Wpisy archiwalne w kategorii
2011 Bałtyk
Dystans całkowity: | 940.23 km (w terenie 7.90 km; 0.84%) |
Czas w ruchu: | 43:03 |
Średnia prędkość: | 20.12 km/h |
Maksymalna prędkość: | 59.86 km/h |
Suma podjazdów: | 1600 m |
Liczba aktywności: | 8 |
Średnio na aktywność: | 117.53 km i 7h 10m |
Więcej statystyk |
BAŁTYK 2011 - PODSUMOWANIE
Niedziela, 15 stycznia 2012

_____________________________________
_____________________________________
|----->> DZIEŃ PIERWSZY
|----->> DZIEŃ DRUGI
|----->> DZIEŃ TRZECI
|----->> DZIEŃ CZWARTY
|----->> DZIEŃ PIĄTY
|----->> DZIEŃ SZÓSTY
|----->> DZIEŃ SIÓDMY
|----->> DZIEŃ ÓSMY
_____________________________________
_____________________________________
_____________________________________
_____________________________________
| DANE WYCIECZKI |
Dystans całkowity ---------- | 940,23 km - 8 dni
Czas jazdy ------------------- | 43:03:00 h
Średnia prędkość ----------- | 20,12 km/h
Średni dystans dzienny ---- | 117,53 km
Przewyższenia --------------- | 1600 m
Maksymalna prędkość ------ | 59,86 km/h - Żerków
_____________________________________
_____________________________________

Kategoria 2011 Bałtyk
Dane wycieczki:
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | Podjazdy: | m | Rower: |
Morze Bałtyckie #8 (Poznań wart poznania)
Wtorek, 2 sierpnia 2011
A więc to był wtorek. Smacznie sobie spałem i tylko na chwilę się ocknąłem słysząc jak Anka wychodzi do pracy o 8 rano. Ja wstałem chyba o 9:30. Poszedłem się wykąpać, potem zakupy w Lewiatanie obok i jak wróciłem to...15 minut siłowałem się z drzwiami! Klucz nie chciał otworzyć i maksymalnie się wkurzyłem. Chciałem już dzwonić do Anki czy to tak zawsze się zacina, ale ryzykując złamanie klucza jakoś wyparłem opór drzwi i zjadłem dobre śniadanie czyli standardowo jogurcik po raz 7 :P Potem zostawiłem krótki liścik na biurku i w zamian za jajecznicę dnia poprzedniego, pozmywałem cały zlew naczyń :)

Wyruszyłem z kluczami od mieszkania w poszukiwaniu ulicy Marcelińskiej, gdzie pracowała od rana koleżanka Michała. Po drodze na ulicy Stysia zaskoczyło mnie takie piękne zjawisko architektoniczne - cudowna kamienica.

Dojechałem do Marcelińskiej i zadzwoniłem do Anki. Oddałem jej klucze, podziękowałem za gościnę no i się pożegnaliśmy. Jakieś 300 m dalej było już widać stadion Lecha toteż szybko tam podjechałem. Oczywiście coś tam remontowali, bo miała być jakaś impreza (chyba X-fighters) i wokół poprawiali schody itp. Nie wszedłem na trybuny, ale nawet sklep był nieczynny tego dnia. Jak zwykle pech, no ale co zrobić...Z wierchu z kolei Stadion muszę przyznać że ładny mimo że Lecha :P

Od stadionu bez mapy musiałem dostać się do centrum. Tam już pamiętałem jak jechać na Maltę i dalej przez Rynek wrócić się na PKP, ale póki co jakimiś ulicami Jugosławiańskimi musiałem znaleźć dobrą drogę. Po drodze na każdym osiedlu większym była wypisana nazwa na jednym z bloków. Ciekawie to się prezentowało...

No i po dziesiątkach ulic i skrzyżowań dotarłem do Starego Browaru, a tam już wiedziałem jak jechać.

Po lewej stronie Browaru te budynki biznesowe...

Teraz kierowałem się na Maltę. Przejeżdżałem obok Multikina i Warty...

I tak dotarłem do Ronda Rataje :) Tutaj podjechałem "do środka" aby zrobić zdjęcie. Dużo tych autobusów tam zielono-żółtych...

Z Ronda już miałem przysłowiowy rzut kamieniem do Jeziora. Byłem tam w 2006 roku z Michałem tylko raz, a wszystko poznawałem, nawet trasę jak tam się powinno dotrzeć...Tutaj widać piękną galerię, której wtedy jeszcze nie było.

Robiło się coraz cieplej. Widziałem jak na trasie wokół Malty Policja wlepiała mandat jednemu typowi co chyba jechał rowerem tam gdzie ludzie chodzą i biegają. W sumie racja, bo reguły są jasne, obok miał ścieżkę rowerową. Ja się dostosowałem i tą też drogą pognałem na drugi koniec...Po drodze, a właściwie już przy końcu prostej ujrzałem sztuczną górkę. Wtedy wjeżdżałem na tor saneczkowy, a teraz dzieci zjeżdżały na oponach z 1/3 górki. Tor jednak też działał.

Gdy zajechałem na koniec Malty to chwilkę odpocząłem. Zjadłem jakąś bułkę, a że była dopiero godzina 14 to rozłożyłem sobie karimatkę i godzinę się wylegiwałem na Słońcu. Dokładnie godzinkę, bo potem tak jak przypuszczałem pojawiły się chmury i już trzeba było gnać dalej. Rower jeszcze wcześniej tylko uchwyciłem na pamiątkę...

Po tym jak wracałem brzegiem jeziorka to po prawej stronie widać było, że jeszcze buduje się tam basen coś na wzór tego we Wrocławiu tylko chyba będzie kryto-otwarty :P

Zakończyłem objeżdżanie Malty i wyszło że ma 5,1 km obwodu. Na skrzyżowaniu obok zapytałem się jak jechać na Cytadelę, bo Anka bardzo zachwalała. Podjechałem więc sobie, a była ona niedaleko...

Wysikałem się jeszcze zanim podjechałem pod ten stromy wjazd i już po chwili byłem na górze. Dużo drzew, można robić pikniki, ale mało ludzi :/ Dziwne, bo ładny parczek na kształt górki, ciepło na dworze, a mało typa. Może jeszcze w pracy siedzieli...Po drugiej stronie Cytadeli była taka piękna powierzchnia zrobiona na podobieństwo funkcji Fontanny we Wrocławiu. Mnóstwo ławek, fajne miejsce, a ludzie jakby wymarli :/

Stamtąd wróciłem się do głównej ulicy i jechałem do Rynku, po drodze mijając różne ciekawe miejsca, kościoły, budynki, place...Ten jednak na skrzyżowaniu ulic Mickiewicza i Niepodległości przypadł mi najbardziej do gustu :)




A po lewej stronie od placu podjechałem do ulicy mojego kumpla :) 5 lat temu były jeszcze stare tabliczki z ulicami, teraz już piękne i nowiutkie...

Fajnie ta ulica Mickiewicza, która leży prostopadle do Ratajczaka się prezentowała. Normalnie jak z Los Angeles w Tony Hawk'u 4 :D

Później podjechałem do sklepu na ulicy Franciszka. Kupiłem znowu jogurcik, bo jakiś obiad musi być :D Wyszedłem zjeść przed sklep a tam 10 m ode mnie jacyś pijacy się kłócą, a potem jeden silniejszy i bardziej trzeźwy chwycił za szyje tego słabszego i bardziej nachlanego typa po tym jak tamten "strzelił mu liścia" i wrzucił go głową w dół do pobliskiego wielkiego kubła. Dobrze że nic mu się nie stało bo w tym stanie to mógł mu kark strzelić i pewnie by nawet nie czuł. Mogłem zrobić zdjęcie, ale jakoś mi się nie złożyło :D Kapitalny widok :P Po tym zdarzeniu podjechałem pod czerwony budynek Uniwersytecki, gdzie kiedyś na górze był baner PLUS. Z daleka było widać już z pociągu, ale też z każdego punktu miasta. Muszę też zaznaczyć że podobnie jak w 2006 roku latały często samoloty nad głowami :P We Wrocławiu lotnisko jest na uboczu i tak nie kursują nisko a w Poznaniu to jakośtak bardziej europejsko pod tym względem...

Dojeżdżając już do Rynku znowu zobaczyłem pamiętny widok. Posąg Pana z rowerem na pewnej ulicy, która pełni rolę deptaku. Tędy też z Michałem szliśmy. Z tej całej wycieczki po Poznaniu żałowałem tylko tego że nie znalazłem tego baru z naleśnikami co wtedy byliśmy...

No i 100 metrów dalej już dotarłem do głównego Placu w mieście.

Zdjęcie musi być! :D Poprosiłem kolesia takiego młodego i mi zrobił. Pytał skąd jadę. Powiedziałem że z Wrocławia, ale właściwie to wracam z nad morza i tutaj dotarłem pociągiem.

Na Rynku byłem jakoś tak o godzinie 17. Stamtąd już jechałem w kierunku Dworca kolejowego, bo nic więcej nie miałem do odwiedzenia w Poznaniu tak pilnie.

Praktycznie ostatnie 2 km do Dworca jechałem sobie za taką ładną Panią. Nie chciało mi się jej wyprzedzać, bo grzała jakieś 26 km/h!, a po drugie takie widoki miałem że jakoś mi się nie chciało ;)

Dojechałem na Dworzec o 17:15, a pociąg do Wrocka miałem o 19:20 z tego co pamiętam. Kupiłem więc Przegląd Sportowy i poszedłem na dwór poczytać. Stwierdziłem jednak po 20 minutach, że jest mi chłodno, bo już nie było tak upalnie jak w południe, a i w żołądku pustawo. Kupiłem sobie 2 rogale 7-days. To jednak nie zabiło mojego głodu. Mogłem jeszcze jechać do Anki przecież bo miałem full czasu, ale po co jeszcze mnie tam? 200 metrów od dworca był McDonalds i się skusiłem na obiadek :P Zapłaciłem dużo, no jak to w Maku. Tym razem chociaż się najadłem :P Od tej pory jednak już naprawdę będę omijał tą restaurację...

Zjadłem już obiad i jeszcze pojechałem kawałek ulicą w kierunku Anki. Kupiłem w jakiś spożywczaku rogala na drogę i coś do picia. Wróciłem na PKP i wsiadłem po czasie w swój pociąg, a więc żegnaj Poznaniu...W samym pociągu miałem jakieś robotnicze towarzystwo. Pili i palili, a jak przyszedł konduktor i to zobaczył to prawie nawet nic nie powiedział tylko od niechcenia żeby robili to jak on nie widzi...Ja z kolei cupnąłem sobie na ziemi i zaczytywałem kolejne minuty Przeglądem Sportowym. Potem w jakimś Rawiczu czy innym Lesznie dużo osób wysiadło i miałem miejsce w dość luksusowym jak na polskie warunki pociągu osobowym.

Za Lesznem zrobiło się już ciemno za oknem, a wcześniej dawał o sobie znać ostry Zachód Słońca. No i jakoś po niespełna 3 godzinach dojechałem do Wrocławia. Nowy już można powiedzieć Dworzec przywitał mnie jakimiś młodymi ludźmi na schodach. Jeden z nich chyba sam do siebie śpiewał "przebój lata" Heloł, Heloł... :P Ja teraz przejechałem koło Arkad i na chwilę zahaczyłem o Rynek. Od 8 dni nie czułem się tak bezpiecznie jak teraz. Ciągle taki kawał od domu a tego wieczora już praktycznie w domciu ;)

Z Rynku udałem się na Nowy Dwór, bo było już grubo po godzinie 22 i nie chciałem nękać babci po nocy...Tam zjadłem kolację i po wykąpaniu i wrzuceniu do prania okropnie cuchnącej bielizny i niektórych koszulek jeszcze mokrych, poszedłem spać...
KONIEC WYCIECZKI!
_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
_____________________________________
_____________________________________

plac Łazarza - wtorkowy poranek© completny
Wyruszyłem z kluczami od mieszkania w poszukiwaniu ulicy Marcelińskiej, gdzie pracowała od rana koleżanka Michała. Po drodze na ulicy Stysia zaskoczyło mnie takie piękne zjawisko architektoniczne - cudowna kamienica.

cudowna kamienica na ulicy Stysia© completny
Dojechałem do Marcelińskiej i zadzwoniłem do Anki. Oddałem jej klucze, podziękowałem za gościnę no i się pożegnaliśmy. Jakieś 300 m dalej było już widać stadion Lecha toteż szybko tam podjechałem. Oczywiście coś tam remontowali, bo miała być jakaś impreza (chyba X-fighters) i wokół poprawiali schody itp. Nie wszedłem na trybuny, ale nawet sklep był nieczynny tego dnia. Jak zwykle pech, no ale co zrobić...Z wierchu z kolei Stadion muszę przyznać że ładny mimo że Lecha :P

kolejna z aren na Euro - już wszystkie widzialem© completny
Od stadionu bez mapy musiałem dostać się do centrum. Tam już pamiętałem jak jechać na Maltę i dalej przez Rynek wrócić się na PKP, ale póki co jakimiś ulicami Jugosławiańskimi musiałem znaleźć dobrą drogę. Po drodze na każdym osiedlu większym była wypisana nazwa na jednym z bloków. Ciekawie to się prezentowało...

każde nazwa osiedla wypisana jest na którymś z bloków© completny
No i po dziesiątkach ulic i skrzyżowań dotarłem do Starego Browaru, a tam już wiedziałem jak jechać.

Stare Piwo?© completny
Po lewej stronie Browaru te budynki biznesowe...

zielone pluca ekonomi poznańskiej© completny
Teraz kierowałem się na Maltę. Przejeżdżałem obok Multikina i Warty...

skoku Warta?© completny
I tak dotarłem do Ronda Rataje :) Tutaj podjechałem "do środka" aby zrobić zdjęcie. Dużo tych autobusów tam zielono-żółtych...

moje ulubione rondo ;)© completny
Z Ronda już miałem przysłowiowy rzut kamieniem do Jeziora. Byłem tam w 2006 roku z Michałem tylko raz, a wszystko poznawałem, nawet trasę jak tam się powinno dotrzeć...Tutaj widać piękną galerię, której wtedy jeszcze nie było.

Galeria Malta© completny
Robiło się coraz cieplej. Widziałem jak na trasie wokół Malty Policja wlepiała mandat jednemu typowi co chyba jechał rowerem tam gdzie ludzie chodzą i biegają. W sumie racja, bo reguły są jasne, obok miał ścieżkę rowerową. Ja się dostosowałem i tą też drogą pognałem na drugi koniec...Po drodze, a właściwie już przy końcu prostej ujrzałem sztuczną górkę. Wtedy wjeżdżałem na tor saneczkowy, a teraz dzieci zjeżdżały na oponach z 1/3 górki. Tor jednak też działał.

tor saneczkowy i nie tylko© completny
Gdy zajechałem na koniec Malty to chwilkę odpocząłem. Zjadłem jakąś bułkę, a że była dopiero godzina 14 to rozłożyłem sobie karimatkę i godzinę się wylegiwałem na Słońcu. Dokładnie godzinkę, bo potem tak jak przypuszczałem pojawiły się chmury i już trzeba było gnać dalej. Rower jeszcze wcześniej tylko uchwyciłem na pamiątkę...

GIANT także i na Malcie© completny
Po tym jak wracałem brzegiem jeziorka to po prawej stronie widać było, że jeszcze buduje się tam basen coś na wzór tego we Wrocławiu tylko chyba będzie kryto-otwarty :P

AROUND MALTA© completny
Zakończyłem objeżdżanie Malty i wyszło że ma 5,1 km obwodu. Na skrzyżowaniu obok zapytałem się jak jechać na Cytadelę, bo Anka bardzo zachwalała. Podjechałem więc sobie, a była ona niedaleko...

cykady na cykladach - na Cytadeli :D© completny
Wysikałem się jeszcze zanim podjechałem pod ten stromy wjazd i już po chwili byłem na górze. Dużo drzew, można robić pikniki, ale mało ludzi :/ Dziwne, bo ładny parczek na kształt górki, ciepło na dworze, a mało typa. Może jeszcze w pracy siedzieli...Po drugiej stronie Cytadeli była taka piękna powierzchnia zrobiona na podobieństwo funkcji Fontanny we Wrocławiu. Mnóstwo ławek, fajne miejsce, a ludzie jakby wymarli :/

Piękny, ale pusty teren na zboczu Cytadeli© completny
Stamtąd wróciłem się do głównej ulicy i jechałem do Rynku, po drodze mijając różne ciekawe miejsca, kościoły, budynki, place...Ten jednak na skrzyżowaniu ulic Mickiewicza i Niepodległości przypadł mi najbardziej do gustu :)

pewien plac - widok pólnocny© completny

pewien plac - widok zachodni© completny

pewien plac - widok poludniowo-wschodni© completny

pewien plac - widok wschodni© completny
A po lewej stronie od placu podjechałem do ulicy mojego kumpla :) 5 lat temu były jeszcze stare tabliczki z ulicami, teraz już piękne i nowiutkie...

najlepsza ulica w Polsce© completny
Fajnie ta ulica Mickiewicza, która leży prostopadle do Ratajczaka się prezentowała. Normalnie jak z Los Angeles w Tony Hawk'u 4 :D

trochę na styl amerykański© completny
Później podjechałem do sklepu na ulicy Franciszka. Kupiłem znowu jogurcik, bo jakiś obiad musi być :D Wyszedłem zjeść przed sklep a tam 10 m ode mnie jacyś pijacy się kłócą, a potem jeden silniejszy i bardziej trzeźwy chwycił za szyje tego słabszego i bardziej nachlanego typa po tym jak tamten "strzelił mu liścia" i wrzucił go głową w dół do pobliskiego wielkiego kubła. Dobrze że nic mu się nie stało bo w tym stanie to mógł mu kark strzelić i pewnie by nawet nie czuł. Mogłem zrobić zdjęcie, ale jakoś mi się nie złożyło :D Kapitalny widok :P Po tym zdarzeniu podjechałem pod czerwony budynek Uniwersytecki, gdzie kiedyś na górze był baner PLUS. Z daleka było widać już z pociągu, ale też z każdego punktu miasta. Muszę też zaznaczyć że podobnie jak w 2006 roku latały często samoloty nad głowami :P We Wrocławiu lotnisko jest na uboczu i tak nie kursują nisko a w Poznaniu to jakośtak bardziej europejsko pod tym względem...

Uniwersytet Ekonomiczny - chyba najwyższa budowla Poznania© completny
Dojeżdżając już do Rynku znowu zobaczyłem pamiętny widok. Posąg Pana z rowerem na pewnej ulicy, która pełni rolę deptaku. Tędy też z Michałem szliśmy. Z tej całej wycieczki po Poznaniu żałowałem tylko tego że nie znalazłem tego baru z naleśnikami co wtedy byliśmy...

prawdziwy kumpel© completny
No i 100 metrów dalej już dotarłem do głównego Placu w mieście.

na rynku pewien posąg stoi...© completny
Zdjęcie musi być! :D Poprosiłem kolesia takiego młodego i mi zrobił. Pytał skąd jadę. Powiedziałem że z Wrocławia, ale właściwie to wracam z nad morza i tutaj dotarłem pociągiem.

Poznań - najbardziej charakterystyczny punkt miasta© completny
Na Rynku byłem jakoś tak o godzinie 17. Stamtąd już jechałem w kierunku Dworca kolejowego, bo nic więcej nie miałem do odwiedzenia w Poznaniu tak pilnie.

w kierunku dworca PKP...© completny
Praktycznie ostatnie 2 km do Dworca jechałem sobie za taką ładną Panią. Nie chciało mi się jej wyprzedzać, bo grzała jakieś 26 km/h!, a po drugie takie widoki miałem że jakoś mi się nie chciało ;)

...w milym towarzystwie ;)© completny
Dojechałem na Dworzec o 17:15, a pociąg do Wrocka miałem o 19:20 z tego co pamiętam. Kupiłem więc Przegląd Sportowy i poszedłem na dwór poczytać. Stwierdziłem jednak po 20 minutach, że jest mi chłodno, bo już nie było tak upalnie jak w południe, a i w żołądku pustawo. Kupiłem sobie 2 rogale 7-days. To jednak nie zabiło mojego głodu. Mogłem jeszcze jechać do Anki przecież bo miałem full czasu, ale po co jeszcze mnie tam? 200 metrów od dworca był McDonalds i się skusiłem na obiadek :P Zapłaciłem dużo, no jak to w Maku. Tym razem chociaż się najadłem :P Od tej pory jednak już naprawdę będę omijał tą restaurację...

na mecie - teraz 2 godziny oczekiwania© completny
Zjadłem już obiad i jeszcze pojechałem kawałek ulicą w kierunku Anki. Kupiłem w jakiś spożywczaku rogala na drogę i coś do picia. Wróciłem na PKP i wsiadłem po czasie w swój pociąg, a więc żegnaj Poznaniu...W samym pociągu miałem jakieś robotnicze towarzystwo. Pili i palili, a jak przyszedł konduktor i to zobaczył to prawie nawet nic nie powiedział tylko od niechcenia żeby robili to jak on nie widzi...Ja z kolei cupnąłem sobie na ziemi i zaczytywałem kolejne minuty Przeglądem Sportowym. Potem w jakimś Rawiczu czy innym Lesznie dużo osób wysiadło i miałem miejsce w dość luksusowym jak na polskie warunki pociągu osobowym.

godny powrót wieczorową porą...© completny
Za Lesznem zrobiło się już ciemno za oknem, a wcześniej dawał o sobie znać ostry Zachód Słońca. No i jakoś po niespełna 3 godzinach dojechałem do Wrocławia. Nowy już można powiedzieć Dworzec przywitał mnie jakimiś młodymi ludźmi na schodach. Jeden z nich chyba sam do siebie śpiewał "przebój lata" Heloł, Heloł... :P Ja teraz przejechałem koło Arkad i na chwilę zahaczyłem o Rynek. Od 8 dni nie czułem się tak bezpiecznie jak teraz. Ciągle taki kawał od domu a tego wieczora już praktycznie w domciu ;)

symboliczny przejazd przez rynek we Wrocku© completny
Z Rynku udałem się na Nowy Dwór, bo było już grubo po godzinie 22 i nie chciałem nękać babci po nocy...Tam zjadłem kolację i po wykąpaniu i wrzuceniu do prania okropnie cuchnącej bielizny i niektórych koszulek jeszcze mokrych, poszedłem spać...
KONIEC WYCIECZKI!
_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
_____________________________________
_____________________________________
Kategoria 2011 Bałtyk
Dane wycieczki:
Km: | 45.73 | Km teren: | 0.40 | Czas: | km/h: | ||||
Pr. maks.: | 46.63 | Temperatura: | 25.0 | Podjazdy: | 100m | Rower: | Giant |
Morze Bałtyckie #7 (samotnie przez Danzig)
Poniedziałek, 1 sierpnia 2011
No i cóż..? Trzeba wstać. Budzik zapiał, a więc do pionu! Wykąpałem się, spakowałem, poszedłem na stołówkę zjeść śniadanie i już byłem gotowy do dnia siódmego. Teraz zdany byłem już tylko na samego siebie 500 km od domu...

Przejechałem główną ulicą Gdańska w stronę centrum, po drodze kupując puszkę coca-coli oraz Przegląd Sportowy. Nie omieszkałem też wysłać pocztówki. Na jednym ze skrzyżowań spytałem się chyba jakiegoś kibica, gdzie jest dokładnie stadion Lechii. Powiedział mi że stary jest tuż za parkiem, a do nowego trzeba kawałek nadłożyć, więc najpierw na Traugutta.

Podjechałem szybko przez park w niepozorne miejsce i znalazłem obiekt. Kupiłem w sklepie tylko tradycyjnie już broszkę i zaraz się zmywałem dalej.

Potem wróciłem do głównej ulicy i kierowałem się ku morzu. Tam po kilku zakamarkach, uliczkach i wielkich skrzyżowaniach dojechałem do nowego obiektu Lechii na którym zagrają już w najbliższej kolejce. Póki co jeszcze nie mogę wejść...jak zwykle za wcześnie :/

Od PGE Areny wróciłem się do głównej ulicy i znowu ku centrum. Gdy już widziałem dworzec PKP, zboczyłem w lewo aby zobaczyć krzyże przed Stocznią z bliska.

Ze Stoczni jak już wspomniałem był kawałek do PKP, a więc podjechałem. Deszcz zaczął pokropywać.

Później zajechałem gdzieś za daleko i wyjechałem na dzielnicę biedoty. W ogóle całkiem inny Gdańsk. Podjechałem pod jakiś spożywczak i kupiłem śniadanko drugie. Tradycyjnie DanMleko - Tomek mnie zaraził :D i Berliso z bułeczkami + woda. Dalej już się cofnąłem ku centrum.

No i dojechałem pod Zieloną Bramę. Już mi się przypominały obrazki z 2006 roku.

Nie obyło się też bez mojego dobrego zdjęcia. Poprosiłem Pana to zrobił. Szkoda że pogoda nie dopisywała...

Jeszcze czmychnąłem przez ten tłum na Długim Targu i kierowałem się w stronę wyjścia.

No i doszedłem do Złotej Bramy. Tam spytałem się jak jechać w jedno miejsce. On był przyjezdny, ale żona widać z Gdańska to mi wyjaśniła. On jednak odchodząc nie musiał nic mówić tylko zrobił jeden wymowny gest za którym poszły tysiące zdań...Zrozumiałem że warto, warto choćby dla tego jednego spojrzenia.

Przejechałem bokiem jakoś i dotarłem do ulicy przy kanale tam gdzie kręcili czołówkę do serialu z Pazurą i tym drugim od Brodzikowej :P Zajechałem od drugiej strony centrum i zrobiłem zdjęcie Żurawia. Zaczynało powoli padać..

