Z Widzewa na Winiary czyli powrót do domu...
Niedziela, 12 czerwca 2011
Zacznijmy od tego że się nawet wyspałem :D, choć tak o 4 nad ranem mnie trochę spizgało. Pobudka nastąpiła o 7:30. Krycha ocknął się pierwszy. Byłem niezadowolony z tego że niedane było nam się wczoraj nigdzie wykąpać. Trochę się kleiłem od potu, ale takie życie - to tylko 2 dni. Wyszliśmy z namiotu i "przycisnęło nas" - i to dosłownie! :D :D Każdy poszedł w swoją stronę, aby wypuścić mściwego krakena. Od razu nam się humory poprawiły. Spakowaliśmy się choć długo to trwało. Krystian podrażniony faktem wczorajszego wożenia kilkukilogramowego namiotu na bagażniku, powierzył go na moje barki. O 9 z problemami, ale wyjechaliśmy w drogę powrotną...

A ten widok mieliśmy pod drugiej stronie namiotu.

Czułem na wejściu, że z tym namiotem będzie dzisiaj ciężko, a w dodatku po pierwszych metrach uświadomiłem sobie, że przecież dzisiaj będziemy mieli już wiatr w twarz :/ Lekko byłem podłamany, ale nie czas na żale. W miasto! Przejechaliśmy przez jakiś park i dotarliśmy na PKP Łódź Niciarniana :) Fajna sprawa. Tam dróżnik nakazał nam jechać prosto i już byliśmy pod stadionem Widzewa. Okazało się że spaliśmy jakiś 1,1 kilometra od owego obiektu, a nie jak dzień wcześniej młoda para twierdziła: "na drugim końcu miasta" - eh...

Po odmowie wejścia na stadion ruszyliśmy prędko chodnikiem ulicą Piłsudskiego w kierunku PKP Łódź Kaliska, gdzie obok znajduje się drugi stadion. Po drodze mnóstwo zakonnic i celebrowanie święta, w którym nie mogłem uczestniczyć z racji wycieczki weekendowej :P

Było tej drogi jakieś 4 może 5 km, ale wreszcie zobaczyliśmy reflektory ŁKSu. Wcześniej jednak podjechaliśmy na Dworzec, dobrze znany z filmu "Ajlawju" ;)

Mieliśmy iść do kibelka, ale płatny, a więc ja sobie tylko zamówiłem coś do jedzenia, bo byłem na czczo. W holu dworca, ku naszemu sporemu zaskoczeniu spotkaliśmy siostrę Ewę Pawlicką - naszą "nauczycielkę" religii z III klasy Gimnazjum. Przygotowywała nas do Bierzmowania. Fajne spotkanie. Ale odeszła z Sycowa właśnie do Łodzi, chociaż jechała tym razem do Sieradza. Chwilka rozmowy, ja już jadłem zapiekankę i wyszliśmy z dworca na dwór.

Pod estakadą, prosto i już obok Atlas Areny. Ja już tu byłem we wrześniu podczas wspomnianej wycieczki autostopowej, a więc te obrazki nie były dla mnie żadną nowością, ale zawsze fajnie sobie pobyć w innym mieście, zwłaszcza na stadionie :)

Weszliśmy na niego od tyłu, bo przednia brama zamknięta. Ale i tak tutaj żadne wymogi są niespełniane :/ Ogólnie to bardzo mi się ten stadion podoba, bo ma aspiracje na fajną arenę, ale tylko architektonika tej budowli jest w porządku, inne standardy leżą...Przykładowo - dbają o murawę, ale co z tego jeśli w każdej chwili może sobie na nią wlecieć jakiś pies i strzelić kupkę...Dlatego też ŁKS nie dostał pozwolenia na rozgrywanie tutaj spotkań Ekstraklasy w przyszłym sezonie. Będą dojeżdżać do Bełchatowa. Jak dbają, tak mają...

