa przez Odrę)© pape93

pracowali aż się kurzyło...© pape93
Przejechałem przez most i dotarłem na koniec budowy. Dojechałem do mostu kolejowego skąd było chyba jakieś 2 km do centrum Siechnic. Jeden Pan-Robotnik wskazał mi drogę skrótową do Kotowic. Pojechałem wzdłuż torów troszkę lasem troszkę na skraju lasu. Spotkałem też 2 dziewczyny fotografki dosyć rozchichotane. W między czasie coś mnie zaniepokoiło. Jadąc przez te kamienie wielkie czułem że to może się bardzo źle skończyć dla moich opon. Pod koniec drogi leśnej do Kotowic poczułem jakby zaczęło schodzić mi powietrze, ale myślałem że to może sakwy sprawiają takie wrażenie. Wyjechałem z lasu i na asfalcie wrażenie się pogłębiało. Stanąłem w "centrum" Kotowic sprawdzić mapę no i by to ch*j. GUMA! :/ Pół opony już nie było. Podjechałem do sklepu na resztce powietrza, kupiłem coś do picia i jedzenia no i zabrałem się za pompowanie dętki. Nie chciało mi się za diabła jej zmieniać. Także udałem się kolejnym skrótem, którzy wskazali mi mieszkańcy i drogą leśną przez kilka kilometrów męki na flaku dotarłem do pamiętnej śluzy w Ratowicach. Tutaj też pamiątkowa fotka w długich włosach ;)

fryzjer wzywa ;)© pape93
I jeszcze całokształt ogarnąłem na fotce i chciałem czym prędzej dostać się do Jelcza. Będąc już na przedmieściach musiałem się zatrzymać i dopompować choć trochę, bo nie dało się jechać.

na śluzie w Ratowicach© pape93

i jeszcze widok z drugiej strony Odry© pape93
Pompnąłem, ale już za 500 m spostrzegłem fajną drogę koło jezdni z ławeczką i zieloną trawką. Tam też zdecydowałem się doprowadzić stan agonalny roweru do końca. Zmieniłem dętkę. Troszkę mi to zajęło, a godzina była już 17 mimo iż w samo południe wyjechałem z domu!

11 miesięcy bez gumy to przeszłość :/© pape93

taka mała że ledwo zauważalna© pape93
Dętka naprawiona - chociaż tyle. W tym momencie zdecydowałem że powrót do Sycowa nie ma sensu. Byłem zmęczony, brudny i zły! Pojechałem na PKP.

chociaż pociąg do Wrocławia na mnie czekał...© pape93
Miałem chrapkę na tablicę z płozą, ale dałem radę się powstrzymać :D

PKP Jelcz-Laskowice© pape93
Pociąg pusty, bo i trasa użytkowania dziwna no i Wielki Piątek dzisiaj. Jakoś smutny ten dzień i dla mnie się zrobił. Przejechałem pociągiem przez te słynne mosty czernickie - oczywiście pociągowe.

Czernica Wrocławska - wiadukt kolejowy nad Odrą© pape93

ujęcie z drugiej strony wiaduktu© pape93
No i w końcu przejechałem koło stacji Wrocław Brochów za dnia. Byłem pod wrażeniem. Bardzo duży tabor kolejowy. Jak się później dowiedziałem, znajduję się tam jedno z największych składowisk wagonów w Polsce. Nawet się zdziwiłem na korzyść.

całe zagłębie kolejowe Wrocławia© pape93
Dojechałem z PKP do domciu no zabrałem tylko mała sakwę na kierownicę, bo myślałem że zdążę jeszcze na Busa do Sycowa. Jednak autobus 122 jedzie na około no i 5 minut mi zabrakło, a z kolei nie chciało mi się czekać na PKS aż 1,5 h więc poszedłem na pizzę koło Arkad, bo byłem cholernie głodny no i już zaraz spod Renomy do domu. Jednak do domu pojechałem na drugi dzień z rana bez roweru. Wycieczka była ogromnie nieudana choć czy można jakąś wycieczkę nazwać nieudaną? Może i tak. Była nieudana, ale na pewno była mi potrzebna. Nauczyłem się kilku rzeczy i wyciągnąłem wnioski. Przynajmniej + 2 do doświadczenia ;)
11 miesięcy temu - non-stop w radiu ;)
Dane wycieczki:
Km: | 50.20 | Km teren: | 15.00 | Czas: | 03:34 | km/h: | 14.07 | ||
Pr. maks.: | 42.51 | Temperatura: | 22.0 | Podjazdy: | 20m | Rower: |
ETAP II : Dookoła Ślęży
Czwartek, 21 kwietnia 2011
Dzień wcześniej tuż przed snem obmyśliłem sobie i zdecydowałem się iść dzisiaj na mecz o ile będą jeszcze bilety oraz wybrać się na Ślężę. Wstałem więc o 9:00 jako że kasy stadionowe zostały otwierane godzinę później. Zjadłem ostatnią bułkę, która mi się ostała no i Horalky - 1 sztukę. Bilety MPK już kupiłem sobie. Idę z kasą na autobus 126 albo 134 bo tylko one jeżdżą Grabiszyńską koło stadionu. W sumie jeździły często, ale musiałem chwilkę poczekać. I co?? Co ja widzę? O ZGROZO!!! Pani Kópa idzie przez pasy na Nowym Dworze!!! Ale horror. Dosłownie 10 m ode mnie. Co ona tam do ciężkiej cholery robiła? Odwróciłem się na chwilę co by mnie nie zauważyła przypadkiem. Widziałem ją z profilu i od tyłu. Na 99,99 % to była ona. Co ja mówię?! To była ona na 2000 % !!! Kogo jak kogo ale Kopę poznam wszędzie i zawsze :/ W swoich butach ni to czarnych ni to białych "jacksonówkach", w jej jeansach ulubionych, no i w czerwonej kurtce. Fryzura to jak w mordę strzelił jej. I mógłbym mieć wątpliwości w tej chwili czy to aby na pewno ona, ale...Czerwone światło jej wyskoczyło i musiała chwilkę podbiec na chodnik. Ten bieg Kópy rozwiał jakiekolwiek wątpliwości! Ileż razy ona zasuwała z dziennikiem do klasy bięgnąc po korytarzu. To był ten sam ruch bioder - TO ONA! :D :D :D Ale się uśmiałem. No w jakimś Pasażu, Magnolii, na rynku to rozumiem że można ją spotkać skoro mówiła że często jest we Wrocku, ale gdzie tam aż na Nowym Dworze?! ;D Zapewne szła na Halę Strzegomską, ale to już nie mój interes. Po 2 minutach zajechał mój autobus i pojechałem po bilet. Ale dzień zaczął mi się kapitalnie wesoło...
Przed kasami stało dosłownie 5 osób. Biletów nie zabrakło. Kupiłem za 25 zł wejściówkę na Mecz Przyjaźni o godzinie 20 i już wracałem na autobus powrotny. Kurde :/ Czekałem chyba 30 minut, no ale trudno. Nie będę przecież w upale szedł 4,5 km na Nowy Dwór. Dotarłem do mieszkania, spakowałem co trzeba i z jedną sakwą ruszyłem na Ślężę...
Ruszyłem na skróty przez oba Muchobory - dzielnice Wrocławia Zachodniego. Na ulicy Avicenny spotkałem tą fajną i malutką stacyjkę jak na Wrocław. Pamiętam ją doskonale. Ile to razy przejeżdżałem z dziadkiem w dzieciństwie koło tej stacji jadąc po pomarańcze czerwonym jak krew Fiatem Cinquecento do okolicznej wsi za Wrocławiem...Piękne czasy. Ale to już nie wróci :(

Trochę się pogubiłem na tych nowych osiedlach przy ulicy Wiejskiej, ale jakoś dotarłem na tę Czekoladową, a następnie już na Bielany. Tam znalazłem drogę na Świdnicę i puściłem się kawałek tą też drogą krajową. Po drodze mijałem oczywiście Autostradę A4.

Na tej drodze było za dużo aut i TIRów, a ona sama była zbyt wąska do bezpiecznej jazdy. Dojechałem tylko do Tyńca a tam poszedłem do sklepu spożywczego. To była godzina 14 - najgorętszy okres dnia. Musiałem napić się Coli, ale jak widać nie tylko ja miałem przerąbane...

Zjechałem z drogi głównej i już tymi wiochami ku Ślęży. Mapę miałem i wiedziałem jak jechać bez podpowiedzi okolicznej ludności. Po drodze napotkałem się na tory kolejowe i kolejną ciekawą stacyjkę. Oczywiście byłoby to kardynalnie dziwne jakby nikt tam nie mieszkał :D Budynek fajny, a tory jeszcze "cieplutkie" - tzn. wyjechane aż błyszczały więc jakiś ruch kolejowy musiał tam być...

Dalej już przez ładnie położone między polami drogi asfaltowe do Rękowa.

Na trasie spotkałem kilku kolarzy zarówno na MTB jak i crossach czy szosach. Starsi Panowie od razu mi machali a młode buce nawet nie odpowiadają. Może to byli Czesi ? :D W Nasławicach odbiłem już na Sobótkę. Byłem tu z rodzicami kilka lat temu no i muszę przyznać że bardzo ładnie tutaj się zrobiło. Ostatnie moje wrażenie było całkiem odwrotne. Szare, opuszczone miasteczko, a teraz widzę że to jednak niezłe miejsce.

Z rynku udałem się na Strzegomiany - zaczynały się górki. Potem jechałem na Sulistrowiczki. Po drodze musiałem się rozebrać z górnej części aby oddać mocz. Dziki ten strój. W tej miejscowości jest znany mi doskonale punkt czerpania wody. Ładnych kilka razy jechałem tutaj z ojcem napełniać butle wodą "górską". Ogólnie to koło Ślęży byłem jakieś 20 razy. Z tego pewnie 10 razy byłem na szczycie. Reszta to siedzenie na polanie przed górą oraz napełnianie owych butli.
Za Sulistrowiczkami zaczęło się niemałe wzniesienie. Wiedziałem że mam teraz do czynienia z Przełęczą Tąpadła...Obok przystanku jest polana na której też byłem wiele razy, ale jadąc tam autem nie zwracałem uwagi na trasę prowadzącą w to miejsce. No i było to wymagające wzniesienie, ale ja takie lubię. 1 km pod górę jak nie więcej i cały czas nachylenie. Coś jak podjazd pod Lanckoronę w ubiegłym roku. Tylko że tam podjazd miał 3 km, ale tempem 12 km/h dojechałem na jednym tchu powolutku co mi się bardzo podobało. A więc Przełęcz Tąpadła to taka namiastka gór.

Musiałem tam chwilkę odpocząć. Zaczerpnąłem łyka wody, zobaczyłem że jedzie jakaś dziewczyna na kolarce - pozdro było i tyle ;) Ona pomknęła w dół na Wiry a ja zaraz odbiłem na Sady w prawo. POTĘGA! Piękny 1,5 km zjazd w dół. Ale maksymalna prędkość mnie nie zadowoliła. Nie wiem czy spokojnie czy nerwowo ale byłem w stanie zrobić tam PB w granicach 70 km/h. Ale to nie takie proste. Po pierwsze nie miałem okularów, a więc już po drugim zakręcie miałem załzawione oczy - wręcz płakałem. Ponadto droga była wąska - w sumie jeden pas. Zakręty były zbyt ostre żeby nie przyhamować no i jeszcze te kamyczki na brzegach, że już o porośniętych krzakami nie wspomnę. Było zbyt niebezpiecznie żeby rozpędzić się na maksa zwłaszcza że nie miałem żadnej pewności że wchodząc w zakręt na pełnej szybkości i po optymalnym łuku zaraz mi nie wyjedzie zza krzaków z naprzeciwka jakieś auto, także tylko 61 km/h, ale będąc w górach w tym roku trzeba zrobić te 70 km/h i basta! Wyjechałem z lasu wprost na pole skąd widok był kapitalny mimo iż widoczność nie rozpieszczała. W sumie to 80-90 km dalej były już konkretne szczyty ;) Czechy mnie kusiły i kuszą coraz bardziej, ale jeszcze przyjdzie czas pojeździć i tam...

W miejscowości Sady były rzeczywiście piękne sady. Te drzewa owocowe na wiosnę wyglądają przecudnie. Bajka. To zdjęcie to tylko namiastka tego co tam było...