Pojechałem zobaczyć ten Kościół Mariacki i po tym jak byłem już wyzwiedzany z miasta to coraz mocniej kropiło...

A tutaj taki bilbord reklamujący podobnie jak we Wrocławiu nowy stadion na Euro.

A tego Kościoła szukałem w całym Gdańsku. Palił się kilka lat temu i było o tym głośno w mediach. Jak widać poniżej już trochę wydobrzał...

A w tym kościele byłem z mamą poprzedniego razu w 2006 roku. Pamiętam ten czas w Akademiku. Telewizor 15 cali. Mundial w Niemczech. Mecz Włochy - USA. Było chyba 1:1, ale sam mecz był bardzo brutalny. I ten spacer po morenach. Bardzo fajnie wtedy było. Było, minęło...

Uciekałem od 5 minut przed deszczem, ale w końcu tak lunęło że musiałem się schować gdzieś na chwilkę. Bardzo intensywne opady. Ale z drugiej strony nie będę czekał jak osioł 20 minut pod drzewem. W końcu jak jeszcze większy osioł ruszyłem na hardcore'a w tej okropnej, ale ciepłej dosyć ulewie w kierunku Dworca. Ludzie w popłochu uciekali, ale jednak znajdowali pocieszenie że inni mają gorzej, gdy na mnie spoglądali ;)

Mokry jak 2 psy dotarłem na PKP i za chwilę przestało padać. Wystarczyło 5 może 6 minut i byłbym suchy, a pociąg i tak miałem za 50 minut chyba :P Urządziłem sobie w Poczekalni Przebieralnie czym łatwo byłem zauważalny. Eh, szkoda gadać. Buty miałem bardziej mokre niż przez te deszcze wcześniej. Kupiłem sobie jeszcze na to wszystko Kebaba no bo kurde niby jadłem, ale kto wie czy za 4 godziny mi się nie zachce?

Jakoś wtoczyłem się do pociągu, ale dyskomfortu się nie wyzbyłem. Nadal wszystko ze mnie spływało. Usiadłem w ostatnim wagonie InterCity na karimatce, a po 1,5 godziny poszedłem usiąść do kolesia w pierwszym przedziale. Jakiś Litwin, który zawierał interesy przez telefon. Ciemny typek, ale ja miałem Przegląd Sportowy i tym się zająłem...

Minąłem Gniezno, a więc już blisko i lada moment byłem w stolicy Wielkopolski. Wysiadłem na tym okropnie brzydkim Dworcu no i zacząłem szukać Placu Łazarza...

Okazało się że to raptem 1,5 może 2 km od PKP. Spotkałem się z Anią. Ciągle miałem mokre buty i to mi przeszkadzało...

Poszliśmy coś kupić do sklepu. Potem zrobiła mi jajecznicę z 8 jaj! :D To była uczta, do tego świeży chlebek i czułem się jak w niebie. Wieczorem jeszcze zadzwoniła po Kamilę i poszliśmy tak na szybko zwiedzić Poznań nocą. Po 1 godzince spaceru wróciliśmy do mieszkania. Dostałem mięciutkie łóżko i laptopa do dyspozycji. Niebiańska wygoda :D Jutro powiedziałem, że rano nie wstanę tak szybko jak ona i kluczę przywiozę jej do pracy :P A teraz oddałem się w krainę Morfeusza...Gdańsk zdobyty!
_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________

Galeria Baltycka - poniedzialkowy poranek w Gdańsku© pape93
Przejechałem główną ulicą Gdańska w stronę centrum, po drodze kupując puszkę coca-coli oraz Przegląd Sportowy. Nie omieszkałem też wysłać pocztówki. Na jednym ze skrzyżowań spytałem się chyba jakiegoś kibica, gdzie jest dokładnie stadion Lechii. Powiedział mi że stary jest tuż za parkiem, a do nowego trzeba kawałek nadłożyć, więc najpierw na Traugutta.

BKS Lechia Gdańsk - już stary stadion© pape93
Podjechałem szybko przez park w niepozorne miejsce i znalazłem obiekt. Kupiłem w sklepie tylko tradycyjnie już broszkę i zaraz się zmywałem dalej.

Grafitti z klasą...© pape93
Potem wróciłem do głównej ulicy i kierowałem się ku morzu. Tam po kilku zakamarkach, uliczkach i wielkich skrzyżowaniach dojechałem do nowego obiektu Lechii na którym zagrają już w najbliższej kolejce. Póki co jeszcze nie mogę wejść...jak zwykle za wcześnie :/

Baltic Arena - nowy stadion Lechii© pape93
Od PGE Areny wróciłem się do głównej ulicy i znowu ku centrum. Gdy już widziałem dworzec PKP, zboczyłem w lewo aby zobaczyć krzyże przed Stocznią z bliska.

Stocznia Gdańska© pape93
Ze Stoczni jak już wspomniałem był kawałek do PKP, a więc podjechałem. Deszcz zaczął pokropywać.

PKP Gdańsk Glówny© pape93
Później zajechałem gdzieś za daleko i wyjechałem na dzielnicę biedoty. W ogóle całkiem inny Gdańsk. Podjechałem pod jakiś spożywczak i kupiłem śniadanko drugie. Tradycyjnie DanMleko - Tomek mnie zaraził :D i Berliso z bułeczkami + woda. Dalej już się cofnąłem ku centrum.

jeden z licznych, ladnych, gdańskich kościolów© pape93
No i dojechałem pod Zieloną Bramę. Już mi się przypominały obrazki z 2006 roku.

najstarsza ulica w Gdańsku© pape93
Nie obyło się też bez mojego dobrego zdjęcia. Poprosiłem Pana to zrobił. Szkoda że pogoda nie dopisywała...

chociaż jedno porządne zdjęcie z wycieczki mi się należalo© pape93
Jeszcze czmychnąłem przez ten tłum na Długim Targu i kierowałem się w stronę wyjścia.

za rok będzie już po Euro 2012© pape93
No i doszedłem do Złotej Bramy. Tam spytałem się jak jechać w jedno miejsce. On był przyjezdny, ale żona widać z Gdańska to mi wyjaśniła. On jednak odchodząc nie musiał nic mówić tylko zrobił jeden wymowny gest za którym poszły tysiące zdań...Zrozumiałem że warto, warto choćby dla tego jednego spojrzenia.

Zlota Brama© pape93
Przejechałem bokiem jakoś i dotarłem do ulicy przy kanale tam gdzie kręcili czołówkę do serialu z Pazurą i tym drugim od Brodzikowej :P Zajechałem od drugiej strony centrum i zrobiłem zdjęcie Żurawia. Zaczynało powoli padać..

slynny Żuraw© pape93
Pojechałem zobaczyć ten Kościół Mariacki i po tym jak byłem już wyzwiedzany z miasta to coraz mocniej kropiło...

no i zaczęlo padać...© pape93
A tutaj taki bilbord reklamujący podobnie jak we Wrocławiu nowy stadion na Euro.

Breslau: Nowy stadion, nowe emocje© pape93
A tego Kościoła szukałem w całym Gdańsku. Palił się kilka lat temu i było o tym głośno w mediach. Jak widać poniżej już trochę wydobrzał...

kiedyś się palil ów kościól© pape93
A w tym kościele byłem z mamą poprzedniego razu w 2006 roku. Pamiętam ten czas w Akademiku. Telewizor 15 cali. Mundial w Niemczech. Mecz Włochy - USA. Było chyba 1:1, ale sam mecz był bardzo brutalny. I ten spacer po morenach. Bardzo fajnie wtedy było. Było, minęło...

ulewa nadciąga - kościól św.Brygidy© pape93
Uciekałem od 5 minut przed deszczem, ale w końcu tak lunęło że musiałem się schować gdzieś na chwilkę. Bardzo intensywne opady. Ale z drugiej strony nie będę czekał jak osioł 20 minut pod drzewem. W końcu jak jeszcze większy osioł ruszyłem na hardcore'a w tej okropnej, ale ciepłej dosyć ulewie w kierunku Dworca. Ludzie w popłochu uciekali, ale jednak znajdowali pocieszenie że inni mają gorzej, gdy na mnie spoglądali ;)

no i jak nie pierdyklo z nieba wodą...© pape93
Mokry jak 2 psy dotarłem na PKP i za chwilę przestało padać. Wystarczyło 5 może 6 minut i byłbym suchy, a pociąg i tak miałem za 50 minut chyba :P Urządziłem sobie w Poczekalni Przebieralnie czym łatwo byłem zauważalny. Eh, szkoda gadać. Buty miałem bardziej mokre niż przez te deszcze wcześniej. Kupiłem sobie jeszcze na to wszystko Kebaba no bo kurde niby jadłem, ale kto wie czy za 4 godziny mi się nie zachce?

Już na PKP, już pożegnany z wybrzeżem© pape93
Jakoś wtoczyłem się do pociągu, ale dyskomfortu się nie wyzbyłem. Nadal wszystko ze mnie spływało. Usiadłem w ostatnim wagonie InterCity na karimatce, a po 1,5 godziny poszedłem usiąść do kolesia w pierwszym przedziale. Jakiś Litwin, który zawierał interesy przez telefon. Ciemny typek, ale ja miałem Przegląd Sportowy i tym się zająłem...

prawie De javu - jeszcze godzinka jazdy i Poznań© pape93
Minąłem Gniezno, a więc już blisko i lada moment byłem w stolicy Wielkopolski. Wysiadłem na tym okropnie brzydkim Dworcu no i zacząłem szukać Placu Łazarza...

Gdańsk - Poznań = 5 godzin i jestem na miejscu :/© pape93
Okazało się że to raptem 1,5 może 2 km od PKP. Spotkałem się z Anią. Ciągle miałem mokre buty i to mi przeszkadzało...

dojazd na rynek Łazarski© pape93
Poszliśmy coś kupić do sklepu. Potem zrobiła mi jajecznicę z 8 jaj! :D To była uczta, do tego świeży chlebek i czułem się jak w niebie. Wieczorem jeszcze zadzwoniła po Kamilę i poszliśmy tak na szybko zwiedzić Poznań nocą. Po 1 godzince spaceru wróciliśmy do mieszkania. Dostałem mięciutkie łóżko i laptopa do dyspozycji. Niebiańska wygoda :D Jutro powiedziałem, że rano nie wstanę tak szybko jak ona i kluczę przywiozę jej do pracy :P A teraz oddałem się w krainę Morfeusza...Gdańsk zdobyty!
_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Kategoria 2011 Bałtyk
Dane wycieczki:
Km: | 28.49 | Km teren: | 0.20 | Czas: | km/h: | ||||
Pr. maks.: | 33.08 | Temperatura: | 23.0 | Podjazdy: | 10m | Rower: | Giant |
Morze Bałtyckie #6 (koniec Polski i rozstanie)
Niedziela, 31 lipca 2011
A więc dzisiaj dzień 6. Wstaliśmy z Tomkiem o 9 rano. On szybko wyszedł przed miejsce noclegowe, a ja się dopiero pakowałem. O 10:15 spotkaliśmy się z Krychą przed naszym domem wczasowym. Ja zakomunikowałem chłopakom, że nie wiem jak oni, ale ja dobijam do Gdańska i tam nocuje dzisiaj. Także szykował się dzień pożegnalny jeśli chodzi o wspólną jazdę...

Wyjechaliśmy na główną ulicę miasta i po drodze zahaczyliśmy o POLOmarket. Chłopaki kupili coś dla siebie, a mi przyszło zjeść jedynie zwykłą kajzerkę. Kupiłem pocztówkę w międzyczasie, zerknąłem na mapę i jeszcze zdążyłem zobaczyć się z wychodzącą ze sklepu Pauliną.

Krycha z Ufem się spakowali i już pozostawało nam do przejechania prościutką drogą 34 km na Hel. Póki co wjechaliśmy na główną drogę, ale po chwili zauważyliśmy po prawej stronie niezłą trasę dla rowerów. Jak się potem okazało, zaprowadziła nas ona aż do samego końca mierzei...


Tak sobie jechaliśmy tą drogą rowerową po prawej i lewej stronie mając morze i lekkie zachmurzenie nad głowami. Dużo rowerzystów - to trzeba przyznać. Mieliśmy jechać spokojnie, no ale z wiaterkiem na lajcie i tak wychodziło 26 km/h.

Minęliśmy Jastarnie i w samej Juracie, gdzie swoje wakacje często spędzał śp. Lech Kaczyński z małżonką, pogoda nas zaskoczyła. Nagle wyszło kapitalne słoneczko i zrobiło się przyjemnie ciepło dla ciała. Ja chciałem jeszcze zahaczyć o molo i mi się udało :)

Tutaj się aż położyłem na ławeczce na 5 minut, bo na taką aurę czekałem od kilku dni! Ale cierpliwość popłaca...

Chłopaki jednak mnie pogonili i ruszyliśmy na ostatnie kilkanaście kilometrów. Dojechaliśmy do znaku Hel.

Po lewej stronie była droga rowerowa, ale jakaś taka na wpół terenowa, więc wolałem jechać szosą. Chłopaki mnie troszkę wyprzedzili, ale jak zaczynało się miasto to stanęli i skręciliśmy w lewo w las. Tam za 100 m było Muzeum Wojska czy coś na wzór tego. Nam jednak nie kwapiło się zwiedzanie tego czegoś, zwłaszcza płatnego...Wróciliśmy do głównej drogi i już do centrum. Zatrzymaliśmy się jeszcze na przejeździe kolejowym, przez który przejeżdżał pociąg osobowy do Wejherowa i dalej już pojechaliśmy osobno przed siebie. Chłopaki rwali do ścisłego centrum, a ja jeszcze poświęciłem chwilkę na dworzec PKP.

Zajechałem od przodu, potem od tyłu. Cudowna stacyjka. Tyle ludzi na takiej małej, kameralnej stacyjce - a klimat jak za dawnych lat. Widać, że każdy kto czekał na pociąg, wybierał się w podróż przynajmniej 100-u kilometrową :)

Ze stacyjki pojechałem na poszukiwania chłopaków. Miałem zajechać w okolice fokarium :D gdzie podobno byli, ale wyszło że ja na nich musiałem czekać, bo pojechali jeszcze gdzie indziej. Jak już się znaleźliśmy to wypadało wybrać się na plażę. Pogoda była najlepsza podczas tej eskapady, a więc i grzechem byłoby nie skorzystać.

Zrobiliśmy sobie wspólne pamiątkowe zdjęcie, każdy się rozebrał i zaczął się odpoczynek. Ja ograniczyłem się do godzinnego lenistwa na ręczniku, a chłopaki zamoczyli aby nogi. Tylko czekałem aż zaryzykują i pójdą na hardcore'a zamoczyć się cali, to bym zaraz poszedł do nich dołączyć, no ale jednak mimo Słońca to temperatura była w granicach ledwo 20 stopni, więc optymalne warunki to na pewno nie były :P Zebraliśmy się więc do wyjścia :( Trochę niedosytu zostało. Być nad morzem i całym się nie wykąpać :/ Ale takie to już jest to lato w tym roku. Mówili w telewizji, że obecne lato jest najbardziej deszczowe i zimne od 30 lat w Polsce. To mówi samo za siebie. Jednak na osłodę Tomek zrobił zdjęcie dekady :D Nie jestem jednak w jego posiadaniu i nie będę go dodawał, bo jeszcze posądzą mnie o gorszenie młodzieży. Taki tyłeczek...eh ;D

Wyjechaliśmy z cypla do głównej drogi i za kilkanaście metrów znowu w prawo, aby zobaczyć latarnię morską. Chciałem koniecznie tam wejść na górę, ale chłopaki mnie poganiali, bo zależało im na zobaczeniu godzin odjazdu promu do Gdynii. Także teraz szybko udaliśmy się do portu.

W porcie byliśmy jakoś o 13:20, a prom kursował dopiero o 16:30. Postanowiłem więc usiąść i zjeść dorsza w pobliskiej smażalni. Nawet się najadłem, choć bardziej o smak tutaj chodziło. Pyszna rybka :) Chłopaki nie chcieli tutaj jeść i pojechali w głąb miasta. Zadzwoniłem po nich i mieliśmy się spotkać przy Orliku, gdzie przesiadywali. Oni już jednak pojechali do Polo Marketu. Tam zjedliśmy sobie deser poobiadowy w postaci jogurtów (zwłaszcza DanMleko, który królował w moim i Ufa guście podczas całej wycieczki) oraz bułek. Deser już co prawda jadłem, bo po obiedzie kupiłem sobie jeszcze tłustego loda z automatu żeby nie było :) Pod marketem rozłożyłem mapę, aby zobaczyć ile już przejechaliśmy. Trzeba też zaznaczyć, że towarzyszył nam chłopiec z pewnym fajnym pieskiem. Po deserze ruszyliśmy już do portu, bo trzeba było pilnować miejsca na pokładzie promu wodnego.

Spytaliśmy się gdzie podbija tramwaj i ustawiliśmy się do wejścia. Wcześniej jednak jeszcze kilka fotek pożegnalnych. Tak na prawdę to właśnie tutaj - na Helu, zakończyła się nasza główna przygoda z morzem. To tutaj byliśmy ostatni raz szczęśliwi razem, mając w głowie setki przejechanych kilometrów do tej pory razem...

Nie ma co się jednak rozczulać. Tramwaj zajechał. Najpierw wyszli ludzie z poprzedniego kursu i trochę nas niepokoiło to w jaki sposób traktuje rowery podróżnych koleś z obsługi :/ Ostrzegliśmy go że jeśli naszym maszynom coś się stanie to...się pogniewamy! ;) Rowery zapakowane, tyle że wszystko co na nich trzeba było ściągnąć :P Jako jedni z ostatnich weszliśmy na pokład. Na samej górze jednak było jeszcze dużo wolnego miejsca. Zajęliśmy wygodne siedziska i teraz trzeba było poczekać godzinę...

Po drodze obok nas płynął statek ze Szwecji "Stena Line". Zrobiłem takie oto zdjęcie.

Chłopaki sobie coś tam gadali, ja zjadłem jakieś ciastka i tak minuty leciały. Tomek dał radę i przełknął bezproblemowo tą podróż choć miał liczne obawy wcześniej. Z nudów to nawet mi takie zdjęcia się zachciało robić :P

Dopłynęliśmy! Jest już Gdynia, w której nigdy nie byłem. Wyszliśmy jako jedni z pierwszych i kontrolowaliśmy stan wyciągania naszych rowerów na ląd.

Po wyjściu na brzeg naszym oczom ukazała się słynna ostatnio Sea Tower. Myślałem, że zrobi na mnie o wiele większe wrażenie, ale jakoś nie :P We Wrocławiu mamy 2 razy wyższą i 3 razy lepszą Sky Tower :P Wracając jednak do rowerów, to wszystkie manele z powrotem trzeba było zapakować na maszyny. Trochę to zajęło. Dalej pojechaliśmy w kierunku centrum. Miałem mapę już teraz dokładniejszą więc dobrze wiedziałem jak jechać.

W porcie przejechaliśmy obok tego słynnego statku. To akurat zrobiło na mnie wrażenie, choć myślałem że jest większe :)

Wyjechaliśmy z portu, jak się potem okazało, jedynego miejsca godnego uwagi w Gdyni. Dotarliśmy na dworzec PKP. Chłopaki luknęli na rozkład jazdy, ale swojego połączenia nie znaleźli.

Wróciliśmy się więc z powrotem do "centrum" i kierowaliśmy się w kierunku Sopotu, po drodze chcąc zobaczyć stadion Arki - ten nowy :)

Jakiś koleś nas pokierował, bo bym nie wiedział. Myślałem że zburzyli ten stary stadion na Ejsmunda i na jego gruzach powstał nowy, ale jak się okazuje zrobili go zupełnie gdzie indziej. A przed nowym stadionem ta oto Hala.

O proszę, i Paweł nawet na zdjęciu ;)

Jak wiadomo jest niedziela. Godzina 18:30 jakoś. Zajeżdżamy pod stadion. Tam raczej zamknięte, ale jacyś ludzie jednak siedzą w środku i pilnują. Mówię Krychowi, że nie ma co pytać, bo i tak nas nie wpuszczą, ale o dziwo wpuścili! Trzeba tylko było powiedzieć że jedziemy z pod Poznania :{ W sumie wpuścili, bo co mają do stracenia. Grają na kameralnym i nowoczesnym stadionie, ale w I lidze więc zrozumiałem ten gest. Weszliśmy w środku trybuny, jakimś wejściem dla obsługi. Trochę jak VIPy. Podziękowaliśmy za wpuszczenie i za mapy, które nam Pani dała. Stadion ładny nawet, bo nowy, ale i tak jako kibic Śląska czułem się tam lekko mówiąc - niezręcznie :/ "Cała Polska w cieniu Śląska!!!"

Wcześniej wspomniana Pani wytłumaczyła nam jak jechać do Sopotu, a więc czym prędzej wyjechaliśmy z Gdyni. Nic tu nie ma ciekawego mimo iż 230 tys. mieszkańców ma owe miasto. Tylko port i stadion zobaczyć i do widzenia :P

Dobiliśmy do głównej drogi, no i z racji niedzieli, jedziemy sobie główną ulicą 2-pasmową wśród samochodów nielicznych. Mijamy znak Sopot, czyli już jest dobrze :)

Jechałem lekko z przodu. Spytałem jednej Pani jak jechać na molo. Powiedziała, że teraz najlepiej zjechać z głównej drogi w lewo w dół. Poczekałem na chłopaków. Krzyczałem żeby się zatrzymali, ale oni znowu swoje - prosto przed siebie :/ Eh, czasami ręce opadały, no ale jak chcą nadkładać drogi, szukać bez mapy itd. to proszę bardzo - ja mam zawsze dobre chęci ;P Tak czy siak, ja zboczyłem z głównej drogi i przez jakiś park dotarłem nad to molo. Poczekałem na tych osłów 10 minut i w końcu mnie znaleźli.

Sopot jak zwykle uroczy. Piękne miasteczko. Tylko chwilę tam byłem, a dużo rzeczy mi się przypomniało z 2006 roku jak byłem tutaj z mamą. Wejście na molo sobie podarowaliśmy, bo kosztowało 5,50 PLN. Kolejną rzeczą, która mi się podobała tutaj to ta rodzinna, niedzielna atmosfera. Ostatni dzień lipca, dość ciepły i masa ludzi, spacerujących, ale nigdzie się nie spieszących :)

Dzisiaj mi nie zależało tak bardzo na Sopocie i zwiedzaniu, bo wiedziałem że jeszcze jutro muszę tu zajechać. Tak tu pięknie. Ale tymczasem trzeba było już się zbierać. Przy wyjeździe Krycha podobno załapał się jeszcze do TV4 ;D Ale już jesteśmy na głównej trasie. Przy wjeździe do Gdańska czułem, że to nasze ostatnie wspólne metry tej wycieczki. Najlepsze jednak było pod koniec. Jedziemy 2-pasmówką i Ufo chciał skręcić w lewo od razu na chodnik :D Jak się okazało, tak nas poprowadził że złamaliśmy 3 zakazy czerwonych świateł w ciągu 5 sekund i jeszcze 2 kierowców na nas trąbiło :D Ufo to jest udany ;)

Dojechaliśmy teraz na Oliwę. Zobaczyłem już Halę Olivia. Powiedziałem żeby chłopaki się zatrzymali. Tutaj trzeba było się rozdzielić. Oni chcieli już dzisiaj w nocy wracać do domu przez Poznań, ja jednak planowałem zostać tutaj na jeszcze jeden dzień ponieważ Gdańsk to za duże miasto, aby skutecznie je zwiedzić w 3 godziny ;P Podziękowaliśmy sobie więc pięknie za współpracę na tych 700 przeszło kilometrach no i ja w prawo w poszukiwaniu noclegu, a oni prosto na PKP. Trochę mi się smutno zrobiło, bo to koniec wycieczki 3-osobowej, ale zarazem początek końca wycieczki jako takiej :/

No cóż, ale trzeba było gdzieś przekimać. Michał mi podesłał kilka adresów i znalazłem miejsce do spania za pierwszym razem. Choć trochę się naszukałem wjazdu do Schroniska to jednak tam bezpiecznie zacumowałem. Miałem kwaterkę za 27 zł ze śniadaniem i innymi wygodami typu internet (był oblegany :/), stołówka, świetlica, prysznice...Nie miałem dzisiaj już jednak na to sił. Posegregowałem tylko rzeczy i lekko ogarnąłem. Napisałem Michałowi że mam nocleg i jutro wracam przez Poznań, a on mi na to że spyta koleżanki czy nie mogłaby mnie przenocować :D Ja na to jak na lato. Zadzwoniłem do niej, umówiłem się nazajutrz o 20:30 na placu Łazarza w Poznaniu i tyle. :) Od razu mi się humor poprawił na wieść o darmowym noclegu - kolejnym już...

Także poszedłem już spać. Wcześniej jednak zadzwoniłem do chłopaków i spytałem jak tam z ich pociągiem. :D Nie mieli. Ktoś się pomylił. Musieli zwiedzać Gdańsk nocą :D Wariaty...No ale cóż, co nagle to po diable, jak to mówią...Dzień szósty dobiegł końca. Kolejnych kilkanaście udanych godzin za nami. Szkoda że od tej pory już kończę wycieczkę samotnie, ale i tak jest super, jestem w Gdańsku!
_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________

Tutaj nocowaliśmy© completny
Wyjechaliśmy na główną ulicę miasta i po drodze zahaczyliśmy o POLOmarket. Chłopaki kupili coś dla siebie, a mi przyszło zjeść jedynie zwykłą kajzerkę. Kupiłem pocztówkę w międzyczasie, zerknąłem na mapę i jeszcze zdążyłem zobaczyć się z wychodzącą ze sklepu Pauliną.

