Morze Bałtyckie #3 (Mokre szczury dopięły swego!)
Czwartek, 28 lipca 2011
Dzień trzeci. Pobudka o 8 rano, bo o 9:15 miał się zjawić właściciel posesji. Zjedliśmy resztę smakołyków i trzeba było się zwijać. Poszliśmy załatwić pojedynczo swoje potrzeby i wpadł Marcin. Powiedział że na kolejne 2 dni zapowiadają intensywne opady :/ Trochę się podłamaliśmy, ale przecież mieliśmy Plan!

Pięknie podziękowaliśmy za gościnę Panu Marcinowi, który zostawił nam namiary na siebie i pognaliśmy prostą drogą w kierunku Wałcza. Uprzednio jednak Krycha poszedł na trochę do TESCO. My z Ufem doszliśmy do wniosku, że jeśli pogoda się nie poprawi to są nikłe szanse, że dzisiaj dojedziemy nad wybrzeże, bo będzie pod wiatr, w deszczu i z limitem czasu :/
Najpierw ruszyliśmy w kierunku Szydłowa czyli drogą wojewódzką. Przejechaliśmy przez całą Piłę, ale centrum już nie zdążyliśmy odwiedzić. Jedyne zdjęcie z tego miasta przedstawiam poniżej...

Od początku pogoda nas nie rozpieszczała. Marcin ostrzegał, że na początku do Wałcza może się wydawać że mamy pod górkę, a jak pokazuje profil mapy - rzeczywiście tak było. Do tego dochodziły psujące się warunki atmosferyczne, ale za to na drodze było mało aut i spokojnie się jechało przez pierwszych kilkanaście kilometrów.

Marcin kazał nam robić przerwy co 30-40 km góra po 20 minut, jeśli chcemy dzisiaj dojechać nad morze. W tym miejscu trasy nikt nie myślał jednak o morzu. Pierwsza przerwa była planowana na ten cały Wałcz, a tutaj deszcz spadł już po 13 kilometrach...Trzeba było coś na siebie włożyć :D

Z tego minimalnego postoju zrobiło się 15 minut :/ Ważne jednak że nikomu nic nie przemakało na chwilę obecną. Za to teraz robiły się fajne krajobrazy...

Doktor Krystian na obchodzie...

I tak w tym pierwszym dzisiaj deszczu dojechaliśmy sobie spokojnie do Wałcza. Z ronda zjechaliśmy pod prąd w kierunku centrum. Nawet ciekawe miasteczko.

Na rynku zrobiliśmy sobie pauzę. Na licznikach w tym momencie mieliśmy 30 km i plany były, aby dzisiaj dojechać do Białogardu - to był plan maksimum na tę chwilę. Spytałem jednego gościa i powiedział mi, że będzie tam zaledwie 80 km, po czym poprawił się i powiedział że 100 km. o.O To zdanie utwierdziło nas tylko w tym że Białogard przy tej pogodzie to będzie absolutne maksimum na dzisiaj.

Widząc ten znak, zdawaliśmy sobie sprawę, że teraz trzeba się skupić tylko i wyłącznie na Czaplinku, a potem pomyśli się co dalej...

Tak sobie jedziemy i jedziemy przez hektary lasów i za wsią Iłowiec pośród tej dziczy była jedna restauracja na tym odcinku. Nagle droga zrobiła się dwupasmowa choć nawet tego nie oznaczono. My postanowiliśmy że tutaj chwilkę odpoczniemy. Zapomniałem powiedzieć, że po drodze znowu dwóch debili nas wyprzedzających miałoby czołówkę, bo zbawiło ich te kilka sekund :/ Byliśmy mokrzy jak z pod prysznica niemal, ale to od potu. Każdy coś tam sobie podjadł. Turek częstował tradycyjnie sezamkami, a Krycha zajrzał do lokalu chcąc sprawdzić ceny. Dla przykładu Puszka PEPSI 330 ml kosztowała 3 zł ;D Wiem, że bywają miejsca w których jest drożej, ale tutaj to rzeczywiście zdzierstwo. Jednak największą gwiazdą tego miejsca, a potem i reszty wycieczki, była Hania. Jakaś 8 czy 9-cio letnia dziewczynka siedząca z rodzicami vis a vis nas :) Słyszeliśmy ją kilkanaście razy, a tylko jeden raz powiedziała coś normalnie zamiast "hyyyy!" - normalnie jak ja prawie w szkole wg Ufa (Kunio). :D Wszyscy jednak mieliśmy ją w pamięci aż do końca wycieczki i ochoczo przypominaliśmy ten okrzyk w luźnych chwilach na trasie ;)