Z miejscowości Sady udałem się do Białej. I miałem pecha. Droga na odcinku 1 km była tak dziurawa że szok, a ja miałem z górki no i nie chciało mi się zwalniać poniżej 20 km/h. Nagle po 2 dziurach przejechałem i trach! coś strzeliło. Ale jadę dalej i po 2 sekundach kolejna dziura. Teraz to już wyleciała mi w powietrze lampka przednia. Widocznie łączenie przedniego bagażnika nie było dostatecznie dokręcone no i na jednej z dziur poszło w dół a lampka wkręciła mi się w koło i wyleciała w górę. W sumie to pozbierałem ją do kupy no i tylko gdzieś mi kawałek czarnej obudowy się zgubił, ale to mało istotny szczegół. Dokręciłem co trzeba, a lampkę odłożyłem do sakwy no i dalej na Chwałków. Stamtąd już na Strzelce, gdzie mój tato ma ulubiony lokal. Podawany tam za 11 zł kotlet schabowy jest wg niego najlepszym jaki jadł w życiu i jeździ tam jak tylko ma okazję ;) Poznałem ten lokal mimo iż byłem w nim tylko raz kilka lat temu.
Musiałem teraz wjechać na główną drogę co kosztowało mnie wiele nerwów. Pełno TIRów no i osobówek pędzących ponad 100 km/h. Ujechałem może ze 3-4 km i jeden gościu dosłownie prawie mnie zahaczył o łokieć lusterkiem. Powiedziałem dość. Odbiłem na Mietków. Tam chociaż miałem spokój na drodze, a i jezioro chciałem sobie zobaczyć.

Jechałem 3 km żwirowym nasypem tuż przy jeziorze aż dojechałem do Kopalni. Bałem się o opony bo aż się prosiło o gumę na takich kamieniach. Kopalnia za to dosyć pokaźna.

Okazało się że wyjechałem trochę za daleko bo aż w Borzymgniewie. Tam zrobiłem dodatkowe 1,5 km bez większego sensu, ale po chwili dostrzegłem trasę na Mietków. Biedna to wioska. Stamtąd już prościutko choć jednym skrótem do Kątów Wrocławskich nad Autostradą A4. Bardzo dużo fabryk jest wokół tamtego odcinka A czwórki.

Zobaczyłem ten piękny, kameralny rynek w Kątach i miałem mieszane odczucia. Kiedyś myślałem że ta miejscowość jest bardzo mała - może ze 2 tys. mieszkańców. Teraz zobaczyłem że dość duże to miasto. Pomyślałem że skoro ma ładniejszy dużo rynek od Sycowa to może ma nawet i 10 tys. Jednak na wikipedii znowu potwierdziły się moje wcześniejsze przypuszczenia. Ma ta miejscowość 5 tysięcy. Czyli prawda leży po środku tak na prawdę. Na rynku podszedł do mnie jeden Pan i sam zaproponował pomoc. Powiedział mi jak najszybciej dojechać do Skałki skrótami. Dzięki koleś ;) Jednak musiałem się zacząć spieszyć albowiem była juz 18:40 a ja dopiero byłem w Kątach. Zakładałem że wrócę o 18 na Nowy Dwór, wykąpie się i pojadę spokojnie na mecz a tu lipa. Trzeba było gnać. Ale skrócik fajny się okazał, a i jaki malowniczy.

Dojechałem do tej Skałki i już tylko w prawo i długaaa prosta do Wrocławia. Po drodze mijałem jakieś działki i nigdzie nie skręcając miałem wrażenie że jednak źle pojechałem, ale jeden Pan powiedział mi że po prostu przesunięto granice jednej wioski i mogłem mieć takie wrażenie że gdzieś niepotrzebnie skręciłem.
Ten też Pan wiózł mnie na kole od Smolca do Muchoboru czyli jakieś 3 km. Tempo miał 27 km/h więc nie chciało mi się go wyprzedzać a tylko uwiesiłem się za nim na jakiś czas. W Muchoborze jednak naszły mnie siły, a i czas gonił to zerwałem się i już przyśpieszyłem. O 19:25 byłem na Nowym Dworze. Późno, ale tylko wpadłem do mieszkania, rzuciłem rower, zjadłem troszkę ryby od babci, umyłem się w biegu no i na mecz! Wyszedłem z mieszkania o 19:36. Autobus zajechał o 19:44. Korków już nie było bo dużo ludzi w kościele pewnie było o tej porze. Przed bramą stadionową wylądowałem o 19:56 czyli teoretycznie na 4 minuty przed rozpoczęciem. Kolejka jak zwykle bardzo duża ;/ Mecz na szczęście zaczął się z opóźnieniem 4 minutowym. Z końca kolejki dało się słyszeć głośne krzyki w kierunku bramek wejściowych : "ruszcie d*py!, ruszcie d*py!" :D

Na mecz wszedłem w 5 minucie, a już w 3 minucie było 1:0 dla Śląska. Kurde, jak zwykle pech. Samobój Sobolewskiego. Każdego przy wejściu szlag trafiał jak słyszał okrzyk na trybunach, a on widział tylko metal bramek wejściowych ;/ No ale cóż, wbiłem na jakiś sektor trybuny otwartej i tam musiałem stać na schodach bo wszystko zapchane ;) Podobno było 8500 ludzi czyli max. na Śląsku. Ogólnie to fajny taki mecz przyjaźni. Pierwszy raz miałem okazję na takim być. Wszyscy wbijali na trybuny razem. Były zielono-czerwone trybuny. Wisła przegrała choć grała dużo lepiej wg mnie. Miała przewagę, ale nic z tego nie wyszło. Miałem wrażenie że trochę odpuściła ten mecz. Najlepszy na boisku był Maor.
Ma chłop zdrowie
Potem po meczu Wisła ładnie się zachowała i podziękowała kibicom mimo przegranej za doping. Poczekałem aż wszyscy wyjdą z trybun. Ojciec mnie już podwiózł do domu samochodem więc koniec dnia miałem wygodny. Ale na meczu muliłem równo. Byłem wypompowany po tym dystansie, ale było warto, choćby dla tych krajobrazów ;)
Przed kasami stało dosłownie 5 osób. Biletów nie zabrakło. Kupiłem za 25 zł wejściówkę na Mecz Przyjaźni o godzinie 20 i już wracałem na autobus powrotny. Kurde :/ Czekałem chyba 30 minut, no ale trudno. Nie będę przecież w upale szedł 4,5 km na Nowy Dwór. Dotarłem do mieszkania, spakowałem co trzeba i z jedną sakwą ruszyłem na Ślężę...
Ruszyłem na skróty przez oba Muchobory - dzielnice Wrocławia Zachodniego. Na ulicy Avicenny spotkałem tą fajną i malutką stacyjkę jak na Wrocław. Pamiętam ją doskonale. Ile to razy przejeżdżałem z dziadkiem w dzieciństwie koło tej stacji jadąc po pomarańcze czerwonym jak krew Fiatem Cinquecento do okolicznej wsi za Wrocławiem...Piękne czasy. Ale to już nie wróci :(

PKP Wrocław Zachodni - pamiętam...© completny
Trochę się pogubiłem na tych nowych osiedlach przy ulicy Wiejskiej, ale jakoś dotarłem na tę Czekoladową, a następnie już na Bielany. Tam znalazłem drogę na Świdnicę i puściłem się kawałek tą też drogą krajową. Po drodze mijałem oczywiście Autostradę A4.

Autostrada A4 w kierunku Wrocławia© completny
Na tej drodze było za dużo aut i TIRów, a ona sama była zbyt wąska do bezpiecznej jazdy. Dojechałem tylko do Tyńca a tam poszedłem do sklepu spożywczego. To była godzina 14 - najgorętszy okres dnia. Musiałem napić się Coli, ale jak widać nie tylko ja miałem przerąbane...

Nie tylko mnie upał nękał...© completny
Zjechałem z drogi głównej i już tymi wiochami ku Ślęży. Mapę miałem i wiedziałem jak jechać bez podpowiedzi okolicznej ludności. Po drodze napotkałem się na tory kolejowe i kolejną ciekawą stacyjkę. Oczywiście byłoby to kardynalnie dziwne jakby nikt tam nie mieszkał :D Budynek fajny, a tory jeszcze "cieplutkie" - tzn. wyjechane aż błyszczały więc jakiś ruch kolejowy musiał tam być...

PKP Pustków Żurawski© completny
Dalej już przez ładnie położone między polami drogi asfaltowe do Rękowa.

Ślęża 718 m.n.p.m. - jak na dłoni...© completny
Na trasie spotkałem kilku kolarzy zarówno na MTB jak i crossach czy szosach. Starsi Panowie od razu mi machali a młode buce nawet nie odpowiadają. Może to byli Czesi ? :D W Nasławicach odbiłem już na Sobótkę. Byłem tu z rodzicami kilka lat temu no i muszę przyznać że bardzo ładnie tutaj się zrobiło. Ostatnie moje wrażenie było całkiem odwrotne. Szare, opuszczone miasteczko, a teraz widzę że to jednak niezłe miejsce.

wyładniałe centrum Sobótki© completny
Z rynku udałem się na Strzegomiany - zaczynały się górki. Potem jechałem na Sulistrowiczki. Po drodze musiałem się rozebrać z górnej części aby oddać mocz. Dziki ten strój. W tej miejscowości jest znany mi doskonale punkt czerpania wody. Ładnych kilka razy jechałem tutaj z ojcem napełniać butle wodą "górską". Ogólnie to koło Ślęży byłem jakieś 20 razy. Z tego pewnie 10 razy byłem na szczycie. Reszta to siedzenie na polanie przed górą oraz napełnianie owych butli.
Za Sulistrowiczkami zaczęło się niemałe wzniesienie. Wiedziałem że mam teraz do czynienia z Przełęczą Tąpadła...Obok przystanku jest polana na której też byłem wiele razy, ale jadąc tam autem nie zwracałem uwagi na trasę prowadzącą w to miejsce. No i było to wymagające wzniesienie, ale ja takie lubię. 1 km pod górę jak nie więcej i cały czas nachylenie. Coś jak podjazd pod Lanckoronę w ubiegłym roku. Tylko że tam podjazd miał 3 km, ale tempem 12 km/h dojechałem na jednym tchu powolutku co mi się bardzo podobało. A więc Przełęcz Tąpadła to taka namiastka gór.

Przełęcz Tąpadła© completny
Musiałem tam chwilkę odpocząć. Zaczerpnąłem łyka wody, zobaczyłem że jedzie jakaś dziewczyna na kolarce - pozdro było i tyle ;) Ona pomknęła w dół na Wiry a ja zaraz odbiłem na Sady w prawo. POTĘGA! Piękny 1,5 km zjazd w dół. Ale maksymalna prędkość mnie nie zadowoliła. Nie wiem czy spokojnie czy nerwowo ale byłem w stanie zrobić tam PB w granicach 70 km/h. Ale to nie takie proste. Po pierwsze nie miałem okularów, a więc już po drugim zakręcie miałem załzawione oczy - wręcz płakałem. Ponadto droga była wąska - w sumie jeden pas. Zakręty były zbyt ostre żeby nie przyhamować no i jeszcze te kamyczki na brzegach, że już o porośniętych krzakami nie wspomnę. Było zbyt niebezpiecznie żeby rozpędzić się na maksa zwłaszcza że nie miałem żadnej pewności że wchodząc w zakręt na pełnej szybkości i po optymalnym łuku zaraz mi nie wyjedzie zza krzaków z naprzeciwka jakieś auto, także tylko 61 km/h, ale będąc w górach w tym roku trzeba zrobić te 70 km/h i basta! Wyjechałem z lasu wprost na pole skąd widok był kapitalny mimo iż widoczność nie rozpieszczała. W sumie to 80-90 km dalej były już konkretne szczyty ;) Czechy mnie kusiły i kuszą coraz bardziej, ale jeszcze przyjdzie czas pojeździć i tam...

widok na Karkonosze - południowy stok Ślęży...© completny
W miejscowości Sady były rzeczywiście piękne sady. Te drzewa owocowe na wiosnę wyglądają przecudnie. Bajka. To zdjęcie to tylko namiastka tego co tam było...

Najpiękniejsze sady w miejscowości Sady© completny
Z miejscowości Sady udałem się do Białej. I miałem pecha. Droga na odcinku 1 km była tak dziurawa że szok, a ja miałem z górki no i nie chciało mi się zwalniać poniżej 20 km/h. Nagle po 2 dziurach przejechałem i trach! coś strzeliło. Ale jadę dalej i po 2 sekundach kolejna dziura. Teraz to już wyleciała mi w powietrze lampka przednia. Widocznie łączenie przedniego bagażnika nie było dostatecznie dokręcone no i na jednej z dziur poszło w dół a lampka wkręciła mi się w koło i wyleciała w górę. W sumie to pozbierałem ją do kupy no i tylko gdzieś mi kawałek czarnej obudowy się zgubił, ale to mało istotny szczegół. Dokręciłem co trzeba, a lampkę odłożyłem do sakwy no i dalej na Chwałków. Stamtąd już na Strzelce, gdzie mój tato ma ulubiony lokal. Podawany tam za 11 zł kotlet schabowy jest wg niego najlepszym jaki jadł w życiu i jeździ tam jak tylko ma okazję ;) Poznałem ten lokal mimo iż byłem w nim tylko raz kilka lat temu.
Musiałem teraz wjechać na główną drogę co kosztowało mnie wiele nerwów. Pełno TIRów no i osobówek pędzących ponad 100 km/h. Ujechałem może ze 3-4 km i jeden gościu dosłownie prawie mnie zahaczył o łokieć lusterkiem. Powiedziałem dość. Odbiłem na Mietków. Tam chociaż miałem spokój na drodze, a i jezioro chciałem sobie zobaczyć.

widok na Ślężę z Mietkowa© completny
Jechałem 3 km żwirowym nasypem tuż przy jeziorze aż dojechałem do Kopalni. Bałem się o opony bo aż się prosiło o gumę na takich kamieniach. Kopalnia za to dosyć pokaźna.

