Morze Bałtyckie #5 (Dwa oblicza)
Sobota, 30 lipca 2011
Dzień piąty. Wstaliśmy o 6:15. Starszy Pan wstał pierwszy i szarpał wszystkich za nogi :D A taki miałem fajny sen. Jako że byliśmy praktycznie spakowani to zeszliśmy na dół i poprzypinaliśmy wszystko do sakw. Pan otworzył nam tylne drzwi, zrobił 3 pamiątkowe zdjęcia i ślicznie mu podziękowaliśmy :) Teraz trzeba było jechać do centrum. Zauważyłem że obok parczku jest POLOmarket, a więc jako pierwsi klienci zrobiliśmy tam zakupy. Ja jeszcze na chwilę skoczyłem na ORLENa się wykasztanić, bo mnie coś pogoniło ;) Koledzy kupili i zaczęliśmy ucztę jogurtowo-bułkowo-bananową :P

Zjedliśmy, każdy spakował resztki do ekwipunku i podjechaliśmy na stację jeszcze raz, bo chłopaki chcieli się przebrać i również załatwić. Potrwało to kilkanaście minut. Na owej stacji spotkaliśmy grupę 10 osób w wieku 20-28 lat. Paczka jak paczka. My jednak zauważyliśmy jak odjeżdżali, że mają kępińską rejestracje i zaczęliśmy się uśmiechać, a oni nie wiedzieli o co nam chodzi :) My natomiast podjechaliśmy jeszcze do portu w Ustce. Zeszło nam tam zbyt dużo czasu niestety. Jedynym pozytywem było to, że w oddali było widać przejaśniające się niebo :)


Jak wracaliśmy do centrum to na jednej z ulic spotkaliśmy wcześniej wspomnianą paczkę :D Krzyknęliśmy coś tam do nich i pytamy czy jadą z Kępna, no i tak zaczęła się rozmowa. Organizator grupy, który szedł z tyłu zwołał resztę do siebie i tak sobie pogadaliśmy 10 minut, skąd jedziemy, po co, na ile i takie inne. Przyznali że nie wiedzieli na stacji z czego się śmiejemy, ale już się dowiedzieli :) Fajni ludzie. Jeden koleś, ten najstarszy zrobił sobie z nami zdjęcie nawet. My jakoś nie, ale zapamiętamy to spotkanie nawet bez fotografii...

Od początku nie czułem siły w nogach oraz jakiejkolwiek motywacji. Wszakże mieliśmy dzisiaj dojechać tylko do Łeby, a więc po co się szarpać? Koledzy od początku za Ustką mi odjechali i byli źli że nie dotrzymuję im kroku no ale cóż. Wyszło na to że we wsi Objazda zamiast skręcić w prawo to pojechali w lewo na Rowy, a tam musieli się wracać na około jeziora - barany ;P Kto ma mapę ten ma władzę :) Ja pojechałem w prawo i nie nadłożyłem drogi chociaż też często się zatrzymywałem. Właśnie we wsi Objazda zjadłem drugie śniadanie i wysłałem pierwszą widokówkę znad morza. Myślałem że z Krychą i Tomkiem spotkamy się dopiero w Łebie, bo byli tak zapaleni że nie chcieli czekać. Ja natomiast bardzo spokojnym tempem (około 15 km/h) pojechałem w kierunku Smołdzina.

Jechałem tak sobie samotnie kilometr po kilometrze, spotkałem dwa razy młodą parę na rowerach, ale raczej byli Niemcami. Nudziło mi się strasznie - niby park narodowy i w ogóle, ale jakoś nic się nie działo po drodze i muliłem. Jedyne co mnie oryginalnego spotkało na trasie to samochód z Albanii. W dodatku nie czułem za grosz energii, a więc jadłem i jadłem - energii jednak nie miałem ciągle.

