Wiara czyni cuda
Czwartek, 12 kwietnia 2012
Nadszedł czwartek. Dzień w którym miałem wyruszyć z rana do Częstochowy rowerem. Już od tygodnia albo i dwóch "rozpowiedziałem" mimowolnie o moich planach na ten dzień i chcąc nie chcąc musiałem dotrzymać słowa ;) Dzień wcześniej siedziałem do 1:30 na komputerze, a rano wstałem o 7 rano z nadzieją że najpóźniej o 8:30 wyjadę z domu. Okazało się że skręcenie bagażnika i błotników to nie taka łatwa rzecz zważywszy na to że miałem porozrzucane śrubki. Trochę się wkurzyłem, bo śniadanie już dawno zjedzone, a ja zamiast być w trasie użeram się z jakimiś pierdołami. Po 1,5 h zmagań byłem spakowany, a rower był gotowy do jazdy. Jedyne co mu brakowało do pełni to tylni błotnik. Łańcuch posmarowałem smarem na deszcz co później okazało się strzałem w 10-tkę.

Wyjechałem dopiero o 10:00. Dojeżdżając do Obwodnicy Sycowa zatrzymałem się, aby zarezerwować telefonicznie pokój na najbliższą noc w Domu Misyjnym św.Kacpra, ale ktoś mnie uprzedził i musiałem jechać w ciemno. No, ale przecież nie po to były te przygotowania, aby teraz wracać się po 3 km :P Do Kępna jechałem główną drogą dość żwawym tempem, ale już koło Hacjendy zaczął padać lekki deszcz. W Goli musiałem się zatrzymać, gdyż kurtka coraz bardziej nasiąkała kroplami wody. Potem dojechałem jakoś do Bralina, tam założyłem już pelerynkę, którą Tomek ofiarował mi nad Bałtykiem i ruszyłem dalej. Do Kępna nawet nie zaglądałem tylko obwodnicą pomknąłem na Wieruszów.

Tuż za Kępnem opady znowu nabrały na sile i musiałem przerwać jazdę na 20 minut. Zjadłem bułkę, którą przyrządziła mi mama, a w między czasie gdzieś dalej wydarzył się wypadek, bo jechały na sygnale 2 wozy strażackie, jedna karetka i jeden pojazd z policji.


Po przerwie ruszyłem dalej i okazało się że wypadek miał miejsce 3 km dalej. Wypadek nie należał do groźnych, bo skończyło się tylko na silnej acz niegroźnej stłuczce, ale pomimo tego na drodze krajowej wytworzył się spory korek.


Straty czasu poniesione od samego rana zmusiły mnie do ominięcia Wieruszowa. Deszcz nieco odpuścił, ale mimo wszystko cały czas kropiło. Ja jednak pomknąłem dalej.


Po jakimś czasie dojechałem do miejscowości Walichnowy, która słynie z wyrobu szynek. Tam miałem na liczniku 45 km i postanowiłem odpocząć. Coś zjadłem, coś wypiłem i po 15-20 minutach ruszyłem na ostatnie kilkanaście kilometrów, które pozostały mi do Wielunia.

Wieluń był coraz bliżej, a mi rozbiło się coraz cieplej w czerwonej pelerynce. Dodatkowo potrzebowałem oddać mocz także czym prędzej pędziłem w kierunku miasta.

Dojechawszy do Dąbrowy (dzielnicy Wielunia) zatrzymałem się na jednej ze stacji benzynowych, gdzie wysikałem się, napiłem i przebrałem. Potem pojechałem już do Centrum Wielunia, gdzie zajrzałem na Rynek. Posiedziałem tam 15 minut, zjadłem bułkę i banana i ruszałem dalej.



Wyjechać z Wielunia - to był problem. Szukałem drogi na Działoszyn, ale dopiero dwaj murarze przeze mnie zaczepieni wspólnymi siłami nakierowali mnie na drogę wojewódzką. Dotarłem do miejscowości Ruda, gdzie na rozwidleniu dróg spytałem o kierunek Panią pilnującą szlabanu, gdyż mapa nie obejmowała jeszcze tego fragmentu trasy.