Kopalnia Surowców Mineralnych w Mietkowie© completny
Okazało się że wyjechałem trochę za daleko bo aż w Borzymgniewie. Tam zrobiłem dodatkowe 1,5 km bez większego sensu, ale po chwili dostrzegłem trasę na Mietków. Biedna to wioska. Stamtąd już prościutko choć jednym skrótem do Kątów Wrocławskich nad Autostradą A4. Bardzo dużo fabryk jest wokół tamtego odcinka A czwórki.

rynek w Kątach Wrocławskich© completny
Zobaczyłem ten piękny, kameralny rynek w Kątach i miałem mieszane odczucia. Kiedyś myślałem że ta miejscowość jest bardzo mała - może ze 2 tys. mieszkańców. Teraz zobaczyłem że dość duże to miasto. Pomyślałem że skoro ma ładniejszy dużo rynek od Sycowa to może ma nawet i 10 tys. Jednak na wikipedii znowu potwierdziły się moje wcześniejsze przypuszczenia. Ma ta miejscowość 5 tysięcy. Czyli prawda leży po środku tak na prawdę. Na rynku podszedł do mnie jeden Pan i sam zaproponował pomoc. Powiedział mi jak najszybciej dojechać do Skałki skrótami. Dzięki koleś ;) Jednak musiałem się zacząć spieszyć albowiem była juz 18:40 a ja dopiero byłem w Kątach. Zakładałem że wrócę o 18 na Nowy Dwór, wykąpie się i pojadę spokojnie na mecz a tu lipa. Trzeba było gnać. Ale skrócik fajny się okazał, a i jaki malowniczy.

uroczy odcinek z Sadowic do Skałki© completny
Dojechałem do tej Skałki i już tylko w prawo i długaaa prosta do Wrocławia. Po drodze mijałem jakieś działki i nigdzie nie skręcając miałem wrażenie że jednak źle pojechałem, ale jeden Pan powiedział mi że po prostu przesunięto granice jednej wioski i mogłem mieć takie wrażenie że gdzieś niepotrzebnie skręciłem.
Ten też Pan wiózł mnie na kole od Smolca do Muchoboru czyli jakieś 3 km. Tempo miał 27 km/h więc nie chciało mi się go wyprzedzać a tylko uwiesiłem się za nim na jakiś czas. W Muchoborze jednak naszły mnie siły, a i czas gonił to zerwałem się i już przyśpieszyłem. O 19:25 byłem na Nowym Dworze. Późno, ale tylko wpadłem do mieszkania, rzuciłem rower, zjadłem troszkę ryby od babci, umyłem się w biegu no i na mecz! Wyszedłem z mieszkania o 19:36. Autobus zajechał o 19:44. Korków już nie było bo dużo ludzi w kościele pewnie było o tej porze. Przed bramą stadionową wylądowałem o 19:56 czyli teoretycznie na 4 minuty przed rozpoczęciem. Kolejka jak zwykle bardzo duża ;/ Mecz na szczęście zaczął się z opóźnieniem 4 minutowym. Z końca kolejki dało się słyszeć głośne krzyki w kierunku bramek wejściowych : "ruszcie d*py!, ruszcie d*py!" :D

na koniec dnia mecz przyjaźni Śląsk - Wisła© completny
Na mecz wszedłem w 5 minucie, a już w 3 minucie było 1:0 dla Śląska. Kurde, jak zwykle pech. Samobój Sobolewskiego. Każdego przy wejściu szlag trafiał jak słyszał okrzyk na trybunach, a on widział tylko metal bramek wejściowych ;/ No ale cóż, wbiłem na jakiś sektor trybuny otwartej i tam musiałem stać na schodach bo wszystko zapchane ;) Podobno było 8500 ludzi czyli max. na Śląsku. Ogólnie to fajny taki mecz przyjaźni. Pierwszy raz miałem okazję na takim być. Wszyscy wbijali na trybuny razem. Były zielono-czerwone trybuny. Wisła przegrała choć grała dużo lepiej wg mnie. Miała przewagę, ale nic z tego nie wyszło. Miałem wrażenie że trochę odpuściła ten mecz. Najlepszy na boisku był Maor.
Ma chłop zdrowie
Potem po meczu Wisła ładnie się zachowała i podziękowała kibicom mimo przegranej za doping. Poczekałem aż wszyscy wyjdą z trybun. Ojciec mnie już podwiózł do domu samochodem więc koniec dnia miałem wygodny. Ale na meczu muliłem równo. Byłem wypompowany po tym dystansie, ale było warto, choćby dla tych krajobrazów ;)
Dane wycieczki:
Km: | 112.16 | Km teren: | 5.00 | Czas: | 05:09 | km/h: | 21.78 | ||
Pr. maks.: | 61.00 | Temperatura: | 24.0 | Podjazdy: | 290m | Rower: | Giant |
ETAP I : Syców - Wrocław
Środa, 20 kwietnia 2011
Przyszedłem ze szkoły. Przerwa świąteczna. Na dworze ciepło. Co by tu zrobić? Może na mecz jutro się karne..? No może, ale szkoda 18 zł na podróż. Mama jadę za godzinę do Wrocławia. Ale czym? No rowerem. To poczekaj godzinkę, pojadę kupić ci coś na podroż. Tak więc złapałem za sakwy i ubrania i w pośpiechu pakowałem wszystko co może się przydać. Mama mi przyniosła full proviant ;D Wziąłem wszystko i dopiero o 16:45 wyruszyłem na Wrocław.
Najpierw do Dziadowej, następnie do Radzowic ;) Poszło gładko, bo chyba wiatr był niewielki, a jeśli już jakiś tam wiał to na pewno mi on nie przeszkadzał, a i temperatura wręcz idealna. Dojechałem do Wabienic w których odbiłem w prawo na Stronię. Tam bez większych ceregieli puściłem się dalej na Nowoszyce i w konsekwencji Gręboszyce. Tam zaczęła się fatalna droga. Było to jakieś 3 km tych dziur, ale dało się jechać. Tempo mi szło ładnie bez dużego zmęczenia. Starałem się szybko jechać bo wiedziałem że jazda po ciemku wioskami przed Wrocławiem to nie jest dobry pomysł. Najgorszy był jednak odcinek w okolicach Krzeczyna. Tam mimo mapy prawie się zgubiłem, ale nic z tego. Moja orientacja w terenie po raz kolejny nie zawiodła :) Ogólnie to piękna nawierzchnia była na tym kawałku trasy. Znalazłem się w Oleśniczce, a tuż za nią była Kątna, w której musiałem coś zjeść, bo mama zrobiła aż 4 bułeczki.

Usiadłem na przystanku i wciuchrałem jednego banana i bułkę oraz Grześka. Popiłem wodą, bo już soku w bidonie nie było. Oj pić się chciało. Z tamtej miejscowości udałem się do Brzeziej Łąki. Grając jeszcze w Pogoni Syców w młodzikach pamiętam jak dostaliśmy tam baty 3:11 w naszym pierwszym oficjalnym meczu :/ Toteż ta miejscowość bardzo źle mi się kojarzyła. Ale bezapelacyjnie musiałem zmienić zdanie! Piękna wioska. Nowoczesna, bogate domy, kompleks nowoczesnych boisk do piłki nożnej zrobił na mnie wrażenie. Ta wioska to taka sypialnia Wrocławia. Na prawdę zmieniłem zdanie o tej mieścinie. Za Brzezią Łąką były już Pietrzykowice, z których było widać kominy Elektrociepłowni wrocławskiej, budowę Sky Tower'a oraz nawet ślężę!!! Widoczność była wręcz kapitalna skoro było takie rzeczy nawet widać. I to wtedy chyba poczułem chęć wybrania się w okolice owej góry. Dostałem dodatkowego kopa, gdy zobaczyłem już Wrocław. Jeszcze tylko Krzeptów no i już byłem na blokach wrocławskich. Do Psiego Pola dojechałem o 19:10, a średnią miałem 27,3 km/h. W takim tempie do Wrocławia to nawet nie marzyłem żeby dojechać z pełnymi sakwami w dodatku ;) To było koło Korony. Ale wiedziałem że nie utrzymam tak świetnego wyniku. Myślałem sobie żeby tylko dotrzymać te 26,5 km/h do Nowego Dworu i będzie święto. Niestety! Miejska dżungla pozbawiła mnie marzeń ;/ Te ostatnie 14 km pokonywałem jadąc chodnikami, przepychając się między ludźmi albo stojąc w korkach/na światłach :/ No trudno. Dałem z siebie ile mogłem, ale najważniejsze to żeby bezpiecznie dojechać do domu. Średnia i tak mnie najbardziej w dzisiejeszym dniu zadowoliła ;)



Ogólnie to byłem jakiś taki dziwnie podniecony że trasę Syców - Wrocław pokonałem na rowerze o własnych siłach co do tej pory było dla mnie tylko marzeniem. Oczywiście jest to żaden dystans do tych co robią niektórzy na BS, ale jednak pokonać drogę, którą całe życie pokonywało się autem lub autobusem daje powody do satysfakcji i dumy. Rower to jednak daje niezależność od innych. Na Nowym Dworze miałem spokój. Wykąpałem się, zjadłem resztę bułek i banana oraz Horalky :D I spać...
Najpierw do Dziadowej, następnie do Radzowic ;) Poszło gładko, bo chyba wiatr był niewielki, a jeśli już jakiś tam wiał to na pewno mi on nie przeszkadzał, a i temperatura wręcz idealna. Dojechałem do Wabienic w których odbiłem w prawo na Stronię. Tam bez większych ceregieli puściłem się dalej na Nowoszyce i w konsekwencji Gręboszyce. Tam zaczęła się fatalna droga. Było to jakieś 3 km tych dziur, ale dało się jechać. Tempo mi szło ładnie bez dużego zmęczenia. Starałem się szybko jechać bo wiedziałem że jazda po ciemku wioskami przed Wrocławiem to nie jest dobry pomysł. Najgorszy był jednak odcinek w okolicach Krzeczyna. Tam mimo mapy prawie się zgubiłem, ale nic z tego. Moja orientacja w terenie po raz kolejny nie zawiodła :) Ogólnie to piękna nawierzchnia była na tym kawałku trasy. Znalazłem się w Oleśniczce, a tuż za nią była Kątna, w której musiałem coś zjeść, bo mama zrobiła aż 4 bułeczki.