Jechałem sam z myślą że oni są już daleko przede mną. Dobiłem do Choćmirówka, a więc drogi wojewódzkiej w kierunku Wicka. Tak około 55 kilometra we wsi Główczyce zrobiłem sobie przerwę. Zjadłem pół konserwy, jakiś pijak się napatoczył z rowerem no i już mam ruszać, a tu Krycha z Tomkiem jadą :D Osły pojechały zamiast w prawo to w lewo na Rowy i nadłożyli jakieś 10 kilometrów jadąc podobno terenem. Ja natomiast byłem szczęśliwy, bo nie zmęczyłem się zbytnio, a wyszło na to samo...

Było dużo rozbieżności co do dalszej trasy. Ja byłem zmęczony i bez sił od samego rana i chciałem dzisiaj cumować wg planu w Łebie, bo ciężko się jechało, a oni znowu co innego i tak pominęliśmy różnicę zdań chwilowo. Mówię: "Dojedźmy do Łeby, a potem się pomartwimy". Krycha miał problemy rzekomo z kostką. Cienko jechał od tego momentu. Ja natomiast kilka kilometrów za postojem nabrałem niespodziewanie siły i jechałem jak przecinak. O Tomku nawet nie mówię, bo on zawsze z przodu jechał :D Minęliśmy Wicko i zaraz czekała nas ostatnia prosta do Łeby...

Krystian został w tyle. Praktycznie z Wicka do Łeby jechaliśmy tylko we dwóch z Tomkiem. Ja odzyskałem siły zjadłwszy całe zapasy. Jechało się kapitalnie. 15 km z górki, razem z pędzącymi ciężarówkami, które akurat teraz mi nie przeszkadzały tylko pomagały podwyższać osiągi :) W Łebie też dużo ludzi. Przecisnęliśmy się przez główną alejkę i dobiliśmy do portu.

Na plaży był ustawiony dźwig, który 2 razy podnosił jakieś osoby, ale nie skakały na bandżi :D

W porcie sporo ludzi, my się tak zaaklimatyzowaliśmy tam, że musiało minąć jakieś 30 minut zanim wyjechaliśmy z powrotem. Ja się podpisałem na jednej kolumnie :) Aha i zjadłem drugą połowę konserwy...


Myśleliśmy o promie wodnym do Władysławowa, bo nie chciało nam się jechać, ale nie kursują takowe, więc chcąc - nie chcąc, mając na zegarze czwartą po południu ruszyliśmy z planem spania w Żarnowcu.

Skręciliśmy na Nowęcin, a następnie jakieś Szczenurze :D W okolicach wsi Sasino zdumieliśmy... Taki stromy podjazd? nad morzem? - no właśnie, jak sam nie pojedziesz i się nie przekonasz to się nie dowiesz! Kurde - spadł mi łańcuch, bo za późno zmieniłem przerzutkę i cały podjazd prowadziłem rower na pieszo, ale i tak trudno o lepszy u nas w okolicy na Dolnym Śląsku, a co dopiero taki w tamtych rejonach - ale pięknie, że natura tak potrafi zaskoczyć :)

Za to już na samym szczycie będąc obróciliśmy się za siebie i grzechem było nie stanąć choćby na chwilkę. Taki widok! Pierwsza górka z której widać było morze!, a po prawej stronie dodatkowo pięknie położoną na górce latarnie Stilo.

Ja miałem cały czas siły, ale Krycha też doszedł do siebie jakoś i trzymał nam kroku z tą swoją kostką :/ Jechało się bardzo dobrze. Droga równa, pagórkowata, bez samochodów, w idealnej temperaturze - no miód malina! Dojechaliśmy do Choczewa na 115 kilometrze i Żarnowiec był w zasięgu nogi.