Na ulicach Władysławowa© completny
Krycha z Ufem się spakowali i już pozostawało nam do przejechania prościutką drogą 34 km na Hel. Póki co wjechaliśmy na główną drogę, ale po chwili zauważyliśmy po prawej stronie niezłą trasę dla rowerów. Jak się potem okazało, zaprowadziła nas ona aż do samego końca mierzei...

Przed Chałupami© completny

Ścieżką rowerową wzdłuż mierzei...© pape93
Tak sobie jechaliśmy tą drogą rowerową po prawej i lewej stronie mając morze i lekkie zachmurzenie nad głowami. Dużo rowerzystów - to trzeba przyznać. Mieliśmy jechać spokojnie, no ale z wiaterkiem na lajcie i tak wychodziło 26 km/h.

Centrum Juraty© completny
Minęliśmy Jastarnie i w samej Juracie, gdzie swoje wakacje często spędzał śp. Lech Kaczyński z małżonką, pogoda nas zaskoczyła. Nagle wyszło kapitalne słoneczko i zrobiło się przyjemnie ciepło dla ciała. Ja chciałem jeszcze zahaczyć o molo i mi się udało :)

Jurata - w końcu się wypogodziło !© completny
Tutaj się aż położyłem na ławeczce na 5 minut, bo na taką aurę czekałem od kilku dni! Ale cierpliwość popłaca...

Jurata - molo i piękna pogoda !© completny
Chłopaki jednak mnie pogonili i ruszyliśmy na ostatnie kilkanaście kilometrów. Dojechaliśmy do znaku Hel.

I jak tu się nie zaśmiać? :)© pape93
Po lewej stronie była droga rowerowa, ale jakaś taka na wpół terenowa, więc wolałem jechać szosą. Chłopaki mnie troszkę wyprzedzili, ale jak zaczynało się miasto to stanęli i skręciliśmy w lewo w las. Tam za 100 m było Muzeum Wojska czy coś na wzór tego. Nam jednak nie kwapiło się zwiedzanie tego czegoś, zwłaszcza płatnego...Wróciliśmy do głównej drogi i już do centrum. Zatrzymaliśmy się jeszcze na przejeździe kolejowym, przez który przejeżdżał pociąg osobowy do Wejherowa i dalej już pojechaliśmy osobno przed siebie. Chłopaki rwali do ścisłego centrum, a ja jeszcze poświęciłem chwilkę na dworzec PKP.

PKP Hel - zawsze chciałem tu być© completny
Zajechałem od przodu, potem od tyłu. Cudowna stacyjka. Tyle ludzi na takiej małej, kameralnej stacyjce - a klimat jak za dawnych lat. Widać, że każdy kto czekał na pociąg, wybierał się w podróż przynajmniej 100-u kilometrową :)

Fajny klimacik na stacji© completny
Ze stacyjki pojechałem na poszukiwania chłopaków. Miałem zajechać w okolice fokarium :D gdzie podobno byli, ale wyszło że ja na nich musiałem czekać, bo pojechali jeszcze gdzie indziej. Jak już się znaleźliśmy to wypadało wybrać się na plażę. Pogoda była najlepsza podczas tej eskapady, a więc i grzechem byłoby nie skorzystać.

Kto by pomyślał że do tego dojdzie na tej wycieczce© completny
Zrobiliśmy sobie wspólne pamiątkowe zdjęcie, każdy się rozebrał i zaczął się odpoczynek. Ja ograniczyłem się do godzinnego lenistwa na ręczniku, a chłopaki zamoczyli aby nogi. Tylko czekałem aż zaryzykują i pójdą na hardcore'a zamoczyć się cali, to bym zaraz poszedł do nich dołączyć, no ale jednak mimo Słońca to temperatura była w granicach ledwo 20 stopni, więc optymalne warunki to na pewno nie były :P Zebraliśmy się więc do wyjścia :( Trochę niedosytu zostało. Być nad morzem i całym się nie wykąpać :/ Ale takie to już jest to lato w tym roku. Mówili w telewizji, że obecne lato jest najbardziej deszczowe i zimne od 30 lat w Polsce. To mówi samo za siebie. Jednak na osłodę Tomek zrobił zdjęcie dekady :D Nie jestem jednak w jego posiadaniu i nie będę go dodawał, bo jeszcze posądzą mnie o gorszenie młodzieży. Taki tyłeczek...eh ;D

Plaża zaliczona, a więc w drogę...© completny
Wyjechaliśmy z cypla do głównej drogi i za kilkanaście metrów znowu w prawo, aby zobaczyć latarnię morską. Chciałem koniecznie tam wejść na górę, ale chłopaki mnie poganiali, bo zależało im na zobaczeniu godzin odjazdu promu do Gdynii. Także teraz szybko udaliśmy się do portu.

Latarnia Morska na Helu - moja druga pasja po PKP© completny
W porcie byliśmy jakoś o 13:20, a prom kursował dopiero o 16:30. Postanowiłem więc usiąść i zjeść dorsza w pobliskiej smażalni. Nawet się najadłem, choć bardziej o smak tutaj chodziło. Pyszna rybka :) Chłopaki nie chcieli tutaj jeść i pojechali w głąb miasta. Zadzwoniłem po nich i mieliśmy się spotkać przy Orliku, gdzie przesiadywali. Oni już jednak pojechali do Polo Marketu. Tam zjedliśmy sobie deser poobiadowy w postaci jogurtów (zwłaszcza DanMleko, który królował w moim i Ufa guście podczas całej wycieczki) oraz bułek. Deser już co prawda jadłem, bo po obiedzie kupiłem sobie jeszcze tłustego loda z automatu żeby nie było :) Pod marketem rozłożyłem mapę, aby zobaczyć ile już przejechaliśmy. Trzeba też zaznaczyć, że towarzyszył nam chłopiec z pewnym fajnym pieskiem. Po deserze ruszyliśmy już do portu, bo trzeba było pilnować miejsca na pokładzie promu wodnego.

na ulicach Helu© completny
Spytaliśmy się gdzie podbija tramwaj i ustawiliśmy się do wejścia. Wcześniej jednak jeszcze kilka fotek pożegnalnych. Tak na prawdę to właśnie tutaj - na Helu, zakończyła się nasza główna przygoda z morzem. To tutaj byliśmy ostatni raz szczęśliwi razem, mając w głowie setki przejechanych kilometrów do tej pory razem...

port helski - przygotowanie do podróży© completny
Nie ma co się jednak rozczulać. Tramwaj zajechał. Najpierw wyszli ludzie z poprzedniego kursu i trochę nas niepokoiło to w jaki sposób traktuje rowery podróżnych koleś z obsługi :/ Ostrzegliśmy go że jeśli naszym maszynom coś się stanie to...się pogniewamy! ;) Rowery zapakowane, tyle że wszystko co na nich trzeba było ściągnąć :P Jako jedni z ostatnich weszliśmy na pokład. Na samej górze jednak było jeszcze dużo wolnego miejsca. Zajęliśmy wygodne siedziska i teraz trzeba było poczekać godzinę...

tramwajem wodnym do Gdyni© completny
Po drodze obok nas płynął statek ze Szwecji "Stena Line". Zrobiłem takie oto zdjęcie.

kto się nabrał? ;)© completny
Chłopaki sobie coś tam gadali, ja zjadłem jakieś ciastka i tak minuty leciały. Tomek dał radę i przełknął bezproblemowo tą podróż choć miał liczne obawy wcześniej. Z nudów to nawet mi takie zdjęcia się zachciało robić :P

momenty były...© completny
Dopłynęliśmy! Jest już Gdynia, w której nigdy nie byłem. Wyszliśmy jako jedni z pierwszych i kontrolowaliśmy stan wyciągania naszych rowerów na ląd.

Sea Tower w Gdyni© completny
Po wyjściu na brzeg naszym oczom ukazała się słynna ostatnio Sea Tower. Myślałem, że zrobi na mnie o wiele większe wrażenie, ale jakoś nie :P We Wrocławiu mamy 2 razy wyższą i 3 razy lepszą Sky Tower :P Wracając jednak do rowerów, to wszystkie manele z powrotem trzeba było zapakować na maszyny. Trochę to zajęło. Dalej pojechaliśmy w kierunku centrum. Miałem mapę już teraz dokładniejszą więc dobrze wiedziałem jak jechać.

wyjście na ląd po godzinnym rejsie© completny
W porcie przejechaliśmy obok tego słynnego statku. To akurat zrobiło na mnie wrażenie, choć myślałem że jest większe :)

Dar Pomorza© completny
Wyjechaliśmy z portu, jak się potem okazało, jedynego miejsca godnego uwagi w Gdyni. Dotarliśmy na dworzec PKP. Chłopaki luknęli na rozkład jazdy, ale swojego połączenia nie znaleźli.

Dworzec podMiejski - PKP© completny
Wróciliśmy się więc z powrotem do "centrum" i kierowaliśmy się w kierunku Sopotu, po drodze chcąc zobaczyć stadion Arki - ten nowy :)

Gdynia i jej trolejbus© completny
Jakiś koleś nas pokierował, bo bym nie wiedział. Myślałem że zburzyli ten stary stadion na Ejsmunda i na jego gruzach powstał nowy, ale jak się okazuje zrobili go zupełnie gdzie indziej. A przed nowym stadionem ta oto Hala.

Nowoczesna Hala Sportowa© completny
O proszę, i Paweł nawet na zdjęciu ;)

a to jedno z moich nielicznych zdjęć :P© completny
Jak wiadomo jest niedziela. Godzina 18:30 jakoś. Zajeżdżamy pod stadion. Tam raczej zamknięte, ale jacyś ludzie jednak siedzą w środku i pilnują. Mówię Krychowi, że nie ma co pytać, bo i tak nas nie wpuszczą, ale o dziwo wpuścili! Trzeba tylko było powiedzieć że jedziemy z pod Poznania :{ W sumie wpuścili, bo co mają do stracenia. Grają na kameralnym i nowoczesnym stadionie, ale w I lidze więc zrozumiałem ten gest. Weszliśmy w środku trybuny, jakimś wejściem dla obsługi. Trochę jak VIPy. Podziękowaliśmy za wpuszczenie i za mapy, które nam Pani dała. Stadion ładny nawet, bo nowy, ale i tak jako kibic Śląska czułem się tam lekko mówiąc - niezręcznie :/ "Cała Polska w cieniu Śląska!!!"

Arka Gdynia - kur** , świnia ! ;D© completny
Wcześniej wspomniana Pani wytłumaczyła nam jak jechać do Sopotu, a więc czym prędzej wyjechaliśmy z Gdyni. Nic tu nie ma ciekawego mimo iż 230 tys. mieszkańców ma owe miasto. Tylko port i stadion zobaczyć i do widzenia :P

wyjeżdżamy z ndnej Gdyni© completny
Dobiliśmy do głównej drogi, no i z racji niedzieli, jedziemy sobie główną ulicą 2-pasmową wśród samochodów nielicznych. Mijamy znak Sopot, czyli już jest dobrze :)

No i wreszcie coś ciekawszego...© completny
Jechałem lekko z przodu. Spytałem jednej Pani jak jechać na molo. Powiedziała, że teraz najlepiej zjechać z głównej drogi w lewo w dół. Poczekałem na chłopaków. Krzyczałem żeby się zatrzymali, ale oni znowu swoje - prosto przed siebie :/ Eh, czasami ręce opadały, no ale jak chcą nadkładać drogi, szukać bez mapy itd. to proszę bardzo - ja mam zawsze dobre chęci ;P Tak czy siak, ja zboczyłem z głównej drogi i przez jakiś park dotarłem nad to molo. Poczekałem na tych osłów 10 minut i w końcu mnie znaleźli.

polskie Monaco© completny
Sopot jak zwykle uroczy. Piękne miasteczko. Tylko chwilę tam byłem, a dużo rzeczy mi się przypomniało z 2006 roku jak byłem tutaj z mamą. Wejście na molo sobie podarowaliśmy, bo kosztowało 5,50 PLN. Kolejną rzeczą, która mi się podobała tutaj to ta rodzinna, niedzielna atmosfera. Ostatni dzień lipca, dość ciepły i masa ludzi, spacerujących, ale nigdzie się nie spieszących :)

niedzielny Sopot© completny
Dzisiaj mi nie zależało tak bardzo na Sopocie i zwiedzaniu, bo wiedziałem że jeszcze jutro muszę tu zajechać. Tak tu pięknie. Ale tymczasem trzeba było już się zbierać. Przy wyjeździe Krycha podobno załapał się jeszcze do TV4 ;D Ale już jesteśmy na głównej trasie. Przy wjeździe do Gdańska czułem, że to nasze ostatnie wspólne metry tej wycieczki. Najlepsze jednak było pod koniec. Jedziemy 2-pasmówką i Ufo chciał skręcić w lewo od razu na chodnik :D Jak się okazało, tak nas poprowadził że złamaliśmy 3 zakazy czerwonych świateł w ciągu 5 sekund i jeszcze 2 kierowców na nas trąbiło :D Ufo to jest udany ;)

udało się i tutaj zajechać :)© completny
Dojechaliśmy teraz na Oliwę. Zobaczyłem już Halę Olivia. Powiedziałem żeby chłopaki się zatrzymali. Tutaj trzeba było się rozdzielić. Oni chcieli już dzisiaj w nocy wracać do domu przez Poznań, ja jednak planowałem zostać tutaj na jeszcze jeden dzień ponieważ Gdańsk to za duże miasto, aby skutecznie je zwiedzić w 3 godziny ;P Podziękowaliśmy sobie więc pięknie za współpracę na tych 700 przeszło kilometrach no i ja w prawo w poszukiwaniu noclegu, a oni prosto na PKP. Trochę mi się smutno zrobiło, bo to koniec wycieczki 3-osobowej, ale zarazem początek końca wycieczki jako takiej :/

Szkolne Schronisko Młodzieżowe w Gdańsku© completny
No cóż, ale trzeba było gdzieś przekimać. Michał mi podesłał kilka adresów i znalazłem miejsce do spania za pierwszym razem. Choć trochę się naszukałem wjazdu do Schroniska to jednak tam bezpiecznie zacumowałem. Miałem kwaterkę za 27 zł ze śniadaniem i innymi wygodami typu internet (był oblegany :/), stołówka, świetlica, prysznice...Nie miałem dzisiaj już jednak na to sił. Posegregowałem tylko rzeczy i lekko ogarnąłem. Napisałem Michałowi że mam nocleg i jutro wracam przez Poznań, a on mi na to że spyta koleżanki czy nie mogłaby mnie przenocować :D Ja na to jak na lato. Zadzwoniłem do niej, umówiłem się nazajutrz o 20:30 na placu Łazarza w Poznaniu i tyle. :) Od razu mi się humor poprawił na wieść o darmowym noclegu - kolejnym już...

zaledwie 27 zł ze śniadaniem :)© completny
Także poszedłem już spać. Wcześniej jednak zadzwoniłem do chłopaków i spytałem jak tam z ich pociągiem. :D Nie mieli. Ktoś się pomylił. Musieli zwiedzać Gdańsk nocą :D Wariaty...No ale cóż, co nagle to po diable, jak to mówią...Dzień szósty dobiegł końca. Kolejnych kilkanaście udanych godzin za nami. Szkoda że od tej pory już kończę wycieczkę samotnie, ale i tak jest super, jestem w Gdańsku!
_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Kategoria 2011 Bałtyk
Dane wycieczki:
Km: | 72.28 | Km teren: | 0.70 | Czas: | 04:29 | km/h: | 16.12 | ||
Pr. maks.: | 40.71 | Temperatura: | 23.0 | Podjazdy: | 70m | Rower: | Giant |
Morze Bałtyckie #5 (Dwa oblicza)
Sobota, 30 lipca 2011
Dzień piąty. Wstaliśmy o 6:15. Starszy Pan wstał pierwszy i szarpał wszystkich za nogi :D A taki miałem fajny sen. Jako że byliśmy praktycznie spakowani to zeszliśmy na dół i poprzypinaliśmy wszystko do sakw. Pan otworzył nam tylne drzwi, zrobił 3 pamiątkowe zdjęcia i ślicznie mu podziękowaliśmy :) Teraz trzeba było jechać do centrum. Zauważyłem że obok parczku jest POLOmarket, a więc jako pierwsi klienci zrobiliśmy tam zakupy. Ja jeszcze na chwilę skoczyłem na ORLENa się wykasztanić, bo mnie coś pogoniło ;) Koledzy kupili i zaczęliśmy ucztę jogurtowo-bułkowo-bananową :P

Zjedliśmy, każdy spakował resztki do ekwipunku i podjechaliśmy na stację jeszcze raz, bo chłopaki chcieli się przebrać i również załatwić. Potrwało to kilkanaście minut. Na owej stacji spotkaliśmy grupę 10 osób w wieku 20-28 lat. Paczka jak paczka. My jednak zauważyliśmy jak odjeżdżali, że mają kępińską rejestracje i zaczęliśmy się uśmiechać, a oni nie wiedzieli o co nam chodzi :) My natomiast podjechaliśmy jeszcze do portu w Ustce. Zeszło nam tam zbyt dużo czasu niestety. Jedynym pozytywem było to, że w oddali było widać przejaśniające się niebo :)


Jak wracaliśmy do centrum to na jednej z ulic spotkaliśmy wcześniej wspomnianą paczkę :D Krzyknęliśmy coś tam do nich i pytamy czy jadą z Kępna, no i tak zaczęła się rozmowa. Organizator grupy, który szedł z tyłu zwołał resztę do siebie i tak sobie pogadaliśmy 10 minut, skąd jedziemy, po co, na ile i takie inne. Przyznali że nie wiedzieli na stacji z czego się śmiejemy, ale już się dowiedzieli :) Fajni ludzie. Jeden koleś, ten najstarszy zrobił sobie z nami zdjęcie nawet. My jakoś nie, ale zapamiętamy to spotkanie nawet bez fotografii...

Od początku nie czułem siły w nogach oraz jakiejkolwiek motywacji. Wszakże mieliśmy dzisiaj dojechać tylko do Łeby, a więc po co się szarpać? Koledzy od początku za Ustką mi odjechali i byli źli że nie dotrzymuję im kroku no ale cóż. Wyszło na to że we wsi Objazda zamiast skręcić w prawo to pojechali w lewo na Rowy, a tam musieli się wracać na około jeziora - barany ;P Kto ma mapę ten ma władzę :) Ja pojechałem w prawo i nie nadłożyłem drogi chociaż też często się zatrzymywałem. Właśnie we wsi Objazda zjadłem drugie śniadanie i wysłałem pierwszą widokówkę znad morza. Myślałem że z Krychą i Tomkiem spotkamy się dopiero w Łebie, bo byli tak zapaleni że nie chcieli czekać. Ja natomiast bardzo spokojnym tempem (około 15 km/h) pojechałem w kierunku Smołdzina.

Jechałem tak sobie samotnie kilometr po kilometrze, spotkałem dwa razy młodą parę na rowerach, ale raczej byli Niemcami. Nudziło mi się strasznie - niby park narodowy i w ogóle, ale jakoś nic się nie działo po drodze i muliłem. Jedyne co mnie oryginalnego spotkało na trasie to samochód z Albanii. W dodatku nie czułem za grosz energii, a więc jadłem i jadłem - energii jednak nie miałem ciągle.

Jechałem sam z myślą że oni są już daleko przede mną. Dobiłem do Choćmirówka, a więc drogi wojewódzkiej w kierunku Wicka. Tak około 55 kilometra we wsi Główczyce zrobiłem sobie przerwę. Zjadłem pół konserwy, jakiś pijak się napatoczył z rowerem no i już mam ruszać, a tu Krycha z Tomkiem jadą :D Osły pojechały zamiast w prawo to w lewo na Rowy i nadłożyli jakieś 10 kilometrów jadąc podobno terenem. Ja natomiast byłem szczęśliwy, bo nie zmęczyłem się zbytnio, a wyszło na to samo...

Było dużo rozbieżności co do dalszej trasy. Ja byłem zmęczony i bez sił od samego rana i chciałem dzisiaj cumować wg planu w Łebie, bo ciężko się jechało, a oni znowu co innego i tak pominęliśmy różnicę zdań chwilowo. Mówię: "Dojedźmy do Łeby, a potem się pomartwimy". Krycha miał problemy rzekomo z kostką. Cienko jechał od tego momentu. Ja natomiast kilka kilometrów za postojem nabrałem niespodziewanie siły i jechałem jak przecinak. O Tomku nawet nie mówię, bo on zawsze z przodu jechał :D Minęliśmy Wicko i zaraz czekała nas ostatnia prosta do Łeby...

Krystian został w tyle. Praktycznie z Wicka do Łeby jechaliśmy tylko we dwóch z Tomkiem. Ja odzyskałem siły zjadłwszy całe zapasy. Jechało się kapitalnie. 15 km z górki, razem z pędzącymi ciężarówkami, które akurat teraz mi nie przeszkadzały tylko pomagały podwyższać osiągi :) W Łebie też dużo ludzi. Przecisnęliśmy się przez główną alejkę i dobiliśmy do portu.

Na plaży był ustawiony dźwig, który 2 razy podnosił jakieś osoby, ale nie skakały na bandżi :D

W porcie sporo ludzi, my się tak zaaklimatyzowaliśmy tam, że musiało minąć jakieś 30 minut zanim wyjechaliśmy z powrotem. Ja się podpisałem na jednej kolumnie :) Aha i zjadłem drugą połowę konserwy...


Myśleliśmy o promie wodnym do Władysławowa, bo nie chciało nam się jechać, ale nie kursują takowe, więc chcąc - nie chcąc, mając na zegarze czwartą po południu ruszyliśmy z planem spania w Żarnowcu.

Skręciliśmy na Nowęcin, a następnie jakieś Szczenurze :D W okolicach wsi Sasino zdumieliśmy... Taki stromy podjazd? nad morzem? - no właśnie, jak sam nie pojedziesz i się nie przekonasz to się nie dowiesz! Kurde - spadł mi łańcuch, bo za późno zmieniłem przerzutkę i cały podjazd prowadziłem rower na pieszo, ale i tak trudno o lepszy u nas w okolicy na Dolnym Śląsku, a co dopiero taki w tamtych rejonach - ale pięknie, że natura tak potrafi zaskoczyć :)

Za to już na samym szczycie będąc obróciliśmy się za siebie i grzechem było nie stanąć choćby na chwilkę. Taki widok! Pierwsza górka z której widać było morze!, a po prawej stronie dodatkowo pięknie położoną na górce latarnie Stilo.

Ja miałem cały czas siły, ale Krycha też doszedł do siebie jakoś i trzymał nam kroku z tą swoją kostką :/ Jechało się bardzo dobrze. Droga równa, pagórkowata, bez samochodów, w idealnej temperaturze - no miód malina! Dojechaliśmy do Choczewa na 115 kilometrze i Żarnowiec był w zasięgu nogi.

Przed Żarnowcem poczułem, że kumuluje się we mnie siła z tego jedzenia, które jadłem nałogowo przed południem, wtedy bez rezultatu. Takiej dostałem pary, że przed Żarnowcem uciekłem chłopakom. Z resztą oni mnie zaczepiali i to dosłownie, także się ulotniłem. Jezioro w Żarnowcu było widoczne, ale jakoś nie zemdlałem z zachwytu :P Nie chciałem się wybijać z rytmu i popedałowałem przez miasto prosto w kierunku Krokowej. Tam poczekałem chwilę na chłopaków i kiwnąłem im że skręcamy do Delikatesów. Mieliśmy na licznikach niemal po 140 km i cel został nawet przekroczony. Dojechaliśmy do Krokowej za Żarnowem! Ale to zasługa dużej uczty, którą sobie urządziłem rano i świetnej drogi po której jechało się jeszcze lepiej. Krycha był zmachany pod sklepem. Marudził coś, chciał odpoczywać, ale my z Tomkiem go przekonaliśmy, że skoro nam tak świetnie poszedł ten kawałek z Łeby do Krokowej to uderzymy na Władysławowo. Jakoś z nim poszło i oprócz małej przerwy w Lewiatanie na kupno piwa i surówek przez chłopaków to byliśmy w drodze nad początek mierzei.

Wyjechałem z Lewiatana trochę szybciej od chłopaków i od razu złapałem przewagę na trasie. Nie wiem czemu, ale nawet na nich nie poczekałem tylko tak mi nogi rwały do pedałów, że ruszyłem czym prędzej :) Do Władysławowa mieliśmy równe 20 km. Jechałem 7 km sam, ale na jednym rozwidleniu się zatrzymałem i poczekałem na nich, bo różnie to bywa i by się zagapili i pojechali na PUCK! ;D (otwierasz puszkę a tu: "PUCK!"). Teraz jechaliśmy już razem do Łebcza. Tam zauważyliśmy piękną i nowiutką drogę rowerową, która nie prowadziła prosto do Władka tylko bardziej na Wschód do wsi Swarzewo.