jedyny postój na jedzenie w Kątnej© completny
Usiadłem na przystanku i wciuchrałem jednego banana i bułkę oraz Grześka. Popiłem wodą, bo już soku w bidonie nie było. Oj pić się chciało. Z tamtej miejscowości udałem się do Brzeziej Łąki. Grając jeszcze w Pogoni Syców w młodzikach pamiętam jak dostaliśmy tam baty 3:11 w naszym pierwszym oficjalnym meczu :/ Toteż ta miejscowość bardzo źle mi się kojarzyła. Ale bezapelacyjnie musiałem zmienić zdanie! Piękna wioska. Nowoczesna, bogate domy, kompleks nowoczesnych boisk do piłki nożnej zrobił na mnie wrażenie. Ta wioska to taka sypialnia Wrocławia. Na prawdę zmieniłem zdanie o tej mieścinie. Za Brzezią Łąką były już Pietrzykowice, z których było widać kominy Elektrociepłowni wrocławskiej, budowę Sky Tower'a oraz nawet ślężę!!! Widoczność była wręcz kapitalna skoro było takie rzeczy nawet widać. I to wtedy chyba poczułem chęć wybrania się w okolice owej góry. Dostałem dodatkowego kopa, gdy zobaczyłem już Wrocław. Jeszcze tylko Krzeptów no i już byłem na blokach wrocławskich. Do Psiego Pola dojechałem o 19:10, a średnią miałem 27,3 km/h. W takim tempie do Wrocławia to nawet nie marzyłem żeby dojechać z pełnymi sakwami w dodatku ;) To było koło Korony. Ale wiedziałem że nie utrzymam tak świetnego wyniku. Myślałem sobie żeby tylko dotrzymać te 26,5 km/h do Nowego Dworu i będzie święto. Niestety! Miejska dżungla pozbawiła mnie marzeń ;/ Te ostatnie 14 km pokonywałem jadąc chodnikami, przepychając się między ludźmi albo stojąc w korkach/na światłach :/ No trudno. Dałem z siebie ile mogłem, ale najważniejsze to żeby bezpiecznie dojechać do domu. Średnia i tak mnie najbardziej w dzisiejeszym dniu zadowoliła ;)

we Wrocławiu jeszcze przed zmrokiem...© completny

zabawa wre mimo Wielkiego Tygodnia© completny

Na moście Grunwaldzkim© completny
Ogólnie to byłem jakiś taki dziwnie podniecony że trasę Syców - Wrocław pokonałem na rowerze o własnych siłach co do tej pory było dla mnie tylko marzeniem. Oczywiście jest to żaden dystans do tych co robią niektórzy na BS, ale jednak pokonać drogę, którą całe życie pokonywało się autem lub autobusem daje powody do satysfakcji i dumy. Rower to jednak daje niezależność od innych. Na Nowym Dworze miałem spokój. Wykąpałem się, zjadłem resztę bułek i banana oraz Horalky :D I spać...
Dane wycieczki:
Km: | 81.52 | Km teren: | 1.40 | Czas: | 03:07 | km/h: | 26.16 | ||
Pr. maks.: | 50.94 | Temperatura: | 21.0 | Podjazdy: | 70m | Rower: | Giant |
Niedziela Palmowa w Kaliszu
Niedziela, 17 kwietnia 2011
Brat przyjechał ze Stolicy do Sycowa po długiej nieobecności. Coś tam wspominał że będzie chciał gdzieś pojeździć ze mną na rowerze. W sobotę o 22 dał mi do zrozumienia że w niedzielę jedziemy. Kazał mi szukać połączeń pociągowych i robić zarys trasy. W planach przewijał się Kluczbork, Sieradz, Krotoszyn, ale stanęło na Kaliszu. Połączenie pociągiem zadecydowało. Obudziliśmy się jakoś tak o 8:10. Mama zrobiła przedwczesne śniadanie Wielkanocne, no i ja już nie wierzyłem że zdążymy na 9:42 dojechać na PKP Międzybórz. Była bowiem 8:45 i tylko Michał zaraził mnie optymizmem. Spakował potrzebne rzeczy w 4 minuty, ja się trochę umyłem, spakowałem i jakoś zebrałem. Wyjechaliśmy jednak dopiero o 9:04 czyli o 2 minuty wcześniej niż tydzień temu ja z Krystianem. Tyle że tym razem nie mieliśmy wiatru w twarz. Pogoda dobra, no i tempo też. Zdążyłem kupić nawet jeszcze wodę w EKO ;) Na PKP byliśmy 2 minuty przed pociągiem czyli idealnie. Odetchnąłem z ulgą.

Jechało się identycznie jak tydzień temu. Tylko że tym razem poszliśmy na tył pociągu no i wagony były o wiele mniej zapełnione. W Granowcu nasza osobówka musiała przepuścić pociąg TLK, który gnał chyba ze 130 km/h ;) Wysiedliśmy w Ostowie Wlkp. i za 8 minut mieliśmy przesiadkę na pociąg do Łodzi tyle że my wysiadaliśmy w Kaliszu.

Niestety Dworzec Kolejowy w Kaliszu już dawno stracił na wartości. Gdy jeszcze był miastem wojewódzkim to jakoś to było, ale teraz to trochę cienko wygląda, a szkoda...Michał poszedł się wylać i za moment wjechaliśmy na jakąś drogę główną.

Tam też nadzialiśmy się na swoich "kolegów" po fachu. Wyścig kolarski na ulicach Kalisza bardzo mnie ucieszył. Podobno mieli do pokonania kilkanaście rund po ulicach co ostatecznie dało jakieś 136 km, a wygrał jakiś Czech ;)

I tak po zjedzeniu placka przeze mnie udaliśmy się ulicą równoległą do tej w kierunku centrum miasta. Najpierw ujrzeliśmy Bazylikę - podobno też równie często odwiedzaną co w Częstochowie i Licheniu.

Szukaliśmy rynku. Ogólnie miasto wydawało mi się jak takie z lat 90'. Te ulice takie szare w tej pogodzie, ale zarazem takie miastowe. Tak jakbym widział zdjęcie Kalisza w mojej Encyklopedii z 1991 roku. Dokładnie tak wyobrażałem sobie Sieradz, ale to może przez te chmury szare, które stworzyły taką atmosferę. Przed rynkiem wstąpiliśmy do pewnej cukierni. Michał kupił sobie "różę - babkę", a ja drożdżówkę z budyniem którą zjadłem momentalnie oraz dziwnego pączka z advocatem w białej polewie.

No i długo tam nie posiedzieliśmy i już Michał ciągnął dalej wycieczkę...Jedną z ulic to chyba z 5 razy jechaliśmy no ale przynajmniej będę choć trochę na przyszłość zorientowany w centrum miasta. Dojechaliśmy do Teatru. Coś mi świtało w głowie...

TAK! Moje wspomnienie z dzieciństwa momentalnie odżyło. Pamiętam jak jechaliśmy bodaj w 2. klasie podstawowej tj. 2002 rok do Kalisza na "Jezioro Łabędzie" właśnie do tego Teatru, a potem przechodziliśmy przez ten cmentarz ;) Cudowne uczucie przypomnieć sobie miejsce po prawie 10 latach. Pamiętam Rzemyka jak tam skakał po rowach przeciwczołgowych i w ogóle całą klasę :) Fajnie że tutaj trafiliśmy. A zapamiętałem tą wycieczkę też m.in. dlatego że to była jedyna podróż klasowa w której uczestniczyła moja mama ;/ ;) Może dlatego wryło mi się to w pamięć. Ale dobra - dość wspomnień.

Tuż obok cmentarza był stadion. Grzechem byłoby nie zajrzeć. Jakaś Pani i Pan sprzątali trybuny, a 2. Pan kosił trawę. Spytałem się czy możemy się przejechać dookoła. Nie było problemu. Honorowa rundka we dwóch ;) Ale to tylko tak niepozornie wygląda. Na samej górze jest na prawdę cholernie stromo i jeszcze te liście. Wjechałbym na zakręcie do połowy wysokości już na pewno byłaby gleba także spokojnie to zrobiłem. Pan który sprzątał pogadał chwilkę z nami. Nawet znał położenie Sycowa :) A no i powiedział że pierwsze wyścigi odbywają się zazwyczaj dopiero jakoś tak na początku maja.

Ze stadionu znowu do centrum (tą samą ulicą). Spytaliśmy się gdzie jest katedra bo chciałem ją bardzo zobaczyć. Szczerze mówiąc to jest dziwnie schowana co widać po zdjęciu. Nie wchodziłem bo była msza, a ja w dresie.

No cóż, przyjechaliśmy, pooglądaliśmy i trzeba było wracać. Decyzja zapadła że wracamy przez Mikstat. Michał jeszcze tam nie był w przeciwieństwie do Grabowa. Po drodze zahaczyliśmy o Namysłaki czyli bardzo dziwną linię kolejową. Jak widać już nieaktywną...

Budynek mnie osobiście zauroczył. Takiego jeszcze nie widziałem. Jak chatka Muminków ;) Pieski na nas szczekały ale my i tak pokręciliśmy się chwile po dworcu. Sosny na torach miały już jakieś 20 lat więc pewnie dawno zawiesili tutaj ruch kolejowy. Muszę to doczytać.

Kibelek dla Pań oraz pompa wodna też nam się spodobały. Na końcu jamnik który na mnie szczekał przez 10 minut nagle gdy chciałem ruszać skoczył jakoś gwałtownie w moim kierunku ale odpędziłem się od niego.

Tak w ogóle to do tej stacji prowadziła droga (2,5 km) zbudowana ze starej kostki ;/ Ale to już było. Teraz tylko Mikstat. Musieliśmy jeszcze stanąć w pobliskim lesie na chwil kilka. Michał zjadł babkę, a ja się rozebrałem z górnej części garderoby co by się wylać. Ach ten strój...Mikstat już było widać. Jeszcze tylko kawałek trasą zeszłorocznej czasówki, 2 górki i jest...

Mikstat zaliczony. Wieża jak zwykle robi wrażenie. W końcu jest dość wysoka jak na Polskie wieże nadawcze...

Następnie chwilę posiedzieliśmy na rynku, gdzie skonsumowaliśmy wafle ryżowe - Michał miał kaprys, no i dodatkową wodę. Przyczepił się do nas jakiś pijak chociaż w garniturze. Był na rauszu. Michał go spytał o okoliczne atrakcje jak ja byłem w sklepie, a wyszło na to że to ja musiałem z nim później gadać, a on mnie przy tym 2 razy opluł waflem i ten "zapach" piwa z gęby...Pewnie nie jedno sobie już wypił. Oprócz tego miał jedno w ręce. Ale jakoś się od niego uwolniliśmy.
I po kilku górkach dojechaliśmy do Ostrzeszowa. Chwila posiedzenia na rynku. Mieliśmy ochotę na lody, ale...Ruszyliśmy jednak na Syców. Za Rojowem odbiliśmy na skrót do Bierzowa i wyjechaliśmy koło samiuśkiego zalewu. Ładna to droga. Stamtąd już czym prędzej do Sycowa. Jakoś te 75-80 km nawet gładko poszło. Myślałem że będzie o wiele gorzej. Na końcu przejechaliśmy się do parku żeby zobaczyć co tam majstrują. Jakaś kopara wjechała do pierwszego stawu. "Robio co chco!" ;D ;/

I te lody tak nas skusiły że jednak zacumowaliśmy do Płonki na małe z automatu...Niebo w gębie zwłaszcza po takim wysiłku. Była już 18:30 więc pozostawało w domu zjeść obiadokolację. Wycieczka udana - no bo jak miałoby być inaczej. Nie ma wycieczek nieudanych ;) Poznałem Kalisz, zrobiłem 100 km więc czego tu żałować, w dodatku z bratem z którym tak rzadko mam okazję pojeździć.

szkiełko i oko...© completny
Jechało się identycznie jak tydzień temu. Tylko że tym razem poszliśmy na tył pociągu no i wagony były o wiele mniej zapełnione. W Granowcu nasza osobówka musiała przepuścić pociąg TLK, który gnał chyba ze 130 km/h ;) Wysiedliśmy w Ostowie Wlkp. i za 8 minut mieliśmy przesiadkę na pociąg do Łodzi tyle że my wysiadaliśmy w Kaliszu.

obśrupany kaliski PKP© completny
Niestety Dworzec Kolejowy w Kaliszu już dawno stracił na wartości. Gdy jeszcze był miastem wojewódzkim to jakoś to było, ale teraz to trochę cienko wygląda, a szkoda...Michał poszedł się wylać i za moment wjechaliśmy na jakąś drogę główną.

wygląd dworca od ulicy© completny
Tam też nadzialiśmy się na swoich "kolegów" po fachu. Wyścig kolarski na ulicach Kalisza bardzo mnie ucieszył. Podobno mieli do pokonania kilkanaście rund po ulicach co ostatecznie dało jakieś 136 km, a wygrał jakiś Czech ;)

Szlakiem Bursztynowym - Hellena Tour 2011© completny
I tak po zjedzeniu placka przeze mnie udaliśmy się ulicą równoległą do tej w kierunku centrum miasta. Najpierw ujrzeliśmy Bazylikę - podobno też równie często odwiedzaną co w Częstochowie i Licheniu.

Bazylika Wniebowzięcia NMP© completny
Szukaliśmy rynku. Ogólnie miasto wydawało mi się jak takie z lat 90'. Te ulice takie szare w tej pogodzie, ale zarazem takie miastowe. Tak jakbym widział zdjęcie Kalisza w mojej Encyklopedii z 1991 roku. Dokładnie tak wyobrażałem sobie Sieradz, ale to może przez te chmury szare, które stworzyły taką atmosferę. Przed rynkiem wstąpiliśmy do pewnej cukierni. Michał kupił sobie "różę - babkę", a ja drożdżówkę z budyniem którą zjadłem momentalnie oraz dziwnego pączka z advocatem w białej polewie.

rynek w Kaliszu© completny
No i długo tam nie posiedzieliśmy i już Michał ciągnął dalej wycieczkę...Jedną z ulic to chyba z 5 razy jechaliśmy no ale przynajmniej będę choć trochę na przyszłość zorientowany w centrum miasta. Dojechaliśmy do Teatru. Coś mi świtało w głowie...