No i po 20 minutach albo i więcej wyruszyliśmy w dalszą drogę, bo już powoli czuć było Czaplinek. Aha - zapomniałem dodać, że w Wałczu jest specyficznie, bo zaledwie 200 m od rynku jest jezioro - bardzo ciekawe rozwiązanie :) Ale teraz mówię o zdjęciu poniżej. Otóż zbieraliśmy się do wyjazdu, bo było wyjątkowo ciut rozpogodzone niebo, ale zanim się z Krychą wylałem za krzakiem to już nadeszły ciemne chmury i szybko za 100 m trzeba było przyodziać na nowo siatki z TESCO na buty i kurtkę na ciało. Robiliśmy tą wymianę garderoby na przeciwko Pana sprzedającego kurki. Stanął tam Pan jadący na oławskiej rejestracji. Zagadałem do niego i mówił że zna Syców, bo często jeździ do nas do Agroefektu :) Odradzał nam jednak dalszą drogę, gdyż każdy stamtąd ucieka w ramach deszczowej aury. Wcześniej przy restauracji jeden Pan też mówił nam to samo: " Jedziemy z żoną dalej, bo w Kołobrzegu leje deszcz i szukamy czegoś w środku Polski z lepszą pogodą :)". Natomiast zdjęcie poniżej opisuje dobitnie co nas czekało na trasie w niezbyt odległym czasie...

Już coraz bliżej. Wiatr natomiast cały czas smagał nas po twarzach...

Jakoś tak nawet w miarę Tomek nas poprowadził i dojechaliśmy do Czaplinka, ale trochę się dłużyła droga na tym odcinku.

W Czaplinku odpuściłem trochę koło chłopakom i pognali 100 metrów przede mną przez miasto. Ominęli rynek i poszli sruuu... do przodu. Chciałem ich wołać, ale to tak zawsze było, że wystarczy abym został trochę z tyłu i jest zamęt. Tomek z Krystianem są od trzymania tempa, a ja byłem nawigacją całej wyprawy i chcąc nie chcąc mi najlepiej wychodziło prowadzenie w obcym mieście, ale fakt był taki że okolica piękna i nie dane mi było nacieszyć oka, bo chłopaki czekali aż do nich dobiję...

Stanęliśmy za to kawałek za Czaplinkiem przy jednym z jezior po tym jak dobiłem to chłopaków. Każdy był głodny, a zajazd aż się prosił o skosztowanie jakiejś miniuczty. Krystian dał mi bułki, a ja pozbyłem się pasztetu i serków trójkątnych robiąc wszystkim pyszne bułeczki ;) Nawet masło miałem. W czasie przerwy podleciała do nas psina. Jak się później okazało miała na imię Pipka. Jednak nie chciało to zwierzę od nas jeść konserwy toteż dostał przydomek "głupia pipa" ;D. Zaraz po tym trzeba było się zbierać szybko bo znad Czaplinka sunęła do nas olbrzymia szara chmura...

Jeszcze nie włożyliśmy nóg na pedały a zaczynało kropić. Jak już pokonaliśmy pierwsze kilkaset metrów to rozpadało się na dobre, ale co zrobić? Przecież nie staniemy i nie będziemy czekać aż przestanie padać, bo przed chwilą był postój. A więc rura na całego!