Po drodze pola były przykryte białą płachtą na dużej powierzchni co powodowało złudzenie zimowego krajobrazu.

W kierunku Działoszyna trasa nie była zła, ale trochę za dużo dziur mimo wszytko. W dodatku te niektóre szalejące tiry. Ale trzeba było jechać przed siebie.

Myślałem, że pogoda już się poprawia, bo za Wieluniem wychodziło nawet czasami Słońce, ale przed Działoszynem znowu zaczęło się mocno chmurzyć. Przeciąłem rzekę Wartę i od tego czasu wiedziałem że trasa będzie pagórkowata.

Droga rzeczywiście była ciężka. Dystans coraz większy, a pagórki coraz bardziej wymagające. Na 90-tym kilometrze złapał mnie pierwszy mocny kryzys. Była godzina 15:17, a ja miałem jeszcze do przejechania prawie 50 km. Odpocząłem jednak, wypiłem sporo wody i zjadłem banana z sezamkami. Trochę pomogło.


Do Działoszyna powoli się doczłapałem, choć czułem że nogi już powoli wysiadają od ostatniej przerwy. Miałem szybko przemknąć przez miasteczko, nie widząc po drodze nic ciekawego, ale wjeżdżając na Rondo położone w rynku musiałem zatrzymać się choć na chwilkę. Rynek skromny, ale bardzo zadbany. Dwa zdjęcia i w drogę.

Wyjeżdżając z Działoszyna ukazała mi się spora górka, po prawej stronie kaplica na skale, a z przodu wielka ciemna chmura. To że deszcz spadnie w niedalekiej przyszłości dotarło do mnie już po minięciu górki. Droga sama w sobie była na tym odcinku pięknie wyremontowana, ale zaczęło padać i musiałem stanąć na przystanku w pierwszej wiosce.

Na przystanek dotarłem już lekko mokry, ale nie to było najgorsze. Rozejrzałem się w około i chmury były bardzo gęste. Typowe szare chmury deszczowe. Nie było za grosz nadziei że opady w najbliższym czasie ustąpią, a ja z minuty na minutę coraz bardziej godziłem się z myślą że nie dam rady dojechać na Jasną Górę mając zaledwie 35 km do mety i siłę na dokończenie tej trasy. Jeszcze żeby było 15 km to bym nawet w ulewie dojechał do końca, ale 35 km to jednak 1,5 h w deszczu - nie dałbym rady. Po 10 minutach na przystanek przyszła jakaś 50-letnia Pani, która spóźniła się na autobus i łapała bezskutecznie stopa aż zajechał drugi autobus. Pogadaliśmy trochę i nawet zaproponowała mi pomoc w dojeździe do Częstochowy jeśli opady by nie ustały. Po 40 minutach deszcz o dziwo zmalał do tego stopnia, że tylko niegroźnie kropiło. Autobus zajechał, a więc kobieta pojechała dalej to i ja ruszyłem dalej. Chmury wydawały się nadal groźne, ale powietrze zrobiło się podeszczowe i czuć było że na razie kolejna ulewa raczej nie przyjdzie. Gorzej było z czasem, bo koniecznie chciałem dojechać przed kolegami i koleżankami z Liceum. Chwilę po tym gdy ruszyłem pojawił się znak |Częstochowa 35|

Po 4 km od ponowienia jazdy zatrzymałem się w sklepie spożywczym i podobnie jak na wyprawie nad Bałtyk założyłem po dwie "foliówki" na buty. Wyglądałem dziwnie, ale wolałem dojechać z suchymi adidasami do mety. Po drodze nie mogłem sobie odmówić odwiedzenia jedynego na trasie Dworca Kolejowego tego dnia. Stacja Miedźno nie prezentowała się najgorzej, ale widać było że ruch pasażerski tam to raczej fikcja.

Czas nieubłaganie leciał, a kilometrów było coraz mniej. Te ostatnie 30 km jechałem w euforii niewiele mniejszej niż tej na odcinku Białogard-Kołobrzeg poprzedniego lata. Tam podniecenie było rzecz jasna bardziej wyraźne gdyż docieraliśmy po 3 dniach jazdy nad Bałtyk a tutaj "tylko" po kilku męczących godzinach na Jasną Górę. To tylko pokazuje jak deszcz potrafi uprzykrzyć życie rowerzystom i jak podnosi satysfakcję z przejechanej trasy.