Przed Żarnowcem poczułem, że kumuluje się we mnie siła z tego jedzenia, które jadłem nałogowo przed południem, wtedy bez rezultatu. Takiej dostałem pary, że przed Żarnowcem uciekłem chłopakom. Z resztą oni mnie zaczepiali i to dosłownie, także się ulotniłem. Jezioro w Żarnowcu było widoczne, ale jakoś nie zemdlałem z zachwytu :P Nie chciałem się wybijać z rytmu i popedałowałem przez miasto prosto w kierunku Krokowej. Tam poczekałem chwilę na chłopaków i kiwnąłem im że skręcamy do Delikatesów. Mieliśmy na licznikach niemal po 140 km i cel został nawet przekroczony. Dojechaliśmy do Krokowej za Żarnowem! Ale to zasługa dużej uczty, którą sobie urządziłem rano i świetnej drogi po której jechało się jeszcze lepiej. Krycha był zmachany pod sklepem. Marudził coś, chciał odpoczywać, ale my z Tomkiem go przekonaliśmy, że skoro nam tak świetnie poszedł ten kawałek z Łeby do Krokowej to uderzymy na Władysławowo. Jakoś z nim poszło i oprócz małej przerwy w Lewiatanie na kupno piwa i surówek przez chłopaków to byliśmy w drodze nad początek mierzei.

Wyjechałem z Lewiatana trochę szybciej od chłopaków i od razu złapałem przewagę na trasie. Nie wiem czemu, ale nawet na nich nie poczekałem tylko tak mi nogi rwały do pedałów, że ruszyłem czym prędzej :) Do Władysławowa mieliśmy równe 20 km. Jechałem 7 km sam, ale na jednym rozwidleniu się zatrzymałem i poczekałem na nich, bo różnie to bywa i by się zagapili i pojechali na PUCK! ;D (otwierasz puszkę a tu: "PUCK!"). Teraz jechaliśmy już razem do Łebcza. Tam zauważyliśmy piękną i nowiutką drogę rowerową, która nie prowadziła prosto do Władka tylko bardziej na Wschód do wsi Swarzewo.

Mimo wszystko jechało się kapitalnie. Był to pierwszy wieczór bez deszczu z przyjemną temperaturą. Obok nas było masę wiatraków dość pokaźnych rozmiarów, a ja prułem jak dzikus do przodu. Po prostu nogi same jechały. Cały czas ostatnie kilometry tempem 29-32 km/h :) Aż normalnie siebie nie poznawałem. Krychę rozumiem że mnie wtedy nie gonił, bo ta kostka, ale nawet Ufo odpuścił :P "Co się odwlecze to nie uciecze..." ! Pamiętajcie! ;) Rano zjadłem masę rzeczy, ale energia przyszła dopiero w drugiej części etapu. Dojechaliśmy do Swarzewa i trzeba było jeszcze jechać 6 kilometrów na Północ do Władysławowa, ale też pokonałem to błyskawicznie.
Zajechaliśmy wtedy na początku miasta na stację ORLEN. Szczerze mówiąc większej nie widziałem :) Było na zewnątrz dużo ławek, a więc idealne miejsce do odpoczynku, kolacji i pójścia do toalety. Posiedzieliśmy 15 minut, pojedliśmy, otworzyłem piwo, na które tak na prawdę nie miałem ochoty i potem poszedłem umyć zęby po cały dzień nie miałem szczoteczki w ustach. Zamknąłem się od środka. Myję zęby a tutaj lata mi jakaś wściekła mucha nade mną. To mi na ręce usiądzie, to na policzku - no niech cie szlag jasny. Po kilku razach wkurzyłem się i gdy usiadła na lustrze, zacisnąłem pięść i leciutko! uderzyłem w lustro. Wiedziałem że nie zabije, ale musiałem. I co? ZBIŁEM LUSTRO !!! :/ :D Huk był niesamowity. Byłem spanikowany. Wiedziałem, że zabulę jakieś 100 zł :( Szybko zamiatałem resztki lustra pod ściany, a sam kończyłem mycie zębów. Nagle ktoś puka do drzwi. Myślę sobie:"Aha na pewno ktoś z pracowników usłyszał i mam przegrabione - bulisz Paweł!" :/ - pogodzony z losem odpowiedziałem: "chwilka, już otwieram". Za 30 sekund otwieram, a tu nikogo nie ma! :D To był chyba jakiś klient, który się zniecierpliwił i poszedł załatwić potrzeby do damskiego kibla, a więc ja w długą...Wychodzę na zewnątrz i mówię:"Chłopaki zbieramy się szybko, zbiłem lustro w kiblu!" - chcielibyście widzieć te oczy Krychy jak to mówiłem ;D, ale ja sam pewnie nie lepiej wyglądałem :P Tak czy siak powolutku zebraliśmy się do kupy i za parenaście sekund już nas nie było na stacji. UDAŁO SIĘ! Na pewno się skapnęli, że ktoś zbił lustro, ale w kiblu nie ma kamer więc mi się udało uchronić przed wydatkiem. Jedyne co pozostało to małe przecięcie na kostce dłoni :P Przygoda to była niezapomniana, ale ufff - bez konsekwencji...