Wydostaliśmy się z tego kompleksu sportowego i chcieliśmy jechać przez Aleksandrów Łódzki, a następnie północną stroną Jeziora Jeziorsko, ale ten wiatr smagający nas prosto po twarzy, dał do myślenia i stwierdziliśmy że skrócimy sobie trasę jadąc "dołem". Początkowo wjechaliśmy na jakąś drogę wojewódzką która prowadziła aż do Błaszek, jednak po kolei...
Najpierw Konstantynów Łódzki. Nawet sporawe miasto i tramwaje tam mają łódzkie. Typowe miasto z tego województwa - bez rynku, a z jedną długą ulicą. Teren o dziwo pagórkowaty, co bardzo mnie zaskoczyło - przecież tu miało być płasko! Jeszcze jedną niespodzianką było to, że będąc już jakieś 15 km za Łodzią, tam nadal jeździły tramwaje łódzkie!!! Coś niepowtarzalnego! Jedziemy sobie już jakimiś wiochami, po lewej stronie drzewa, a po prawej szyny i trakcja i tramwaje co 20 minut :) Bardzo ciekawe to było. W jakiejś miejscowości jeszcze pozwoliliśmy sobie zatrzymać się na "toaletę poranną". Do Szadka jechało się ciężko. Droga prosta jak drut, mocny przedni wiatr i jeszcze Słońce dające po łbach :P Ale jak już dojechaliśmy to prosto do sklepu coś się napić. Trafiliśmy do ABC, w którym było na prawdę niesłychanie jak na dzisiejsze czasy tanio. Trochę płynów i paluszki na drogę do sakwy na kierownicę :)

Za Szadkiem było jeszcze bardziej monotonnie. Tylko lasy i pola - przyroda. Żadnych ciekawych widoków. Droga była w pewnym momencie taka demotywująca że...Jechaliśmy więc obok siebie i rozmawialiśmy coby umilić czas. Na tym odcinku widać było nowe "barierki" samochodowe. Tylko chcieliśmy już dotrzeć nad to wyczekiwane jezioro i tam się rozłożyć na karimatkach.

Tuż nad rzeką Wartą, z mostu podziwialiśmy krówki polskie, które ochoczo się bawiły będąc wolne. Miły widok i jeden z ciekawszych punktów dnia. Okazało się że moja mapa skłamała i tutaj powinno zaczynać się jezioro, ale jeden kolarz z GPSem wytłumaczył nam że tutaj wylewają wody tylko na wiosnę. Normalnie musielibyśmy jechać dodatkowe 6 km w jedną stronę, aby ujrzeć wodę, czyli zrezygnowaliśmy...

Z tego mostu już było widać bloki miasta Warta. Ruszyliśmy więc prędko, aby na rynku odpocząć zamiast nad Jeziorskiem. Krycha stał się senny i znowu zamulił, ale trochę mniej niż w Zduńskiej Woli. Wcześniej jednak poszedł mi po loda. Siedzieliśmy tam jakieś 40 minut. Odpoczynek to jednak nieodłączna forma takich wycieczek.

Przeszedłem się po rynku, pytany nawet o restaurację (jakby nie było widać żem przyjezdny :P ).

Z Warty mieliśmy jechać kanałami do samego Kalisza, ale zmęczenie już dawało o sobie znać i wybraliśmy teoretycznie łatwiejszą wersję, czyli kończymy drogę wojewódzką w Błaszkach i resztę już DK 12 do samego Kalisza. Początkowo po górkę, aby wydostać się z miasta. Potem zaszło Słońce, a my już trochę opadliśmy z sił jadąc 100 km pod wiatr :/ Jednak udało się dotrzeć do Błaszek. Tam chwilka przerwy koło Orlenu i już wkraczamy na "krajówkę". Słońce zaszło chyba na dobre, a do Kalisza pod wiatr mieliśmy 32 km :/ Nie ma że boli! - trzeba jechać! Wczoraj przez większą część dystansu prowadził mnie na kole Krystian, z kolei dzisiaj zamieniliśmy się bagażem i rolami :P Mimo wszystko sił brakowało nam obojgu. Co z tego że w oddali było widać Kalisz Szałe jak nogi nie chciały współgrać z głową? Tak czy siak było ciężko, a jakieś 12 km przed samym Kaliszem zrobiliśmy sobie odpoczynek, ale bardziej tutaj pasuje określenie "nabranie sił". Półżywi wpadliśmy na stację i braliśmy co się da. Ja wodę i batony, Krycha podobnie. Była fajna toaleta, a więc też skorzystaliśmy. No ale cóż, te ostatnie kilometry same się nie przejadą, więc trzeba było zbierać tyłki i w drogę. 3 km i wjechaliśmy do Opatówka. Też fajne to miasteczko, ale nie mieliśmy ochoty nawet stawać, bo wiadomo że potem 5 razy ciężej ruszyć z powrotem na trasę :P Jedziemy i jedziemy i jest! Znak Kalisz. Jeszcze ostatnie pagórki, fabryka Hellena i długi zjazd w dół...