Jechało się wyjątkowo fajnie te 20 kilka km z Czaplinka do Połczyna. Teren przypominał na prawdę momentami skrajnie górski, a deszcz nas trochę oszczędził i po sowitych opadach dał trochę wytchnienia...Było dość wcześnie. Jechało się szybko, bo jednak coraz bliżej morza i teren jest korzystny dla nas (czyt. teraz tylko powinno być z górki na chłopski rozum). Chłopaki mnie pogonili i tylko zdążyłem zjeść sezamki na rynku połczyńskim. Koledzy byli tak zdeterminowani, że namówili mnie do swojego planu. Czułem, że chcą jeszcze dzisiaj za wszelką cenę dobić do morza. Byłem zmęczony i trochę sceptycznie nastawiony, ale zaufałem im...

Za Połczynem małe siusiu i zaraz skręt w prawo. Do Kołobrzegu zaledwie 62 km, a mieliśmy nawet trochę sporo czasu jeszcze. Z kilometra na kilometr coraz bardziej wierzyłem w powodzenie tej akcji...

Deszcz to był jednak król dzisiejszego odcinka. Raz lało, raz się uspokoiło, a potem znowu padał, ale średnio - i tak w kółko.

Byliśmy już w Białogardzie albowiem teren tak jak się spodziewałem był dla nas nad wyraz korzystny. Na ulicach Białogardu spotkaliśmy Pieszą Pielgrzymkę na Jasną Górę, która szła z Koszalina. Zawsze miałem do nich szacunek, bo oni musieli wychodzić co roku jakoś 27 lipca, a u nas w Sycowie wystarczy że się wyjdzie 9 sierpnia! :P

Posiedzieliśmy na przerwie tutaj. Rynek zadbany i bardzo przyzwoity, ale przydałoby się zlikwidować te bloki w centrum. Gołębi za to dużo jak zwykle. Wyjeżdżając, na zegarze była godzina 19:30, także do zakończenia dnia jeszcze dużo czasu, a ja przytupnąłem współtowarzyszom i zgodziłem się dzisiaj dojechać nad Bałtyk choćby przed samiuśką północą i z wywieszonym jęzorem ze zmęczenia. Ważne, aby zrobić trasę nad morze w 3 dni !

My tutaj dopiero namówiliśmy Ufa, że nie ma sensu jechać do Koszalina, bo to nie nad samym morzem leżąca miejscowość, a poza tym suszenie ubrań i kimanie w McDonaldzie można zamienić na coś bardziej ambitnego. :)

Byliśmy za Białogardem. Tutaj już płasko, z zacinającym po twarzy "ostrym" deszczem i dość mocno podmuchującym wiatrem w twarz. Nawet Tomek miał dość i ja trochę poprowadziłem peleton. W Karlinie przejechaliśmy przez centrum i przy przejeździe kolejowym się zatrzymaliśmy. Krycha i ja się odlaliśmy, a Tomek wszamał rogala chyba. Zostały nam do pokonania ostatnie kilometry...