Teatr im.Wojciecha Bogusławskiego© completny
TAK! Moje wspomnienie z dzieciństwa momentalnie odżyło. Pamiętam jak jechaliśmy bodaj w 2. klasie podstawowej tj. 2002 rok do Kalisza na "Jezioro Łabędzie" właśnie do tego Teatru, a potem przechodziliśmy przez ten cmentarz ;) Cudowne uczucie przypomnieć sobie miejsce po prawie 10 latach. Pamiętam Rzemyka jak tam skakał po rowach przeciwczołgowych i w ogóle całą klasę :) Fajnie że tutaj trafiliśmy. A zapamiętałem tą wycieczkę też m.in. dlatego że to była jedyna podróż klasowa w której uczestniczyła moja mama ;/ ;) Może dlatego wryło mi się to w pamięć. Ale dobra - dość wspomnień.

Wielkie Wspomnienie! - Cmentarz radziecki© completny
Tuż obok cmentarza był stadion. Grzechem byłoby nie zajrzeć. Jakaś Pani i Pan sprzątali trybuny, a 2. Pan kosił trawę. Spytałem się czy możemy się przejechać dookoła. Nie było problemu. Honorowa rundka we dwóch ;) Ale to tylko tak niepozornie wygląda. Na samej górze jest na prawdę cholernie stromo i jeszcze te liście. Wjechałbym na zakręcie do połowy wysokości już na pewno byłaby gleba także spokojnie to zrobiłem. Pan który sprzątał pogadał chwilkę z nami. Nawet znał położenie Sycowa :) A no i powiedział że pierwsze wyścigi odbywają się zazwyczaj dopiero jakoś tak na początku maja.

Stadion w Kaliszu z torem kolarskim© completny
Ze stadionu znowu do centrum (tą samą ulicą). Spytaliśmy się gdzie jest katedra bo chciałem ją bardzo zobaczyć. Szczerze mówiąc to jest dziwnie schowana co widać po zdjęciu. Nie wchodziłem bo była msza, a ja w dresie.

Katedra św. Mikołaja Biskupa w Kaliszu© completny
No cóż, przyjechaliśmy, pooglądaliśmy i trzeba było wracać. Decyzja zapadła że wracamy przez Mikstat. Michał jeszcze tam nie był w przeciwieństwie do Grabowa. Po drodze zahaczyliśmy o Namysłaki czyli bardzo dziwną linię kolejową. Jak widać już nieaktywną...

jakiś fajny, stary przyrząd kolejowy© completny
Budynek mnie osobiście zauroczył. Takiego jeszcze nie widziałem. Jak chatka Muminków ;) Pieski na nas szczekały ale my i tak pokręciliśmy się chwile po dworcu. Sosny na torach miały już jakieś 20 lat więc pewnie dawno zawiesili tutaj ruch kolejowy. Muszę to doczytać.

nieaktywne PKP Namysłaki© completny
Kibelek dla Pań oraz pompa wodna też nam się spodobały. Na końcu jamnik który na mnie szczekał przez 10 minut nagle gdy chciałem ruszać skoczył jakoś gwałtownie w moim kierunku ale odpędziłem się od niego.

klimat stacji...© completny
Tak w ogóle to do tej stacji prowadziła droga (2,5 km) zbudowana ze starej kostki ;/ Ale to już było. Teraz tylko Mikstat. Musieliśmy jeszcze stanąć w pobliskim lesie na chwil kilka. Michał zjadł babkę, a ja się rozebrałem z górnej części garderoby co by się wylać. Ach ten strój...Mikstat już było widać. Jeszcze tylko kawałek trasą zeszłorocznej czasówki, 2 górki i jest...

ekipa przy maszcie© completny
Mikstat zaliczony. Wieża jak zwykle robi wrażenie. W końcu jest dość wysoka jak na Polskie wieże nadawcze...

RTCN (Radiowo-Telewizyjne Centrum Nadawcze) Mikstat© completny
Następnie chwilę posiedzieliśmy na rynku, gdzie skonsumowaliśmy wafle ryżowe - Michał miał kaprys, no i dodatkową wodę. Przyczepił się do nas jakiś pijak chociaż w garniturze. Był na rauszu. Michał go spytał o okoliczne atrakcje jak ja byłem w sklepie, a wyszło na to że to ja musiałem z nim później gadać, a on mnie przy tym 2 razy opluł waflem i ten "zapach" piwa z gęby...Pewnie nie jedno sobie już wypił. Oprócz tego miał jedno w ręce. Ale jakoś się od niego uwolniliśmy.
I po kilku górkach dojechaliśmy do Ostrzeszowa. Chwila posiedzenia na rynku. Mieliśmy ochotę na lody, ale...Ruszyliśmy jednak na Syców. Za Rojowem odbiliśmy na skrót do Bierzowa i wyjechaliśmy koło samiuśkiego zalewu. Ładna to droga. Stamtąd już czym prędzej do Sycowa. Jakoś te 75-80 km nawet gładko poszło. Myślałem że będzie o wiele gorzej. Na końcu przejechaliśmy się do parku żeby zobaczyć co tam majstrują. Jakaś kopara wjechała do pierwszego stawu. "Robio co chco!" ;D ;/

odmulanie sycowskiego stawu w parku© completny
I te lody tak nas skusiły że jednak zacumowaliśmy do Płonki na małe z automatu...Niebo w gębie zwłaszcza po takim wysiłku. Była już 18:30 więc pozostawało w domu zjeść obiadokolację. Wycieczka udana - no bo jak miałoby być inaczej. Nie ma wycieczek nieudanych ;) Poznałem Kalisz, zrobiłem 100 km więc czego tu żałować, w dodatku z bratem z którym tak rzadko mam okazję pojeździć.
Dane wycieczki:
Km: | 98.75 | Km teren: | 4.50 | Czas: | 05:35 | km/h: | 17.69 | ||
Pr. maks.: | 47.09 | Temperatura: | 14.0 | Podjazdy: | 270m | Rower: | Giant |
Powrót przez Wzgórza Trzebnickie
Sobota, 16 kwietnia 2011
Wstałem sobie spokojnie o godzinie 10, zjadłem śniadanie, umyłem zęby i o 10:50 wyruszyłem ku stacji Wrocław Mikołajów. Pociąg do Obornik Śląskich mieliśmy o 11:17. Jeszcze na Nowym Dworze wymijając jedną Panią na chodniku ta ostrzegła drugą która szła przed nią z wózkiem: "ej przepuść Panią...PANA!" :D Pierwszy raz ktoś mnie pomylił po włosach z dziewczyną. Mój brat też tak miał tylko że rok temu. Martwiłem się o Krystiana czy trafi, ale dał radę. Spotkaliśmy się przed budynkiem. Przeszliśmy na Peron 2 i załadowaliśmy się do pękającego w szwach pociągu na sam koniec. Jak się później okazało był to strzał w 10! Konduktor zanim posprawdzał wszystkim bilety to minęło tyle czasu że zdążyliśmy te 26 km przejechać bez biletu. To rekompensata za to połączenie z Oławy do Wrocka 2 dni wcześniej gdzie ściągnięto z nas po 10 zł za głowę za marne 27 km :/ Ale w naturze wszystko zostaje wynagrodzone...

Oborniki śląskie zostały zachwalane kiedyś przez mojego brata jako piękne miasto. Ja tam nie widziałem nic fantastycznego. Mała dziura, a Dworzec Kolejowy już na samym początku mi dał do myślenia, chociaż jest kategorii C.

Przejechaliśmy ulicą Dworcową w dół do ronda. Okazało się że w tym mieście nawet nie ma rynku! Na prawdę byłem rozczarowany. Udaliśmy się w stronę basenu po drodze mijając ten oto kościół.

Pani w kiosku powiedziała nam że na basen trzeba zawrócić i pojechać w lewo. Taki lipny basen to był że w Sycowie jest już lepszy nawet. Bardzo się zawiodłem na tym mieście. Myślałem że jest większe (chociaż takie jak Syców) no i ciekawsze, a tu lipa. Udaliśmy się więc czym prędzej ku Trzebnicy. Koło ronda zauważyliśmy jakiegoś kolarza chyba też na crossie. Jechaliśmy za nim jakieś 5 km myślę. Nie jechał szybko, ale trzymał równe tempo i tym właśnie wygrał ;)
Zaczęły się górki...Jechaliśmy górą, a po prawej i lewej stronie było widać sady i inne pastwiska. Fajnie się to prezentowało zwłaszcza że mamy wiosnę. Kocie Góry to tak jak mówią niezłe pagórki. Mają dużą wybitność z poza reszty okolicznych terenów. Pierwszą górką i zarazem najwyższą jaką zaliczyliśmy była Farna Góra. Zrobiliśmy sobie tam mały postój. Jedzenie plus sprawdzenie mapy. Ja już połowę zapasów zeżarłem ;)

Za tą górką już było tylko w dół do Trzebnicy. Fajnie się zjeżdżało...

Jadąc główną ulicy wjechaliśmy wprost na rynek. Miasto od razu mi się spodobało. Rynek czyściutki i zadbany. Ratusz też piękny choć plac na którym stał nie powala rozmiarami. Krycha kupił mapę Wrocka (w końcu) no i pokręciliśmy się po mieście.

Zjechaliśmy w dół miasta, aby znowu się wracać na górę bo przeoczyliśmy kościół, który wydawał mi się na początku bazyliką.

Objechałem go w samotności dookoła no i dołączając do kaeres'a123 pojechaliśmy znowu w dół. Tam znajdował się jakiś sporawy plac - być może targowy...

A jakieś 200 m na prawo od tego placu była już przez nas poszukiwana ta słynna Bazylika św.Jadwigi. Ładny obiekt. Wszedłem na chwilę zobaczyć co tam w środku jest. Piękne wnętrze! Po chwili modlitwy pojechaliśmy dalej.

Kierując się wokół bazyliki dostrzegliśmy jakieś wzniesienie na którym przebywając ludzie. Jak się później okazało była to Kocia Góra. Z owej górki roztaczał się fantastyczny widok na okoliczną Trzebnicę. Jak na tacy...

Wróciliśmy się do Bazyliki skąd już wiedziałem jak dostać się PKP. Wcześniej jednak pojechaliśmy zobaczyć co tam w parku słychać. Porobili jakieś rampy dla dzieciaków. Chciałem wjechać na jedną ale miałem za małą prędkość i tak mnie wybiło do góry że musiałem ratować się upadkiem. Rower cały i ja też, ale już dzieciństwo masz za sobą Paweł! :D

No i jakby to było gdybyśmy nie pojechali na PKP. Podobno nowe, wyremontowane i tylko w jednym kierunku do Wrocławia...

Rzeczywiście taki dworzec w takim mieście nie przynosi wstydu, powiem więcej - robi różnicę. Mimo że kasy zamknięte to poczekalnia czysta, pachnąca i otwarta! A no i te kibelki. Tylko konsumować...Tak czysto to ja nawet w domu chyba nigdy nie miałem. Widać że niezłą kasę musieli w to włożyć, ale opłacało się! Poczekaliśmy na pociąg, bo jacyś ludzie stali na stacji to chciałem zobaczyć jak ten szynobus wygląda na Dolnym Śląsku. Ale czekając 20 kilka minut, nie doczekaliśmy się. Spóźniał się ponad 10 minut i nic...To mnie troszkę wkurzyło i popsuło nawet efekt ładnego dworca.

Musieliśmy ruszać dalej. Jakimiś ulicami osiedlowymi trafiliśmy na drogę główną do Oleśnicy...Tam zastał nas remont drogi, ale na pierwszym odcinku dostaliśmy zielone światło, także na Zawonię.

Potem jednak jak na złość gdy zjeżdżaliśmy z dobrą prędkością to akurat pokazało się czerwone :/ Mimo wszystko fajne tereny są koło tej Trzebnicy. Takie zawijasy i mini-serpentyny że prawie jak w górach niekiedy. No i te fajne widoczki.

Będąc poza obszarem remontowanym, przejeżdżaliśmy przez taką jedną ciekawą miejscowość...

Tuż za Zawonią na jednej z górek roztaczał się piękny widok na Oleśnicę. Trochę kusiły te wieżyczki kościołów widziane z daleka, ale my mieliśmy jechać na Twardą. W Ludgierzowicach jeszcze zrobiliśmy mały postój, bo górki były wymagające...

W Łuczynie odbiliśmy na lewo do Sadkowa, a następnie polnymi drogami na skróty do Bartkowa. Tam już prosto lasem do skrzyżowania. Na skrzyżowaniu w lewo i jeszcze jakieś 6-7 km do Grabowna. Droga monotonna, zero aut i ten las taki jeszcze jesienny ;/ Ale jakoś wbiliśmy na PKP w Grabowie, które ma świetne połączenie nomen omen. Z tamtejszej stacji można się dostać do Warszawy, Wrocławia i Poznania bezpośrednio! Także wg mnie ładnie im się pofarciło we wiosce.