Minęliśmy fabrykę Winiary, podjechaliśmy pod górkę, minęliśmy ogromniasty Cmentarz i kręciliśmy w lewo do rynku. Tutaj ten fajny plac co widać u góry, a w głębi bardziej schowana Bazylika. Przyznam tylko że Kalisz prezentuje się o wiele lepiej w czerwcu niż kwietniu :P

Na rynku kaliskim frekwencja nie gorsza niż we Wrocławiu. Blisko jednego ogródka piwnego znajdowała się tania lodziarnia. Wziąłem sobie średniego za 3 zł. Tak się obżarłem, ponieważ były bardzo tłuste :) Opłacało się. Ruszyliśmy w kierunku ulicy Górnośląskiej, a więc trzeba było gibać pod górę, aby dojechać do Dworca PKP. Wcześniej nie sprawdzałem połączeń z Kalisza do Międzyborza, bo nie wiedziałem jak to wyjdzie, ale najgorsze stało się faktem. Mieliśmy pociąg o 18:02, a dotarliśmy kwadrans później :/ Następny za jakiś czas, bardzo długi czas...Krycha smęcił, bo chciał jeszcze jechać do Skalmierzyc, ale ja już miałem dość.

Poszedłem wszamać pierogi. Bardzo dobre, ale mogły być większe. Popiłem to PEPSI w szklanej 250 ml butelce. Było pięknie, ale chcąc nie chcąc zamulaliśmy tam prawie 2 godziny. Jedyną atrakcją było duże zainteresowanie ludzi połączeniami kolejowymi na peronach. Oprócz nas przez tych kilkaset minut przewinęła się niezła grupka osób :P To cieszy. Kupiłem bilety w kasie na InterRegio do Międzyborza. Rower powinien kosztować 5 zł, a koleś nam nabił za 1 zł :D

Zajechał pociąg. My zmęczeni i zamuleni czym prędzej wpadliśmy do ostatniego wagonu. Konduktor sprawdził nam bilety i powiedział, że rowery będą za 5,50 zł :/ :D Jednak ta pomyłka zaszła z winy kasjera na Dworcu, a nie z naszej to i koleś nam odpuścił :) Podróż minęła zaskakująco szybko, przynajmniej dla mnie.

W Międzyborzu punktualnie o 21:01 choć w Ostrowie był spóźniony jakieś 8 minut. Wysiedliśmy i szybciutko sprintem po ulicach Międzyborza w kierunku Sycowa :D Mieliśmy siły po 3 godzinach bez jazdy. 35 minut i już w rodzinnym mieście. Honorowa rundka po mieście. Kupiłem sobie jeszcze Colę po wysiłku na Mickiewicza i już na kolację do domu. Weekend megaaa ! Było niekiedy ciężko, nudno, ale zawsze to nowo odkryte drogi i miejsca, które zapadną na długo w pamięci. A tak w ogóle to fajnie sobie wspomnieć za 30, a może 40 lat: "Wiesz że jak miałem 18 lat to pojechałem w jeden dzień na rowerze do Łodzi?" :) Warto więc podróżować, choćby dla wspomnień!

7:40 - poranek i pakowanie namiotu© completny
A ten widok mieliśmy pod drugiej stronie namiotu.