Teraz dobiliśmy do centrum. Tam ludzi masa, bo to sobota, a w dodatku Dni Władysławowa, więc nie ma gdzie nosa wsadzić. Krycha miał nocleg u swojego brata, który był akurat w tym mieście i wynajmował domek. My z Tomkiem potrzebowaliśmy coś znaleźć o 21:30. Po kilku zapytaniach podjechałem za namową Ufa na drugą stronę ulicy, gdzie podobno był neon - noclegi już od 40 zł. Spytałem co i jak, no i koleś zaprowadził nas na ulicę Geodetów. Tam dobiliśmy targu. Tomek załatwił, że nie będziemy używać pościeli i Pan spuścił nam do 35 zł za noc :P Dobre i to tak na ostatnią chwilę. Ufo był padnięty, a więc poszedł spać, a ja wyszedłem jeszcze na miasto z Krychą.

Umówiliśmy się na stadionie, gdzie był koncert. Grały akurat Łzy. Dochodziła godzina 23. Na koniec były fajerwerki, a potem wracając przez murawę, dzwoni do mnie Krycha, który szedł 4 metry za mną :P - eh... Poszliśmy zrobić rundkę po Władysławowie. Głównymi ulicami przemierzając napotykaliśmy grupki pijanych młodych ale i starych ludzi. Ja kupiłem sobie gofra za 3 zł :D i poszliśmy po ciemku na plażę. Było bardzo fajnie. Jeszcze nigdy nie byłem na plaży o tej porze. Zgubiłbym tam telefon, ale w porę się zorientowałem. Noc była ciepła. Około godziny 1 w nocy wróciłem na ulicę Geodetów. Tomek spał jak zabity, a ja nie chciałem hałasować i poszedłem spać bez prysznica. Zgasiłem telewizor, nastawiłem budzik na jutro i spaaaaać...
Dzisiejszy dzień miał dwie twarze. Pierwsza bardzo mizerna, słaba - do Wicka. Druga kapitalna, ponad możliwości z vervą - od Wicka. Tak jakby ten dzień podzielić na 2 inne. Pierwszy beznadziejny, a drugi pasjonujący i szybki. Dzisiaj jednak nie mieliśmy tyle fartu z noclegiem. Trzeba było bulić, ale dobrze że za wyrko a nie za lustro ;P To tyle na dzisiaj. Jutro już chyba będzie nasz ostatni wspólny etap...
_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________

6:30 rano - śniadanie w parku© pape93
Zjedliśmy, każdy spakował resztki do ekwipunku i podjechaliśmy na stację jeszcze raz, bo chłopaki chcieli się przebrać i również załatwić. Potrwało to kilkanaście minut. Na owej stacji spotkaliśmy grupę 10 osób w wieku 20-28 lat. Paczka jak paczka. My jednak zauważyliśmy jak odjeżdżali, że mają kępińską rejestracje i zaczęliśmy się uśmiechać, a oni nie wiedzieli o co nam chodzi :) My natomiast podjechaliśmy jeszcze do portu w Ustce. Zeszło nam tam zbyt dużo czasu niestety. Jedynym pozytywem było to, że w oddali było widać przejaśniające się niebo :)