Tam zjedliśmy nasze ostatnie bułeczki uszykowane przez moją mamę no i Krystian pogadał przez telefon a ja ruszyłem pofotografować stację. Stały przy jednym z peronów puste wagony. Zajrzałem sobie do nich jako że nigdy nie łaziłem po takich rzeczach ;) Oczywiście nie mogło być inaczej - w opuszczonym budynku stacji mieszkała nie jedna rodzinka. Ale dobrze że tak jest bo jakby to miało się sypać albo mieliby je rozbierać to niech sobie te rodziny w tych budynkach zamieszkują :]

Pojechaliśmy już prosto na Twardogórę. Jeszcze tylko kościółek w centrum wioski i już zaraz byliśmy na Ulicy Wrocławskiej w Twardogórze.

Grzebią się z tym rondem wg mnie. Jakby zatrudnili więcej osób to by już dawno było po kłopocie, ale nie moje miasto - nie moja sprawa.

Chwila odpoczynku na rynku. Coś tam przekąsiliśmy i jak zwykle ponabijaliśmy się trochę z tamtejszych ludzi :D Jak to zawsze. No ale cóż. Czas gonił, a my mieliśmy z Krychą od kilku kilometrów takiego muła energetyczno-psychicznego że wszystko było wokół nas jakieś takie spowolnione. Doszliśmy do tego wniosku wspólnie więc może jakieś ciśnienie nam zaszkodziło albo nie wiem co jeszcze...

Mi osobiście nie chciało się już tam szybko jechać. Popedałowałem tylko tak żeby było i jakoś znalazłem się w domu. Celem wycieczki był powrót do domu. Udał się. Tereny ciekawe, nowe miejsca odkryte że już o drogach nie wspomnę...Tylko ten muł pod koniec jakoś trochę zepsuł wyprawę, ale żałować nie żałuję ;) Żegnaj Trzebnico do przyszłego roku, bo już na razie nie mam potrzeby tam jechać...

pociągiem za frajer do Obornik Śl.© completny
Oborniki śląskie zostały zachwalane kiedyś przez mojego brata jako piękne miasto. Ja tam nie widziałem nic fantastycznego. Mała dziura, a Dworzec Kolejowy już na samym początku mi dał do myślenia, chociaż jest kategorii C.

postój taksówek przed PKP© completny
Przejechaliśmy ulicą Dworcową w dół do ronda. Okazało się że w tym mieście nawet nie ma rynku! Na prawdę byłem rozczarowany. Udaliśmy się w stronę basenu po drodze mijając ten oto kościół.

Neogotycki kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa© completny
Pani w kiosku powiedziała nam że na basen trzeba zawrócić i pojechać w lewo. Taki lipny basen to był że w Sycowie jest już lepszy nawet. Bardzo się zawiodłem na tym mieście. Myślałem że jest większe (chociaż takie jak Syców) no i ciekawsze, a tu lipa. Udaliśmy się więc czym prędzej ku Trzebnicy. Koło ronda zauważyliśmy jakiegoś kolarza chyba też na crossie. Jechaliśmy za nim jakieś 5 km myślę. Nie jechał szybko, ale trzymał równe tempo i tym właśnie wygrał ;)
Zaczęły się górki...Jechaliśmy górą, a po prawej i lewej stronie było widać sady i inne pastwiska. Fajnie się to prezentowało zwłaszcza że mamy wiosnę. Kocie Góry to tak jak mówią niezłe pagórki. Mają dużą wybitność z poza reszty okolicznych terenów. Pierwszą górką i zarazem najwyższą jaką zaliczyliśmy była Farna Góra. Zrobiliśmy sobie tam mały postój. Jedzenie plus sprawdzenie mapy. Ja już połowę zapasów zeżarłem ;)

Farna Góra (257 m n.p.m.) - chwila dla mnie...© completny
Za tą górką już było tylko w dół do Trzebnicy. Fajnie się zjeżdżało...

Krycha prawie złamał zakaz prędkości na drodze...© completny
Jadąc główną ulicy wjechaliśmy wprost na rynek. Miasto od razu mi się spodobało. Rynek czyściutki i zadbany. Ratusz też piękny choć plac na którym stał nie powala rozmiarami. Krycha kupił mapę Wrocka (w końcu) no i pokręciliśmy się po mieście.

ratusz w Trzebnicy© completny
Zjechaliśmy w dół miasta, aby znowu się wracać na górę bo przeoczyliśmy kościół, który wydawał mi się na początku bazyliką.

Świętych Apostołów Piotra i Pawła© completny
Objechałem go w samotności dookoła no i dołączając do kaeres'a123 pojechaliśmy znowu w dół. Tam znajdował się jakiś sporawy plac - być może targowy...

drugi rynek in Trebnitz© completny
A jakieś 200 m na prawo od tego placu była już przez nas poszukiwana ta słynna Bazylika św.Jadwigi. Ładny obiekt. Wszedłem na chwilę zobaczyć co tam w środku jest. Piękne wnętrze! Po chwili modlitwy pojechaliśmy dalej.

Bazylika św.Jadwigi i św.Bartłomieja© completny
Kierując się wokół bazyliki dostrzegliśmy jakieś wzniesienie na którym przebywając ludzie. Jak się później okazało była to Kocia Góra. Z owej górki roztaczał się fantastyczny widok na okoliczną Trzebnicę. Jak na tacy...

widok na miasto z Kociej Góry© completny
Wróciliśmy się do Bazyliki skąd już wiedziałem jak dostać się PKP. Wcześniej jednak pojechaliśmy zobaczyć co tam w parku słychać. Porobili jakieś rampy dla dzieciaków. Chciałem wjechać na jedną ale miałem za małą prędkość i tak mnie wybiło do góry że musiałem ratować się upadkiem. Rower cały i ja też, ale już dzieciństwo masz za sobą Paweł! :D

eh...te rampy© completny
No i jakby to było gdybyśmy nie pojechali na PKP. Podobno nowe, wyremontowane i tylko w jednym kierunku do Wrocławia...

tradycja zobowiązuje...© completny
Rzeczywiście taki dworzec w takim mieście nie przynosi wstydu, powiem więcej - robi różnicę. Mimo że kasy zamknięte to poczekalnia czysta, pachnąca i otwarta! A no i te kibelki. Tylko konsumować...Tak czysto to ja nawet w domu chyba nigdy nie miałem. Widać że niezłą kasę musieli w to włożyć, ale opłacało się! Poczekaliśmy na pociąg, bo jacyś ludzie stali na stacji to chciałem zobaczyć jak ten szynobus wygląda na Dolnym Śląsku. Ale czekając 20 kilka minut, nie doczekaliśmy się. Spóźniał się ponad 10 minut i nic...To mnie troszkę wkurzyło i popsuło nawet efekt ładnego dworca.

PKP Trzebnica© completny
Musieliśmy ruszać dalej. Jakimiś ulicami osiedlowymi trafiliśmy na drogę główną do Oleśnicy...Tam zastał nas remont drogi, ale na pierwszym odcinku dostaliśmy zielone światło, także na Zawonię.

no to jazda..!© completny
Potem jednak jak na złość gdy zjeżdżaliśmy z dobrą prędkością to akurat pokazało się czerwone :/ Mimo wszystko fajne tereny są koło tej Trzebnicy. Takie zawijasy i mini-serpentyny że prawie jak w górach niekiedy. No i te fajne widoczki.

remont - dobra rzecz© completny
Będąc poza obszarem remontowanym, przejeżdżaliśmy przez taką jedną ciekawą miejscowość...

tylko dać Francuzowi do przeczytania ;)© completny
Tuż za Zawonią na jednej z górek roztaczał się piękny widok na Oleśnicę. Trochę kusiły te wieżyczki kościołów widziane z daleka, ale my mieliśmy jechać na Twardą. W Ludgierzowicach jeszcze zrobiliśmy mały postój, bo górki były wymagające...

kościółek w Łuczynie© completny
W Łuczynie odbiliśmy na lewo do Sadkowa, a następnie polnymi drogami na skróty do Bartkowa. Tam już prosto lasem do skrzyżowania. Na skrzyżowaniu w lewo i jeszcze jakieś 6-7 km do Grabowna. Droga monotonna, zero aut i ten las taki jeszcze jesienny ;/ Ale jakoś wbiliśmy na PKP w Grabowie, które ma świetne połączenie nomen omen. Z tamtejszej stacji można się dostać do Warszawy, Wrocławia i Poznania bezpośrednio! Także wg mnie ładnie im się pofarciło we wiosce.

PKP Grabowno Wielkie© completny
Tam zjedliśmy nasze ostatnie bułeczki uszykowane przez moją mamę no i Krystian pogadał przez telefon a ja ruszyłem pofotografować stację. Stały przy jednym z peronów puste wagony. Zajrzałem sobie do nich jako że nigdy nie łaziłem po takich rzeczach ;) Oczywiście nie mogło być inaczej - w opuszczonym budynku stacji mieszkała nie jedna rodzinka. Ale dobrze że tak jest bo jakby to miało się sypać albo mieliby je rozbierać to niech sobie te rodziny w tych budynkach zamieszkują :]

w każdym starym dworcu ktoś mieszka :)© completny
Pojechaliśmy już prosto na Twardogórę. Jeszcze tylko kościółek w centrum wioski i już zaraz byliśmy na Ulicy Wrocławskiej w Twardogórze.

obiekt sakralny w Grabownie Wlk.© completny
Grzebią się z tym rondem wg mnie. Jakby zatrudnili więcej osób to by już dawno było po kłopocie, ale nie moje miasto - nie moja sprawa.

twardogórskie rondo ciągle w budowie...© completny
Chwila odpoczynku na rynku. Coś tam przekąsiliśmy i jak zwykle ponabijaliśmy się trochę z tamtejszych ludzi :D Jak to zawsze. No ale cóż. Czas gonił, a my mieliśmy z Krychą od kilku kilometrów takiego muła energetyczno-psychicznego że wszystko było wokół nas jakieś takie spowolnione. Doszliśmy do tego wniosku wspólnie więc może jakieś ciśnienie nam zaszkodziło albo nie wiem co jeszcze...

zjazd na bagażnikach z niemałym mułem...© completny
Mi osobiście nie chciało się już tam szybko jechać. Popedałowałem tylko tak żeby było i jakoś znalazłem się w domu. Celem wycieczki był powrót do domu. Udał się. Tereny ciekawe, nowe miejsca odkryte że już o drogach nie wspomnę...Tylko ten muł pod koniec jakoś trochę zepsuł wyprawę, ale żałować nie żałuję ;) Żegnaj Trzebnico do przyszłego roku, bo już na razie nie mam potrzeby tam jechać...
Dane wycieczki:
Km: | 87.20 | Km teren: | 3.00 | Czas: | 04:42 | km/h: | 18.55 | ||
Pr. maks.: | 59.30 | Temperatura: | 16.0 | Podjazdy: | 510m | Rower: | Giant |
Wrocławska Masa Bitumiczna
Piątek, 15 kwietnia 2011
Wstałem chyba o 10 rano. Nie chciało mi się nigdzie ruszać, bo wiedziałem że o 15 mam wizytę u ortodonty. Także położyłem się jeszcze i tak o 12 poszedłem się wykąpać no i już powoli się zbierałem na piechtę do gabinetu. Oczywiście Pani zażyczyła sobie pieniądze za zmianę "ogumienia" :D Ale najważniejsze jest to że po 2,5 roku noszenia cholernego aparatu, powiedziała mi że za miesiąc mi zdejmie go! :) :) Wreszcie !!! Ile ja się tam najeździłem, nacierpiałem, robiłem masę wyrzeczeń...a tak na serio to fajnie będzie bez aparatu na wakacje:P
Po wizycie skoczyłem szybko na Nowy Dwór po rower i już tradycyjną drogą na Grunwaldzki. Krychy jeszcze tam nie było, ale za 1 minutę się zjawił. Udaliśmy się na północ Stolicy Dolnego Śląska. Po drodze ten znajomy już mi piękny kościół...

Przejeżdżaliśmy trasą Tramwaju nr 7 no aż tu nagle na jednym z chodników z góry spada ziemia na ulicę. Nie powiem żebym nią dostał centralnie tylko trochę mi skapło na głowę i kurtkę - ale co za pajac robi takie "żarty". Wyczekaliśmy gnoja z Krychą, no i niezawodny kaeres123 cyknął mu fotkę. Baran niech ma nauczkę!

Jechaliśmy w kierunku Nadodrza aż tu nagle syreny policyjne wyją i w oddali widać wypadek. 25 m przed pojazdami stoi jednak piękna fura Policji polskiej. Marzenie. Ale Świstak i bez takiego cacka wszystkich wyłapie :D

Tak więc podjechaliśmy bliżej do gapiów aby zrobić kilka pamiątkowych zdjęć. Było tam już ze 2 dziennikarzy. Szyby tylko się potłukły i w sumie aż tak groźne to to nie było...

Ale policja teraz musi zbadać kolej rzeczy i wskazać winnych tejże sytuacji...