Jechałem szybko, czasami nawet bardzo szybko, ale pogoda się uspokoiła, a i droga była dobra. Jednak 9 km przed Jasną Górą złapał mnie drugi mocny kryzys. Byłem zmęczony szybkim tempem i w końcu odcięło mi nogi na jednej górce. Nie było nawet gdzie przycupnąć, więc położyłem rower na poboczu, a sam przeszedłem rów i posiedziałem 10 minut na łące oblewając gorące policzki bardzo zimną wodą. Byłem cholernie zmęczony, ale nie wiedziałem że za 2,5 km ujrzę już znak Częstochowa. Jakbym wiedział to już pewnie bym jechał prosto. 12 km przed Jasną Górą widać było natomiast już szpic wieży klasztoru co dodatkowo motywowało do szybszego kręcenia. Zrobiłem pamiątkowe foto stawiając aparat na korku stojącej butelki i mimo zmęczenia przyszedł do mnie świetny humor.

Ostanie kilometry były już takie "na wiwat". Cieszyłem się wtedy na tyle mocno, że każdy kolejny metr asfaltu przyjmowałem z wielkim entuzjazmem.

Na Jasną Górę zajechałem od prawej strony. Planowałem wyjechać o 8 rano, jechać 7 h, a z przerwami podróż miała mi zająć 8-9 h. No niestety plany się trochę pozmieniały i wyjechałem o 10 rano, podróż zajęła mi rzeczywiście niecałe 9 h z przerwami, bo dojechałem o 18:50, ale sama jazda wyniosła niecałe 6 h, gdyż tempo miałem całkiem niezłe i mimo dużych strat spowodowanych przeczekiwaniem deszczu, udało mi się dojechać przed maturzystami z Sycowa, którzy podróżowali autobusami. Pod Jasną Górą jakiś przechodzień zrobił mi pamiątkowe foto, a drugi przechodzień poopowiadał o okolicznych terenach na rower.

Dałem znać Marcinowi i mamie że dojechałem na miejsce po czym udałem się za klasztor do Domu Pielgrzyma spytać o wolne pokoje. Sprawdzając w necie ceny tamtej noclegowni trochę się załamałem, ale na miejscu recepcjonista widząc mnie na rowerze zlitował się i dał mi miejsce w 4-osobowym pokoju. Byłem tam sam, a cena nie była wysoka, więc rozpakowałem się, zjadłem resztę zapasów, umyłem się i Marcin powiadomił mnie że reszta uczniów sycowskiego LO dotarła na miejsce. Przebrałem się w coś bardziej schludnego i wyszedłem przed Dom Pielgrzyma. W tym czasie nad Częstochowę dotarła prawdziwa ulewa. My w tym deszczu poszliśmy jakieś 1,5 km w dół do KFC, gdzie była większość. Frytki i Cola po takim wysiłku się należały, a tuż przed 21 wszyscy ruszyli z powrotem na Jasną Górę, aby wziąć udział w Apelu Jasnogórskim. Miałem bardzo mokrą głowę będąc bez kaptura, ale po Apelu, który trwał 45 minut poszliśmy z Marcinem do toalety i tam trochę wysuszyłem włosy. Potem wszyscy razem czuwaliśmy 2 godziny pod samym obrazem Matki Boskiej, gdyż byliśmy tam jako jedyna szkoła. Natomiast o Północy rozpoczęła się Msza koncelebrowana. Odprawiał Ksiądz Wiesław i Ksiądz Adam. Ten pierwszy powiedział fajne kazanie i po dwóch godzinach obraz został zasłonięty. Pożegnałem się z kolegami i poszedłem do Domu Pielgrzyma o 2 w nocy, a reszta pojechała autobusami do Sycowa.