Mimo wszystko jechało się kapitalnie. Był to pierwszy wieczór bez deszczu z przyjemną temperaturą. Obok nas było masę wiatraków dość pokaźnych rozmiarów, a ja prułem jak dzikus do przodu. Po prostu nogi same jechały. Cały czas ostatnie kilometry tempem 29-32 km/h :) Aż normalnie siebie nie poznawałem. Krychę rozumiem że mnie wtedy nie gonił, bo ta kostka, ale nawet Ufo odpuścił :P "Co się odwlecze to nie uciecze..." ! Pamiętajcie! ;) Rano zjadłem masę rzeczy, ale energia przyszła dopiero w drugiej części etapu. Dojechaliśmy do Swarzewa i trzeba było jeszcze jechać 6 kilometrów na Północ do Władysławowa, ale też pokonałem to błyskawicznie.
Zajechaliśmy wtedy na początku miasta na stację ORLEN. Szczerze mówiąc większej nie widziałem :) Było na zewnątrz dużo ławek, a więc idealne miejsce do odpoczynku, kolacji i pójścia do toalety. Posiedzieliśmy 15 minut, pojedliśmy, otworzyłem piwo, na które tak na prawdę nie miałem ochoty i potem poszedłem umyć zęby po cały dzień nie miałem szczoteczki w ustach. Zamknąłem się od środka. Myję zęby a tutaj lata mi jakaś wściekła mucha nade mną. To mi na ręce usiądzie, to na policzku - no niech cie szlag jasny. Po kilku razach wkurzyłem się i gdy usiadła na lustrze, zacisnąłem pięść i leciutko! uderzyłem w lustro. Wiedziałem że nie zabije, ale musiałem. I co? ZBIŁEM LUSTRO !!! :/ :D Huk był niesamowity. Byłem spanikowany. Wiedziałem, że zabulę jakieś 100 zł :( Szybko zamiatałem resztki lustra pod ściany, a sam kończyłem mycie zębów. Nagle ktoś puka do drzwi. Myślę sobie:"Aha na pewno ktoś z pracowników usłyszał i mam przegrabione - bulisz Paweł!" :/ - pogodzony z losem odpowiedziałem: "chwilka, już otwieram". Za 30 sekund otwieram, a tu nikogo nie ma! :D To był chyba jakiś klient, który się zniecierpliwił i poszedł załatwić potrzeby do damskiego kibla, a więc ja w długą...Wychodzę na zewnątrz i mówię:"Chłopaki zbieramy się szybko, zbiłem lustro w kiblu!" - chcielibyście widzieć te oczy Krychy jak to mówiłem ;D, ale ja sam pewnie nie lepiej wyglądałem :P Tak czy siak powolutku zebraliśmy się do kupy i za parenaście sekund już nas nie było na stacji. UDAŁO SIĘ! Na pewno się skapnęli, że ktoś zbił lustro, ale w kiblu nie ma kamer więc mi się udało uchronić przed wydatkiem. Jedyne co pozostało to małe przecięcie na kostce dłoni :P Przygoda to była niezapomniana, ale ufff - bez konsekwencji...

Teraz dobiliśmy do centrum. Tam ludzi masa, bo to sobota, a w dodatku Dni Władysławowa, więc nie ma gdzie nosa wsadzić. Krycha miał nocleg u swojego brata, który był akurat w tym mieście i wynajmował domek. My z Tomkiem potrzebowaliśmy coś znaleźć o 21:30. Po kilku zapytaniach podjechałem za namową Ufa na drugą stronę ulicy, gdzie podobno był neon - noclegi już od 40 zł. Spytałem co i jak, no i koleś zaprowadził nas na ulicę Geodetów. Tam dobiliśmy targu. Tomek załatwił, że nie będziemy używać pościeli i Pan spuścił nam do 35 zł za noc :P Dobre i to tak na ostatnią chwilę. Ufo był padnięty, a więc poszedł spać, a ja wyszedłem jeszcze na miasto z Krychą.

Umówiliśmy się na stadionie, gdzie był koncert. Grały akurat Łzy. Dochodziła godzina 23. Na koniec były fajerwerki, a potem wracając przez murawę, dzwoni do mnie Krycha, który szedł 4 metry za mną :P - eh... Poszliśmy zrobić rundkę po Władysławowie. Głównymi ulicami przemierzając napotykaliśmy grupki pijanych młodych ale i starych ludzi. Ja kupiłem sobie gofra za 3 zł :D i poszliśmy po ciemku na plażę. Było bardzo fajnie. Jeszcze nigdy nie byłem na plaży o tej porze. Zgubiłbym tam telefon, ale w porę się zorientowałem. Noc była ciepła. Około godziny 1 w nocy wróciłem na ulicę Geodetów. Tomek spał jak zabity, a ja nie chciałem hałasować i poszedłem spać bez prysznica. Zgasiłem telewizor, nastawiłem budzik na jutro i spaaaaać...
Dzisiejszy dzień miał dwie twarze. Pierwsza bardzo mizerna, słaba - do Wicka. Druga kapitalna, ponad możliwości z vervą - od Wicka. Tak jakby ten dzień podzielić na 2 inne. Pierwszy beznadziejny, a drugi pasjonujący i szybki. Dzisiaj jednak nie mieliśmy tyle fartu z noclegiem. Trzeba było bulić, ale dobrze że za wyrko a nie za lustro ;P To tyle na dzisiaj. Jutro już chyba będzie nasz ostatni wspólny etap...
_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________

6:30 rano - śniadanie w parku© pape93
Zjedliśmy, każdy spakował resztki do ekwipunku i podjechaliśmy na stację jeszcze raz, bo chłopaki chcieli się przebrać i również załatwić. Potrwało to kilkanaście minut. Na owej stacji spotkaliśmy grupę 10 osób w wieku 20-28 lat. Paczka jak paczka. My jednak zauważyliśmy jak odjeżdżali, że mają kępińską rejestracje i zaczęliśmy się uśmiechać, a oni nie wiedzieli o co nam chodzi :) My natomiast podjechaliśmy jeszcze do portu w Ustce. Zeszło nam tam zbyt dużo czasu niestety. Jedynym pozytywem było to, że w oddali było widać przejaśniające się niebo :)

Ustka - na promenadzie...© pape93

Ustka - widok z portu na plażę© pape93
Jak wracaliśmy do centrum to na jednej z ulic spotkaliśmy wcześniej wspomnianą paczkę :D Krzyknęliśmy coś tam do nich i pytamy czy jadą z Kępna, no i tak zaczęła się rozmowa. Organizator grupy, który szedł z tyłu zwołał resztę do siebie i tak sobie pogadaliśmy 10 minut, skąd jedziemy, po co, na ile i takie inne. Przyznali że nie wiedzieli na stacji z czego się śmiejemy, ale już się dowiedzieli :) Fajni ludzie. Jeden koleś, ten najstarszy zrobił sobie z nami zdjęcie nawet. My jakoś nie, ale zapamiętamy to spotkanie nawet bez fotografii...

Ten Mew albo ta Mewa© pape93
Od początku nie czułem siły w nogach oraz jakiejkolwiek motywacji. Wszakże mieliśmy dzisiaj dojechać tylko do Łeby, a więc po co się szarpać? Koledzy od początku za Ustką mi odjechali i byli źli że nie dotrzymuję im kroku no ale cóż. Wyszło na to że we wsi Objazda zamiast skręcić w prawo to pojechali w lewo na Rowy, a tam musieli się wracać na około jeziora - barany ;P Kto ma mapę ten ma władzę :) Ja pojechałem w prawo i nie nadłożyłem drogi chociaż też często się zatrzymywałem. Właśnie we wsi Objazda zjadłem drugie śniadanie i wysłałem pierwszą widokówkę znad morza. Myślałem że z Krychą i Tomkiem spotkamy się dopiero w Łebie, bo byli tak zapaleni że nie chcieli czekać. Ja natomiast bardzo spokojnym tempem (około 15 km/h) pojechałem w kierunku Smołdzina.

Słowiński Park Narodowy© pape93
Jechałem tak sobie samotnie kilometr po kilometrze, spotkałem dwa razy młodą parę na rowerach, ale raczej byli Niemcami. Nudziło mi się strasznie - niby park narodowy i w ogóle, ale jakoś nic się nie działo po drodze i muliłem. Jedyne co mnie oryginalnego spotkało na trasie to samochód z Albanii. W dodatku nie czułem za grosz energii, a więc jadłem i jadłem - energii jednak nie miałem ciągle.

Paly sie, paly sie sku... - w drodze do Choćmirówka© pape93
Jechałem sam z myślą że oni są już daleko przede mną. Dobiłem do Choćmirówka, a więc drogi wojewódzkiej w kierunku Wicka. Tak około 55 kilometra we wsi Główczyce zrobiłem sobie przerwę. Zjadłem pół konserwy, jakiś pijak się napatoczył z rowerem no i już mam ruszać, a tu Krycha z Tomkiem jadą :D Osły pojechały zamiast w prawo to w lewo na Rowy i nadłożyli jakieś 10 kilometrów jadąc podobno terenem. Ja natomiast byłem szczęśliwy, bo nie zmęczyłem się zbytnio, a wyszło na to samo...

Atakujemy Łebę© pape93
Było dużo rozbieżności co do dalszej trasy. Ja byłem zmęczony i bez sił od samego rana i chciałem dzisiaj cumować wg planu w Łebie, bo ciężko się jechało, a oni znowu co innego i tak pominęliśmy różnicę zdań chwilowo. Mówię: "Dojedźmy do Łeby, a potem się pomartwimy". Krycha miał problemy rzekomo z kostką. Cienko jechał od tego momentu. Ja natomiast kilka kilometrów za postojem nabrałem niespodziewanie siły i jechałem jak przecinak. O Tomku nawet nie mówię, bo on zawsze z przodu jechał :D Minęliśmy Wicko i zaraz czekała nas ostatnia prosta do Łeby...

Z Wicka do Łeby tempem kolarzówkowym© pape93
Krystian został w tyle. Praktycznie z Wicka do Łeby jechaliśmy tylko we dwóch z Tomkiem. Ja odzyskałem siły zjadłwszy całe zapasy. Jechało się kapitalnie. 15 km z górki, razem z pędzącymi ciężarówkami, które akurat teraz mi nie przeszkadzały tylko pomagały podwyższać osiągi :) W Łebie też dużo ludzi. Przecisnęliśmy się przez główną alejkę i dobiliśmy do portu.

Mamo a ten Pan jedzie bez nogi..! :D© pape93
Na plaży był ustawiony dźwig, który 2 razy podnosił jakieś osoby, ale nie skakały na bandżi :D

Plaża w Łebie ze śmiałkami akrobatyki© pape93
W porcie sporo ludzi, my się tak zaaklimatyzowaliśmy tam, że musiało minąć jakieś 30 minut zanim wyjechaliśmy z powrotem. Ja się podpisałem na jednej kolumnie :) Aha i zjadłem drugą połowę konserwy...

Wesoła przerwa w Łebie...© pape93

Pamiątka pozostawiona w porcie przeze mnie© pape93
Myśleliśmy o promie wodnym do Władysławowa, bo nie chciało nam się jechać, ale nie kursują takowe, więc chcąc - nie chcąc, mając na zegarze czwartą po południu ruszyliśmy z planem spania w Żarnowcu.

Tłok na ulicach z racji soboty© pape93
Skręciliśmy na Nowęcin, a następnie jakieś Szczenurze :D W okolicach wsi Sasino zdumieliśmy... Taki stromy podjazd? nad morzem? - no właśnie, jak sam nie pojedziesz i się nie przekonasz to się nie dowiesz! Kurde - spadł mi łańcuch, bo za późno zmieniłem przerzutkę i cały podjazd prowadziłem rower na pieszo, ale i tak trudno o lepszy u nas w okolicy na Dolnym Śląsku, a co dopiero taki w tamtych rejonach - ale pięknie, że natura tak potrafi zaskoczyć :)

Bardzo stromy podjazd kilkanaście km od morza...© pape93
Za to już na samym szczycie będąc obróciliśmy się za siebie i grzechem było nie stanąć choćby na chwilkę. Taki widok! Pierwsza górka z której widać było morze!, a po prawej stronie dodatkowo pięknie położoną na górce latarnie Stilo.

Bałtyk i latarnia Stilo widziane z pokaźnej górki...© pape93
Ja miałem cały czas siły, ale Krycha też doszedł do siebie jakoś i trzymał nam kroku z tą swoją kostką :/ Jechało się bardzo dobrze. Droga równa, pagórkowata, bez samochodów, w idealnej temperaturze - no miód malina! Dojechaliśmy do Choczewa na 115 kilometrze i Żarnowiec był w zasięgu nogi.

Uderzamy na Żarnowiec© pape93
Przed Żarnowcem poczułem, że kumuluje się we mnie siła z tego jedzenia, które jadłem nałogowo przed południem, wtedy bez rezultatu. Takiej dostałem pary, że przed Żarnowcem uciekłem chłopakom. Z resztą oni mnie zaczepiali i to dosłownie, także się ulotniłem. Jezioro w Żarnowcu było widoczne, ale jakoś nie zemdlałem z zachwytu :P Nie chciałem się wybijać z rytmu i popedałowałem przez miasto prosto w kierunku Krokowej. Tam poczekałem chwilę na chłopaków i kiwnąłem im że skręcamy do Delikatesów. Mieliśmy na licznikach niemal po 140 km i cel został nawet przekroczony. Dojechaliśmy do Krokowej za Żarnowem! Ale to zasługa dużej uczty, którą sobie urządziłem rano i świetnej drogi po której jechało się jeszcze lepiej. Krycha był zmachany pod sklepem. Marudził coś, chciał odpoczywać, ale my z Tomkiem go przekonaliśmy, że skoro nam tak świetnie poszedł ten kawałek z Łeby do Krokowej to uderzymy na Władysławowo. Jakoś z nim poszło i oprócz małej przerwy w Lewiatanie na kupno piwa i surówek przez chłopaków to byliśmy w drodze nad początek mierzei.

Krokowa za Żarnowcem© pape93
Wyjechałem z Lewiatana trochę szybciej od chłopaków i od razu złapałem przewagę na trasie. Nie wiem czemu, ale nawet na nich nie poczekałem tylko tak mi nogi rwały do pedałów, że ruszyłem czym prędzej :) Do Władysławowa mieliśmy równe 20 km. Jechałem 7 km sam, ale na jednym rozwidleniu się zatrzymałem i poczekałem na nich, bo różnie to bywa i by się zagapili i pojechali na PUCK! ;D (otwierasz puszkę a tu: "PUCK!"). Teraz jechaliśmy już razem do Łebcza. Tam zauważyliśmy piękną i nowiutką drogę rowerową, która nie prowadziła prosto do Władka tylko bardziej na Wschód do wsi Swarzewo.

Metamorfoza pozwoliła myśleć o Władysławowie jeszcze dziś© pape93
Mimo wszystko jechało się kapitalnie. Był to pierwszy wieczór bez deszczu z przyjemną temperaturą. Obok nas było masę wiatraków dość pokaźnych rozmiarów, a ja prułem jak dzikus do przodu. Po prostu nogi same jechały. Cały czas ostatnie kilometry tempem 29-32 km/h :) Aż normalnie siebie nie poznawałem. Krychę rozumiem że mnie wtedy nie gonił, bo ta kostka, ale nawet Ufo odpuścił :P "Co się odwlecze to nie uciecze..." ! Pamiętajcie! ;) Rano zjadłem masę rzeczy, ale energia przyszła dopiero w drugiej części etapu. Dojechaliśmy do Swarzewa i trzeba było jeszcze jechać 6 kilometrów na Północ do Władysławowa, ale też pokonałem to błyskawicznie.
Zajechaliśmy wtedy na początku miasta na stację ORLEN. Szczerze mówiąc większej nie widziałem :) Było na zewnątrz dużo ławek, a więc idealne miejsce do odpoczynku, kolacji i pójścia do toalety. Posiedzieliśmy 15 minut, pojedliśmy, otworzyłem piwo, na które tak na prawdę nie miałem ochoty i potem poszedłem umyć zęby po cały dzień nie miałem szczoteczki w ustach. Zamknąłem się od środka. Myję zęby a tutaj lata mi jakaś wściekła mucha nade mną. To mi na ręce usiądzie, to na policzku - no niech cie szlag jasny. Po kilku razach wkurzyłem się i gdy usiadła na lustrze, zacisnąłem pięść i leciutko! uderzyłem w lustro. Wiedziałem że nie zabije, ale musiałem. I co? ZBIŁEM LUSTRO !!! :/ :D Huk był niesamowity. Byłem spanikowany. Wiedziałem, że zabulę jakieś 100 zł :( Szybko zamiatałem resztki lustra pod ściany, a sam kończyłem mycie zębów. Nagle ktoś puka do drzwi. Myślę sobie:"Aha na pewno ktoś z pracowników usłyszał i mam przegrabione - bulisz Paweł!" :/ - pogodzony z losem odpowiedziałem: "chwilka, już otwieram". Za 30 sekund otwieram, a tu nikogo nie ma! :D To był chyba jakiś klient, który się zniecierpliwił i poszedł załatwić potrzeby do damskiego kibla, a więc ja w długą...Wychodzę na zewnątrz i mówię:"Chłopaki zbieramy się szybko, zbiłem lustro w kiblu!" - chcielibyście widzieć te oczy Krychy jak to mówiłem ;D, ale ja sam pewnie nie lepiej wyglądałem :P Tak czy siak powolutku zebraliśmy się do kupy i za parenaście sekund już nas nie było na stacji. UDAŁO SIĘ! Na pewno się skapnęli, że ktoś zbił lustro, ale w kiblu nie ma kamer więc mi się udało uchronić przed wydatkiem. Jedyne co pozostało to małe przecięcie na kostce dłoni :P Przygoda to była niezapomniana, ale ufff - bez konsekwencji...

21:02 ale daliśmy radę tutaj dobić© pape93
Teraz dobiliśmy do centrum. Tam ludzi masa, bo to sobota, a w dodatku Dni Władysławowa, więc nie ma gdzie nosa wsadzić. Krycha miał nocleg u swojego brata, który był akurat w tym mieście i wynajmował domek. My z Tomkiem potrzebowaliśmy coś znaleźć o 21:30. Po kilku zapytaniach podjechałem za namową Ufa na drugą stronę ulicy, gdzie podobno był neon - noclegi już od 40 zł. Spytałem co i jak, no i koleś zaprowadził nas na ulicę Geodetów. Tam dobiliśmy targu. Tomek załatwił, że nie będziemy używać pościeli i Pan spuścił nam do 35 zł za noc :P Dobre i to tak na ostatnią chwilę. Ufo był padnięty, a więc poszedł spać, a ja wyszedłem jeszcze na miasto z Krychą.

A to moja i Turka kwaterka na dzisiejszą noc© pape93
Umówiliśmy się na stadionie, gdzie był koncert. Grały akurat Łzy. Dochodziła godzina 23. Na koniec były fajerwerki, a potem wracając przez murawę, dzwoni do mnie Krycha, który szedł 4 metry za mną :P - eh... Poszliśmy zrobić rundkę po Władysławowie. Głównymi ulicami przemierzając napotykaliśmy grupki pijanych młodych ale i starych ludzi. Ja kupiłem sobie gofra za 3 zł :D i poszliśmy po ciemku na plażę. Było bardzo fajnie. Jeszcze nigdy nie byłem na plaży o tej porze. Zgubiłbym tam telefon, ale w porę się zorientowałem. Noc była ciepła. Około godziny 1 w nocy wróciłem na ulicę Geodetów. Tomek spał jak zabity, a ja nie chciałem hałasować i poszedłem spać bez prysznica. Zgasiłem telewizor, nastawiłem budzik na jutro i spaaaaać...
Dzisiejszy dzień miał dwie twarze. Pierwsza bardzo mizerna, słaba - do Wicka. Druga kapitalna, ponad możliwości z vervą - od Wicka. Tak jakby ten dzień podzielić na 2 inne. Pierwszy beznadziejny, a drugi pasjonujący i szybki. Dzisiaj jednak nie mieliśmy tyle fartu z noclegiem. Trzeba było bulić, ale dobrze że za wyrko a nie za lustro ;P To tyle na dzisiaj. Jutro już chyba będzie nasz ostatni wspólny etap...
_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Kategoria 2011 Bałtyk
Dane wycieczki:
Km: | 166.14 | Km teren: | 0.40 | Czas: | 08:49 | km/h: | 18.84 | ||
Pr. maks.: | 52.37 | Temperatura: | 21.0 | Podjazdy: | 440m | Rower: | Giant |
Morze Bałtyckie #4 (Medialny dzień)
Piątek, 29 lipca 2011
Dzisiaj dzień czwarty. Wczoraj poszliśmy późno spać przez suszenie ubrań, a dzisiaj pobudka już o 7 rano, bo o 8 było śniadanie na stołówce i nie mogliśmy tu zostać. Pozostawało nam więc stosunkowo szybko się zebrać do kupy i wyjść po rowery pod garaż, biorąc po 3 suchary ze stołu :D Pan kierownik zaprowadził nas do rowerów i o 8 ruszyliśmy w trasę z zamiarem dotarcia do Ustki chociaż pogoda znowu i można powiedzieć że tradycyjnie nie dopisywała :/

Dojechaliśmy nad morze, tam gdzie wczoraj przeżyliśmy chwilę uniesienia :) Następnie promenadą w kierunku Ustronia Morskiego. Zapomniałem dodać, że niegrzeczny Ufo skitrał z owego garażu fajną kurtkę marynarską, podobno przeciwdeszczową. To łobuz! :D

Droga była kapitalna. Tuż przy samiućkim morzu i jeszcze tak lekko się tędy jechało.

Ten mostek to chyba najładniejszy punkt widokowo-architektoniczny na tym odcinku :) Bardzo mądrze ktoś pomyślał i zrobił taką fajną ścieżke.

Minęliśmy Sianożęty i będąc w Ustroniu Morskim tuż przy plaży, Tomek zachęcił do chwilowej przerwy na "pierwsze kąpanie". Chłopaki się rozebrali, zamoczyli nogi, bo na nic więcej nie pozwalała aura. Ja sobie ten chrzest odpuściłem póki co i jak później się okazało, było to mądre posunięcie. Zanim oni strzepali ten mokry piasek ze stóp to pół godziny chyba minęło. A i tak mieli buty całe piachem przesycone ;P

Wjechaliśmy do miasta jeszcze na chwilkę w celu kupienia śniadania, ale chłopaki znowu wzięli się za prowadzenie i minęliśmy Biedronkę. Teraz już nie promenadą, a zwykłą drogą w kierunku Gąsek. Jechaliśmy przez dziwne wiochy takie jak Kładno, ale po zrobieniu małego łuku dobiliśmy z powrotem do morza. Teraz w okolice latarni Gąski. Tam też się rozstaliśmy na 5 minut. Ludzi dość sporo.

Stamtąd do Sarbinowa trzeba było się dostać drogą bardziej szutrową. Ważne że na skróty.

Ja byłem już jako dzieciak ze 4 razy w Sarbinowie, a więc musiałem sobie przypomnieć dawne lokum i plażę :) Jednak póki co znalazłem o dziwo tani sklep po drodze i zjedliśmy tam porządne, spóźnione śniadanie.

Krycha z Tomkiem siedzieli sobie i szamali, a ja w tym czasie skoczyłem zobaczyć plażę. Chciałem sprawdzić czy sobie coś przypomnę. Oczywiście że tak! Jak tylko zobaczyłem zejście na plażę i te zielone barierki to już byłem w domu :) Jak ten czas leci...

Wyjeżdżając ze Sarbinowa znalazłem jeszcze dawny dom wczasowy w którym zawsze spaliśmy z rodziną. Był na przeciwko kościoła, ale nie zdążyłem cyknąć foty, bo koledzy chcieli szybko jechać na Mielno już.

Odbiliśmy teraz trochę od wybrzeża, ale zaraz wróciliśmy na optymalną drogę, aby dojechać do samego Mielna. Po drodze przed wsią Niegoszcz Tomek zrobił sobie zdjęcie, a my z Krychą się wysikaliśmy. Jeśli chodzi jednak o samo Mielno to nie podobało mi się. Ludzi full mimo iż pogody nie było. Pełno straganów i innych badziewi jakby cały rok były Dni Mielna. Na prawdę nie dla mnie takie miasteczka. Co prawda dużo fajnych dziewczyn było, ale i tak wolę chociażby takie Sarbinowo, bo tam dużo spokojniej i panuje taka rodzinna atmosfera... :P

Z Mielna już prostą drogą jechało się do Koszalina. Tak właściwie to jechaliśmy drogą boczną, rowerową, która świetnie się sprawdzała. Po drodze było miasteczko MŚCICE !, które mi i Krychowi przypadło do gustu, a zwłaszcza ta nazwa. Dobiliśmy do krajowej 11 i jechaliśmy cały czas drogą boczną, rowerową. Pomachałem jednemu Czechowi w aucie, który mi odpowiedział również uniesioną ręką :) Pędziliśmy szybko z Tomkiem do tego Koszalina, Krycha nam dotrzymywał kroku. Jak tylko minęliśmy znak to odechciało mi się trzymać 30 km/h na liczniku i koledzy mnie wyprzedzili na 100 m.

Na ulicach miasta już ich złapałem. Tomek już nie myślał tak mocno o McDonaldzie, ale i tak dałem mu palmę pierwszeństwa jeśli chodzi o kierowanie grupą. Podobno znał trochę Koszalin...I po raz kolejny żałowałem, że w tej kwestii zaufałem drugiej osobie. Wjechaliśmy na jakiś most i pytam ile jeszcze do rynku, a Tomek mówi że rynek to bardziej jest obok...:$ Wziąłem teraz na swoje barki nawigację i za parę chwil znaleźliśmy centrum po drodze mijając takie dwie, piękne budowle...


Zajeżdżamy na rynek, a tam taka fajna pomarańczowa ławka. Tylko że wyrąbana, duża jak dla konia ;D A tuż za nami jedzie samochód radia Eska. Organizowali oni bowiem na rynku rajd rowerowy na orientację. Każdy dostawał mapkę i w ciągu 2 godzin miał zaliczyć jak najwięcej punktów rozlokowanych na mieście i zebrać w nich pieczątki. Ja bym na takie coś poszedł, ale nie mieliśmy czasu...