Tutaj mógłbym napisać wszystko. Każdy już na swój sposób podniecony. Każdy wiedział, że morze jest na wyciągnięcie ręki, że marzenie się spełni i dojedziemy w te 3 dni! Tomek jechał najszybciej. Nie wiem skąd on ma tyle sił :) Uciekł mi i Krystianowi na 200 m, ale się ogarnęliśmy i dopadliśmy go bez skrupułów mając wyśmienitą prędkość jak na te okoliczności. Ciekawi byliśmy jak tam dzisiaj sobie Śląsk poradzi z Lokomotivem Sofia w pierwszym meczu. To jednak tylko przez chwilę. Cały czas w głowach było wyłącznie morze. Kilometry dłużyły się strasznie. Zamiast skupić się na pedałowaniu to my tylko odliczaliśmy ile jeszcze i ile jeszcze...Jak byliśmy na jakiejś większej górce to każdy tylko wypatrywał morza, ale nic z tego :/ Ufo jeździł zygzakiem czasami z radości, Krycha też z podwyższonym ciśnieniem mu towarzyszył czasami, a ja miałem świadomość, że te kilometry jako nieliczne, zapamiętam(y) na długo, długo...! Wreszcie jest. Z daleka widzimy pierwsze wiatraki. Jest dobrze. Potem jako pierwszy dostrzegłem latarnię morską, ale po chwili zanikła gdzieś w obłoku szarych, ciężkich, deszczowych i wszechogarniających chmur :/ Nic z tego. W tej euforii i niecierpliwości ostatnie kilometry jechaliśmy na maksa bez marudzenia tempem około 30 km/h :) Ale dojechaliśmy w końcu do znaku KOŁOBRZEG! I teraz jeszcze prosto przed siebie jakieś 3 km i już mieliśmy wielką wodę! TAK! TAK! UDAŁO SIĘ - czułem się spełniony w 200 %. Dziękuję chłopakom, że mnie przekonali w pewnym momencie, że warto zaryzykować i dobić za wszelką cenę do morza już dnia dzisiejszego. Nawet 16 stopni w powietrzu i cały czas padający deszcz nie mógł odebrać nam uśmiechów na twarzach :) To było coś pięknego.
FILMIK Z OSTATNICH METRÓW

Nacieszyliśmy się morzem pochłoniętym sztormem i trzeba było szukać noclegu. O namiocie nie ma mowy, więc szybko do najbliższej plebanii. Kapelan jednak odmówił z powodu rzekomych gości, ale polecił nam Ośrodek Caritasu na ulicy Kasprowicza. Tam były jakieś kolonie dziwnych bachorów. Z wielkim marudzeniem, ale jeden chłop nas tam wpuścił i rowery zostawiliśmy w garażu, a sami poszliśmy spać w świetlicy na podłodze.

Znowu mieliśmy farta z noclegiem, bo tak na ostatnią chwilę i jeszcze zmarznięci jak psy... Każdy się wykąpał i zaczęło się wielkie suszenie aż do 1:05 w nocy. Wszystko mieliśmy mokre aż do gaci włącznie :P Telewizor też nam nie przyniósł dobrych wieści. Pogoda wcale nie miała być rewelacyjna na najbliższe dni :/

Teraz jednak poszliśmy spać, skonani po tym wysiłku fizyczno-wytrzymałościowo-psychicznym. Tego dnia nie zapomnimy do końca życia i chyba więcej komentować nie trzeba.
_____________________________________
_____________________________________
| NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________

Rankiem pod domem Marcina© pape93
Pięknie podziękowaliśmy za gościnę Panu Marcinowi, który zostawił nam namiary na siebie i pognaliśmy prostą drogą w kierunku Wałcza. Uprzednio jednak Krycha poszedł na trochę do TESCO. My z Ufem doszliśmy do wniosku, że jeśli pogoda się nie poprawi to są nikłe szanse, że dzisiaj dojedziemy nad wybrzeże, bo będzie pod wiatr, w deszczu i z limitem czasu :/
Najpierw ruszyliśmy w kierunku Szydłowa czyli drogą wojewódzką. Przejechaliśmy przez całą Piłę, ale centrum już nie zdążyliśmy odwiedzić. Jedyne zdjęcie z tego miasta przedstawiam poniżej...

Na ulicach Piły© pape93
Od początku pogoda nas nie rozpieszczała. Marcin ostrzegał, że na początku do Wałcza może się wydawać że mamy pod górkę, a jak pokazuje profil mapy - rzeczywiście tak było. Do tego dochodziły psujące się warunki atmosferyczne, ale za to na drodze było mało aut i spokojnie się jechało przez pierwszych kilkanaście kilometrów.