To był niewątpliwie piękny choć trudny dzień. Pod względem rowerowym był to spory dystans, który pewnie znalazłby się w moim TOP 10, ale na pewno jest to wycieczka najdłuższa, którą przejechałem sam. Do tej pory 135 km było moim rekordem w samotnej jeździe. Jeśli chodzi o aspekt duchowy to dokonałem czegoś co zostanie mi na długo w pamięci. Zawsze gdzieś tam marzyłem dojechać na Jasną Górę. Kilka razy mijałem się z zamiarem dotarcia tam na pieszo, ale to chyba nie było dla mnie. Piesza Pielgrzymka idzie w sierpniu 5 dni z Sycowa na Jasną Górę. Ja dojechałem tam rowerem w 9 godzin podczas kwietniowego, chłodnego i deszczowego dnia. Jeszcze większą satysfakcję miałem z tego, że 35 km przed metą byłem już myślami w pociągu, ale pogoda się zlitowała i dojechałem. Wystarczy chcieć !

Czwartek, 10:00 - bez tylnego błotnika ale GOTÓW© pape93
Wyjechałem dopiero o 10:00. Dojeżdżając do Obwodnicy Sycowa zatrzymałem się, aby zarezerwować telefonicznie pokój na najbliższą noc w Domu Misyjnym św.Kacpra, ale ktoś mnie uprzedził i musiałem jechać w ciemno. No, ale przecież nie po to były te przygotowania, aby teraz wracać się po 3 km :P Do Kępna jechałem główną drogą dość żwawym tempem, ale już koło Hacjendy zaczął padać lekki deszcz. W Goli musiałem się zatrzymać, gdyż kurtka coraz bardziej nasiąkała kroplami wody. Potem dojechałem jakoś do Bralina, tam założyłem już pelerynkę, którą Tomek ofiarował mi nad Bałtykiem i ruszyłem dalej. Do Kępna nawet nie zaglądałem tylko obwodnicą pomknąłem na Wieruszów.

Obwodnica Kępna - koleś z wózkiem na DK 8© pape93
Tuż za Kępnem opady znowu nabrały na sile i musiałem przerwać jazdę na 20 minut. Zjadłem bułkę, którą przyrządziła mi mama, a w między czasie gdzieś dalej wydarzył się wypadek, bo jechały na sygnale 2 wozy strażackie, jedna karetka i jeden pojazd z policji.

Opady wymuszają przerwę za Kępnem© pape93

W międzyczasie drugie śniadanie i wypadek niedaleko...© pape93
Po przerwie ruszyłem dalej i okazało się że wypadek miał miejsce 3 km dalej. Wypadek nie należał do groźnych, bo skończyło się tylko na silnej acz niegroźnej stłuczce, ale pomimo tego na drodze krajowej wytworzył się spory korek.

Korek na około 50 pojazdów :P© pape93

Wypadek okazał się niegroźną stłuczką© pape93
Straty czasu poniesione od samego rana zmusiły mnie do ominięcia Wieruszowa. Deszcz nieco odpuścił, ale mimo wszystko cały czas kropiło. Ja jednak pomknąłem dalej.

Obwodnica Wieruszowa czyli połowa drogi do Wielunia© pape93

Rozwidlenie dróg krajowych przed Wieluniem© pape93
Po jakimś czasie dojechałem do miejscowości Walichnowy, która słynie z wyrobu szynek. Tam miałem na liczniku 45 km i postanowiłem odpocząć. Coś zjadłem, coś wypiłem i po 15-20 minutach ruszyłem na ostatnie kilkanaście kilometrów, które pozostały mi do Wielunia.

Walichnowy - przerwa na mały posiłek© pape93
Wieluń był coraz bliżej, a mi rozbiło się coraz cieplej w czerwonej pelerynce. Dodatkowo potrzebowałem oddać mocz także czym prędzej pędziłem w kierunku miasta.

Przed Wieluniem zaczęło się rozpogadzać...© pape93
Dojechawszy do Dąbrowy (dzielnicy Wielunia) zatrzymałem się na jednej ze stacji benzynowych, gdzie wysikałem się, napiłem i przebrałem. Potem pojechałem już do Centrum Wielunia, gdzie zajrzałem na Rynek. Posiedziałem tam 15 minut, zjadłem bułkę i banana i ruszałem dalej.