Ustka - na promenadzie...© pape93

Ustka - widok z portu na plażę© pape93
Jak wracaliśmy do centrum to na jednej z ulic spotkaliśmy wcześniej wspomnianą paczkę :D Krzyknęliśmy coś tam do nich i pytamy czy jadą z Kępna, no i tak zaczęła się rozmowa. Organizator grupy, który szedł z tyłu zwołał resztę do siebie i tak sobie pogadaliśmy 10 minut, skąd jedziemy, po co, na ile i takie inne. Przyznali że nie wiedzieli na stacji z czego się śmiejemy, ale już się dowiedzieli :) Fajni ludzie. Jeden koleś, ten najstarszy zrobił sobie z nami zdjęcie nawet. My jakoś nie, ale zapamiętamy to spotkanie nawet bez fotografii...

Ten Mew albo ta Mewa© pape93
Od początku nie czułem siły w nogach oraz jakiejkolwiek motywacji. Wszakże mieliśmy dzisiaj dojechać tylko do Łeby, a więc po co się szarpać? Koledzy od początku za Ustką mi odjechali i byli źli że nie dotrzymuję im kroku no ale cóż. Wyszło na to że we wsi Objazda zamiast skręcić w prawo to pojechali w lewo na Rowy, a tam musieli się wracać na około jeziora - barany ;P Kto ma mapę ten ma władzę :) Ja pojechałem w prawo i nie nadłożyłem drogi chociaż też często się zatrzymywałem. Właśnie we wsi Objazda zjadłem drugie śniadanie i wysłałem pierwszą widokówkę znad morza. Myślałem że z Krychą i Tomkiem spotkamy się dopiero w Łebie, bo byli tak zapaleni że nie chcieli czekać. Ja natomiast bardzo spokojnym tempem (około 15 km/h) pojechałem w kierunku Smołdzina.

Słowiński Park Narodowy© pape93
Jechałem tak sobie samotnie kilometr po kilometrze, spotkałem dwa razy młodą parę na rowerach, ale raczej byli Niemcami. Nudziło mi się strasznie - niby park narodowy i w ogóle, ale jakoś nic się nie działo po drodze i muliłem. Jedyne co mnie oryginalnego spotkało na trasie to samochód z Albanii. W dodatku nie czułem za grosz energii, a więc jadłem i jadłem - energii jednak nie miałem ciągle.

Paly sie, paly sie sku... - w drodze do Choćmirówka© pape93
Jechałem sam z myślą że oni są już daleko przede mną. Dobiłem do Choćmirówka, a więc drogi wojewódzkiej w kierunku Wicka. Tak około 55 kilometra we wsi Główczyce zrobiłem sobie przerwę. Zjadłem pół konserwy, jakiś pijak się napatoczył z rowerem no i już mam ruszać, a tu Krycha z Tomkiem jadą :D Osły pojechały zamiast w prawo to w lewo na Rowy i nadłożyli jakieś 10 kilometrów jadąc podobno terenem. Ja natomiast byłem szczęśliwy, bo nie zmęczyłem się zbytnio, a wyszło na to samo...

Atakujemy Łebę© pape93
Było dużo rozbieżności co do dalszej trasy. Ja byłem zmęczony i bez sił od samego rana i chciałem dzisiaj cumować wg planu w Łebie, bo ciężko się jechało, a oni znowu co innego i tak pominęliśmy różnicę zdań chwilowo. Mówię: "Dojedźmy do Łeby, a potem się pomartwimy". Krycha miał problemy rzekomo z kostką. Cienko jechał od tego momentu. Ja natomiast kilka kilometrów za postojem nabrałem niespodziewanie siły i jechałem jak przecinak. O Tomku nawet nie mówię, bo on zawsze z przodu jechał :D Minęliśmy Wicko i zaraz czekała nas ostatnia prosta do Łeby...