Szła do nas fala mgły i upierdliwej mżawki© pape93
Marcin kazał nam robić przerwy co 30-40 km góra po 20 minut, jeśli chcemy dzisiaj dojechać nad morze. W tym miejscu trasy nikt nie myślał jednak o morzu. Pierwsza przerwa była planowana na ten cały Wałcz, a tutaj deszcz spadł już po 13 kilometrach...Trzeba było coś na siebie włożyć :D

Doktor Krystian, czerwone Ufo i ulizany Paweł© pape93
Z tego minimalnego postoju zrobiło się 15 minut :/ Ważne jednak że nikomu nic nie przemakało na chwilę obecną. Za to teraz robiły się fajne krajobrazy...

Deszczowe wiatraki przed Wałczem© pape93
Doktor Krystian na obchodzie...

Prowizorka i fuszerka w jednym - ochrona przeciwdeszczowa© pape93
I tak w tym pierwszym dzisiaj deszczu dojechaliśmy sobie spokojnie do Wałcza. Z ronda zjechaliśmy pod prąd w kierunku centrum. Nawet ciekawe miasteczko.

Wałcz - Rynek© pape93
Na rynku zrobiliśmy sobie pauzę. Na licznikach w tym momencie mieliśmy 30 km i plany były, aby dzisiaj dojechać do Białogardu - to był plan maksimum na tę chwilę. Spytałem jednego gościa i powiedział mi, że będzie tam zaledwie 80 km, po czym poprawił się i powiedział że 100 km. o.O To zdanie utwierdziło nas tylko w tym że Białogard przy tej pogodzie to będzie absolutne maksimum na dzisiaj.

Pierwsza poważna przerwa przy fontannie© pape93
Widząc ten znak, zdawaliśmy sobie sprawę, że teraz trzeba się skupić tylko i wyłącznie na Czaplinku, a potem pomyśli się co dalej...

W tym momencie nikt nie myślał nawet o morzu jeszcze dzisiaj© pape93
Tak sobie jedziemy i jedziemy przez hektary lasów i za wsią Iłowiec pośród tej dziczy była jedna restauracja na tym odcinku. Nagle droga zrobiła się dwupasmowa choć nawet tego nie oznaczono. My postanowiliśmy że tutaj chwilkę odpoczniemy. Zapomniałem powiedzieć, że po drodze znowu dwóch debili nas wyprzedzających miałoby czołówkę, bo zbawiło ich te kilka sekund :/ Byliśmy mokrzy jak z pod prysznica niemal, ale to od potu. Każdy coś tam sobie podjadł. Turek częstował tradycyjnie sezamkami, a Krycha zajrzał do lokalu chcąc sprawdzić ceny. Dla przykładu Puszka PEPSI 330 ml kosztowała 3 zł ;D Wiem, że bywają miejsca w których jest drożej, ale tutaj to rzeczywiście zdzierstwo. Jednak największą gwiazdą tego miejsca, a potem i reszty wycieczki, była Hania. Jakaś 8 czy 9-cio letnia dziewczynka siedząca z rodzicami vis a vis nas :) Słyszeliśmy ją kilkanaście razy, a tylko jeden raz powiedziała coś normalnie zamiast "hyyyy!" - normalnie jak ja prawie w szkole wg Ufa (Kunio). :D Wszyscy jednak mieliśmy ją w pamięci aż do końca wycieczki i ochoczo przypominaliśmy ten okrzyk w luźnych chwilach na trasie ;)