Usiedliśmy sobie za to na ławeczce, a tam do nas podchodzą 2 dziewczyny i dając Tiger'a zielonego, robią zdjęcie. Akcja reklamowa i tyle. Potem jeszcze tam byliśmy ze 40 minut. Chłopaki zostali zagadani przez media jak widać choćby poniżej. Wszyscy rowerzyści rozjechali się w ramach wyścigu, a my tylko zostaliśmy na dwóch kółkach. Eska dała koszulki chłopakom, a Tomek dzielnie wystąpił w Telewizji MaX na żywo jak widać poniżej. Bardzo mile więc zapamiętamy Koszalin.

Trzeba było się jednak zbierać dalej. Do Koszalina mieliśmy 55 km, a szło nam to opornie, więc teraz trzeba było przyspieszyć.

Wyjazd z górzyście położonego Koszalina był kapitalny. Pierwszych 5 km to szybka jazda dwupasmówką z małym ruchem samochodowym. Potem skręt w lewo na drogę wojewódzką przez Suchą Koszalińską aż do Ustki...

Ten odcinek w ogóle w większości był remontowany i ruch odbywał się wahadłowo. A my nie zważając na to pruliśmy, choć trochę wolniej niż zakładaliśmy, do przodu. Chłopaki trochę mnie wyprzedzili i odstawałem znowu. To jednak mogło być spowodowane tym, że czwarty dzień był dla mnie kryzysowy. Zakwasy się odzywały...Na jednym z przystanków przebrałem się z długich spodni dresowych na krótkie portki właściwie do pływania mimo iż pogoda nie rozpieszczała. Po drodze w Iwięcinie był ten ciekawy kościół.

Dogoniłem chłopaków i jechaliśmy sobie powoli do Ustki. Nagle zauważyliśmy że zbierają się jakieś nieprzyjemne chmury. Jesteśmy aktualnie 2 km za jedną wioską i 2 km przed następną aż tu nagle jak nie chluśnie! Natychmiastowo zrobiła się ściana deszczu! Przez całą wycieczkę pogoda nas nie oszczędzała, ale to było już wyjątkowo chamskie z jej strony :/ No nic, zmokliśmy, ale zaraz dorwałem przystanek pks i chłopacy jako że jechali 100 m za mną to do mnie dobili wnet. Za jakiś czas schowali się z nami także jacyś Niemcy. Dobrze że wcześniej założyłem spodenki. Co prawda ciepło mi w nich nie było, ale że to są bardziej do pływania niż chodzenia to zaraz wyschły :) Po 20 minutach ruszyliśmy dalej do Darłowa, gdzie nawet nie zrobiłem zdjęcia, ale wspomnę, że odpoczywaliśmy koło Biedronki, gdzie każdy narobił zakupów. Tam też po kilkudziesięciu minutach ruszyliśmy z decyzją, że dzisiaj dobijamy do Ustki mimo zmęczenia i kryzysowego dnia.

Tuż za Darłowem opadłem z sił. Chłopacy mnie wyprzedzili na 200-300 m, a ja jeszcze musiałem stanąć, bo miałem defekt i postanowiłem zmienić skarpety z brudnych i mokrych na brudne, ale suche :P Od razu poczułem się lepiej, bo co jak co ale jazda w mokrych skarpetkach i mokrych butach to szczyt dyskomfortu :P Tyle że ten dodatkowy postój kosztował mnie utratę kolejnego dystansu do Krcyhy i Tomka. Wyszło na to że oni nie poczekali, a ja ostatnie 30 km do Ustki musiałem jechać samotnie. No cóż, życie jest brutalne...

No i tak sobie spokojnie jechałem w samotności, aż spojrzałem w pewnym momencie za siebie. Widziałem że kilka wiosek za mną leje jak z cebra. Po lewej stronie też nie było kolorowo. No i za parę chwil zaczęło lekko padać/mżyć. Taki stan utrzymywał się aż do samej Ustki...

Ale dojechałem :) Sam, bo sam co prawda i z 40 minutową stratą do kolegów, ale nie było tragedii chociaż szkoda że nie poczekali. Wjechałem do miasta i na jednym wiadukcie po prawej stronie dojrzałem PKP.

Starałem się znaleźć chłopaków. Pomyślałem, że może są na plaży i tam na mnie czekają, a nawet jeśli nie to ja sobie chętnie tam chwilę odpocznę po takim dystansie. Popytałem, poszukałem i jestem już na plaży. Ich nie ma, ale jest woda, a ja mam dość :) Zostawiłem rower i poszedłem na 10 minut chociażby te nogi zamoczyć. Było cudownie. Temperatura jakoś 16 stopni w tej chwili, pochmurno co widać na zdjęciu, a ja w morzu...błogość dla nóg. Takiego relaksu już dawno nie zaznałem. Pomyślałem sobie tylko jedno: "Albo jutro będę z tego powodu chory, albo będzie zajebiście :D" Później się okazało że nic się mnie nie ima i to był dobry ruch. W tym jednak momencie odebrałem smsa dopiero od chłopaków że będą czekać pod kościołem. Ale w tym momencie byli już gdzie indziej. Mimo wszystko się z nimi tam umówiłem i po chrzcinach na plaży podjechałem z powrotem do centrum Ustki...

Dojechałem do Kościoła i poczekałem ledwie kilka minut. Krycha z Ufem powiedzieli mi że nasza sytuacja nie jest zbyt ciekawa i nie mamy noclegu. Zmierzch coraz bliżej. Podjechaliśmy do żłobka, ale Pani nas odprawiła z kwitkiem, tłumacząc się że zamyka i nas tu nie zostawi samych. Namiotu też nie rozbijemy no bo kolejny wieczór w deszczu :/ Coraz ciemniej się robi, a my jako ostatnią deskę ratunku potraktowaliśmy Gimnazjum w Ustce. Zajeżdżamy a tam cicho...Tylko w jednym pomieszczeniu świeci się światło. Myślę sobie że to może sprzątaczka. Okna są 4 metry nad nami więc nie dam rady zapukać, ale że było uchylone to zawołaliśmy. Wyłonił się starszy koleś. Powiedzieliśmy, że nie mamy noclegu, jesteśmy zmoknięci i zmarznięci oraz że jedziemy z daleka. Kazał nam jechać na około Gimnzajum ponieważ otworzy tylne wyjście. Naświetliliśmy mu sprawę i błagaliśmy chociaż o dach nad głową. Karimaty i śpiwory były w naszym posiadaniu więc wystarczył nawet kawałek podłogi. Koleś okazał się nad wyraz ludzki i zaprowadził nas do pokoju w którym on spał jako że był jednym z opiekunów tamtejszej kolonii z pod Zamościa :D

Rowery zostawiliśmy przy szatniach na dole, a sami zostaliśmy zaprowadzeni do pomieszczenia w którym na co dzień znajduje się pokój nauczycielski :) Stało tam 5 łóżek z czego akurat 3 wolne - dla nas :) Mięciutkie i cieplutkie. Poszliśmy się wykąpać w szkolnych prysznicach i zaraz do pokoju zjeść kolacyjkę. Jedna Pani dowiedziała się że jedziemy z tak daleka i przyniosła nam gorące pierogi. Co prawda 12 sztuk na 3 osoby, ale jaki piękny gest. Podjedliśmy jeszcze zupki chińskie i gorący kubek Knorra, aby w niedługim czasie już iść spać. A dzielił z nami pokój wspomniany już starszy Pan oraz Artur Kern - halowy rekordzista Polski w biegu na 5000m z klubu Unia Hrubieszów. Podobno przebywał długi czas w USA, ale teraz ćwiczy w Polsce. Łydki miał jak balony i w ogóle mało tłuszczu na jego ciele było widoczne. Powiedzieliśmy że pochodzimy z Sycowa i nawet znał nasze miasteczko :)
Było na prawdę super. Czwarta noc i czwarty raz bez żadnych kosztów. Warunki były bardzo dobre :) Jedynym haczykiem było to, że rano przychodziły sprzątaczki i gdyby zobaczyły nasze rowery na dole to mogłyby podkapować na miłego Pana który nas przenocował i miałby problemy :/ Także pobudkę mieliśmy o 6:15 na drugi dzień zapowiedzianą :P Ale i tak było super. Prawdziwa przygoda...
_____________________________________
_____________________________________
| NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________

Chłodny poranek - ul.Kasprowicza, Kołobrzeg© pape93
Dojechaliśmy nad morze, tam gdzie wczoraj przeżyliśmy chwilę uniesienia :) Następnie promenadą w kierunku Ustronia Morskiego. Zapomniałem dodać, że niegrzeczny Ufo skitrał z owego garażu fajną kurtkę marynarską, podobno przeciwdeszczową. To łobuz! :D

Dzisiaj już ten widok nie sprawiał tak wielkiej frajdy© pape93
Droga była kapitalna. Tuż przy samiućkim morzu i jeszcze tak lekko się tędy jechało.

Kilkanaście km jechaliśmy taką dróżką 20 m od morza :)© pape93
Ten mostek to chyba najładniejszy punkt widokowo-architektoniczny na tym odcinku :) Bardzo mądrze ktoś pomyślał i zrobił taką fajną ścieżke.

Czasami było nawet tak ładnie urządzone torowisko© pape93
Minęliśmy Sianożęty i będąc w Ustroniu Morskim tuż przy plaży, Tomek zachęcił do chwilowej przerwy na "pierwsze kąpanie". Chłopaki się rozebrali, zamoczyli nogi, bo na nic więcej nie pozwalała aura. Ja sobie ten chrzest odpuściłem póki co i jak później się okazało, było to mądre posunięcie. Zanim oni strzepali ten mokry piasek ze stóp to pół godziny chyba minęło. A i tak mieli buty całe piachem przesycone ;P

Oficjalny chrzest rowerów...© pape93
Wjechaliśmy do miasta jeszcze na chwilkę w celu kupienia śniadania, ale chłopaki znowu wzięli się za prowadzenie i minęliśmy Biedronkę. Teraz już nie promenadą, a zwykłą drogą w kierunku Gąsek. Jechaliśmy przez dziwne wiochy takie jak Kładno, ale po zrobieniu małego łuku dobiliśmy z powrotem do morza. Teraz w okolice latarni Gąski. Tam też się rozstaliśmy na 5 minut. Ludzi dość sporo.

Latarnia Gąski© pape93
Stamtąd do Sarbinowa trzeba było się dostać drogą bardziej szutrową. Ważne że na skróty.

Szutrówką w kierunku Sarbinowa...© pape93
Ja byłem już jako dzieciak ze 4 razy w Sarbinowie, a więc musiałem sobie przypomnieć dawne lokum i plażę :) Jednak póki co znalazłem o dziwo tani sklep po drodze i zjedliśmy tam porządne, spóźnione śniadanie.

Drugie śniadanie w Sarbinowie© pape93
Krycha z Tomkiem siedzieli sobie i szamali, a ja w tym czasie skoczyłem zobaczyć plażę. Chciałem sprawdzić czy sobie coś przypomnę. Oczywiście że tak! Jak tylko zobaczyłem zejście na plażę i te zielone barierki to już byłem w domu :) Jak ten czas leci...

Sarbinowo i te zielone barierki ;)© pape93
Wyjeżdżając ze Sarbinowa znalazłem jeszcze dawny dom wczasowy w którym zawsze spaliśmy z rodziną. Był na przeciwko kościoła, ale nie zdążyłem cyknąć foty, bo koledzy chcieli szybko jechać na Mielno już.

Teraz rzecz jasna w lewo© pape93
Odbiliśmy teraz trochę od wybrzeża, ale zaraz wróciliśmy na optymalną drogę, aby dojechać do samego Mielna. Po drodze przed wsią Niegoszcz Tomek zrobił sobie zdjęcie, a my z Krychą się wysikaliśmy. Jeśli chodzi jednak o samo Mielno to nie podobało mi się. Ludzi full mimo iż pogody nie było. Pełno straganów i innych badziewi jakby cały rok były Dni Mielna. Na prawdę nie dla mnie takie miasteczka. Co prawda dużo fajnych dziewczyn było, ale i tak wolę chociażby takie Sarbinowo, bo tam dużo spokojniej i panuje taka rodzinna atmosfera... :P

Mielno - kicz, bydło i zero wyciszenia - mnie nie zauroczyło© pape93
Z Mielna już prostą drogą jechało się do Koszalina. Tak właściwie to jechaliśmy drogą boczną, rowerową, która świetnie się sprawdzała. Po drodze było miasteczko MŚCICE !, które mi i Krychowi przypadło do gustu, a zwłaszcza ta nazwa. Dobiliśmy do krajowej 11 i jechaliśmy cały czas drogą boczną, rowerową. Pomachałem jednemu Czechowi w aucie, który mi odpowiedział również uniesioną ręką :) Pędziliśmy szybko z Tomkiem do tego Koszalina, Krycha nam dotrzymywał kroku. Jak tylko minęliśmy znak to odechciało mi się trzymać 30 km/h na liczniku i koledzy mnie wyprzedzili na 100 m.

Fajną drogą do dawnego miasta wojewódzkiego© pape93
Na ulicach miasta już ich złapałem. Tomek już nie myślał tak mocno o McDonaldzie, ale i tak dałem mu palmę pierwszeństwa jeśli chodzi o kierowanie grupą. Podobno znał trochę Koszalin...I po raz kolejny żałowałem, że w tej kwestii zaufałem drugiej osobie. Wjechaliśmy na jakiś most i pytam ile jeszcze do rynku, a Tomek mówi że rynek to bardziej jest obok...:$ Wziąłem teraz na swoje barki nawigację i za parę chwil znaleźliśmy centrum po drodze mijając takie dwie, piękne budowle...

Dawny Urząd Wojewódzki w Koszalinie© pape93

Budynek Poczty Głównej - najładniejszy jakiego widziałem© pape93
Zajeżdżamy na rynek, a tam taka fajna pomarańczowa ławka. Tylko że wyrąbana, duża jak dla konia ;D A tuż za nami jedzie samochód radia Eska. Organizowali oni bowiem na rynku rajd rowerowy na orientację. Każdy dostawał mapkę i w ciągu 2 godzin miał zaliczyć jak najwięcej punktów rozlokowanych na mieście i zebrać w nich pieczątki. Ja bym na takie coś poszedł, ale nie mieliśmy czasu...

Razem z Tomkiem na ogromnej ławce w Rynku© pape93
Usiedliśmy sobie za to na ławeczce, a tam do nas podchodzą 2 dziewczyny i dając Tiger'a zielonego, robią zdjęcie. Akcja reklamowa i tyle. Potem jeszcze tam byliśmy ze 40 minut. Chłopaki zostali zagadani przez media jak widać choćby poniżej. Wszyscy rowerzyści rozjechali się w ramach wyścigu, a my tylko zostaliśmy na dwóch kółkach. Eska dała koszulki chłopakom, a Tomek dzielnie wystąpił w Telewizji MaX na żywo jak widać poniżej. Bardzo mile więc zapamiętamy Koszalin.

Radio Eska, TV Max, radio Koszalin - rajd na orientacje© pape93
Trzeba było się jednak zbierać dalej. Do Koszalina mieliśmy 55 km, a szło nam to opornie, więc teraz trzeba było przyspieszyć.

Muzeum w Koszalinie - wyjeżdżamy z miasta© pape93
Wyjazd z górzyście położonego Koszalina był kapitalny. Pierwszych 5 km to szybka jazda dwupasmówką z małym ruchem samochodowym. Potem skręt w lewo na drogę wojewódzką przez Suchą Koszalińską aż do Ustki...

W okolicach Suchej Koszalińskiej© pape93
Ten odcinek w ogóle w większości był remontowany i ruch odbywał się wahadłowo. A my nie zważając na to pruliśmy, choć trochę wolniej niż zakładaliśmy, do przodu. Chłopaki trochę mnie wyprzedzili i odstawałem znowu. To jednak mogło być spowodowane tym, że czwarty dzień był dla mnie kryzysowy. Zakwasy się odzywały...Na jednym z przystanków przebrałem się z długich spodni dresowych na krótkie portki właściwie do pływania mimo iż pogoda nie rozpieszczała. Po drodze w Iwięcinie był ten ciekawy kościół.

Nietypowa architektura kościoła gdzieś po drodze© pape93
Dogoniłem chłopaków i jechaliśmy sobie powoli do Ustki. Nagle zauważyliśmy że zbierają się jakieś nieprzyjemne chmury. Jesteśmy aktualnie 2 km za jedną wioską i 2 km przed następną aż tu nagle jak nie chluśnie! Natychmiastowo zrobiła się ściana deszczu! Przez całą wycieczkę pogoda nas nie oszczędzała, ale to było już wyjątkowo chamskie z jej strony :/ No nic, zmokliśmy, ale zaraz dorwałem przystanek pks i chłopacy jako że jechali 100 m za mną to do mnie dobili wnet. Za jakiś czas schowali się z nami także jacyś Niemcy. Dobrze że wcześniej założyłem spodenki. Co prawda ciepło mi w nich nie było, ale że to są bardziej do pływania niż chodzenia to zaraz wyschły :) Po 20 minutach ruszyliśmy dalej do Darłowa, gdzie nawet nie zrobiłem zdjęcia, ale wspomnę, że odpoczywaliśmy koło Biedronki, gdzie każdy narobił zakupów. Tam też po kilkudziesięciu minutach ruszyliśmy z decyzją, że dzisiaj dobijamy do Ustki mimo zmęczenia i kryzysowego dnia.

Nie obyło się także bez niespodziewanej ulewy© pape93
Tuż za Darłowem opadłem z sił. Chłopacy mnie wyprzedzili na 200-300 m, a ja jeszcze musiałem stanąć, bo miałem defekt i postanowiłem zmienić skarpety z brudnych i mokrych na brudne, ale suche :P Od razu poczułem się lepiej, bo co jak co ale jazda w mokrych skarpetkach i mokrych butach to szczyt dyskomfortu :P Tyle że ten dodatkowy postój kosztował mnie utratę kolejnego dystansu do Krcyhy i Tomka. Wyszło na to że oni nie poczekali, a ja ostatnie 30 km do Ustki musiałem jechać samotnie. No cóż, życie jest brutalne...

Od tego momentu aż do Ustki jechałem już sam :?© pape93
No i tak sobie spokojnie jechałem w samotności, aż spojrzałem w pewnym momencie za siebie. Widziałem że kilka wiosek za mną leje jak z cebra. Po lewej stronie też nie było kolorowo. No i za parę chwil zaczęło lekko padać/mżyć. Taki stan utrzymywał się aż do samej Ustki...

10 km przed miastem zaczęło ostro mżyć© pape93
Ale dojechałem :) Sam, bo sam co prawda i z 40 minutową stratą do kolegów, ale nie było tragedii chociaż szkoda że nie poczekali. Wjechałem do miasta i na jednym wiadukcie po prawej stronie dojrzałem PKP.

PKP Ustka z dziwnym napisem© pape93
Starałem się znaleźć chłopaków. Pomyślałem, że może są na plaży i tam na mnie czekają, a nawet jeśli nie to ja sobie chętnie tam chwilę odpocznę po takim dystansie. Popytałem, poszukałem i jestem już na plaży. Ich nie ma, ale jest woda, a ja mam dość :) Zostawiłem rower i poszedłem na 10 minut chociażby te nogi zamoczyć. Było cudownie. Temperatura jakoś 16 stopni w tej chwili, pochmurno co widać na zdjęciu, a ja w morzu...błogość dla nóg. Takiego relaksu już dawno nie zaznałem. Pomyślałem sobie tylko jedno: "Albo jutro będę z tego powodu chory, albo będzie zajebiście :D" Później się okazało że nic się mnie nie ima i to był dobry ruch. W tym jednak momencie odebrałem smsa dopiero od chłopaków że będą czekać pod kościołem. Ale w tym momencie byli już gdzie indziej. Mimo wszystko się z nimi tam umówiłem i po chrzcinach na plaży podjechałem z powrotem do centrum Ustki...

Koniec etapu i chwila błogośći w morzu dla nóg :)© pape93
Dojechałem do Kościoła i poczekałem ledwie kilka minut. Krycha z Ufem powiedzieli mi że nasza sytuacja nie jest zbyt ciekawa i nie mamy noclegu. Zmierzch coraz bliżej. Podjechaliśmy do żłobka, ale Pani nas odprawiła z kwitkiem, tłumacząc się że zamyka i nas tu nie zostawi samych. Namiotu też nie rozbijemy no bo kolejny wieczór w deszczu :/ Coraz ciemniej się robi, a my jako ostatnią deskę ratunku potraktowaliśmy Gimnazjum w Ustce. Zajeżdżamy a tam cicho...Tylko w jednym pomieszczeniu świeci się światło. Myślę sobie że to może sprzątaczka. Okna są 4 metry nad nami więc nie dam rady zapukać, ale że było uchylone to zawołaliśmy. Wyłonił się starszy koleś. Powiedzieliśmy, że nie mamy noclegu, jesteśmy zmoknięci i zmarznięci oraz że jedziemy z daleka. Kazał nam jechać na około Gimnzajum ponieważ otworzy tylne wyjście. Naświetliliśmy mu sprawę i błagaliśmy chociaż o dach nad głową. Karimaty i śpiwory były w naszym posiadaniu więc wystarczył nawet kawałek podłogi. Koleś okazał się nad wyraz ludzki i zaprowadził nas do pokoju w którym on spał jako że był jednym z opiekunów tamtejszej kolonii z pod Zamościa :D

Gimnazjum w Ustce - na co dzień Pokój Nauczycielski© pape93
Rowery zostawiliśmy przy szatniach na dole, a sami zostaliśmy zaprowadzeni do pomieszczenia w którym na co dzień znajduje się pokój nauczycielski :) Stało tam 5 łóżek z czego akurat 3 wolne - dla nas :) Mięciutkie i cieplutkie. Poszliśmy się wykąpać w szkolnych prysznicach i zaraz do pokoju zjeść kolacyjkę. Jedna Pani dowiedziała się że jedziemy z tak daleka i przyniosła nam gorące pierogi. Co prawda 12 sztuk na 3 osoby, ale jaki piękny gest. Podjedliśmy jeszcze zupki chińskie i gorący kubek Knorra, aby w niedługim czasie już iść spać. A dzielił z nami pokój wspomniany już starszy Pan oraz Artur Kern - halowy rekordzista Polski w biegu na 5000m z klubu Unia Hrubieszów. Podobno przebywał długi czas w USA, ale teraz ćwiczy w Polsce. Łydki miał jak balony i w ogóle mało tłuszczu na jego ciele było widoczne. Powiedzieliśmy że pochodzimy z Sycowa i nawet znał nasze miasteczko :)
Było na prawdę super. Czwarta noc i czwarty raz bez żadnych kosztów. Warunki były bardzo dobre :) Jedynym haczykiem było to, że rano przychodziły sprzątaczki i gdyby zobaczyły nasze rowery na dole to mogłyby podkapować na miłego Pana który nas przenocował i miałby problemy :/ Także pobudkę mieliśmy o 6:15 na drugi dzień zapowiedzianą :P Ale i tak było super. Prawdziwa przygoda...
_____________________________________
_____________________________________
| NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Kategoria 2011 Bałtyk
Dane wycieczki:
Km: | 142.46 | Km teren: | 2.20 | Czas: | 07:53 | km/h: | 18.07 | ||
Pr. maks.: | 39.63 | Temperatura: | 20.0 | Podjazdy: | 240m | Rower: | Giant |
Morze Bałtyckie #3 (Mokre szczury dopięły swego!)
Czwartek, 28 lipca 2011
Dzień trzeci. Pobudka o 8 rano, bo o 9:15 miał się zjawić właściciel posesji. Zjedliśmy resztę smakołyków i trzeba było się zwijać. Poszliśmy załatwić pojedynczo swoje potrzeby i wpadł Marcin. Powiedział że na kolejne 2 dni zapowiadają intensywne opady :/ Trochę się podłamaliśmy, ale przecież mieliśmy Plan!

Pięknie podziękowaliśmy za gościnę Panu Marcinowi, który zostawił nam namiary na siebie i pognaliśmy prostą drogą w kierunku Wałcza. Uprzednio jednak Krycha poszedł na trochę do TESCO. My z Ufem doszliśmy do wniosku, że jeśli pogoda się nie poprawi to są nikłe szanse, że dzisiaj dojedziemy nad wybrzeże, bo będzie pod wiatr, w deszczu i z limitem czasu :/
Najpierw ruszyliśmy w kierunku Szydłowa czyli drogą wojewódzką. Przejechaliśmy przez całą Piłę, ale centrum już nie zdążyliśmy odwiedzić. Jedyne zdjęcie z tego miasta przedstawiam poniżej...

Od początku pogoda nas nie rozpieszczała. Marcin ostrzegał, że na początku do Wałcza może się wydawać że mamy pod górkę, a jak pokazuje profil mapy - rzeczywiście tak było. Do tego dochodziły psujące się warunki atmosferyczne, ale za to na drodze było mało aut i spokojnie się jechało przez pierwszych kilkanaście kilometrów.

Marcin kazał nam robić przerwy co 30-40 km góra po 20 minut, jeśli chcemy dzisiaj dojechać nad morze. W tym miejscu trasy nikt nie myślał jednak o morzu. Pierwsza przerwa była planowana na ten cały Wałcz, a tutaj deszcz spadł już po 13 kilometrach...Trzeba było coś na siebie włożyć :D

Z tego minimalnego postoju zrobiło się 15 minut :/ Ważne jednak że nikomu nic nie przemakało na chwilę obecną. Za to teraz robiły się fajne krajobrazy...

Doktor Krystian na obchodzie...

I tak w tym pierwszym dzisiaj deszczu dojechaliśmy sobie spokojnie do Wałcza. Z ronda zjechaliśmy pod prąd w kierunku centrum. Nawet ciekawe miasteczko.