Z Wicka do Łeby tempem kolarzówkowym© pape93
Krystian został w tyle. Praktycznie z Wicka do Łeby jechaliśmy tylko we dwóch z Tomkiem. Ja odzyskałem siły zjadłwszy całe zapasy. Jechało się kapitalnie. 15 km z górki, razem z pędzącymi ciężarówkami, które akurat teraz mi nie przeszkadzały tylko pomagały podwyższać osiągi :) W Łebie też dużo ludzi. Przecisnęliśmy się przez główną alejkę i dobiliśmy do portu.

Mamo a ten Pan jedzie bez nogi..! :D© pape93
Na plaży był ustawiony dźwig, który 2 razy podnosił jakieś osoby, ale nie skakały na bandżi :D

Plaża w Łebie ze śmiałkami akrobatyki© pape93
W porcie sporo ludzi, my się tak zaaklimatyzowaliśmy tam, że musiało minąć jakieś 30 minut zanim wyjechaliśmy z powrotem. Ja się podpisałem na jednej kolumnie :) Aha i zjadłem drugą połowę konserwy...

Wesoła przerwa w Łebie...© pape93

Pamiątka pozostawiona w porcie przeze mnie© pape93
Myśleliśmy o promie wodnym do Władysławowa, bo nie chciało nam się jechać, ale nie kursują takowe, więc chcąc - nie chcąc, mając na zegarze czwartą po południu ruszyliśmy z planem spania w Żarnowcu.

Tłok na ulicach z racji soboty© pape93
Skręciliśmy na Nowęcin, a następnie jakieś Szczenurze :D W okolicach wsi Sasino zdumieliśmy... Taki stromy podjazd? nad morzem? - no właśnie, jak sam nie pojedziesz i się nie przekonasz to się nie dowiesz! Kurde - spadł mi łańcuch, bo za późno zmieniłem przerzutkę i cały podjazd prowadziłem rower na pieszo, ale i tak trudno o lepszy u nas w okolicy na Dolnym Śląsku, a co dopiero taki w tamtych rejonach - ale pięknie, że natura tak potrafi zaskoczyć :)

Bardzo stromy podjazd kilkanaście km od morza...© pape93
Za to już na samym szczycie będąc obróciliśmy się za siebie i grzechem było nie stanąć choćby na chwilkę. Taki widok! Pierwsza górka z której widać było morze!, a po prawej stronie dodatkowo pięknie położoną na górce latarnie Stilo.

Bałtyk i latarnia Stilo widziane z pokaźnej górki...© pape93
Ja miałem cały czas siły, ale Krycha też doszedł do siebie jakoś i trzymał nam kroku z tą swoją kostką :/ Jechało się bardzo dobrze. Droga równa, pagórkowata, bez samochodów, w idealnej temperaturze - no miód malina! Dojechaliśmy do Choczewa na 115 kilometrze i Żarnowiec był w zasięgu nogi.

Uderzamy na Żarnowiec© pape93
Przed Żarnowcem poczułem, że kumuluje się we mnie siła z tego jedzenia, które jadłem nałogowo przed południem, wtedy bez rezultatu. Takiej dostałem pary, że przed Żarnowcem uciekłem chłopakom. Z resztą oni mnie zaczepiali i to dosłownie, także się ulotniłem. Jezioro w Żarnowcu było widoczne, ale jakoś nie zemdlałem z zachwytu :P Nie chciałem się wybijać z rytmu i popedałowałem przez miasto prosto w kierunku Krokowej. Tam poczekałem chwilę na chłopaków i kiwnąłem im że skręcamy do Delikatesów. Mieliśmy na licznikach niemal po 140 km i cel został nawet przekroczony. Dojechaliśmy do Krokowej za Żarnowem! Ale to zasługa dużej uczty, którą sobie urządziłem rano i świetnej drogi po której jechało się jeszcze lepiej. Krycha był zmachany pod sklepem. Marudził coś, chciał odpoczywać, ale my z Tomkiem go przekonaliśmy, że skoro nam tak świetnie poszedł ten kawałek z Łeby do Krokowej to uderzymy na Władysławowo. Jakoś z nim poszło i oprócz małej przerwy w Lewiatanie na kupno piwa i surówek przez chłopaków to byliśmy w drodze nad początek mierzei.