Uniwersytecki Szpital Kliniczny© completny
Czułem na wejściu, że z tym namiotem będzie dzisiaj ciężko, a w dodatku po pierwszych metrach uświadomiłem sobie, że przecież dzisiaj będziemy mieli już wiatr w twarz :/ Lekko byłem podłamany, ale nie czas na żale. W miasto! Przejechaliśmy przez jakiś park i dotarliśmy na PKP Łódź Niciarniana :) Fajna sprawa. Tam dróżnik nakazał nam jechać prosto i już byliśmy pod stadionem Widzewa. Okazało się że spaliśmy jakiś 1,1 kilometra od owego obiektu, a nie jak dzień wcześniej młoda para twierdziła: "na drugim końcu miasta" - eh...

chyba dzieli - nie chcieli nas wpuścić :/© completny
Po odmowie wejścia na stadion ruszyliśmy prędko chodnikiem ulicą Piłsudskiego w kierunku PKP Łódź Kaliska, gdzie obok znajduje się drugi stadion. Po drodze mnóstwo zakonnic i celebrowanie święta, w którym nie mogłem uczestniczyć z racji wycieczki weekendowej :P

Zielone Świątki w Łodzi© completny
Było tej drogi jakieś 4 może 5 km, ale wreszcie zobaczyliśmy reflektory ŁKSu. Wcześniej jednak podjechaliśmy na Dworzec, dobrze znany z filmu "Ajlawju" ;)

Dworzec kolejowy© completny
Mieliśmy iść do kibelka, ale płatny, a więc ja sobie tylko zamówiłem coś do jedzenia, bo byłem na czczo. W holu dworca, ku naszemu sporemu zaskoczeniu spotkaliśmy siostrę Ewę Pawlicką - naszą "nauczycielkę" religii z III klasy Gimnazjum. Przygotowywała nas do Bierzmowania. Fajne spotkanie. Ale odeszła z Sycowa właśnie do Łodzi, chociaż jechała tym razem do Sieradza. Chwilka rozmowy, ja już jadłem zapiekankę i wyszliśmy z dworca na dwór.

oczekiwanie na śniadanie w postaci zapiekanki© completny
Pod estakadą, prosto i już obok Atlas Areny. Ja już tu byłem we wrześniu podczas wspomnianej wycieczki autostopowej, a więc te obrazki nie były dla mnie żadną nowością, ale zawsze fajnie sobie pobyć w innym mieście, zwłaszcza na stadionie :)

stadion ŁKS-u Łódź© completny
Weszliśmy na niego od tyłu, bo przednia brama zamknięta. Ale i tak tutaj żadne wymogi są niespełniane :/ Ogólnie to bardzo mi się ten stadion podoba, bo ma aspiracje na fajną arenę, ale tylko architektonika tej budowli jest w porządku, inne standardy leżą...Przykładowo - dbają o murawę, ale co z tego jeśli w każdej chwili może sobie na nią wlecieć jakiś pies i strzelić kupkę...Dlatego też ŁKS nie dostał pozwolenia na rozgrywanie tutaj spotkań Ekstraklasy w przyszłym sezonie. Będą dojeżdżać do Bełchatowa. Jak dbają, tak mają...

niezła wysokość i niezły widok - tylko standardy cienkie...© completny
Wydostaliśmy się z tego kompleksu sportowego i chcieliśmy jechać przez Aleksandrów Łódzki, a następnie północną stroną Jeziora Jeziorsko, ale ten wiatr smagający nas prosto po twarzy, dał do myślenia i stwierdziliśmy że skrócimy sobie trasę jadąc "dołem". Początkowo wjechaliśmy na jakąś drogę wojewódzką która prowadziła aż do Błaszek, jednak po kolei...
Najpierw Konstantynów Łódzki. Nawet sporawe miasto i tramwaje tam mają łódzkie. Typowe miasto z tego województwa - bez rynku, a z jedną długą ulicą. Teren o dziwo pagórkowaty, co bardzo mnie zaskoczyło - przecież tu miało być płasko! Jeszcze jedną niespodzianką było to, że będąc już jakieś 15 km za Łodzią, tam nadal jeździły tramwaje łódzkie!!! Coś niepowtarzalnego! Jedziemy sobie już jakimiś wiochami, po lewej stronie drzewa, a po prawej szyny i trakcja i tramwaje co 20 minut :) Bardzo ciekawe to było. W jakiejś miejscowości jeszcze pozwoliliśmy sobie zatrzymać się na "toaletę poranną". Do Szadka jechało się ciężko. Droga prosta jak drut, mocny przedni wiatr i jeszcze Słońce dające po łbach :P Ale jak już dojechaliśmy to prosto do sklepu coś się napić. Trafiliśmy do ABC, w którym było na prawdę niesłychanie jak na dzisiejsze czasy tanio. Trochę płynów i paluszki na drogę do sakwy na kierownicę :)