A co byś zjadła Haniu? - hyyyyy!!!© pape93
No i po 20 minutach albo i więcej wyruszyliśmy w dalszą drogę, bo już powoli czuć było Czaplinek. Aha - zapomniałem dodać, że w Wałczu jest specyficznie, bo zaledwie 200 m od rynku jest jezioro - bardzo ciekawe rozwiązanie :) Ale teraz mówię o zdjęciu poniżej. Otóż zbieraliśmy się do wyjazdu, bo było wyjątkowo ciut rozpogodzone niebo, ale zanim się z Krychą wylałem za krzakiem to już nadeszły ciemne chmury i szybko za 100 m trzeba było przyodziać na nowo siatki z TESCO na buty i kurtkę na ciało. Robiliśmy tą wymianę garderoby na przeciwko Pana sprzedającego kurki. Stanął tam Pan jadący na oławskiej rejestracji. Zagadałem do niego i mówił że zna Syców, bo często jeździ do nas do Agroefektu :) Odradzał nam jednak dalszą drogę, gdyż każdy stamtąd ucieka w ramach deszczowej aury. Wcześniej przy restauracji jeden Pan też mówił nam to samo: " Jedziemy z żoną dalej, bo w Kołobrzegu leje deszcz i szukamy czegoś w środku Polski z lepszą pogodą :)". Natomiast zdjęcie poniżej opisuje dobitnie co nas czekało na trasie w niezbyt odległym czasie...

Przez niekończący się las do Czaplinka - pogoda mroczna© pape93
Już coraz bliżej. Wiatr natomiast cały czas smagał nas po twarzach...

Ostatnia setka, tylko setka i aż setka !© pape93
Jakoś tak nawet w miarę Tomek nas poprowadził i dojechaliśmy do Czaplinka, ale trochę się dłużyła droga na tym odcinku.

Zaraz w Czaplinku© pape93
W Czaplinku odpuściłem trochę koło chłopakom i pognali 100 metrów przede mną przez miasto. Ominęli rynek i poszli sruuu... do przodu. Chciałem ich wołać, ale to tak zawsze było, że wystarczy abym został trochę z tyłu i jest zamęt. Tomek z Krystianem są od trzymania tempa, a ja byłem nawigacją całej wyprawy i chcąc nie chcąc mi najlepiej wychodziło prowadzenie w obcym mieście, ale fakt był taki że okolica piękna i nie dane mi było nacieszyć oka, bo chłopaki czekali aż do nich dobiję...

Koniec przerwy obiadowej za Czaplinkiem© pape93
Stanęliśmy za to kawałek za Czaplinkiem przy jednym z jezior po tym jak dobiłem to chłopaków. Każdy był głodny, a zajazd aż się prosił o skosztowanie jakiejś miniuczty. Krystian dał mi bułki, a ja pozbyłem się pasztetu i serków trójkątnych robiąc wszystkim pyszne bułeczki ;) Nawet masło miałem. W czasie przerwy podleciała do nas psina. Jak się później okazało miała na imię Pipka. Jednak nie chciało to zwierzę od nas jeść konserwy toteż dostał przydomek "głupia pipa" ;D. Zaraz po tym trzeba było się zbierać szybko bo znad Czaplinka sunęła do nas olbrzymia szara chmura...

Powodem końca przerwy był zbliżający się szkwał© pape93
Jeszcze nie włożyliśmy nóg na pedały a zaczynało kropić. Jak już pokonaliśmy pierwsze kilkaset metrów to rozpadało się na dobre, ale co zrobić? Przecież nie staniemy i nie będziemy czekać aż przestanie padać, bo przed chwilą był postój. A więc rura na całego!

Zaskakująco leciutko i szybko do Połczyna© pape93
Jechało się wyjątkowo fajnie te 20 kilka km z Czaplinka do Połczyna. Teren przypominał na prawdę momentami skrajnie górski, a deszcz nas trochę oszczędził i po sowitych opadach dał trochę wytchnienia...Było dość wcześnie. Jechało się szybko, bo jednak coraz bliżej morza i teren jest korzystny dla nas (czyt. teraz tylko powinno być z górki na chłopski rozum). Chłopaki mnie pogonili i tylko zdążyłem zjeść sezamki na rynku połczyńskim. Koledzy byli tak zdeterminowani, że namówili mnie do swojego planu. Czułem, że chcą jeszcze dzisiaj za wszelką cenę dobić do morza. Byłem zmęczony i trochę sceptycznie nastawiony, ale zaufałem im...