Krokowa za Żarnowcem© pape93
Wyjechałem z Lewiatana trochę szybciej od chłopaków i od razu złapałem przewagę na trasie. Nie wiem czemu, ale nawet na nich nie poczekałem tylko tak mi nogi rwały do pedałów, że ruszyłem czym prędzej :) Do Władysławowa mieliśmy równe 20 km. Jechałem 7 km sam, ale na jednym rozwidleniu się zatrzymałem i poczekałem na nich, bo różnie to bywa i by się zagapili i pojechali na PUCK! ;D (otwierasz puszkę a tu: "PUCK!"). Teraz jechaliśmy już razem do Łebcza. Tam zauważyliśmy piękną i nowiutką drogę rowerową, która nie prowadziła prosto do Władka tylko bardziej na Wschód do wsi Swarzewo.

Metamorfoza pozwoliła myśleć o Władysławowie jeszcze dziś© pape93
Mimo wszystko jechało się kapitalnie. Był to pierwszy wieczór bez deszczu z przyjemną temperaturą. Obok nas było masę wiatraków dość pokaźnych rozmiarów, a ja prułem jak dzikus do przodu. Po prostu nogi same jechały. Cały czas ostatnie kilometry tempem 29-32 km/h :) Aż normalnie siebie nie poznawałem. Krychę rozumiem że mnie wtedy nie gonił, bo ta kostka, ale nawet Ufo odpuścił :P "Co się odwlecze to nie uciecze..." ! Pamiętajcie! ;) Rano zjadłem masę rzeczy, ale energia przyszła dopiero w drugiej części etapu. Dojechaliśmy do Swarzewa i trzeba było jeszcze jechać 6 kilometrów na Północ do Władysławowa, ale też pokonałem to błyskawicznie.
Zajechaliśmy wtedy na początku miasta na stację ORLEN. Szczerze mówiąc większej nie widziałem :) Było na zewnątrz dużo ławek, a więc idealne miejsce do odpoczynku, kolacji i pójścia do toalety. Posiedzieliśmy 15 minut, pojedliśmy, otworzyłem piwo, na które tak na prawdę nie miałem ochoty i potem poszedłem umyć zęby po cały dzień nie miałem szczoteczki w ustach. Zamknąłem się od środka. Myję zęby a tutaj lata mi jakaś wściekła mucha nade mną. To mi na ręce usiądzie, to na policzku - no niech cie szlag jasny. Po kilku razach wkurzyłem się i gdy usiadła na lustrze, zacisnąłem pięść i leciutko! uderzyłem w lustro. Wiedziałem że nie zabije, ale musiałem. I co? ZBIŁEM LUSTRO !!! :/ :D Huk był niesamowity. Byłem spanikowany. Wiedziałem, że zabulę jakieś 100 zł :( Szybko zamiatałem resztki lustra pod ściany, a sam kończyłem mycie zębów. Nagle ktoś puka do drzwi. Myślę sobie:"Aha na pewno ktoś z pracowników usłyszał i mam przegrabione - bulisz Paweł!" :/ - pogodzony z losem odpowiedziałem: "chwilka, już otwieram". Za 30 sekund otwieram, a tu nikogo nie ma! :D To był chyba jakiś klient, który się zniecierpliwił i poszedł załatwić potrzeby do damskiego kibla, a więc ja w długą...Wychodzę na zewnątrz i mówię:"Chłopaki zbieramy się szybko, zbiłem lustro w kiblu!" - chcielibyście widzieć te oczy Krychy jak to mówiłem ;D, ale ja sam pewnie nie lepiej wyglądałem :P Tak czy siak powolutku zebraliśmy się do kupy i za parenaście sekund już nas nie było na stacji. UDAŁO SIĘ! Na pewno się skapnęli, że ktoś zbił lustro, ale w kiblu nie ma kamer więc mi się udało uchronić przed wydatkiem. Jedyne co pozostało to małe przecięcie na kostce dłoni :P Przygoda to była niezapomniana, ale ufff - bez konsekwencji...