Na rynku zrobiliśmy sobie pauzę. Na licznikach w tym momencie mieliśmy 30 km i plany były, aby dzisiaj dojechać do Białogardu - to był plan maksimum na tę chwilę. Spytałem jednego gościa i powiedział mi, że będzie tam zaledwie 80 km, po czym poprawił się i powiedział że 100 km. o.O To zdanie utwierdziło nas tylko w tym że Białogard przy tej pogodzie to będzie absolutne maksimum na dzisiaj.

Widząc ten znak, zdawaliśmy sobie sprawę, że teraz trzeba się skupić tylko i wyłącznie na Czaplinku, a potem pomyśli się co dalej...

Tak sobie jedziemy i jedziemy przez hektary lasów i za wsią Iłowiec pośród tej dziczy była jedna restauracja na tym odcinku. Nagle droga zrobiła się dwupasmowa choć nawet tego nie oznaczono. My postanowiliśmy że tutaj chwilkę odpoczniemy. Zapomniałem powiedzieć, że po drodze znowu dwóch debili nas wyprzedzających miałoby czołówkę, bo zbawiło ich te kilka sekund :/ Byliśmy mokrzy jak z pod prysznica niemal, ale to od potu. Każdy coś tam sobie podjadł. Turek częstował tradycyjnie sezamkami, a Krycha zajrzał do lokalu chcąc sprawdzić ceny. Dla przykładu Puszka PEPSI 330 ml kosztowała 3 zł ;D Wiem, że bywają miejsca w których jest drożej, ale tutaj to rzeczywiście zdzierstwo. Jednak największą gwiazdą tego miejsca, a potem i reszty wycieczki, była Hania. Jakaś 8 czy 9-cio letnia dziewczynka siedząca z rodzicami vis a vis nas :) Słyszeliśmy ją kilkanaście razy, a tylko jeden raz powiedziała coś normalnie zamiast "hyyyy!" - normalnie jak ja prawie w szkole wg Ufa (Kunio). :D Wszyscy jednak mieliśmy ją w pamięci aż do końca wycieczki i ochoczo przypominaliśmy ten okrzyk w luźnych chwilach na trasie ;)

No i po 20 minutach albo i więcej wyruszyliśmy w dalszą drogę, bo już powoli czuć było Czaplinek. Aha - zapomniałem dodać, że w Wałczu jest specyficznie, bo zaledwie 200 m od rynku jest jezioro - bardzo ciekawe rozwiązanie :) Ale teraz mówię o zdjęciu poniżej. Otóż zbieraliśmy się do wyjazdu, bo było wyjątkowo ciut rozpogodzone niebo, ale zanim się z Krychą wylałem za krzakiem to już nadeszły ciemne chmury i szybko za 100 m trzeba było przyodziać na nowo siatki z TESCO na buty i kurtkę na ciało. Robiliśmy tą wymianę garderoby na przeciwko Pana sprzedającego kurki. Stanął tam Pan jadący na oławskiej rejestracji. Zagadałem do niego i mówił że zna Syców, bo często jeździ do nas do Agroefektu :) Odradzał nam jednak dalszą drogę, gdyż każdy stamtąd ucieka w ramach deszczowej aury. Wcześniej przy restauracji jeden Pan też mówił nam to samo: " Jedziemy z żoną dalej, bo w Kołobrzegu leje deszcz i szukamy czegoś w środku Polski z lepszą pogodą :)". Natomiast zdjęcie poniżej opisuje dobitnie co nas czekało na trasie w niezbyt odległym czasie...

Już coraz bliżej. Wiatr natomiast cały czas smagał nas po twarzach...

Jakoś tak nawet w miarę Tomek nas poprowadził i dojechaliśmy do Czaplinka, ale trochę się dłużyła droga na tym odcinku.

W Czaplinku odpuściłem trochę koło chłopakom i pognali 100 metrów przede mną przez miasto. Ominęli rynek i poszli sruuu... do przodu. Chciałem ich wołać, ale to tak zawsze było, że wystarczy abym został trochę z tyłu i jest zamęt. Tomek z Krystianem są od trzymania tempa, a ja byłem nawigacją całej wyprawy i chcąc nie chcąc mi najlepiej wychodziło prowadzenie w obcym mieście, ale fakt był taki że okolica piękna i nie dane mi było nacieszyć oka, bo chłopaki czekali aż do nich dobiję...

Stanęliśmy za to kawałek za Czaplinkiem przy jednym z jezior po tym jak dobiłem to chłopaków. Każdy był głodny, a zajazd aż się prosił o skosztowanie jakiejś miniuczty. Krystian dał mi bułki, a ja pozbyłem się pasztetu i serków trójkątnych robiąc wszystkim pyszne bułeczki ;) Nawet masło miałem. W czasie przerwy podleciała do nas psina. Jak się później okazało miała na imię Pipka. Jednak nie chciało to zwierzę od nas jeść konserwy toteż dostał przydomek "głupia pipa" ;D. Zaraz po tym trzeba było się zbierać szybko bo znad Czaplinka sunęła do nas olbrzymia szara chmura...

Jeszcze nie włożyliśmy nóg na pedały a zaczynało kropić. Jak już pokonaliśmy pierwsze kilkaset metrów to rozpadało się na dobre, ale co zrobić? Przecież nie staniemy i nie będziemy czekać aż przestanie padać, bo przed chwilą był postój. A więc rura na całego!

Jechało się wyjątkowo fajnie te 20 kilka km z Czaplinka do Połczyna. Teren przypominał na prawdę momentami skrajnie górski, a deszcz nas trochę oszczędził i po sowitych opadach dał trochę wytchnienia...Było dość wcześnie. Jechało się szybko, bo jednak coraz bliżej morza i teren jest korzystny dla nas (czyt. teraz tylko powinno być z górki na chłopski rozum). Chłopaki mnie pogonili i tylko zdążyłem zjeść sezamki na rynku połczyńskim. Koledzy byli tak zdeterminowani, że namówili mnie do swojego planu. Czułem, że chcą jeszcze dzisiaj za wszelką cenę dobić do morza. Byłem zmęczony i trochę sceptycznie nastawiony, ale zaufałem im...

Za Połczynem małe siusiu i zaraz skręt w prawo. Do Kołobrzegu zaledwie 62 km, a mieliśmy nawet trochę sporo czasu jeszcze. Z kilometra na kilometr coraz bardziej wierzyłem w powodzenie tej akcji...

Deszcz to był jednak król dzisiejszego odcinka. Raz lało, raz się uspokoiło, a potem znowu padał, ale średnio - i tak w kółko.

Byliśmy już w Białogardzie albowiem teren tak jak się spodziewałem był dla nas nad wyraz korzystny. Na ulicach Białogardu spotkaliśmy Pieszą Pielgrzymkę na Jasną Górę, która szła z Koszalina. Zawsze miałem do nich szacunek, bo oni musieli wychodzić co roku jakoś 27 lipca, a u nas w Sycowie wystarczy że się wyjdzie 9 sierpnia! :P

Posiedzieliśmy na przerwie tutaj. Rynek zadbany i bardzo przyzwoity, ale przydałoby się zlikwidować te bloki w centrum. Gołębi za to dużo jak zwykle. Wyjeżdżając, na zegarze była godzina 19:30, także do zakończenia dnia jeszcze dużo czasu, a ja przytupnąłem współtowarzyszom i zgodziłem się dzisiaj dojechać nad Bałtyk choćby przed samiuśką północą i z wywieszonym jęzorem ze zmęczenia. Ważne, aby zrobić trasę nad morze w 3 dni !

My tutaj dopiero namówiliśmy Ufa, że nie ma sensu jechać do Koszalina, bo to nie nad samym morzem leżąca miejscowość, a poza tym suszenie ubrań i kimanie w McDonaldzie można zamienić na coś bardziej ambitnego. :)

Byliśmy za Białogardem. Tutaj już płasko, z zacinającym po twarzy "ostrym" deszczem i dość mocno podmuchującym wiatrem w twarz. Nawet Tomek miał dość i ja trochę poprowadziłem peleton. W Karlinie przejechaliśmy przez centrum i przy przejeździe kolejowym się zatrzymaliśmy. Krycha i ja się odlaliśmy, a Tomek wszamał rogala chyba. Zostały nam do pokonania ostatnie kilometry...

Tutaj mógłbym napisać wszystko. Każdy już na swój sposób podniecony. Każdy wiedział, że morze jest na wyciągnięcie ręki, że marzenie się spełni i dojedziemy w te 3 dni! Tomek jechał najszybciej. Nie wiem skąd on ma tyle sił :) Uciekł mi i Krystianowi na 200 m, ale się ogarnęliśmy i dopadliśmy go bez skrupułów mając wyśmienitą prędkość jak na te okoliczności. Ciekawi byliśmy jak tam dzisiaj sobie Śląsk poradzi z Lokomotivem Sofia w pierwszym meczu. To jednak tylko przez chwilę. Cały czas w głowach było wyłącznie morze. Kilometry dłużyły się strasznie. Zamiast skupić się na pedałowaniu to my tylko odliczaliśmy ile jeszcze i ile jeszcze...Jak byliśmy na jakiejś większej górce to każdy tylko wypatrywał morza, ale nic z tego :/ Ufo jeździł zygzakiem czasami z radości, Krycha też z podwyższonym ciśnieniem mu towarzyszył czasami, a ja miałem świadomość, że te kilometry jako nieliczne, zapamiętam(y) na długo, długo...! Wreszcie jest. Z daleka widzimy pierwsze wiatraki. Jest dobrze. Potem jako pierwszy dostrzegłem latarnię morską, ale po chwili zanikła gdzieś w obłoku szarych, ciężkich, deszczowych i wszechogarniających chmur :/ Nic z tego. W tej euforii i niecierpliwości ostatnie kilometry jechaliśmy na maksa bez marudzenia tempem około 30 km/h :) Ale dojechaliśmy w końcu do znaku KOŁOBRZEG! I teraz jeszcze prosto przed siebie jakieś 3 km i już mieliśmy wielką wodę! TAK! TAK! UDAŁO SIĘ - czułem się spełniony w 200 %. Dziękuję chłopakom, że mnie przekonali w pewnym momencie, że warto zaryzykować i dobić za wszelką cenę do morza już dnia dzisiejszego. Nawet 16 stopni w powietrzu i cały czas padający deszcz nie mógł odebrać nam uśmiechów na twarzach :) To było coś pięknego.
FILMIK Z OSTATNICH METRÓW

Nacieszyliśmy się morzem pochłoniętym sztormem i trzeba było szukać noclegu. O namiocie nie ma mowy, więc szybko do najbliższej plebanii. Kapelan jednak odmówił z powodu rzekomych gości, ale polecił nam Ośrodek Caritasu na ulicy Kasprowicza. Tam były jakieś kolonie dziwnych bachorów. Z wielkim marudzeniem, ale jeden chłop nas tam wpuścił i rowery zostawiliśmy w garażu, a sami poszliśmy spać w świetlicy na podłodze.

Znowu mieliśmy farta z noclegiem, bo tak na ostatnią chwilę i jeszcze zmarznięci jak psy... Każdy się wykąpał i zaczęło się wielkie suszenie aż do 1:05 w nocy. Wszystko mieliśmy mokre aż do gaci włącznie :P Telewizor też nam nie przyniósł dobrych wieści. Pogoda wcale nie miała być rewelacyjna na najbliższe dni :/

Teraz jednak poszliśmy spać, skonani po tym wysiłku fizyczno-wytrzymałościowo-psychicznym. Tego dnia nie zapomnimy do końca życia i chyba więcej komentować nie trzeba.
_____________________________________
_____________________________________
| NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________

Rankiem pod domem Marcina© pape93
Pięknie podziękowaliśmy za gościnę Panu Marcinowi, który zostawił nam namiary na siebie i pognaliśmy prostą drogą w kierunku Wałcza. Uprzednio jednak Krycha poszedł na trochę do TESCO. My z Ufem doszliśmy do wniosku, że jeśli pogoda się nie poprawi to są nikłe szanse, że dzisiaj dojedziemy nad wybrzeże, bo będzie pod wiatr, w deszczu i z limitem czasu :/
Najpierw ruszyliśmy w kierunku Szydłowa czyli drogą wojewódzką. Przejechaliśmy przez całą Piłę, ale centrum już nie zdążyliśmy odwiedzić. Jedyne zdjęcie z tego miasta przedstawiam poniżej...

Na ulicach Piły© pape93
Od początku pogoda nas nie rozpieszczała. Marcin ostrzegał, że na początku do Wałcza może się wydawać że mamy pod górkę, a jak pokazuje profil mapy - rzeczywiście tak było. Do tego dochodziły psujące się warunki atmosferyczne, ale za to na drodze było mało aut i spokojnie się jechało przez pierwszych kilkanaście kilometrów.

Szła do nas fala mgły i upierdliwej mżawki© pape93
Marcin kazał nam robić przerwy co 30-40 km góra po 20 minut, jeśli chcemy dzisiaj dojechać nad morze. W tym miejscu trasy nikt nie myślał jednak o morzu. Pierwsza przerwa była planowana na ten cały Wałcz, a tutaj deszcz spadł już po 13 kilometrach...Trzeba było coś na siebie włożyć :D

Doktor Krystian, czerwone Ufo i ulizany Paweł© pape93
Z tego minimalnego postoju zrobiło się 15 minut :/ Ważne jednak że nikomu nic nie przemakało na chwilę obecną. Za to teraz robiły się fajne krajobrazy...

Deszczowe wiatraki przed Wałczem© pape93
Doktor Krystian na obchodzie...

Prowizorka i fuszerka w jednym - ochrona przeciwdeszczowa© pape93
I tak w tym pierwszym dzisiaj deszczu dojechaliśmy sobie spokojnie do Wałcza. Z ronda zjechaliśmy pod prąd w kierunku centrum. Nawet ciekawe miasteczko.

Wałcz - Rynek© pape93
Na rynku zrobiliśmy sobie pauzę. Na licznikach w tym momencie mieliśmy 30 km i plany były, aby dzisiaj dojechać do Białogardu - to był plan maksimum na tę chwilę. Spytałem jednego gościa i powiedział mi, że będzie tam zaledwie 80 km, po czym poprawił się i powiedział że 100 km. o.O To zdanie utwierdziło nas tylko w tym że Białogard przy tej pogodzie to będzie absolutne maksimum na dzisiaj.

Pierwsza poważna przerwa przy fontannie© pape93
Widząc ten znak, zdawaliśmy sobie sprawę, że teraz trzeba się skupić tylko i wyłącznie na Czaplinku, a potem pomyśli się co dalej...

W tym momencie nikt nie myślał nawet o morzu jeszcze dzisiaj© pape93
Tak sobie jedziemy i jedziemy przez hektary lasów i za wsią Iłowiec pośród tej dziczy była jedna restauracja na tym odcinku. Nagle droga zrobiła się dwupasmowa choć nawet tego nie oznaczono. My postanowiliśmy że tutaj chwilkę odpoczniemy. Zapomniałem powiedzieć, że po drodze znowu dwóch debili nas wyprzedzających miałoby czołówkę, bo zbawiło ich te kilka sekund :/ Byliśmy mokrzy jak z pod prysznica niemal, ale to od potu. Każdy coś tam sobie podjadł. Turek częstował tradycyjnie sezamkami, a Krycha zajrzał do lokalu chcąc sprawdzić ceny. Dla przykładu Puszka PEPSI 330 ml kosztowała 3 zł ;D Wiem, że bywają miejsca w których jest drożej, ale tutaj to rzeczywiście zdzierstwo. Jednak największą gwiazdą tego miejsca, a potem i reszty wycieczki, była Hania. Jakaś 8 czy 9-cio letnia dziewczynka siedząca z rodzicami vis a vis nas :) Słyszeliśmy ją kilkanaście razy, a tylko jeden raz powiedziała coś normalnie zamiast "hyyyy!" - normalnie jak ja prawie w szkole wg Ufa (Kunio). :D Wszyscy jednak mieliśmy ją w pamięci aż do końca wycieczki i ochoczo przypominaliśmy ten okrzyk w luźnych chwilach na trasie ;)

A co byś zjadła Haniu? - hyyyyy!!!© pape93
No i po 20 minutach albo i więcej wyruszyliśmy w dalszą drogę, bo już powoli czuć było Czaplinek. Aha - zapomniałem dodać, że w Wałczu jest specyficznie, bo zaledwie 200 m od rynku jest jezioro - bardzo ciekawe rozwiązanie :) Ale teraz mówię o zdjęciu poniżej. Otóż zbieraliśmy się do wyjazdu, bo było wyjątkowo ciut rozpogodzone niebo, ale zanim się z Krychą wylałem za krzakiem to już nadeszły ciemne chmury i szybko za 100 m trzeba było przyodziać na nowo siatki z TESCO na buty i kurtkę na ciało. Robiliśmy tą wymianę garderoby na przeciwko Pana sprzedającego kurki. Stanął tam Pan jadący na oławskiej rejestracji. Zagadałem do niego i mówił że zna Syców, bo często jeździ do nas do Agroefektu :) Odradzał nam jednak dalszą drogę, gdyż każdy stamtąd ucieka w ramach deszczowej aury. Wcześniej przy restauracji jeden Pan też mówił nam to samo: " Jedziemy z żoną dalej, bo w Kołobrzegu leje deszcz i szukamy czegoś w środku Polski z lepszą pogodą :)". Natomiast zdjęcie poniżej opisuje dobitnie co nas czekało na trasie w niezbyt odległym czasie...

Przez niekończący się las do Czaplinka - pogoda mroczna© pape93
Już coraz bliżej. Wiatr natomiast cały czas smagał nas po twarzach...

Ostatnia setka, tylko setka i aż setka !© pape93
Jakoś tak nawet w miarę Tomek nas poprowadził i dojechaliśmy do Czaplinka, ale trochę się dłużyła droga na tym odcinku.

Zaraz w Czaplinku© pape93
W Czaplinku odpuściłem trochę koło chłopakom i pognali 100 metrów przede mną przez miasto. Ominęli rynek i poszli sruuu... do przodu. Chciałem ich wołać, ale to tak zawsze było, że wystarczy abym został trochę z tyłu i jest zamęt. Tomek z Krystianem są od trzymania tempa, a ja byłem nawigacją całej wyprawy i chcąc nie chcąc mi najlepiej wychodziło prowadzenie w obcym mieście, ale fakt był taki że okolica piękna i nie dane mi było nacieszyć oka, bo chłopaki czekali aż do nich dobiję...

Koniec przerwy obiadowej za Czaplinkiem© pape93
Stanęliśmy za to kawałek za Czaplinkiem przy jednym z jezior po tym jak dobiłem to chłopaków. Każdy był głodny, a zajazd aż się prosił o skosztowanie jakiejś miniuczty. Krystian dał mi bułki, a ja pozbyłem się pasztetu i serków trójkątnych robiąc wszystkim pyszne bułeczki ;) Nawet masło miałem. W czasie przerwy podleciała do nas psina. Jak się później okazało miała na imię Pipka. Jednak nie chciało to zwierzę od nas jeść konserwy toteż dostał przydomek "głupia pipa" ;D. Zaraz po tym trzeba było się zbierać szybko bo znad Czaplinka sunęła do nas olbrzymia szara chmura...

Powodem końca przerwy był zbliżający się szkwał© pape93
Jeszcze nie włożyliśmy nóg na pedały a zaczynało kropić. Jak już pokonaliśmy pierwsze kilkaset metrów to rozpadało się na dobre, ale co zrobić? Przecież nie staniemy i nie będziemy czekać aż przestanie padać, bo przed chwilą był postój. A więc rura na całego!

Zaskakująco leciutko i szybko do Połczyna© pape93
Jechało się wyjątkowo fajnie te 20 kilka km z Czaplinka do Połczyna. Teren przypominał na prawdę momentami skrajnie górski, a deszcz nas trochę oszczędził i po sowitych opadach dał trochę wytchnienia...Było dość wcześnie. Jechało się szybko, bo jednak coraz bliżej morza i teren jest korzystny dla nas (czyt. teraz tylko powinno być z górki na chłopski rozum). Chłopaki mnie pogonili i tylko zdążyłem zjeść sezamki na rynku połczyńskim. Koledzy byli tak zdeterminowani, że namówili mnie do swojego planu. Czułem, że chcą jeszcze dzisiaj za wszelką cenę dobić do morza. Byłem zmęczony i trochę sceptycznie nastawiony, ale zaufałem im...

DECYZJA: Dzisiaj dobijamy na wybrzeże mimo niepogody© pape93
Za Połczynem małe siusiu i zaraz skręt w prawo. Do Kołobrzegu zaledwie 62 km, a mieliśmy nawet trochę sporo czasu jeszcze. Z kilometra na kilometr coraz bardziej wierzyłem w powodzenie tej akcji...

Tyle co do Wrocławia aby...© pape93
Deszcz to był jednak król dzisiejszego odcinka. Raz lało, raz się uspokoiło, a potem znowu padał, ale średnio - i tak w kółko.

Coraz bardziej podnieceni morzem, coraz bardziej mokrzy© pape93
Byliśmy już w Białogardzie albowiem teren tak jak się spodziewałem był dla nas nad wyraz korzystny. Na ulicach Białogardu spotkaliśmy Pieszą Pielgrzymkę na Jasną Górę, która szła z Koszalina. Zawsze miałem do nich szacunek, bo oni musieli wychodzić co roku jakoś 27 lipca, a u nas w Sycowie wystarczy że się wyjdzie 9 sierpnia! :P

Niecierpliwy Ufo gotowy do dokończenia wycieczki© pape93
Posiedzieliśmy na przerwie tutaj. Rynek zadbany i bardzo przyzwoity, ale przydałoby się zlikwidować te bloki w centrum. Gołębi za to dużo jak zwykle. Wyjeżdżając, na zegarze była godzina 19:30, także do zakończenia dnia jeszcze dużo czasu, a ja przytupnąłem współtowarzyszom i zgodziłem się dzisiaj dojechać nad Bałtyk choćby przed samiuśką północą i z wywieszonym jęzorem ze zmęczenia. Ważne, aby zrobić trasę nad morze w 3 dni !

Białogard - tutaj się wychował podobno Kwach© pape93
My tutaj dopiero namówiliśmy Ufa, że nie ma sensu jechać do Koszalina, bo to nie nad samym morzem leżąca miejscowość, a poza tym suszenie ubrań i kimanie w McDonaldzie można zamienić na coś bardziej ambitnego. :)

19:30 a Bałtyk czeka...© pape93
Byliśmy za Białogardem. Tutaj już płasko, z zacinającym po twarzy "ostrym" deszczem i dość mocno podmuchującym wiatrem w twarz. Nawet Tomek miał dość i ja trochę poprowadziłem peleton. W Karlinie przejechaliśmy przez centrum i przy przejeździe kolejowym się zatrzymaliśmy. Krycha i ja się odlaliśmy, a Tomek wszamał rogala chyba. Zostały nam do pokonania ostatnie kilometry...

Ostatnia prosta, długa prosta...© pape93
Tutaj mógłbym napisać wszystko. Każdy już na swój sposób podniecony. Każdy wiedział, że morze jest na wyciągnięcie ręki, że marzenie się spełni i dojedziemy w te 3 dni! Tomek jechał najszybciej. Nie wiem skąd on ma tyle sił :) Uciekł mi i Krystianowi na 200 m, ale się ogarnęliśmy i dopadliśmy go bez skrupułów mając wyśmienitą prędkość jak na te okoliczności. Ciekawi byliśmy jak tam dzisiaj sobie Śląsk poradzi z Lokomotivem Sofia w pierwszym meczu. To jednak tylko przez chwilę. Cały czas w głowach było wyłącznie morze. Kilometry dłużyły się strasznie. Zamiast skupić się na pedałowaniu to my tylko odliczaliśmy ile jeszcze i ile jeszcze...Jak byliśmy na jakiejś większej górce to każdy tylko wypatrywał morza, ale nic z tego :/ Ufo jeździł zygzakiem czasami z radości, Krycha też z podwyższonym ciśnieniem mu towarzyszył czasami, a ja miałem świadomość, że te kilometry jako nieliczne, zapamiętam(y) na długo, długo...! Wreszcie jest. Z daleka widzimy pierwsze wiatraki. Jest dobrze. Potem jako pierwszy dostrzegłem latarnię morską, ale po chwili zanikła gdzieś w obłoku szarych, ciężkich, deszczowych i wszechogarniających chmur :/ Nic z tego. W tej euforii i niecierpliwości ostatnie kilometry jechaliśmy na maksa bez marudzenia tempem około 30 km/h :) Ale dojechaliśmy w końcu do znaku KOŁOBRZEG! I teraz jeszcze prosto przed siebie jakieś 3 km i już mieliśmy wielką wodę! TAK! TAK! UDAŁO SIĘ - czułem się spełniony w 200 %. Dziękuję chłopakom, że mnie przekonali w pewnym momencie, że warto zaryzykować i dobić za wszelką cenę do morza już dnia dzisiejszego. Nawet 16 stopni w powietrzu i cały czas padający deszcz nie mógł odebrać nam uśmiechów na twarzach :) To było coś pięknego.
FILMIK Z OSTATNICH METRÓW

BAŁTYK JEST NASZ! Stawiliśmy czoła wyzwaniu© pape93
Nacieszyliśmy się morzem pochłoniętym sztormem i trzeba było szukać noclegu. O namiocie nie ma mowy, więc szybko do najbliższej plebanii. Kapelan jednak odmówił z powodu rzekomych gości, ale polecił nam Ośrodek Caritasu na ulicy Kasprowicza. Tam były jakieś kolonie dziwnych bachorów. Z wielkim marudzeniem, ale jeden chłop nas tam wpuścił i rowery zostawiliśmy w garażu, a sami poszliśmy spać w świetlicy na podłodze.