przez Konstantynów Łódzki do Szadka - przerwa© completny
Za Szadkiem było jeszcze bardziej monotonnie. Tylko lasy i pola - przyroda. Żadnych ciekawych widoków. Droga była w pewnym momencie taka demotywująca że...Jechaliśmy więc obok siebie i rozmawialiśmy coby umilić czas. Na tym odcinku widać było nowe "barierki" samochodowe. Tylko chcieliśmy już dotrzeć nad to wyczekiwane jezioro i tam się rozłożyć na karimatkach.

chyba 5 km prostej drogi w kierunku Jeziora Jeziorsko© completny
Tuż nad rzeką Wartą, z mostu podziwialiśmy krówki polskie, które ochoczo się bawiły będąc wolne. Miły widok i jeden z ciekawszych punktów dnia. Okazało się że moja mapa skłamała i tutaj powinno zaczynać się jezioro, ale jeden kolarz z GPSem wytłumaczył nam że tutaj wylewają wody tylko na wiosnę. Normalnie musielibyśmy jechać dodatkowe 6 km w jedną stronę, aby ujrzeć wodę, czyli zrezygnowaliśmy...

cieszące się wolnością krowy koło rzeki Warty© completny
Z tego mostu już było widać bloki miasta Warta. Ruszyliśmy więc prędko, aby na rynku odpocząć zamiast nad Jeziorskiem. Krycha stał się senny i znowu zamulił, ale trochę mniej niż w Zduńskiej Woli. Wcześniej jednak poszedł mi po loda. Siedzieliśmy tam jakieś 40 minut. Odpoczynek to jednak nieodłączna forma takich wycieczek.

rynek miasta Warta© completny
Przeszedłem się po rynku, pytany nawet o restaurację (jakby nie było widać żem przyjezdny :P ).

mapka w centrum© completny
Z Warty mieliśmy jechać kanałami do samego Kalisza, ale zmęczenie już dawało o sobie znać i wybraliśmy teoretycznie łatwiejszą wersję, czyli kończymy drogę wojewódzką w Błaszkach i resztę już DK 12 do samego Kalisza. Początkowo po górkę, aby wydostać się z miasta. Potem zaszło Słońce, a my już trochę opadliśmy z sił jadąc 100 km pod wiatr :/ Jednak udało się dotrzeć do Błaszek. Tam chwilka przerwy koło Orlenu i już wkraczamy na "krajówkę". Słońce zaszło chyba na dobre, a do Kalisza pod wiatr mieliśmy 32 km :/ Nie ma że boli! - trzeba jechać! Wczoraj przez większą część dystansu prowadził mnie na kole Krystian, z kolei dzisiaj zamieniliśmy się bagażem i rolami :P Mimo wszystko sił brakowało nam obojgu. Co z tego że w oddali było widać Kalisz Szałe jak nogi nie chciały współgrać z głową? Tak czy siak było ciężko, a jakieś 12 km przed samym Kaliszem zrobiliśmy sobie odpoczynek, ale bardziej tutaj pasuje określenie "nabranie sił". Półżywi wpadliśmy na stację i braliśmy co się da. Ja wodę i batony, Krycha podobnie. Była fajna toaleta, a więc też skorzystaliśmy. No ale cóż, te ostatnie kilometry same się nie przejadą, więc trzeba było zbierać tyłki i w drogę. 3 km i wjechaliśmy do Opatówka. Też fajne to miasteczko, ale nie mieliśmy ochoty nawet stawać, bo wiadomo że potem 5 razy ciężej ruszyć z powrotem na trasę :P Jedziemy i jedziemy i jest! Znak Kalisz. Jeszcze ostatnie pagórki, fabryka Hellena i długi zjazd w dół...