21:02 ale daliśmy radę tutaj dobić© pape93
Teraz dobiliśmy do centrum. Tam ludzi masa, bo to sobota, a w dodatku Dni Władysławowa, więc nie ma gdzie nosa wsadzić. Krycha miał nocleg u swojego brata, który był akurat w tym mieście i wynajmował domek. My z Tomkiem potrzebowaliśmy coś znaleźć o 21:30. Po kilku zapytaniach podjechałem za namową Ufa na drugą stronę ulicy, gdzie podobno był neon - noclegi już od 40 zł. Spytałem co i jak, no i koleś zaprowadził nas na ulicę Geodetów. Tam dobiliśmy targu. Tomek załatwił, że nie będziemy używać pościeli i Pan spuścił nam do 35 zł za noc :P Dobre i to tak na ostatnią chwilę. Ufo był padnięty, a więc poszedł spać, a ja wyszedłem jeszcze na miasto z Krychą.

A to moja i Turka kwaterka na dzisiejszą noc© pape93
Umówiliśmy się na stadionie, gdzie był koncert. Grały akurat Łzy. Dochodziła godzina 23. Na koniec były fajerwerki, a potem wracając przez murawę, dzwoni do mnie Krycha, który szedł 4 metry za mną :P - eh... Poszliśmy zrobić rundkę po Władysławowie. Głównymi ulicami przemierzając napotykaliśmy grupki pijanych młodych ale i starych ludzi. Ja kupiłem sobie gofra za 3 zł :D i poszliśmy po ciemku na plażę. Było bardzo fajnie. Jeszcze nigdy nie byłem na plaży o tej porze. Zgubiłbym tam telefon, ale w porę się zorientowałem. Noc była ciepła. Około godziny 1 w nocy wróciłem na ulicę Geodetów. Tomek spał jak zabity, a ja nie chciałem hałasować i poszedłem spać bez prysznica. Zgasiłem telewizor, nastawiłem budzik na jutro i spaaaaać...
Dzisiejszy dzień miał dwie twarze. Pierwsza bardzo mizerna, słaba - do Wicka. Druga kapitalna, ponad możliwości z vervą - od Wicka. Tak jakby ten dzień podzielić na 2 inne. Pierwszy beznadziejny, a drugi pasjonujący i szybki. Dzisiaj jednak nie mieliśmy tyle fartu z noclegiem. Trzeba było bulić, ale dobrze że za wyrko a nie za lustro ;P To tyle na dzisiaj. Jutro już chyba będzie nasz ostatni wspólny etap...
_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Kategoria 2011 Bałtyk
Dane wycieczki:
Km: | 166.14 | Km teren: | 0.40 | Czas: | 08:49 | km/h: | 18.84 | ||
Pr. maks.: | 52.37 | Temperatura: | 21.0 | Podjazdy: | 440m | Rower: | Giant |
Komentarze
moje rejony, :D:D ten podjazd w Ulini jest krótki ale konkretny, im bardziej na południe tym wiecej górek, niejednego już zaskoczyły ;)
zmudahh - 10:11 czwartek, 20 listopada 2014 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!