Zrobiliśmy spory syf w świetlicy CARITASU© pape93
Znowu mieliśmy farta z noclegiem, bo tak na ostatnią chwilę i jeszcze zmarznięci jak psy... Każdy się wykąpał i zaczęło się wielkie suszenie aż do 1:05 w nocy. Wszystko mieliśmy mokre aż do gaci włącznie :P Telewizor też nam nie przyniósł dobrych wieści. Pogoda wcale nie miała być rewelacyjna na najbliższe dni :/

Zaawansowana technika suszenia obuwia wg Tomka ;D© pape93
Teraz jednak poszliśmy spać, skonani po tym wysiłku fizyczno-wytrzymałościowo-psychicznym. Tego dnia nie zapomnimy do końca życia i chyba więcej komentować nie trzeba.
_____________________________________
_____________________________________
| NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Kategoria 2011 Bałtyk
Dane wycieczki:
Km: | 174.52 | Km teren: | 0.20 | Czas: | 08:03 | km/h: | 21.68 | ||
Pr. maks.: | 42.89 | Temperatura: | 18.0 | Podjazdy: | 370m | Rower: | Giant |
Morze Bałtyckie #2 (Skromnie, deszczowo, z fartownym noclegiem)
Środa, 27 lipca 2011
Dzień drugi. Wstajemy dość późno. Mieliśmy wyjechać o 10 rano. Tymczasem o 9 wchodzi kuzyn Krychy do pokoju w którym spaliśmy i okrzykiem: "Śniadanie" budzi wszystkich :) Opieszale, ale każdy się jakoś wytarabanił w wyrka. Zjedliśmy swoje, jeszcze do łazienki każdy poszedł i zanim przygotowaliśmy rowery do jazdy to zrobiła się 11 :/ Pogoda się trochę popsuła. Znowu mieliśmy pod wiatr, a chmury na niebie dominowały bezapelacyjnie. Pożegnaliśmy się z Ujazdem, dziękując za gościnę i ruszyliśmy w kierunku Piły. To był dzisiejszy plan minimum. Drugiego dnia przypadło Krychowi wożenie namiotu, ja za to wziąłem jego, niewiele lżejszy śpiwór.

I tak wkroczyliśmy na asfalt dnia drugiego...

Pierwsze kilometry pokazały, że dzisiaj może być ciężko. Od początku bowiem towarzyszył nam ten nieszczęsny wiatr. Dojechaliśmy do Kiszkowa i trzeba było odbić w prawo. Wcześniej jednak Tomek poczęstował gumami, a po prawej stronie ukazała nam się ta przecudnie urocza istota :)

Już na samym początku trochę odstawałem od nich, bo musiałem dokręcić nogi. Początki zawsze miałem słabe.

Jechaliśmy kanałami, aby dobić do drogi wojewódzkiej. Za Kiszkowem spotkaliśmy jadących w odwrotnym kierunku grupę kolarzy. Zawołali nas w celu pożyczenia pompki. Krycha użyczył i sobie pompnęli.

I po chwili zajechaliśmy do Wągrowca. Bardzo zadbane miasto. Od razu kierowaliśmy się na Rynek, aby nie tracić czasu.

Przycupnęliśmy na fontannie i zrobiło się śmiesznie. Chłopaki postanowili zamoczyć głowy w zimnej, chlorowanej wodzie.

Kto chciał to poszedł do sklepu spożywczego uzupełnić zapasy i powoli się zbieraliśmy dalej. Spytałem na końcu jednego Pana jak jechać teraz w kierunku Chodzieży. Polecił mi trasę na Budzyń, bo droga ładna, a aut stosunkowo mało, więc ruszyliśmy tyłki z marmurowego korytka fontanny...Niestety na stadion Nielby Wągrowiec nie daliśmy radę dojechać, bo nie to było naszym priorytetem.

Wyjechaliśmy z miasta do jakiegoś lasu. Droga rzeczywiście była przyzwoita, ale na początku jeszcze trochę auta przeszkadzały. Za to już 5 km za miastem była cisza. Bardzo mało samochodów. Fajne okolice, cisza, spokój i tylko my na trasie. Zrobiliśmy sobie mały postój przed Budzyniem na jednym z przystanków PKS. Każdy się wylał i dalej w drogę.

W Budzyniu nie stawaliśmy tylko dobiliśmy do głównej drogi. Tutaj wszystko inne. Po pierwsze droga strasznie ruchliwa, bo to krajowa "11" w końcu. Zaczęło mocno kropić ku naszemu zdziwieniu, a na dodatek zaczęły się niemałe pagórki. Z profilu mapy wnioskowałem, że dopiero za Piłą będzie kilka większych górek, a tu proszę - już za Budzyniem. Ale nic, jechaliśmy sobie tak poboczem cały czas. Tempo było nawet niezłe - Tomek jak zwykle szalał z przodu. Byliśmy już na przedmieściach Chodzieży, aż tutaj taki piękny widok. Zjeżdżaliśmy z wysokości około 100 m.n.p.m. do 50 m.n.p.m. w Chodzieży. Na wprost nas zjeżdżając z górki ukazało się największe jezioro należące do miasta. Widok ów przypominał mi, a wręcz był kopią widoku Jeziora Żywieckiego jadąc w kierunku Suchej Beskidzkiej :) Podjechaliśmy bliżej coby zobaczyć na miejscu dokładniej zbiornik wodny.

Zajechaliśmy do centrum, bo zaczęło znowu mocniej kropić. Schowaliśmy się pod daszkiem pewnego sklepu spożywczego. Tam zjedliśmy bułki, banany i jogurty. Podczas deszczu z nudów poszedłem zrobić zdjęcie tego kościoła. Ufo natomiast szukał kibelka...

Cóż tu rzec. Siedzieliśmy i siedzieliśmy. Padało tak średnio. Deszcz był "chudy", więc później żałowaliśmy, bo nie był on taki straszny. Można było jechać. W międzyczasie podszedł do nas Pan z Gazety "Chodzieżanin" i zrobił z nami wywiad :D Byliśmy podjarani, że kogoś w ogóle interesuje nasza wycieczka. Ten Pan zrobił nam zdjęcie, zapisał dane i cel wycieczki. Powiedział, że zrobi z nami wywiad, bo rzadko kto jedzie z takim ekwipunkiem i jeszcze do tego zatrzymuje się w Chodzieży ;) Jednak czy artykuł o nas ukazał się w Chodzieżaninie, nie dowiemy się nigdy, bo nie pytałem o to, nie widziałem kolejnego wydania, ale zawsze będzie jakieś wspomnienie...

Myślimy sobie: będzie tak padać i padać, trzeba było jechać od razu, bo opady i tak nie ustąpią :P Straciliśmy 2 godziny tylko. Tomek jeszcze postraszył przechodniów swoim dywanem i już byliśmy na drodze ostatecznej do Piły. Krótka przerwa na siku na ORLENie i w coraz mocniejszym deszczu na Drodze Krajowej numer "11".

Pobocze było dość szerokie więc fajnie się jechało, choć górki były coraz większe. Może jakoś szalenie mocno nie padało, ale jezdnia była bardzo śliska i trzeba było jechać uważnie. Za Chodzieżą minęliśmy zjazd na Oleśnicę ;) Tomek rwał do przodu jak szalony i zostawiał nas z tyłu, ale to dobrze. Zawsze jakoś ściga się tego kto ma najwięcej sił i przez to jest krótszy czas jazdy...

Jechaliśmy w tym deszczu i Krycha nas przystopował. Założyli chłopcy folie na buty, a Krystian dodatkowo owinął swój śpiwór w torbę, bo by mu zmókł. 5 minut i dalej na Piłę. Górki były bardzo fajne w przeciwieństwie do pogody. Cały czas mokro, ale dojechaliśmy do miejscowości Ujście, gdzie do Noteci dobija rzeka Gwda. Ogólnie to bardzo ciekawe miasteczko jednak nie mieliśmy ochoty zbytnio tu tracić czasu.

Poczekaliśmy na Krychę, który w Ujściu gdzieś wjechał w boczną uliczkę i musiał się wracać. Pozostawało zaledwie 10 km do Piły. Padało chyba coraz mocniej. Teraz ja kawałek poprowadziłem towarzystwo z przodu. Hare Kryszna wyciągnął czekoladkę i dał po kosteczce dla smaku.

No i jest. Zjechaliśmy z drogi krajowej na jedną z ulic Piły. Wielki posąg nas powitał, ale zanim dojechaliśmy do centrum miasta to było kilka kilometrów. Minęliśmy PKP, które zrobiło na mnie bardzo duże wrażenie. Ogromny plac na którym stoi dworzec, a po obydwu stronach masa szyn...Piękny widok :) Sunęliśmy tak przed siebie miastem w poszukiwaniu rynku. Mierzyliśmy się jeszcze z zamiarem popedałowania kilku kilometrów za Piłę, ale doszliśmy do wniosku, że lepiej szukać jakiejś parafii. Zajechaliśmy póki co pod McDonald wcześniej mijając duży hotel.

Podjeżdżamy pod restauracje, a jeden facet zaczepił Tomka będąc w aucie i spytał skąd jedziemy i czy mamy nocleg, bo on też jeździ dużo na takie wycieczki i może nam zapewnić nocleg :D Powiedział tylko, że na chwilę jedzie ogarnąć pomieszczenie i za 20 minut będzie. Chłopaki poszli coś suszyć, a on lada moment zajechał. Koleś około 35 lat. Nauczyciel WF-u w Szkole Podstawowej nr 5 w Pile. On jechał 35 km/h, a my się mieliśmy go trzymać. I tutaj nieprzyjemna sytuacja.
Tak się spieszył, że wjechał na drogę z zakazem wjazdu, bo była ona jednokierunkowa i pech chciał że za nami policja jechała akurat :/ Koleś chciał nam pomóc, a przez nas dostał jeszcze 150 zł mandatu :( Ale zaraz zawiózł nas dalej. Trochę na mnie poczekali i już wylądowaliśmy na ulicy Jałowcowej koło TESCO. Byliśmy cali mokrzy, a tam była taka fajna kanciapa w piwnicy. Kolega Marcin buduje sobie dom i jest już na wykończeniu. Mieliśmy całą chatę dla siebie, ale tylko teoretycznie...

Każdy się rozpakował, poznaliśmy jego rodziców jeszcze, i poszedłem z Ufem do TESCO 200 m dalej. Wszyscy się na nas patrzyli ze zgorszeniem takim. Idzie dwóch facetów przez hol hipermarketu w obcisłych spodenkach :D Na pewno 70 % pomyślało że jesteśmy pedałami, ale nie przejęło mnie to. Zawsze komuś takiemu mówię, że jak się śmieje to niech sobie pojeździ na rowerze tyle co my bez pampersa na dupie to zobaczy jak się będzie czuł :P Wole dziwnie wyglądać, niż źle się czuć :)

Kupiłem z Tomkiem dużo rzeczy, bo zapasy podstawowe po 2 dniach już się skończyły. Przyszliśmy i zjedliśmy. Krycha natomiast namówił Turka, aby pojechać do McDonaldu jeszcze raz, bo Marcin zostawił nam klucze :) Wzięli moje buty i suszyli ubrania tam chyba z 1,5 godziny :D Ja się w międzyczasie wykąpałem, zjadłem ponownie i przebrałem do snu. Oni przyjechali i tak o 23 powoli każdy poszedł spać. Ja wybrałem miejsce na podłodze i nawet nie żałuję...
Kolejny dzień się kończy. Mieliśmy dzisiaj jechać za Piłę, ale po pierwsze bardzo późno wyjechaliśmy od ciotki Krystiana, a po drugie warunki znacznie się pogorszyły względem dnia poprzedniego i lipa. Zaledwie stówka nam strzeliła dzisiaj. Cieszyliśmy się jednak, że tak fajnie nam los sprzyjał i nic nie wydaliśmy na nocleg :)
_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________

Opóźniony wyjazd od rodziny Krystiana© pape93
I tak wkroczyliśmy na asfalt dnia drugiego...

Godzina 12:05 - pierwsze kilometry dnia drugiego© pape93
Pierwsze kilometry pokazały, że dzisiaj może być ciężko. Od początku bowiem towarzyszył nam ten nieszczęsny wiatr. Dojechaliśmy do Kiszkowa i trzeba było odbić w prawo. Wcześniej jednak Tomek poczęstował gumami, a po prawej stronie ukazała nam się ta przecudnie urocza istota :)

Cudowny, zadziorny psiak we wsi Kiszkowo© pape93
Już na samym początku trochę odstawałem od nich, bo musiałem dokręcić nogi. Początki zawsze miałem słabe.

Dogoniłem już współtowarzyszy...© pape93
Jechaliśmy kanałami, aby dobić do drogi wojewódzkiej. Za Kiszkowem spotkaliśmy jadących w odwrotnym kierunku grupę kolarzy. Zawołali nas w celu pożyczenia pompki. Krycha użyczył i sobie pompnęli.

Jeszcze rzut kamieniem© pape93
I po chwili zajechaliśmy do Wągrowca. Bardzo zadbane miasto. Od razu kierowaliśmy się na Rynek, aby nie tracić czasu.

Bardzo ładny rynek z fontanną i chłopakami© pape93
Przycupnęliśmy na fontannie i zrobiło się śmiesznie. Chłopaki postanowili zamoczyć głowy w zimnej, chlorowanej wodzie.

Tomkowi zachciało się nagle nurkować ;)© pape93
Kto chciał to poszedł do sklepu spożywczego uzupełnić zapasy i powoli się zbieraliśmy dalej. Spytałem na końcu jednego Pana jak jechać teraz w kierunku Chodzieży. Polecił mi trasę na Budzyń, bo droga ładna, a aut stosunkowo mało, więc ruszyliśmy tyłki z marmurowego korytka fontanny...Niestety na stadion Nielby Wągrowiec nie daliśmy radę dojechać, bo nie to było naszym priorytetem.

W kierunku Budzynia - tutaj razem z Ufem© pape93
Wyjechaliśmy z miasta do jakiegoś lasu. Droga rzeczywiście była przyzwoita, ale na początku jeszcze trochę auta przeszkadzały. Za to już 5 km za miastem była cisza. Bardzo mało samochodów. Fajne okolice, cisza, spokój i tylko my na trasie. Zrobiliśmy sobie mały postój przed Budzyniem na jednym z przystanków PKS. Każdy się wylał i dalej w drogę.

Specyficzny, podłużny rynek w Budzyniu© pape93
W Budzyniu nie stawaliśmy tylko dobiliśmy do głównej drogi. Tutaj wszystko inne. Po pierwsze droga strasznie ruchliwa, bo to krajowa "11" w końcu. Zaczęło mocno kropić ku naszemu zdziwieniu, a na dodatek zaczęły się niemałe pagórki. Z profilu mapy wnioskowałem, że dopiero za Piłą będzie kilka większych górek, a tu proszę - już za Budzyniem. Ale nic, jechaliśmy sobie tak poboczem cały czas. Tempo było nawet niezłe - Tomek jak zwykle szalał z przodu. Byliśmy już na przedmieściach Chodzieży, aż tutaj taki piękny widok. Zjeżdżaliśmy z wysokości około 100 m.n.p.m. do 50 m.n.p.m. w Chodzieży. Na wprost nas zjeżdżając z górki ukazało się największe jezioro należące do miasta. Widok ów przypominał mi, a wręcz był kopią widoku Jeziora Żywieckiego jadąc w kierunku Suchej Beskidzkiej :) Podjechaliśmy bliżej coby zobaczyć na miejscu dokładniej zbiornik wodny.

Nad jeziorem w Chodzieży© pape93
Zajechaliśmy do centrum, bo zaczęło znowu mocniej kropić. Schowaliśmy się pod daszkiem pewnego sklepu spożywczego. Tam zjedliśmy bułki, banany i jogurty. Podczas deszczu z nudów poszedłem zrobić zdjęcie tego kościoła. Ufo natomiast szukał kibelka...

Ścisłe, ale niezbyt zadbane centrum owego miasta© pape93
Cóż tu rzec. Siedzieliśmy i siedzieliśmy. Padało tak średnio. Deszcz był "chudy", więc później żałowaliśmy, bo nie był on taki straszny. Można było jechać. W międzyczasie podszedł do nas Pan z Gazety "Chodzieżanin" i zrobił z nami wywiad :D Byliśmy podjarani, że kogoś w ogóle interesuje nasza wycieczka. Ten Pan zrobił nam zdjęcie, zapisał dane i cel wycieczki. Powiedział, że zrobi z nami wywiad, bo rzadko kto jedzie z takim ekwipunkiem i jeszcze do tego zatrzymuje się w Chodzieży ;) Jednak czy artykuł o nas ukazał się w Chodzieżaninie, nie dowiemy się nigdy, bo nie pytałem o to, nie widziałem kolejnego wydania, ale zawsze będzie jakieś wspomnienie...

2 godzinne przeczekiwanie deszczu pod sklepem na Rynku© pape93
Myślimy sobie: będzie tak padać i padać, trzeba było jechać od razu, bo opady i tak nie ustąpią :P Straciliśmy 2 godziny tylko. Tomek jeszcze postraszył przechodniów swoim dywanem i już byliśmy na drodze ostatecznej do Piły. Krótka przerwa na siku na ORLENie i w coraz mocniejszym deszczu na Drodze Krajowej numer "11".

Pogoda coraz gorsza...© pape93
Pobocze było dość szerokie więc fajnie się jechało, choć górki były coraz większe. Może jakoś szalenie mocno nie padało, ale jezdnia była bardzo śliska i trzeba było jechać uważnie. Za Chodzieżą minęliśmy zjazd na Oleśnicę ;) Tomek rwał do przodu jak szalony i zostawiał nas z tyłu, ale to dobrze. Zawsze jakoś ściga się tego kto ma najwięcej sił i przez to jest krótszy czas jazdy...

Mimo mocnego deszczu jedziemy do Piły© pape93
Jechaliśmy w tym deszczu i Krycha nas przystopował. Założyli chłopcy folie na buty, a Krystian dodatkowo owinął swój śpiwór w torbę, bo by mu zmókł. 5 minut i dalej na Piłę. Górki były bardzo fajne w przeciwieństwie do pogody. Cały czas mokro, ale dojechaliśmy do miejscowości Ujście, gdzie do Noteci dobija rzeka Gwda. Ogólnie to bardzo ciekawe miasteczko jednak nie mieliśmy ochoty zbytnio tu tracić czasu.

Górzysty dojazd do Ujścia© pape93
Poczekaliśmy na Krychę, który w Ujściu gdzieś wjechał w boczną uliczkę i musiał się wracać. Pozostawało zaledwie 10 km do Piły. Padało chyba coraz mocniej. Teraz ja kawałek poprowadziłem towarzystwo z przodu. Hare Kryszna wyciągnął czekoladkę i dał po kosteczce dla smaku.

Oscylowało w granicach ulewy, ale my niezłomnie w trasie© pape93
No i jest. Zjechaliśmy z drogi krajowej na jedną z ulic Piły. Wielki posąg nas powitał, ale zanim dojechaliśmy do centrum miasta to było kilka kilometrów. Minęliśmy PKP, które zrobiło na mnie bardzo duże wrażenie. Ogromny plac na którym stoi dworzec, a po obydwu stronach masa szyn...Piękny widok :) Sunęliśmy tak przed siebie miastem w poszukiwaniu rynku. Mierzyliśmy się jeszcze z zamiarem popedałowania kilku kilometrów za Piłę, ale doszliśmy do wniosku, że lepiej szukać jakiejś parafii. Zajechaliśmy póki co pod McDonald wcześniej mijając duży hotel.

Już pod wielkim McDonaldem w Pile© pape93
Podjeżdżamy pod restauracje, a jeden facet zaczepił Tomka będąc w aucie i spytał skąd jedziemy i czy mamy nocleg, bo on też jeździ dużo na takie wycieczki i może nam zapewnić nocleg :D Powiedział tylko, że na chwilę jedzie ogarnąć pomieszczenie i za 20 minut będzie. Chłopaki poszli coś suszyć, a on lada moment zajechał. Koleś około 35 lat. Nauczyciel WF-u w Szkole Podstawowej nr 5 w Pile. On jechał 35 km/h, a my się mieliśmy go trzymać. I tutaj nieprzyjemna sytuacja.
Tak się spieszył, że wjechał na drogę z zakazem wjazdu, bo była ona jednokierunkowa i pech chciał że za nami policja jechała akurat :/ Koleś chciał nam pomóc, a przez nas dostał jeszcze 150 zł mandatu :( Ale zaraz zawiózł nas dalej. Trochę na mnie poczekali i już wylądowaliśmy na ulicy Jałowcowej koło TESCO. Byliśmy cali mokrzy, a tam była taka fajna kanciapa w piwnicy. Kolega Marcin buduje sobie dom i jest już na wykończeniu. Mieliśmy całą chatę dla siebie, ale tylko teoretycznie...

Nasza darmowa kwaterka...© pape93
Każdy się rozpakował, poznaliśmy jego rodziców jeszcze, i poszedłem z Ufem do TESCO 200 m dalej. Wszyscy się na nas patrzyli ze zgorszeniem takim. Idzie dwóch facetów przez hol hipermarketu w obcisłych spodenkach :D Na pewno 70 % pomyślało że jesteśmy pedałami, ale nie przejęło mnie to. Zawsze komuś takiemu mówię, że jak się śmieje to niech sobie pojeździ na rowerze tyle co my bez pampersa na dupie to zobaczy jak się będzie czuł :P Wole dziwnie wyglądać, niż źle się czuć :)

...z jadłodajnią ;)© pape93
Kupiłem z Tomkiem dużo rzeczy, bo zapasy podstawowe po 2 dniach już się skończyły. Przyszliśmy i zjedliśmy. Krycha natomiast namówił Turka, aby pojechać do McDonaldu jeszcze raz, bo Marcin zostawił nam klucze :) Wzięli moje buty i suszyli ubrania tam chyba z 1,5 godziny :D Ja się w międzyczasie wykąpałem, zjadłem ponownie i przebrałem do snu. Oni przyjechali i tak o 23 powoli każdy poszedł spać. Ja wybrałem miejsce na podłodze i nawet nie żałuję...
Kolejny dzień się kończy. Mieliśmy dzisiaj jechać za Piłę, ale po pierwsze bardzo późno wyjechaliśmy od ciotki Krystiana, a po drugie warunki znacznie się pogorszyły względem dnia poprzedniego i lipa. Zaledwie stówka nam strzeliła dzisiaj. Cieszyliśmy się jednak, że tak fajnie nam los sprzyjał i nic nie wydaliśmy na nocleg :)
_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Kategoria 2011 Bałtyk
Dane wycieczki:
Km: | 102.31 | Km teren: | 0.40 | Czas: | 04:35 | km/h: | 22.32 | ||
Pr. maks.: | 45.75 | Temperatura: | 21.0 | Podjazdy: | 130m | Rower: | Giant |
Morze Bałtyckie #1 (Po rekordowy dystans)
Wtorek, 26 lipca 2011
Zacznę od tego, że ten dzień miał być przełomowy. Tak, właśnie 26 lipiec miał być tym dniem, na który czekałem całą wiosnę z wyczekiwaniem, podczas którego miały się zmienić dotychczasowe horyzonty. Po prostu miałem być daleko stąd, ale w międzyczasie zmieniły się priorytety i coś innego wyparło to drugie. Co się jednak odwlecze to nie uciecze...
Los tak pokierował moimi wakacjami, że doszło do wyboru wycieczki nad morze, olbrzymiego jak na dzisiejsze czasy dla mnie wyzwania...To miała być wycieczka życia, coś co będzie się wspominało latami, a być może nawet do ostatnich dni...
A więc eskapadę czas zacząć!

Umówiliśmy się z Krystianem dzień po tym jak "umierałem" po locikowych urodzinach, że podjedzie po mnie o 6 rano. Wstałem więc 30 minut wcześniej. Szybkie jedzonko, mycie zębów, ubranie się i co? i pakowanie rzecz jasna! Tak wyszło, że nabrałem trochę poślizgu, ale jak się okazało Krystian też go nie pominął. Wyjechaliśmy więc z 20 minutowym opóźnieniem w kierunku Międzyborza, gdzie miał na nas czekać Tomek "UFO" "Turek" ;) Tempo było niezbyt opieszałe, bo trzeba było nadrobić stracone minuty. Ostatni kilometr czy 2 Krystian jechał już 300 metrów przede mną, bo ja musiałem się "dokręcić" jak należy.
Nastąpiło więc spotkanie z Tomkiem na krzyżówce. 2 minuty rozmowy i w drogę. Ufo założył spodenki kolarskie długie i buty bardziej biegowe czym trochę śmiesznie wyglądał, ale najważniejsza jest wygoda :) Zaraz za Międzyborzem skręciliśmy na Kocinę, a dojeżdżając do skrzyżowania za jakiś czas, mieliśmy liczne wątpliwości gdzie jechać, bo byliśmy pozbawieni mapy. Udaliśmy się w kierunku Sośni a następnie już pogodziliśmy się z faktem, że najszybciej teraz będzie jak pojedziemy przez Odolanów. Rozmowa zaczęła się kleić...


W Odolanowie dosłownie 1 minuta przerwy i w lewo na Sulmierzyce. Droga w porządku, krajobrazy trochę nudne. Ale ten zapach kawy unoszący się obok palarni na obrzeżach miasta był mile pobudzający :)

Przejeżdżając przez Sulmierzyce, nie dało się ominąć brukowanej części drogi. Była to fajna, drobno ułożona kostka, zapewne jeszcze niemieckiej roboty...Teraz na Krotoszyn.

Po drodze dużo lasów i szybkie tempo od początku nadawane przez Turka. Na 2 kilometry przed centrum Krotoszyna zrobiliśmy sobie przerwę na załatwienie potrzeb. Za to na rynku pierwsze zapasy poszły w ruch...