DECYZJA: Dzisiaj dobijamy na wybrzeże mimo niepogody© pape93
Za Połczynem małe siusiu i zaraz skręt w prawo. Do Kołobrzegu zaledwie 62 km, a mieliśmy nawet trochę sporo czasu jeszcze. Z kilometra na kilometr coraz bardziej wierzyłem w powodzenie tej akcji...

Tyle co do Wrocławia aby...© pape93
Deszcz to był jednak król dzisiejszego odcinka. Raz lało, raz się uspokoiło, a potem znowu padał, ale średnio - i tak w kółko.

Coraz bardziej podnieceni morzem, coraz bardziej mokrzy© pape93
Byliśmy już w Białogardzie albowiem teren tak jak się spodziewałem był dla nas nad wyraz korzystny. Na ulicach Białogardu spotkaliśmy Pieszą Pielgrzymkę na Jasną Górę, która szła z Koszalina. Zawsze miałem do nich szacunek, bo oni musieli wychodzić co roku jakoś 27 lipca, a u nas w Sycowie wystarczy że się wyjdzie 9 sierpnia! :P

Niecierpliwy Ufo gotowy do dokończenia wycieczki© pape93
Posiedzieliśmy na przerwie tutaj. Rynek zadbany i bardzo przyzwoity, ale przydałoby się zlikwidować te bloki w centrum. Gołębi za to dużo jak zwykle. Wyjeżdżając, na zegarze była godzina 19:30, także do zakończenia dnia jeszcze dużo czasu, a ja przytupnąłem współtowarzyszom i zgodziłem się dzisiaj dojechać nad Bałtyk choćby przed samiuśką północą i z wywieszonym jęzorem ze zmęczenia. Ważne, aby zrobić trasę nad morze w 3 dni !

Białogard - tutaj się wychował podobno Kwach© pape93
My tutaj dopiero namówiliśmy Ufa, że nie ma sensu jechać do Koszalina, bo to nie nad samym morzem leżąca miejscowość, a poza tym suszenie ubrań i kimanie w McDonaldzie można zamienić na coś bardziej ambitnego. :)

19:30 a Bałtyk czeka...© pape93
Byliśmy za Białogardem. Tutaj już płasko, z zacinającym po twarzy "ostrym" deszczem i dość mocno podmuchującym wiatrem w twarz. Nawet Tomek miał dość i ja trochę poprowadziłem peleton. W Karlinie przejechaliśmy przez centrum i przy przejeździe kolejowym się zatrzymaliśmy. Krycha i ja się odlaliśmy, a Tomek wszamał rogala chyba. Zostały nam do pokonania ostatnie kilometry...

Ostatnia prosta, długa prosta...© pape93
Tutaj mógłbym napisać wszystko. Każdy już na swój sposób podniecony. Każdy wiedział, że morze jest na wyciągnięcie ręki, że marzenie się spełni i dojedziemy w te 3 dni! Tomek jechał najszybciej. Nie wiem skąd on ma tyle sił :) Uciekł mi i Krystianowi na 200 m, ale się ogarnęliśmy i dopadliśmy go bez skrupułów mając wyśmienitą prędkość jak na te okoliczności. Ciekawi byliśmy jak tam dzisiaj sobie Śląsk poradzi z Lokomotivem Sofia w pierwszym meczu. To jednak tylko przez chwilę. Cały czas w głowach było wyłącznie morze. Kilometry dłużyły się strasznie. Zamiast skupić się na pedałowaniu to my tylko odliczaliśmy ile jeszcze i ile jeszcze...Jak byliśmy na jakiejś większej górce to każdy tylko wypatrywał morza, ale nic z tego :/ Ufo jeździł zygzakiem czasami z radości, Krycha też z podwyższonym ciśnieniem mu towarzyszył czasami, a ja miałem świadomość, że te kilometry jako nieliczne, zapamiętam(y) na długo, długo...! Wreszcie jest. Z daleka widzimy pierwsze wiatraki. Jest dobrze. Potem jako pierwszy dostrzegłem latarnię morską, ale po chwili zanikła gdzieś w obłoku szarych, ciężkich, deszczowych i wszechogarniających chmur :/ Nic z tego. W tej euforii i niecierpliwości ostatnie kilometry jechaliśmy na maksa bez marudzenia tempem około 30 km/h :) Ale dojechaliśmy w końcu do znaku KOŁOBRZEG! I teraz jeszcze prosto przed siebie jakieś 3 km i już mieliśmy wielką wodę! TAK! TAK! UDAŁO SIĘ - czułem się spełniony w 200 %. Dziękuję chłopakom, że mnie przekonali w pewnym momencie, że warto zaryzykować i dobić za wszelką cenę do morza już dnia dzisiejszego. Nawet 16 stopni w powietrzu i cały czas padający deszcz nie mógł odebrać nam uśmiechów na twarzach :) To było coś pięknego.
FILMIK Z OSTATNICH METRÓW