Jedna z głównych ulic Wielunia© pape93

Rynek w Wieluniu© pape93

Urząd w Wieluniu© pape93
Wyjechać z Wielunia - to był problem. Szukałem drogi na Działoszyn, ale dopiero dwaj murarze przeze mnie zaczepieni wspólnymi siłami nakierowali mnie na drogę wojewódzką. Dotarłem do miejscowości Ruda, gdzie na rozwidleniu dróg spytałem o kierunek Panią pilnującą szlabanu, gdyż mapa nie obejmowała jeszcze tego fragmentu trasy.

Proste jak drut tory w Rudej© pape93
Po drodze pola były przykryte białą płachtą na dużej powierzchni co powodowało złudzenie zimowego krajobrazu.

Wierzchlas - krajobraz iście zimowy na polach...© pape93
W kierunku Działoszyna trasa nie była zła, ale trochę za dużo dziur mimo wszytko. W dodatku te niektóre szalejące tiry. Ale trzeba było jechać przed siebie.

Na Działoszyn przeciętną drogą wojewódzką© pape93
Myślałem, że pogoda już się poprawia, bo za Wieluniem wychodziło nawet czasami Słońce, ale przed Działoszynem znowu zaczęło się mocno chmurzyć. Przeciąłem rzekę Wartę i od tego czasu wiedziałem że trasa będzie pagórkowata.

rzeka Warta przed Działoszynem© pape93
Droga rzeczywiście była ciężka. Dystans coraz większy, a pagórki coraz bardziej wymagające. Na 90-tym kilometrze złapał mnie pierwszy mocny kryzys. Była godzina 15:17, a ja miałem jeszcze do przejechania prawie 50 km. Odpocząłem jednak, wypiłem sporo wody i zjadłem banana z sezamkami. Trochę pomogło.

90-ty kilometr - Pierwszy mocniejszy kryzys© pape93

90-ty kilometr - Solidny odpoczynek© pape93
Do Działoszyna powoli się doczłapałem, choć czułem że nogi już powoli wysiadają od ostatniej przerwy. Miałem szybko przemknąć przez miasteczko, nie widząc po drodze nic ciekawego, ale wjeżdżając na Rondo położone w rynku musiałem zatrzymać się choć na chwilkę. Rynek skromny, ale bardzo zadbany. Dwa zdjęcia i w drogę.

Przyjemne centrum Działoszyna© pape93
Wyjeżdżając z Działoszyna ukazała mi się spora górka, po prawej stronie kaplica na skale, a z przodu wielka ciemna chmura. To że deszcz spadnie w niedalekiej przyszłości dotarło do mnie już po minięciu górki. Droga sama w sobie była na tym odcinku pięknie wyremontowana, ale zaczęło padać i musiałem stanąć na przystanku w pierwszej wiosce.

Wyraźnie zbliżają się opady deszczu...© pape93
Na przystanek dotarłem już lekko mokry, ale nie to było najgorsze. Rozejrzałem się w około i chmury były bardzo gęste. Typowe szare chmury deszczowe. Nie było za grosz nadziei że opady w najbliższym czasie ustąpią, a ja z minuty na minutę coraz bardziej godziłem się z myślą że nie dam rady dojechać na Jasną Górę mając zaledwie 35 km do mety i siłę na dokończenie tej trasy. Jeszcze żeby było 15 km to bym nawet w ulewie dojechał do końca, ale 35 km to jednak 1,5 h w deszczu - nie dałbym rady. Po 10 minutach na przystanek przyszła jakaś 50-letnia Pani, która spóźniła się na autobus i łapała bezskutecznie stopa aż zajechał drugi autobus. Pogadaliśmy trochę i nawet zaproponowała mi pomoc w dojeździe do Częstochowy jeśli opady by nie ustały. Po 40 minutach deszcz o dziwo zmalał do tego stopnia, że tylko niegroźnie kropiło. Autobus zajechał, a więc kobieta pojechała dalej to i ja ruszyłem dalej. Chmury wydawały się nadal groźne, ale powietrze zrobiło się podeszczowe i czuć było że na razie kolejna ulewa raczej nie przyjdzie. Gorzej było z czasem, bo koniecznie chciałem dojechać przed kolegami i koleżankami z Liceum. Chwilę po tym gdy ruszyłem pojawił się znak |Częstochowa 35|

Po 40 minutach ulewa ustąpiła, a więc w drogę!© pape93
Po 4 km od ponowienia jazdy zatrzymałem się w sklepie spożywczym i podobnie jak na wyprawie nad Bałtyk założyłem po dwie "foliówki" na buty. Wyglądałem dziwnie, ale wolałem dojechać z suchymi adidasami do mety. Po drodze nie mogłem sobie odmówić odwiedzenia jedynego na trasie Dworca Kolejowego tego dnia. Stacja Miedźno nie prezentowała się najgorzej, ale widać było że ruch pasażerski tam to raczej fikcja.