Dałem Tomkowi czekoladę, a sam wcinałem bułki. Siedzieliśmy na fajnej ławce koło fryzjera. Pogoda była tak na włosku. Szaro i ponuro, myśleliśmy że później będzie lepiej. Co jak co, ale młodych dziewczyn to w Krotoszynie musi być bardzo dużo skoro co 3. osoba przechodząca obok nas była płcią piękną w granicach 15-24 lat ;)

Wyjeżdżając z Krotoszyna po lewej stronie zauważyliśmy bloki w których chyba mieszka Krzysiu (kris91), bo po jego filmach dało się tak wydedukować.

Za Krotoszynem zaczął się robić trochę większy ruch samochodów. My jednak tym nie przejęci, pedałowaliśmy prosto do Koźmina. Na rynku krótka przerwa. Ufo z Krychą kupili sobie po FRUGO, które już jak wiadomo wróciło na półki oraz banany. Wspomnieliśmy sobie również naszą byłą Panią od geografii jeszcze za czasów gimnazjum, która pochodzi właśnie z tej miejscowości.

Po 15 minutach zebraliśmy się w kierunku Jarocina.

No i zajechaliśmy do tego rockowego miasta. Koledzy kupili po drodze w jakimś sklepie pompkę do roweru, bo tak się umawialiśmy, że w końcu nikt nie wziął z domu. Stargowali z 35 zł do 20 zł więc da się przeżyć. Podjechaliśmy obowiązkowo na rynek i znaleźliśmy ławeczkę w cieniu. Była godzina 12 w południe, a my już po 100 km drogi...

Każdy coś tam zjadł, popił i tak zleciało 30 minut. Zapomniałem dodać, że Ufo straszył przechodniów swoim dywanem ;D , a tak na serio to się musiał przebrać dla wygody własnej. Teraz kierowaliśmy się nie na Środę Wielkopolską lecz na Żerków. Jeden przechodzień spytany przez nas (też dawny kolarz ;P) powiedział co mamy robić i usiedliśmy na siodełkach...

Skręciliśmy na Annopol, a tutaj droga równa jak masełko. Niestety cały czas mieliśmy wiatr w twarz! :/

Jedziemy sobie spokojnie 30 km/h, a tu Krycha prosi o przerwę na siku. No to w lasku obok drogi załatwili chłopaki co trzeba i dalej w drogę. W oddali widać było imponującą wieżę nadawczą, która robi wrażenie...

Dojechaliśmy do tego całego Żerkowa i co? Gdzieś z boku miasta leży fantastyczny basen odkryty! Rozmiarami sięgający trzech sycowskich, a wyglądem prawie ten na Wejherowskiej we Wrocławiu :) Jakbyśmy mieli więcej czasu to kąpiel byłaby obowiązkowa, bo pogoda jeszcze o dziwo była znośnie ładna. Minęliśmy basen i vis a vis stacji benzynowej Ufo zrobił małe zamieszanie. Chciał spytać dziewczynę z naprzeciwka jadącą na rowerze o drogę, a w końcu 3 osoby chyba chciały pomóc :) Cały Tomek. Za Żerkowem zobaczyliśmy znak ostrego zjazdu w dół. Mały zakręt, a tutaj taka niepozorna, ale bardzo stroma górka na terenie nizinnym. Wykręciłem tam dziś swojego maksa. Zapomniałem dodać, że za Jarocinem teren już zaczął się bardzo pofałdowany co nas trochę zdziwiło, ale jednocześnie urozmaiciło wycieczkę...

Potem mijaliśmy wioskę za wioską. Każda specyficzna dla Wielkopolski. Kapitalne były stare domy przy drodze w całej jednej wsi. Nie zdążyłem jednak zrobić dobrego ujęcia. Na każdym z budynków był rok powstania - same 1918 albo jakieś 1937 :) Na prawdę fajnie się to oglądało. W następnych wioskach chłopaki mieli problem. Popsuł się licznik jednemu i drugiemu. Obaj mieli z firmy Kellys. Nie wiem, może Słonko za mocno przygrzało, ale magnes gubił sygnał i mieli mniejszy dystans.

A moja Sigma działała bez zarzutu :) Dobrze że chociaż jeden licznik mieliśmy sprawny przez całą wycieczkę, no bo jak to bez prędkościomierza > ?
Dojechaliśmy teraz kanałami do drogi głównej. Z daleka już było widać piękną panoramę Pyzdr.

Zajechaliśmy na rynek w Pyzdrach. Podobno nigdy tam nie byłem, ale miałem wrażenie jakby to miejsce było mi świetnie znane.

Usiedliśmy, wywietrzyliśmy trochę nogi, bo cały dzień się gotowały w butach i zjedliśmy kolejne zapasy. Siedzimy sobie, a tutaj do nas podszedł Pan, który wypytał się gdzie jedziemy, na ile i po co. Podobno sam też jeździł w przeszłości. W życiu przejechał 80 000 km. Powiedzmy że miał nawet rację. Opowiadał o jakimś Lwowie i innych takich. Posiedzieliśmy znowu te 30 minut i rundka honorowa wokół rynku musiała być.

Na zamek nie dotarliśmy, ale chociaż udało się uchwycić kościół.

Tuż za Pyzdrami napotkaliśmy rolników :/ :)

Do Wrześni zajechaliśmy, a po drodze towarzyszyły nam bandy debilnych kierowców. 2 razy kierujący samochodami mieliby czołówkę z ciężarówkami jadącymi z naprzeciwka. Jakby taki jeden z drugim nie mógł poczekać kilka sekund i wyprzedzić nas przy pustym drugim pasie :/ Eh, szkoda gadać - chyba niektórym na prawdę spieszy się na tamten świat...

Września zaskoczyła mnie fajnym, czyściutkim rynkiem. Ciekawa zabudowa znajduje się w centrum. Na rynku spotkaliśmy chyba grupę 8 kolarzy, którzy mieli kolarzówki i siedzieli na przeciwko nas. Zjadłem sobie bułkę, a Turek z Krychą nie byli dłużni. Wkurzające było tylko jedno! Co 3 minuty z głośników znajdujących się na jednym z dachów kamienic wydobywał się wściekły dźwięk jakiś wron albo innych jastrzębi. Miało to na celu odstraszenie gołębi, które szpecą dachy, załatwiając tam swoje potrzeby. Wszystko fajnie tyle że gołębie już są przyzwyczajone i nie uciekają, a mieszkańcy chyba szajby dostają jak mają tego słuchać 100 razy dziennie. Ja bym nie wyrobił...

Wyjeżdżając z miasta udało mi się zrobić takie wymowne zdjęcie :)

Przy wyjeździe z Wrześni był skręt w prawo na Jezioro w miejscowości Skorzęcin. Już czułem więc, że jesteśmy daleko od domu. Na wylocie miasta zastał nas zamknięty szlaban, bo jechał pociąg. Chłopacy więc skoczyli się wysikać, a ja doglądałem ile to jeszcze do Gniezna na mapie...

Okazało się że do Gniezna zaledwie 23 km nam pozostały. Nic takiego, a jednak. Dzisiaj to mi przypadło wożenie namiotu, który ważył jakieś 3-4 kg. Zważając na to, że miałem jeszcze sakwy przednie z ciężkimi konserwami i sakwę na kierownicę to na 160-170 km zaczęło mi brakować sił na dotrzymanie koła chłopakom. Do Gniezna jechali kilkaset metrów przede mną. Starałem się gonić, ale nawet nie dało się skupić, bo po drodze tyle dziur na poboczach, że głowa mała, a w dodatku te poje...e TIRy ! <wrrr..> Nie dość że spychają człowieka na piasek to jeszcze robią to w taki gwałtowny sposób, że masakra. To ma być droga krajowa? A idź Pan w piździec z takimi standardami!

Wjeżdżając do Gniezna zahaczyliśmy o stadion żużlowy, dość ładny. Krystian tutaj już zaczął prowadzić grupę, bo trochę zna to miasto. Zajechaliśmy na rynek. Była godzina 18, a na licznikach 180 km. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie na tle katedry, przejechaliśmy przez główną ulicę, jeszcze chwila przerwy na uzupełnienie zapasów w sklepie spożywczym i powoli w kierunku wsi Ujazd.

Do drzwi św.Wojciecha nie dotarliśmy, ale pojechaliśmy wokół katedry. Trzeba przyznać, że pogoda była przyjemna.

No i dojechaliśmy do dużego skrzyżowania. Krystian spytał o drogę. Zjechaliśmy na drogę wojewódzką do Kłecka. Za 2 km trzeba było skręcić w lewo na Piekary, ale chłopaki na mnie nie poczekali i było masę niedomówień na tym odcinku. Ja wiedziałem, a może bardziej domyślałem się jak jechać, bo miałem mapę jako jedyny, a chłopacy pełni sił trzymali tempo i mnie "odsadzili". Myślałem, że Krycha wie co robi i jednak wybrał jakiś skrót do ciotki, bo na zdrowy rozum ta droga mi nie pasowała. Z problemami i spięciami, po polnych drogach, wracaniu się i w efekcie rozdzieleniu całkowitym na ostatnich 8 km dotarliśmy do Ujazdu :P
Tam już cała rodzina Krystiana czekała na nas z otwartymi rękami. Rowery zostawiliśmy w sklepie, a sami poszliśmy na smaczny po całym dniu obiad. Miałem wietrzyć namiot od Seby, ale jakoś się mi nie chciało :)

Każdy poszedł się ogarnąć po obiedzie w łazience i zaczynaliśmy się powoli kłaść spać. Jeszcze w międzyczasie obejrzeliśmy końcówkę meczu Wisły Kraków z Liteksem Łowecz. Biała Gwiazda wygrała 2:1 na wyjeździe i mocno przybliżyła się do kolejnej rundy. Mam nadzieję, że w tym roku w końcu znajdzie się w Lidze Mistrzów. A wracając do dzisiejszej trasy to było całkiem, całkiem. Chłopacy nadali świetne tempo przez cały dystans i bardzo dobrze. Jakbyśmy jechali 20 km/h na godzinę to ciężko byłoby dojechać przed zmrokiem, a tak już o 20 wieczorem na spokojnie byliśmy na miejscu. Wyszedł rekordowy dystans, a więc kolejne założenie na ten sezon zostało spełnione - przekroczyć 200 km jednego dnia :) Nie byliśmy pewni co będzie jutro z naszymi nogami, ale dzisiaj było ok jak na taki kawał drogi. Byliśmy za to trochę senni. Szkoda, że Waldek olał sprawę i z nami nie pojechał, ale we 3 też się przyjemnie jedzie. Każdy da zmianę z przodu i szybciej leci. Piękny dzień się kończy, a my już mamy prawie pół dystansu nad Bałtyk...
_____________________________________
_____________________________________
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Los tak pokierował moimi wakacjami, że doszło do wyboru wycieczki nad morze, olbrzymiego jak na dzisiejsze czasy dla mnie wyzwania...To miała być wycieczka życia, coś co będzie się wspominało latami, a być może nawet do ostatnich dni...
A więc eskapadę czas zacząć!

Bałtyk Tour 2011 - pora wyruszać!© pape93
Umówiliśmy się z Krystianem dzień po tym jak "umierałem" po locikowych urodzinach, że podjedzie po mnie o 6 rano. Wstałem więc 30 minut wcześniej. Szybkie jedzonko, mycie zębów, ubranie się i co? i pakowanie rzecz jasna! Tak wyszło, że nabrałem trochę poślizgu, ale jak się okazało Krystian też go nie pominął. Wyjechaliśmy więc z 20 minutowym opóźnieniem w kierunku Międzyborza, gdzie miał na nas czekać Tomek "UFO" "Turek" ;) Tempo było niezbyt opieszałe, bo trzeba było nadrobić stracone minuty. Ostatni kilometr czy 2 Krystian jechał już 300 metrów przede mną, bo ja musiałem się "dokręcić" jak należy.
Nastąpiło więc spotkanie z Tomkiem na krzyżówce. 2 minuty rozmowy i w drogę. Ufo założył spodenki kolarskie długie i buty bardziej biegowe czym trochę śmiesznie wyglądał, ale najważniejsza jest wygoda :) Zaraz za Międzyborzem skręciliśmy na Kocinę, a dojeżdżając do skrzyżowania za jakiś czas, mieliśmy liczne wątpliwości gdzie jechać, bo byliśmy pozbawieni mapy. Udaliśmy się w kierunku Sośni a następnie już pogodziliśmy się z faktem, że najszybciej teraz będzie jak pojedziemy przez Odolanów. Rozmowa zaczęła się kleić...

Droga za Międzyborzem - pierwsze kilometry razem© pape93

Nieplanowany przejazd przez Odolanów© pape93
W Odolanowie dosłownie 1 minuta przerwy i w lewo na Sulmierzyce. Droga w porządku, krajobrazy trochę nudne. Ale ten zapach kawy unoszący się obok palarni na obrzeżach miasta był mile pobudzający :)

Sulmierzyce© pape93
Przejeżdżając przez Sulmierzyce, nie dało się ominąć brukowanej części drogi. Była to fajna, drobno ułożona kostka, zapewne jeszcze niemieckiej roboty...Teraz na Krotoszyn.

Pięknie ułożona kosteczka© pape93
Po drodze dużo lasów i szybkie tempo od początku nadawane przez Turka. Na 2 kilometry przed centrum Krotoszyna zrobiliśmy sobie przerwę na załatwienie potrzeb. Za to na rynku pierwsze zapasy poszły w ruch...

Pierwszy poważny odpoczynek na 60tym kilometrze© pape93
Dałem Tomkowi czekoladę, a sam wcinałem bułki. Siedzieliśmy na fajnej ławce koło fryzjera. Pogoda była tak na włosku. Szaro i ponuro, myśleliśmy że później będzie lepiej. Co jak co, ale młodych dziewczyn to w Krotoszynie musi być bardzo dużo skoro co 3. osoba przechodząca obok nas była płcią piękną w granicach 15-24 lat ;)

Ratusz w Krotoszynie© pape93
Wyjeżdżając z Krotoszyna po lewej stronie zauważyliśmy bloki w których chyba mieszka Krzysiu (kris91), bo po jego filmach dało się tak wydedukować.

Czym prędzej na północ Wielkopolski© pape93
Za Krotoszynem zaczął się robić trochę większy ruch samochodów. My jednak tym nie przejęci, pedałowaliśmy prosto do Koźmina. Na rynku krótka przerwa. Ufo z Krychą kupili sobie po FRUGO, które już jak wiadomo wróciło na półki oraz banany. Wspomnieliśmy sobie również naszą byłą Panią od geografii jeszcze za czasów gimnazjum, która pochodzi właśnie z tej miejscowości.

TIME in Koźmin Wielkopolski© pape93
Po 15 minutach zebraliśmy się w kierunku Jarocina.

Ciekawy pomnik przy wyjeździe z owego miasteczka© pape93
No i zajechaliśmy do tego rockowego miasta. Koledzy kupili po drodze w jakimś sklepie pompkę do roweru, bo tak się umawialiśmy, że w końcu nikt nie wziął z domu. Stargowali z 35 zł do 20 zł więc da się przeżyć. Podjechaliśmy obowiązkowo na rynek i znaleźliśmy ławeczkę w cieniu. Była godzina 12 w południe, a my już po 100 km drogi...

Jarocin© pape93
Każdy coś tam zjadł, popił i tak zleciało 30 minut. Zapomniałem dodać, że Ufo straszył przechodniów swoim dywanem ;D , a tak na serio to się musiał przebrać dla wygody własnej. Teraz kierowaliśmy się nie na Środę Wielkopolską lecz na Żerków. Jeden przechodzień spytany przez nas (też dawny kolarz ;P) powiedział co mamy robić i usiedliśmy na siodełkach...

Koniec odpoczynku - 100 km i jedziemy dalej© pape93
Skręciliśmy na Annopol, a tutaj droga równa jak masełko. Niestety cały czas mieliśmy wiatr w twarz! :/

Trzymanie koła© pape93
Jedziemy sobie spokojnie 30 km/h, a tu Krycha prosi o przerwę na siku. No to w lasku obok drogi załatwili chłopaki co trzeba i dalej w drogę. W oddali widać było imponującą wieżę nadawczą, która robi wrażenie...

Wieża nadawcza - Żerków© pape93
Dojechaliśmy do tego całego Żerkowa i co? Gdzieś z boku miasta leży fantastyczny basen odkryty! Rozmiarami sięgający trzech sycowskich, a wyglądem prawie ten na Wejherowskiej we Wrocławiu :) Jakbyśmy mieli więcej czasu to kąpiel byłaby obowiązkowa, bo pogoda jeszcze o dziwo była znośnie ładna. Minęliśmy basen i vis a vis stacji benzynowej Ufo zrobił małe zamieszanie. Chciał spytać dziewczynę z naprzeciwka jadącą na rowerze o drogę, a w końcu 3 osoby chyba chciały pomóc :) Cały Tomek. Za Żerkowem zobaczyliśmy znak ostrego zjazdu w dół. Mały zakręt, a tutaj taka niepozorna, ale bardzo stroma górka na terenie nizinnym. Wykręciłem tam dziś swojego maksa. Zapomniałem dodać, że za Jarocinem teren już zaczął się bardzo pofałdowany co nas trochę zdziwiło, ale jednocześnie urozmaiciło wycieczkę...

Nnajlepszy zjazd na dzisiejszej trasie© pape93
Potem mijaliśmy wioskę za wioską. Każda specyficzna dla Wielkopolski. Kapitalne były stare domy przy drodze w całej jednej wsi. Nie zdążyłem jednak zrobić dobrego ujęcia. Na każdym z budynków był rok powstania - same 1918 albo jakieś 1937 :) Na prawdę fajnie się to oglądało. W następnych wioskach chłopaki mieli problem. Popsuł się licznik jednemu i drugiemu. Obaj mieli z firmy Kellys. Nie wiem, może Słonko za mocno przygrzało, ale magnes gubił sygnał i mieli mniejszy dystans.

Tomek z awarią licznika Kellys :P© pape93
A moja Sigma działała bez zarzutu :) Dobrze że chociaż jeden licznik mieliśmy sprawny przez całą wycieczkę, no bo jak to bez prędkościomierza > ?
Dojechaliśmy teraz kanałami do drogi głównej. Z daleka już było widać piękną panoramę Pyzdr.

Z powrotem na drodze wojewódzkiej© pape93
Zajechaliśmy na rynek w Pyzdrach. Podobno nigdy tam nie byłem, ale miałem wrażenie jakby to miejsce było mi świetnie znane.

Ciekawe czy miasto takie pobożne...© pape93
Usiedliśmy, wywietrzyliśmy trochę nogi, bo cały dzień się gotowały w butach i zjedliśmy kolejne zapasy. Siedzimy sobie, a tutaj do nas podszedł Pan, który wypytał się gdzie jedziemy, na ile i po co. Podobno sam też jeździł w przeszłości. W życiu przejechał 80 000 km. Powiedzmy że miał nawet rację. Opowiadał o jakimś Lwowie i innych takich. Posiedzieliśmy znowu te 30 minut i rundka honorowa wokół rynku musiała być.

Jedna z wielu rozmów z przechodniami (rowerzystami)© pape93
Na zamek nie dotarliśmy, ale chociaż udało się uchwycić kościół.

Stary kościół w Pyzdrach© pape93
Tuż za Pyzdrami napotkaliśmy rolników :/ :)

Problemy były...© pape93
Do Wrześni zajechaliśmy, a po drodze towarzyszyły nam bandy debilnych kierowców. 2 razy kierujący samochodami mieliby czołówkę z ciężarówkami jadącymi z naprzeciwka. Jakby taki jeden z drugim nie mógł poczekać kilka sekund i wyprzedzić nas przy pustym drugim pasie :/ Eh, szkoda gadać - chyba niektórym na prawdę spieszy się na tamten świat...

Rynek w lipcu we Wrześni© pape93
Września zaskoczyła mnie fajnym, czyściutkim rynkiem. Ciekawa zabudowa znajduje się w centrum. Na rynku spotkaliśmy chyba grupę 8 kolarzy, którzy mieli kolarzówki i siedzieli na przeciwko nas. Zjadłem sobie bułkę, a Turek z Krychą nie byli dłużni. Wkurzające było tylko jedno! Co 3 minuty z głośników znajdujących się na jednym z dachów kamienic wydobywał się wściekły dźwięk jakiś wron albo innych jastrzębi. Miało to na celu odstraszenie gołębi, które szpecą dachy, załatwiając tam swoje potrzeby. Wszystko fajnie tyle że gołębie już są przyzwyczajone i nie uciekają, a mieszkańcy chyba szajby dostają jak mają tego słuchać 100 razy dziennie. Ja bym nie wyrobił...

Zmęczeni wronami na kamienicy :P© pape93
Wyjeżdżając z miasta udało mi się zrobić takie wymowne zdjęcie :)

Dzieci z Wrześni© pape93
Przy wyjeździe z Wrześni był skręt w prawo na Jezioro w miejscowości Skorzęcin. Już czułem więc, że jesteśmy daleko od domu. Na wylocie miasta zastał nas zamknięty szlaban, bo jechał pociąg. Chłopacy więc skoczyli się wysikać, a ja doglądałem ile to jeszcze do Gniezna na mapie...

Ciągle na Północ© pape93
Okazało się że do Gniezna zaledwie 23 km nam pozostały. Nic takiego, a jednak. Dzisiaj to mi przypadło wożenie namiotu, który ważył jakieś 3-4 kg. Zważając na to, że miałem jeszcze sakwy przednie z ciężkimi konserwami i sakwę na kierownicę to na 160-170 km zaczęło mi brakować sił na dotrzymanie koła chłopakom. Do Gniezna jechali kilkaset metrów przede mną. Starałem się gonić, ale nawet nie dało się skupić, bo po drodze tyle dziur na poboczach, że głowa mała, a w dodatku te poje...e TIRy ! <wrrr..> Nie dość że spychają człowieka na piasek to jeszcze robią to w taki gwałtowny sposób, że masakra. To ma być droga krajowa? A idź Pan w piździec z takimi standardami!

W towarzystwie dziur i TIRów trafiliśmy do Gniezna© pape93
Wjeżdżając do Gniezna zahaczyliśmy o stadion żużlowy, dość ładny. Krystian tutaj już zaczął prowadzić grupę, bo trochę zna to miasto. Zajechaliśmy na rynek. Była godzina 18, a na licznikach 180 km. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie na tle katedry, przejechaliśmy przez główną ulicę, jeszcze chwila przerwy na uzupełnienie zapasów w sklepie spożywczym i powoli w kierunku wsi Ujazd.

W centrum dawnej Stolicy Polski© pape93
Do drzwi św.Wojciecha nie dotarliśmy, ale pojechaliśmy wokół katedry. Trzeba przyznać, że pogoda była przyjemna.

Wspólne zdjęcie w Gnieźnie po 11 godzinach© pape93
No i dojechaliśmy do dużego skrzyżowania. Krystian spytał o drogę. Zjechaliśmy na drogę wojewódzką do Kłecka. Za 2 km trzeba było skręcić w lewo na Piekary, ale chłopaki na mnie nie poczekali i było masę niedomówień na tym odcinku. Ja wiedziałem, a może bardziej domyślałem się jak jechać, bo miałem mapę jako jedyny, a chłopacy pełni sił trzymali tempo i mnie "odsadzili". Myślałem, że Krycha wie co robi i jednak wybrał jakiś skrót do ciotki, bo na zdrowy rozum ta droga mi nie pasowała. Z problemami i spięciami, po polnych drogach, wracaniu się i w efekcie rozdzieleniu całkowitym na ostatnich 8 km dotarliśmy do Ujazdu :P
Tam już cała rodzina Krystiana czekała na nas z otwartymi rękami. Rowery zostawiliśmy w sklepie, a sami poszliśmy na smaczny po całym dniu obiad. Miałem wietrzyć namiot od Seby, ale jakoś się mi nie chciało :)

We wściekłym Słońcu kończymy pierwszy dzień© pape93
Każdy poszedł się ogarnąć po obiedzie w łazience i zaczynaliśmy się powoli kłaść spać. Jeszcze w międzyczasie obejrzeliśmy końcówkę meczu Wisły Kraków z Liteksem Łowecz. Biała Gwiazda wygrała 2:1 na wyjeździe i mocno przybliżyła się do kolejnej rundy. Mam nadzieję, że w tym roku w końcu znajdzie się w Lidze Mistrzów. A wracając do dzisiejszej trasy to było całkiem, całkiem. Chłopacy nadali świetne tempo przez cały dystans i bardzo dobrze. Jakbyśmy jechali 20 km/h na godzinę to ciężko byłoby dojechać przed zmrokiem, a tak już o 20 wieczorem na spokojnie byliśmy na miejscu. Wyszedł rekordowy dystans, a więc kolejne założenie na ten sezon zostało spełnione - przekroczyć 200 km jednego dnia :) Nie byliśmy pewni co będzie jutro z naszymi nogami, ale dzisiaj było ok jak na taki kawał drogi. Byliśmy za to trochę senni. Szkoda, że Waldek olał sprawę i z nami nie pojechał, ale we 3 też się przyjemnie jedzie. Każdy da zmianę z przodu i szybciej leci. Piękny dzień się kończy, a my już mamy prawie pół dystansu nad Bałtyk...
_____________________________________
_____________________________________
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Kategoria >200 km, 2011 Bałtyk
Dane wycieczki:
Km: | 208.30 | Km teren: | 3.40 | Czas: | 09:14 | km/h: | 22.56 | ||
Pr. maks.: | 59.86 | Temperatura: | 23.0 | Podjazdy: | 240m | Rower: | Giant |