Troszkę zboczyliśmy z drogi, ale na Kromera odbiliśmy w lewo i już nie można było się zgubić. Po drodze widziałem pierwszy raz w życiu w Polsce auto z norweską rejestracją ;) Niby niedaleko od Polski ale rzadko spotykane zjawisko. Na stacji kolejowej Wrocław Nadodrze tylko gołębie rządzą! :D Srają za przeproszeniem ile wlezie. Ale dworzec i tak dość pokaźny. Król północy miasta. Aha no i na jednym z peronów policja odbierała bardzo dziwną przesyłkę w workach. Do tej pory nie wiem co to mogło być.

Stamtąd już znałem drogę do centrum na pamięć. Krycha po drodze zaczepił o swój ulubiony sklep rowerowy gdzie kupił swojego Heraklesa :D Kominy Elektrociepłowni straciły na wartości, bowiem budowany Sky Tower już je przerósł. 40 pięter będzie albo i lepiej...POTĘGA!

Wyjechaliśmy koło CUPRUM czyli na dawnym placu 1 Maja a dzisiejszym placu JP II. Podjechaliśmy na niedaleko położony dworzec Wrocław Mikołajów żeby Krycha jutro wiedział jak ma tam dojechać z Bartoszewic na pociąg ;) To zdjęcie musiałem dodać, bo kolorek mi się spodobał.

Jak widać na poniższym zdjęciu obraz dworca zachowuje jednak jeszcze kontrast. Sam budynek jest już piękny, ale perony i przejście podziemne są zasyfione w najlepsze... Ale jak będzie pięknie oczyszczone i zrobione to kto będzie o tym stanie pamiętał?? ;)

Ja już stamtąd wróciłem się na rynek odprowadzić Krystiana i zaraz ruszałem z powrotem na Nowy Dwór. A to zdjęcie dodałem bo mimo iż kaeres123 zepsuł to zdjęcie to wyszło kapitalnie jeśli chodzi o kolorystykę. Także małe zapożyczenie sobie tutaj pozwoliłem zrobić.

Powracałem do domu znowu w okolicach godziny 22. Ruch na ulicach był już znikomy. Fajnie się wracało bo i dystans nie był ciężki dzisiaj.

To takie małe zwiedzanie Wrocławia miało poprzedzić jutrzejszą wyprawę powrotną do domu przez Wzgórza Trzebnickie, ale to jutro się okaże co z tego wyjdzie...
Po wizycie skoczyłem szybko na Nowy Dwór po rower i już tradycyjną drogą na Grunwaldzki. Krychy jeszcze tam nie było, ale za 1 minutę się zjawił. Udaliśmy się na północ Stolicy Dolnego Śląska. Po drodze ten znajomy już mi piękny kościół...

Kościół św.Michała© pape93
Przejeżdżaliśmy trasą Tramwaju nr 7 no aż tu nagle na jednym z chodników z góry spada ziemia na ulicę. Nie powiem żebym nią dostał centralnie tylko trochę mi skapło na głowę i kurtkę - ale co za pajac robi takie "żarty". Wyczekaliśmy gnoja z Krychą, no i niezawodny kaeres123 cyknął mu fotkę. Baran niech ma nauczkę!

ja ci porzucam ziemią z balkonu...© pape93
Jechaliśmy w kierunku Nadodrza aż tu nagle syreny policyjne wyją i w oddali widać wypadek. 25 m przed pojazdami stoi jednak piękna fura Policji polskiej. Marzenie. Ale Świstak i bez takiego cacka wszystkich wyłapie :D

nowa Alfa Romeo miśków :D© pape93
Tak więc podjechaliśmy bliżej do gapiów aby zrobić kilka pamiątkowych zdjęć. Było tam już ze 2 dziennikarzy. Szyby tylko się potłukły i w sumie aż tak groźne to to nie było...

niezły crash!© pape93
Ale policja teraz musi zbadać kolej rzeczy i wskazać winnych tejże sytuacji...

i teraz kto tu zawinił??© pape93
Troszkę zboczyliśmy z drogi, ale na Kromera odbiliśmy w lewo i już nie można było się zgubić. Po drodze widziałem pierwszy raz w życiu w Polsce auto z norweską rejestracją ;) Niby niedaleko od Polski ale rzadko spotykane zjawisko. Na stacji kolejowej Wrocław Nadodrze tylko gołębie rządzą! :D Srają za przeproszeniem ile wlezie. Ale dworzec i tak dość pokaźny. Król północy miasta. Aha no i na jednym z peronów policja odbierała bardzo dziwną przesyłkę w workach. Do tej pory nie wiem co to mogło być.

PKP Wrocław Nadodrze© pape93
Stamtąd już znałem drogę do centrum na pamięć. Krycha po drodze zaczepił o swój ulubiony sklep rowerowy gdzie kupił swojego Heraklesa :D Kominy Elektrociepłowni straciły na wartości, bowiem budowany Sky Tower już je przerósł. 40 pięter będzie albo i lepiej...POTĘGA!

Elektrociepłownia Wrocław© completny
Wyjechaliśmy koło CUPRUM czyli na dawnym placu 1 Maja a dzisiejszym placu JP II. Podjechaliśmy na niedaleko położony dworzec Wrocław Mikołajów żeby Krycha jutro wiedział jak ma tam dojechać z Bartoszewic na pociąg ;) To zdjęcie musiałem dodać, bo kolorek mi się spodobał.

Krycha na odnawianym dworcu Wrocław-Mikołajów© completny
Jak widać na poniższym zdjęciu obraz dworca zachowuje jednak jeszcze kontrast. Sam budynek jest już piękny, ale perony i przejście podziemne są zasyfione w najlepsze... Ale jak będzie pięknie oczyszczone i zrobione to kto będzie o tym stanie pamiętał?? ;)

dawaj, bo nam ucieknie ;)© completny
Ja już stamtąd wróciłem się na rynek odprowadzić Krystiana i zaraz ruszałem z powrotem na Nowy Dwór. A to zdjęcie dodałem bo mimo iż kaeres123 zepsuł to zdjęcie to wyszło kapitalnie jeśli chodzi o kolorystykę. Także małe zapożyczenie sobie tutaj pozwoliłem zrobić.

całoroczne Wesołe Miasteczko© completny
Powracałem do domu znowu w okolicach godziny 22. Ruch na ulicach był już znikomy. Fajnie się wracało bo i dystans nie był ciężki dzisiaj.

i już na Nowym Dworze...© completny
To takie małe zwiedzanie Wrocławia miało poprzedzić jutrzejszą wyprawę powrotną do domu przez Wzgórza Trzebnickie, ale to jutro się okaże co z tego wyjdzie...
Dane wycieczki:
Km: | 32.22 | Km teren: | 1.50 | Czas: | 02:06 | km/h: | 15.34 | ||
Pr. maks.: | 40.71 | Temperatura: | 13.0 | Podjazdy: | m | Rower: | Giant |
Dopłynęliśmy do Brzegu...!
Czwartek, 14 kwietnia 2011
Od samego świtu pogoda nie rozpieszczała, było pochmurno, dość wietrznie no i zimno :/ Cały dzień zastanawiałem się czy jechać, chociaż i tak wiedziałem że pojadę, ale musiałem namówić Krystiana. Kręcił, kręcił aż w końcu przyjechał po mnie z jedną sakwą, którą mu pożyczyłem około godziny 14. Zwolniliśmy się z fizyki i angielskiego robiąc sobie tym samym długiii weekend. Celem podróży było dotarcie do Wrocławia uprzednio dojechawszy do Brzegu bądź nawet Oławy, a później resztę dystansu zrobić pociągiem.

Troszkę na trasie wiało, ale na szczęście sprawdziłem wcześniej kierunek wiatru no i wyszło na to że nawet nam nieraz wiało w plecy :) Pierwszy odcinek do Namysłowa szliśmy jak przecinak - na prawdę szybko się jechało, a i jakoś szczególnie zdyszani nie byliśmy. Stwierdziłem że skoro mamy taki dobry czas to zatrzymamy się na chwilę w 2/3 drogi do Namysłowa, na opuszczonej stacji PKP Pawłowice Namysłowskie. Jest położona tak blisko Sycowa, a ja dopiero teraz się pofatygowałem z Krychą na jej peron. Zrobiliśmy kilka zdjęć, stacja fajna( o dziwo nikt tam nie mieszkał ;D ) no i trzeba było zastane nogi znowu pobudzić do szybkiej jazdy.

Z tamtej stacji do Namysłowa był już tylko tzw. rzut kamieniem - chociaż te 2 proste działały na wyobraźnie :/ Pogoda natomiast wydawała się gorsza patrząc na nią zza szyby ze szkolnej ławy - w rzeczywistości podczas jazdy było nam dosyć ciepło w grubych ubraniach. Chwila moment i już jesteśmy na rynku w Namysłowie. Tutaj życie się nawet toczy...W Sycowie o tej porze było już zapewne cicho i spokojnie.

Mieliśmy się już spieszyć do Brzegu, ale chciałem jeszcze zahaczyć o Dworzec PKP. Wzięli się za remont w lipcu 2010 roku, no i jak widać jeszcze się grzebią, a ogromnych wymiarów to ten budynek nie ma no ale dobrze że w ogóle coś robią. Póki co widać że ładnie to będzie wyglądać. Zeszpecili jednak wieże ciśnień malując ją na wściekły kolor zielony - blee :/

Z Dworca udaliśmy się prosto na DK nr 39. Znak wskazywał że do Brzegu mamy 31 km. Wiatr w plecy albo lekko z boku więc luz - można jechać. Szkoda tylko że nawierzchnia nieraz przy brzegach była fatalnie wyśrupana, droga wąska, a TIRów było od cholery :/ Trochę mi się tam nie podobało. Mijaliśmy miejscowość ŻABA, a oprócz tego to chyba nic oprócz uważanie na TIRy się nie działo. Byliśmy już w połowie drogi do Brzegu no i będąc w Rogalicach zahaczyliśmy o tamtejsze PKP. Żadnego nie popuścimy ;D

Krystian zapytał się pewnej Pani o najkrótszą drogę na dworzec. Samo PKP nawet ciekawe. Ja sobie musiałem tam zjeść Grześka i popić Colą, bo już powoli mi minerały uciekały z organizmu. I tak jakoś musiałem się położyć. Po prostu. Krycha rozmawiał przez telefon a ja ładowałem akumlatory. Stacyjka fajnie wyglądała od strony ulicy. Jak na jakiś Bałkanach ;)

Stamtąd do Brzegu mieliśmy jakie 15 kilosów. Wystarczyło przejechać przez Rezerwat Lubsza no i jeszcze kilka małych wiosek, aby dostać się do miasta. W tym lesie to było najgorzej chyba. Jakoś tak ciemno, droga po bokach fatalna, no i te TIRy (za dużo ich było zdecydowanie), osobówek mniej, ale za to jak już jakaś jechał to 100 km/h :/ W ogóle ta droga taka monotonna i bez rewelacji. Nuda. Ale 5 km przed Brzegiem zobaczyliśmy zarys centrum w oddali. To dało nam kopa no i przyśpieszyliśmy nieco. Lada chwila byliśmy już na przedmieściach...

Za mostem jeszcze było kilka bloków no i wystarczyło odbić 50 m w lewo i już byliśmy na rynku. Wreszcie!

Co tutaj dużo mówić. Kamieniczki ładne, deptak w porządku - mi się podobało, ale Kępno i tak ma większy rynek ;D

Wyjechaliśmy z Rynku za pomocą pewnego Pana, który wytłumaczył nam jak dotrzeć z centrum do dworca PKP chyba na wszystkie możliwe sposoby, ale dzięki mu za to. Po drodze widzieliśmy piękną jak na 37-tysięczne miasto galerię handlową. Rozmiarami nie przypominała tych z Wrocławia oczywiście, ale wyglądem jak najbardziej. Jeszcze bardzo ładne na jakiejś ulicy były magnolie które fantastycznie wyglądają gdy kwitną. Podjechaliśmy jeszcze na chwilkę do sklepu spożywczego co by się posilić nieco. Kubusie plus banany załatwiły sprawę w mig!

Dworzec dość potężny no i rzecz jasna bardzo piękny. Czerwona cegła połączona z nowoczesnym wnętrzem świetnie współgrały. W środku zrobili na prawdę fajną rzecz. Piękny żyrandol, nowoczesne tablice rozkładowe i antyczny wręcz zegar - świetny dekorator wnętrz musiał tam przebywać ;)

Z Dworca wróciliśmy się tymi samymi ulicami koło galerii, aby następnie deptakiem przejechać się z drugiej strony centrum miasta.

Minęliśmy ten ładny kościół no i zapytałem się jednej Pani z córką gdzie mamy się udać aby trafić do Oławy, ponieważ ten Pan na rynku powiedział że mamy tylko do tej miejscowości zaledwie 11 km. Wskazała nam drogę i ruszyliśmy póki mieliśmy jeszcze czas i ochotę. Po drodze jeszcze cyknąłem fotkę kościołowi nr 2.