PKP Miedźno© pape93
Czas nieubłaganie leciał, a kilometrów było coraz mniej. Te ostatnie 30 km jechałem w euforii niewiele mniejszej niż tej na odcinku Białogard-Kołobrzeg poprzedniego lata. Tam podniecenie było rzecz jasna bardziej wyraźne gdyż docieraliśmy po 3 dniach jazdy nad Bałtyk a tutaj "tylko" po kilku męczących godzinach na Jasną Górę. To tylko pokazuje jak deszcz potrafi uprzykrzyć życie rowerzystom i jak podnosi satysfakcję z przejechanej trasy.

blisko...© pape93

...bliżej...© pape93
Jechałem szybko, czasami nawet bardzo szybko, ale pogoda się uspokoiła, a i droga była dobra. Jednak 9 km przed Jasną Górą złapał mnie drugi mocny kryzys. Byłem zmęczony szybkim tempem i w końcu odcięło mi nogi na jednej górce. Nie było nawet gdzie przycupnąć, więc położyłem rower na poboczu, a sam przeszedłem rów i posiedziałem 10 minut na łące oblewając gorące policzki bardzo zimną wodą. Byłem cholernie zmęczony, ale nie wiedziałem że za 2,5 km ujrzę już znak Częstochowa. Jakbym wiedział to już pewnie bym jechał prosto. 12 km przed Jasną Górą widać było natomiast już szpic wieży klasztoru co dodatkowo motywowało do szybszego kręcenia. Zrobiłem pamiątkowe foto stawiając aparat na korku stojącej butelki i mimo zmęczenia przyszedł do mnie świetny humor.

...jest! :) Po 130 km pojawił się wyczekiwany znak !© pape93
Ostanie kilometry były już takie "na wiwat". Cieszyłem się wtedy na tyle mocno, że każdy kolejny metr asfaltu przyjmowałem z wielkim entuzjazmem.

Mimo wszystko jeszcze kawałek trzeba pokręcić© pape93
Na Jasną Górę zajechałem od prawej strony. Planowałem wyjechać o 8 rano, jechać 7 h, a z przerwami podróż miała mi zająć 8-9 h. No niestety plany się trochę pozmieniały i wyjechałem o 10 rano, podróż zajęła mi rzeczywiście niecałe 9 h z przerwami, bo dojechałem o 18:50, ale sama jazda wyniosła niecałe 6 h, gdyż tempo miałem całkiem niezłe i mimo dużych strat spowodowanych przeczekiwaniem deszczu, udało mi się dojechać przed maturzystami z Sycowa, którzy podróżowali autobusami. Pod Jasną Górą jakiś przechodzień zrobił mi pamiątkowe foto, a drugi przechodzień poopowiadał o okolicznych terenach na rower.