a tutaj już w Kaliszu po wielkich mękach z wiatrem...© completny
Minęliśmy fabrykę Winiary, podjechaliśmy pod górkę, minęliśmy ogromniasty Cmentarz i kręciliśmy w lewo do rynku. Tutaj ten fajny plac co widać u góry, a w głębi bardziej schowana Bazylika. Przyznam tylko że Kalisz prezentuje się o wiele lepiej w czerwcu niż kwietniu :P

Bazylika Wniebowzięcia NMP© completny
Na rynku kaliskim frekwencja nie gorsza niż we Wrocławiu. Blisko jednego ogródka piwnego znajdowała się tania lodziarnia. Wziąłem sobie średniego za 3 zł. Tak się obżarłem, ponieważ były bardzo tłuste :) Opłacało się. Ruszyliśmy w kierunku ulicy Górnośląskiej, a więc trzeba było gibać pod górę, aby dojechać do Dworca PKP. Wcześniej nie sprawdzałem połączeń z Kalisza do Międzyborza, bo nie wiedziałem jak to wyjdzie, ale najgorsze stało się faktem. Mieliśmy pociąg o 18:02, a dotarliśmy kwadrans później :/ Następny za jakiś czas, bardzo długi czas...Krycha smęcił, bo chciał jeszcze jechać do Skalmierzyc, ale ja już miałem dość.

spoźnieni 15 minut na pociąg© completny
Poszedłem wszamać pierogi. Bardzo dobre, ale mogły być większe. Popiłem to PEPSI w szklanej 250 ml butelce. Było pięknie, ale chcąc nie chcąc zamulaliśmy tam prawie 2 godziny. Jedyną atrakcją było duże zainteresowanie ludzi połączeniami kolejowymi na peronach. Oprócz nas przez tych kilkaset minut przewinęła się niezła grupka osób :P To cieszy. Kupiłem bilety w kasie na InterRegio do Międzyborza. Rower powinien kosztować 5 zł, a koleś nam nabił za 1 zł :D

PKP Kalisz i 1,5 h oczekiwania na kolejny skład© completny
Zajechał pociąg. My zmęczeni i zamuleni czym prędzej wpadliśmy do ostatniego wagonu. Konduktor sprawdził nam bilety i powiedział, że rowery będą za 5,50 zł :/ :D Jednak ta pomyłka zaszła z winy kasjera na Dworcu, a nie z naszej to i koleś nam odpuścił :) Podróż minęła zaskakująco szybko, przynajmniej dla mnie.

InterRedżjo do Międzyborza© completny
W Międzyborzu punktualnie o 21:01 choć w Ostrowie był spóźniony jakieś 8 minut. Wysiedliśmy i szybciutko sprintem po ulicach Międzyborza w kierunku Sycowa :D Mieliśmy siły po 3 godzinach bez jazdy. 35 minut i już w rodzinnym mieście. Honorowa rundka po mieście. Kupiłem sobie jeszcze Colę po wysiłku na Mickiewicza i już na kolację do domu. Weekend megaaa ! Było niekiedy ciężko, nudno, ale zawsze to nowo odkryte drogi i miejsca, które zapadną na długo w pamięci. A tak w ogóle to fajnie sobie wspomnieć za 30, a może 40 lat: "Wiesz że jak miałem 18 lat to pojechałem w jeden dzień na rowerze do Łodzi?" :) Warto więc podróżować, choćby dla wspomnień!
Dane wycieczki:
Km: | 138.29 | Km teren: | 0.60 | Czas: | 06:25 | km/h: | 21.55 | ||
Pr. maks.: | 45.31 | Temperatura: | 24.0 | Podjazdy: | 200m | Rower: | Giant |
Komentarze
Świetny wyjazd ! gratulacje !
I gdzie Wy żeście tam spali w namiocie ! Szaleńcy ! Ale pozytywni ^^ Zazdroszczę ;) kris91 - 20:33 poniedziałek, 20 czerwca 2011 | linkuj
I gdzie Wy żeście tam spali w namiocie ! Szaleńcy ! Ale pozytywni ^^ Zazdroszczę ;) kris91 - 20:33 poniedziałek, 20 czerwca 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!