"A droga długaa jest.." Tak. Droga która miała oscylować w 11 km okazała się odcinkiem o długości 15 km. No cóż - przecież nie zejdziemy z rowerów i się nie obrazimy. Była to w sumie jedna bardzo długa prosta na Oławę. Wyjechaliśmy na obrzeża Brzegu i już trzeba była wjechać na drogę krajową nr 94. O dziwo było na niej świetnie. 2 razy szersza od tej z Namysłowa do Brzegu no i pobocze ładne + 3 razy mniejszy ruch! Tak to ja mogę jeździć ;) Ale ten znikomy ruch to chyba zasługa niedaleko położonej równolegle Autostrady A4. No ale mnie to nie obchodziło już. Minęliśmy Gać, w której wydaje mi się że jest dobra drużyna w nogę. Dobra - jesteśmy już w Oławie. Przyznam że dziwny wjazd do miasta. Jesteśmy już na największym moście i po lewej stronie widać PKP w Oławie. Mieliśmy jednak jeszcze 12 minut więc skoczyliśmy szybko na rynek skoro już tyle jedziemy z Sycowa...

Rynek taki sobie. Mnie osobiście nie zachwyciło centrum miasta. Jak na 30-tysięczne miasto to mogło być lepiej. Brzeg jak już pisałem wyżej ma tylko 7 tysięcy więcej a jest o niebo ładniejszy. Objechaliśmy dookoła rynek i wracaliśmy na PKP. Przyjechaliśmy 6 minut przed czasem ;) Idealnie się układał dzień.

W pociągu bardzo pusto było. Rowerki daliśmy na koniec i tam też przesiedzieliśmy podróż. Pociąg ten nie był już taki podstawowy. To chyba najlepsza osobówka jaka jeździ w Polsce na chwilę obecną. Mimo wszystko przy czeskich pociągach się chowa.

27 km pociąg szybko przemierzył i nawet dobrze nie usiedliśmy a już trza było wysiadać. Ciemno na dworze. Wrocław PKP w budowie nawet o tej porze, ale jak ma być dumą miasta to czemu nie ;)

Zrobiliśmy jeszcze małą rundkę po Wrocku tj. na Ostrów Tumski i wyjechaliśmy na Grunwaldzkim.

Na Rondzie Reagana fajnie się rozmawiała mimo późnej godziny i lekkiego zmęczenia. Po drodze w Żabce kupiłem Colę do picia. Napić się napiłem, ale była bardzo ciepła ;/ Umówiłem się z Krychą na jutro późnym popołudniem no i musiałem jeszcze 10 km na Nowy Dwór jechać. Przez Rynek tradycyjnie...

Dojechałem do domku no i nawet jakoś tak samo wyszło ponad 100 km bez zbędnego dokręcania. Pierwsza setka. Dużo nowych miejsc i dróg odkrytych więc jak najbardziej mi się podobało. Brzeg to ładne miasto. Oława w sumie może i też, ale jakoś tego nie widziałem ;) To tyle na dzisiaj. Trzeba się wykąpać, wyspać i jutro po dentyście znowu kawałek się przejechać...

cel wycieczki© pape93
Troszkę na trasie wiało, ale na szczęście sprawdziłem wcześniej kierunek wiatru no i wyszło na to że nawet nam nieraz wiało w plecy :) Pierwszy odcinek do Namysłowa szliśmy jak przecinak - na prawdę szybko się jechało, a i jakoś szczególnie zdyszani nie byliśmy. Stwierdziłem że skoro mamy taki dobry czas to zatrzymamy się na chwilę w 2/3 drogi do Namysłowa, na opuszczonej stacji PKP Pawłowice Namysłowskie. Jest położona tak blisko Sycowa, a ja dopiero teraz się pofatygowałem z Krychą na jej peron. Zrobiliśmy kilka zdjęć, stacja fajna( o dziwo nikt tam nie mieszkał ;D ) no i trzeba było zastane nogi znowu pobudzić do szybkiej jazdy.

PKP Pawłowice Namysłowskie© pape93
Z tamtej stacji do Namysłowa był już tylko tzw. rzut kamieniem - chociaż te 2 proste działały na wyobraźnie :/ Pogoda natomiast wydawała się gorsza patrząc na nią zza szyby ze szkolnej ławy - w rzeczywistości podczas jazdy było nam dosyć ciepło w grubych ubraniach. Chwila moment i już jesteśmy na rynku w Namysłowie. Tutaj życie się nawet toczy...W Sycowie o tej porze było już zapewne cicho i spokojnie.

ratusz - ten namysłowski© pape93
Mieliśmy się już spieszyć do Brzegu, ale chciałem jeszcze zahaczyć o Dworzec PKP. Wzięli się za remont w lipcu 2010 roku, no i jak widać jeszcze się grzebią, a ogromnych wymiarów to ten budynek nie ma no ale dobrze że w ogóle coś robią. Póki co widać że ładnie to będzie wyglądać. Zeszpecili jednak wieże ciśnień malując ją na wściekły kolor zielony - blee :/

PKP Namysłów - coraz lepszy...© pape93
Z Dworca udaliśmy się prosto na DK nr 39. Znak wskazywał że do Brzegu mamy 31 km. Wiatr w plecy albo lekko z boku więc luz - można jechać. Szkoda tylko że nawierzchnia nieraz przy brzegach była fatalnie wyśrupana, droga wąska, a TIRów było od cholery :/ Trochę mi się tam nie podobało. Mijaliśmy miejscowość ŻABA, a oprócz tego to chyba nic oprócz uważanie na TIRy się nie działo. Byliśmy już w połowie drogi do Brzegu no i będąc w Rogalicach zahaczyliśmy o tamtejsze PKP. Żadnego nie popuścimy ;D

PKP Rogalice - odpoczynek© pape93
Krystian zapytał się pewnej Pani o najkrótszą drogę na dworzec. Samo PKP nawet ciekawe. Ja sobie musiałem tam zjeść Grześka i popić Colą, bo już powoli mi minerały uciekały z organizmu. I tak jakoś musiałem się położyć. Po prostu. Krycha rozmawiał przez telefon a ja ładowałem akumlatory. Stacyjka fajnie wyglądała od strony ulicy. Jak na jakiś Bałkanach ;)

prowincjonalny klimat© pape93
Stamtąd do Brzegu mieliśmy jakie 15 kilosów. Wystarczyło przejechać przez Rezerwat Lubsza no i jeszcze kilka małych wiosek, aby dostać się do miasta. W tym lesie to było najgorzej chyba. Jakoś tak ciemno, droga po bokach fatalna, no i te TIRy (za dużo ich było zdecydowanie), osobówek mniej, ale za to jak już jakaś jechał to 100 km/h :/ W ogóle ta droga taka monotonna i bez rewelacji. Nuda. Ale 5 km przed Brzegiem zobaczyliśmy zarys centrum w oddali. To dało nam kopa no i przyśpieszyliśmy nieco. Lada chwila byliśmy już na przedmieściach...

wjazd do Brzegu© pape93
Za mostem jeszcze było kilka bloków no i wystarczyło odbić 50 m w lewo i już byliśmy na rynku. Wreszcie!

serce Brzegu© pape93
Co tutaj dużo mówić. Kamieniczki ładne, deptak w porządku - mi się podobało, ale Kępno i tak ma większy rynek ;D

deptak owego miasta...© pape93
Wyjechaliśmy z Rynku za pomocą pewnego Pana, który wytłumaczył nam jak dotrzeć z centrum do dworca PKP chyba na wszystkie możliwe sposoby, ale dzięki mu za to. Po drodze widzieliśmy piękną jak na 37-tysięczne miasto galerię handlową. Rozmiarami nie przypominała tych z Wrocławia oczywiście, ale wyglądem jak najbardziej. Jeszcze bardzo ładne na jakiejś ulicy były magnolie które fantastycznie wyglądają gdy kwitną. Podjechaliśmy jeszcze na chwilkę do sklepu spożywczego co by się posilić nieco. Kubusie plus banany załatwiły sprawę w mig!

pudrowanie dworca PKP© pape93
Dworzec dość potężny no i rzecz jasna bardzo piękny. Czerwona cegła połączona z nowoczesnym wnętrzem świetnie współgrały. W środku zrobili na prawdę fajną rzecz. Piękny żyrandol, nowoczesne tablice rozkładowe i antyczny wręcz zegar - świetny dekorator wnętrz musiał tam przebywać ;)

PKP Brzeg od środka !© pape93
Z Dworca wróciliśmy się tymi samymi ulicami koło galerii, aby następnie deptakiem przejechać się z drugiej strony centrum miasta.

kościół św.Mikołaja© pape93
Minęliśmy ten ładny kościół no i zapytałem się jednej Pani z córką gdzie mamy się udać aby trafić do Oławy, ponieważ ten Pan na rynku powiedział że mamy tylko do tej miejscowości zaledwie 11 km. Wskazała nam drogę i ruszyliśmy póki mieliśmy jeszcze czas i ochotę. Po drodze jeszcze cyknąłem fotkę kościołowi nr 2.

Kościół Podwyższenia Krzyża Świętego w Brzegu© pape93
"A droga długaa jest.." Tak. Droga która miała oscylować w 11 km okazała się odcinkiem o długości 15 km. No cóż - przecież nie zejdziemy z rowerów i się nie obrazimy. Była to w sumie jedna bardzo długa prosta na Oławę. Wyjechaliśmy na obrzeża Brzegu i już trzeba była wjechać na drogę krajową nr 94. O dziwo było na niej świetnie. 2 razy szersza od tej z Namysłowa do Brzegu no i pobocze ładne + 3 razy mniejszy ruch! Tak to ja mogę jeździć ;) Ale ten znikomy ruch to chyba zasługa niedaleko położonej równolegle Autostrady A4. No ale mnie to nie obchodziło już. Minęliśmy Gać, w której wydaje mi się że jest dobra drużyna w nogę. Dobra - jesteśmy już w Oławie. Przyznam że dziwny wjazd do miasta. Jesteśmy już na największym moście i po lewej stronie widać PKP w Oławie. Mieliśmy jednak jeszcze 12 minut więc skoczyliśmy szybko na rynek skoro już tyle jedziemy z Sycowa...

To już ratusz w Oławie...© pape93
Rynek taki sobie. Mnie osobiście nie zachwyciło centrum miasta. Jak na 30-tysięczne miasto to mogło być lepiej. Brzeg jak już pisałem wyżej ma tylko 7 tysięcy więcej a jest o niebo ładniejszy. Objechaliśmy dookoła rynek i wracaliśmy na PKP. Przyjechaliśmy 6 minut przed czasem ;) Idealnie się układał dzień.

kolejne już - PKP Oława© pape93
W pociągu bardzo pusto było. Rowerki daliśmy na koniec i tam też przesiedzieliśmy podróż. Pociąg ten nie był już taki podstawowy. To chyba najlepsza osobówka jaka jeździ w Polsce na chwilę obecną. Mimo wszystko przy czeskich pociągach się chowa.

Pustym dosyć pociągiem do Wrocławia© pape93
27 km pociąg szybko przemierzył i nawet dobrze nie usiedliśmy a już trza było wysiadać. Ciemno na dworze. Wrocław PKP w budowie nawet o tej porze, ale jak ma być dumą miasta to czemu nie ;)

PKP Wrocław w budowie...© pape93
Zrobiliśmy jeszcze małą rundkę po Wrocku tj. na Ostrów Tumski i wyjechaliśmy na Grunwaldzkim.

Wrocław - Ostrów tumski© pape93
Na Rondzie Reagana fajnie się rozmawiała mimo późnej godziny i lekkiego zmęczenia. Po drodze w Żabce kupiłem Colę do picia. Napić się napiłem, ale była bardzo ciepła ;/ Umówiłem się z Krychą na jutro późnym popołudniem no i musiałem jeszcze 10 km na Nowy Dwór jechać. Przez Rynek tradycyjnie...

fontanna na rynku wieczorem© pape93
Dojechałem do domku no i nawet jakoś tak samo wyszło ponad 100 km bez zbędnego dokręcania. Pierwsza setka. Dużo nowych miejsc i dróg odkrytych więc jak najbardziej mi się podobało. Brzeg to ładne miasto. Oława w sumie może i też, ale jakoś tego nie widziałem ;) To tyle na dzisiaj. Trzeba się wykąpać, wyspać i jutro po dentyście znowu kawałek się przejechać...
Dane wycieczki:
Km: | 101.50 | Km teren: | 5.00 | Czas: | 04:45 | km/h: | 21.37 | ||
Pr. maks.: | 42.13 | Temperatura: | 8.0 | Podjazdy: | 130m | Rower: | Giant |