BAŁTYK JEST NASZ! Stawiliśmy czoła wyzwaniu© pape93
Nacieszyliśmy się morzem pochłoniętym sztormem i trzeba było szukać noclegu. O namiocie nie ma mowy, więc szybko do najbliższej plebanii. Kapelan jednak odmówił z powodu rzekomych gości, ale polecił nam Ośrodek Caritasu na ulicy Kasprowicza. Tam były jakieś kolonie dziwnych bachorów. Z wielkim marudzeniem, ale jeden chłop nas tam wpuścił i rowery zostawiliśmy w garażu, a sami poszliśmy spać w świetlicy na podłodze.

Zrobiliśmy spory syf w świetlicy CARITASU© pape93
Znowu mieliśmy farta z noclegiem, bo tak na ostatnią chwilę i jeszcze zmarznięci jak psy... Każdy się wykąpał i zaczęło się wielkie suszenie aż do 1:05 w nocy. Wszystko mieliśmy mokre aż do gaci włącznie :P Telewizor też nam nie przyniósł dobrych wieści. Pogoda wcale nie miała być rewelacyjna na najbliższe dni :/

Zaawansowana technika suszenia obuwia wg Tomka ;D© pape93
Teraz jednak poszliśmy spać, skonani po tym wysiłku fizyczno-wytrzymałościowo-psychicznym. Tego dnia nie zapomnimy do końca życia i chyba więcej komentować nie trzeba.
_____________________________________
_____________________________________
| NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Kategoria 2011 Bałtyk
Dane wycieczki:
Km: | 174.52 | Km teren: | 0.20 | Czas: | 08:03 | km/h: | 21.68 | ||
Pr. maks.: | 42.89 | Temperatura: | 18.0 | Podjazdy: | 370m | Rower: | Giant |
Komentarze
Gratulacje, dojechaliście :)) nieźle razem wyglądaliście, katanki od deszczu to zacięcie, że chcecie dojechać mimo wstrętnego deszczu. GRATY!!!!!
Przedostatnie zdjęcie wymiata :] uluru - 10:14 wtorek, 16 sierpnia 2011 | linkuj
Przedostatnie zdjęcie wymiata :] uluru - 10:14 wtorek, 16 sierpnia 2011 | linkuj
Panowie jesteście zajebiści :) udało Wam dopiąc swego. a z powrotem pkp? ;>
bobiko - 21:48 poniedziałek, 15 sierpnia 2011 | linkuj
Ostatnie zdjęcie Ufa mnie zniszczyło :D Haha !
kaeres123 - 21:09 poniedziałek, 15 sierpnia 2011 | linkuj
Pogoda troszkę dała Wam w kość, ale wspomnienia z podróży zostaną na całe życie! Gratuluję i powiem, że troszkę żałuję że nie było mnie z Wami ;-( Widok wzburzonego morza zapiera dech w piersiach!
grigor86 - 16:23 poniedziałek, 15 sierpnia 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!