10:00-18:50 || 136,5 km || Syców - Częstochowa !© pape93
Dałem znać Marcinowi i mamie że dojechałem na miejsce po czym udałem się za klasztor do Domu Pielgrzyma spytać o wolne pokoje. Sprawdzając w necie ceny tamtej noclegowni trochę się załamałem, ale na miejscu recepcjonista widząc mnie na rowerze zlitował się i dał mi miejsce w 4-osobowym pokoju. Byłem tam sam, a cena nie była wysoka, więc rozpakowałem się, zjadłem resztę zapasów, umyłem się i Marcin powiadomił mnie że reszta uczniów sycowskiego LO dotarła na miejsce. Przebrałem się w coś bardziej schludnego i wyszedłem przed Dom Pielgrzyma. W tym czasie nad Częstochowę dotarła prawdziwa ulewa. My w tym deszczu poszliśmy jakieś 1,5 km w dół do KFC, gdzie była większość. Frytki i Cola po takim wysiłku się należały, a tuż przed 21 wszyscy ruszyli z powrotem na Jasną Górę, aby wziąć udział w Apelu Jasnogórskim. Miałem bardzo mokrą głowę będąc bez kaptura, ale po Apelu, który trwał 45 minut poszliśmy z Marcinem do toalety i tam trochę wysuszyłem włosy. Potem wszyscy razem czuwaliśmy 2 godziny pod samym obrazem Matki Boskiej, gdyż byliśmy tam jako jedyna szkoła. Natomiast o Północy rozpoczęła się Msza koncelebrowana. Odprawiał Ksiądz Wiesław i Ksiądz Adam. Ten pierwszy powiedział fajne kazanie i po dwóch godzinach obraz został zasłonięty. Pożegnałem się z kolegami i poszedłem do Domu Pielgrzyma o 2 w nocy, a reszta pojechała autobusami do Sycowa.

Moja kajuta w Domu Pielgrzyma po czuwaniu...© pape93
To był niewątpliwie piękny choć trudny dzień. Pod względem rowerowym był to spory dystans, który pewnie znalazłby się w moim TOP 10, ale na pewno jest to wycieczka najdłuższa, którą przejechałem sam. Do tej pory 135 km było moim rekordem w samotnej jeździe. Jeśli chodzi o aspekt duchowy to dokonałem czegoś co zostanie mi na długo w pamięci. Zawsze gdzieś tam marzyłem dojechać na Jasną Górę. Kilka razy mijałem się z zamiarem dotarcia tam na pieszo, ale to chyba nie było dla mnie. Piesza Pielgrzymka idzie w sierpniu 5 dni z Sycowa na Jasną Górę. Ja dojechałem tam rowerem w 9 godzin podczas kwietniowego, chłodnego i deszczowego dnia. Jeszcze większą satysfakcję miałem z tego, że 35 km przed metą byłem już myślami w pociągu, ale pogoda się zlitowała i dojechałem. Wystarczy chcieć !
Dane wycieczki:
Km: | 137.30 | Km teren: | 1.10 | Czas: | 05:43 | km/h: | 24.02 | ||
Pr. maks.: | 50.49 | Temperatura: | 13.0 | Podjazdy: | 400m | Rower: | Giant |
Komentarze
Trochę mnie zawstydziłeś tym wpisem. Od kilku lat planuję przejechać z Bielska do Częstochowy na Jasną Górę i zawsze to odkładam. Muszę w końcu to zrobić. Nie ma problemu z przechowaniem roweru w Domu pielgrzyma?
czecho - 11:19 sobota, 21 kwietnia 2012 | linkuj
Z takim poświęceniem, jakim jechałeś,to maturę masz już w kieszeni.
Ja również byłem rowerem w Częstochowie ale już po wszystkim podziękować. VSV83 - 04:12 sobota, 21 kwietnia 2012 | linkuj
Ja również byłem rowerem w Częstochowie ale już po wszystkim podziękować. VSV83 - 04:12 sobota, 21 kwietnia 2012 | linkuj
Dałeś radę men - gratulacje! Super udokumentowana wyprawa.
grigor86 - 19:53 poniedziałek, 16 kwietnia 2012 | linkuj
Jeszcze nigdy nie czytałem o motywacji tego typu do jazdy...interesujące, naprawdę.
A co do Wielunia...z tym miasteczkiem kojarzy mi się historia nalotu z września roku 1939 :(((. Misiacz - 19:38 poniedziałek, 16 kwietnia 2012 | linkuj
A co do Wielunia...z tym miasteczkiem kojarzy mi się historia nalotu z września roku 1939 :(((. Misiacz - 19:38 poniedziałek, 16 kwietnia 2012 | linkuj
o Birdy, ostatnie pierwsze miejsce na Liscie przebojow programu CZECIEGO polskiego radia :) a o trasie nie napiszę, bo mi wstyd :) no może tylko tyle, że szacun :)
k4r3l - 17:22 poniedziałek, 16 kwietnia 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!