Dzień 6 - Český Krumlov i České Budějovice
Poniedziałek, 6 sierpnia 2012
Co to była za noc! Groźna burza odeszła dopiero około północy, a my musieliśmy jakoś przetrwać noc na przystanku autobusowym. Filip zakleił wybitą szybkę foliówką i nie było przeciągu ;) Ja położyłem się przy ścianie na bardzo wąskiej ławeczce, a kolega wyspał się na szerokiej i głębokiej ławce, którą sprytnie zastawił wejście do środka. W Polsce bałbym się trochę tak spać, bo to różnie jest, ale byliśmy w Czechach, a na dodatek była to noc z niedzieli na poniedziałek, więc każdy pewnie słodko spał zamiast chodzić po dworze w taką pogodę :P
Rano obudziliśmy się o 8 rano i od razu widać było piękne Słońce na niebie. Spakowanie się i przywrócenie porządku na przystanku zajęło nam niecałą godzinę. Na dzień dobry czekał nas 17 % podjazd, pod który już dzień wcześniej podjechaliśmy. Byliśmy w tym momencie niemal 800 m.n.p.m. czyli w najwyższej położonym punkcie podczas wyprawy. Śniadanie mieliśmy zjeść dopiero w Czeskim Krumlovie, ale ja już był tak głodny, że po 12 km na stacji benzynowej kupiłem sobie drożdżówkę. Teoretycznie zjeżdżaliśmy w dół, ale podjazdów na początku również nie brakowało. Na jednym zjeździe pokusiłem się o 66,1 km/h.
Po 30 kilometrach docieramy w końcu do Czeskiego Krumlova. Na początek wykorzystujemy stację benzynową do umycia się. To zajmuje nam trochę czasu. Potem wjeżdżamy do wąskiego centrum. Tutaj po raz pierwszy spotykamy dużo turystów. Trochę mi się to nie podoba, bo wolę zwiedzać w spokoju, ale nie ma się co dziwić bo miasteczko ów jest na prawdę warte podziwu. Przy wyjeździe z miasta zahaczamy o Kaufland, gdzie robimy większe zakupy oraz śniadanie za jednym zamachem. Czekając na Filipa znalazłem towarzystwo fajnego psa. Dał się pogłaskać, nie szczekał, a w nagrodę dostał bułkę i trochę pasztetu :) Potem ku mojemu zdziwieniu przyszła po niego urocza blond włosa Czeszka. Dużo i szybko mówiła, ale praktycznie wszystko zrozumiałem. Powiedziała że ta suka jest dużym łasuchem i ostatnio wyjadła jej wszystkie słodycze tyjąc aż 5 kg! :) itd. itd. Później przyszedł Filip i już ruszaliśmy w dalszą drogę. Droga na Czeskie Budziejowice okazuje się bardzo ruchliwa, a więc po 15 km za moją namową odbijamy na lokalną drogę, która biegnie równolegle do głównej. Pokonaliśmy jeszcze kilka pagórków, a do samych Budziejowic czekał na nas kapitalny kilkukilometrowy zjazd. Jakby się ktoś uparł to nawet nie trzeba by pedałować.
Po wjeździe do miasta pytam przechodniów jak dojechać na Stadion Dynama. Za którymś razem wiemy już jak jechać. Niestety nie udało mi się wejść na Stadion, a co gorsza sklep z pamiątkami był zamknięty mimo iż godzina była wczesna. Nie kupiłem więc bratu klubowej koszulki :/ Następnie kierując się do Centrum przejeżdżaliśmy obok fabryki słynnych kredek KOH-I-NOOR. Całkiem zapomniałem, że to właśnie w Czeskich Budziejowicach są one produkowane. Jeszcze zanim wjechaliśmy do Rynku to trzeba było zahaczyć o Dworzec Kolejowy. Nawet całkiem schludnie się prezentuje. Rynek w Czeskich Budziejowicach jest dość sporych rozmiarów, ale jednocześnie jest dość pusty. Oprócz fontanny nie ma na tamtym placu nic. Kupiłem kolejną pocztówkę i wysłałem, gdy już znaleźliśmy pocztę. Minęliśmy drugi raz Hlavni nadrazi i trzeba było wyjechać z miasta na północ. Moja mapa nie była zbyt dokładna, ale jeden gościu świetnie nam wytłumaczył jak jechać: "Pojedete furt rovně a pořád pohlavní a tam bude cyklostezka" :) Dotarliśmy do drogi rowerowej i jadąc wzdłuż Wełtawy wyjechaliśmy z Czeskich Budziejowic. Po drodze wyprzedzaliśmy licznych rolkarzy. Po kilku kilometrach zauważyliśmy po prawej stronie sztuczny tor kajakowy. Fajnie się to wszystko prezentowało aż sam bym chętnie spróbował tam swoich sił ;) Za jakiś czas dojeżdżamy do pierwszego większego miasteczka, a mianowicie Hluboki. Jest to bardzo bogata osada, bowiem po drodze mijaliśmy masę atrakcji w postaci ściany wspinaczkowej, kortów tenisowych czy wypasionego pola golfowego. Na Zamek jednak nie dotarliśmy, bo trzeba było jak najszybciej jechać w kierunku Pragi.
W Hluboce wbiliśmy się już na drogę główną numer 105. Trasa prowadziła teraz pod górę, a ruch utrudniały liczne odcinki, gdzie wymieniano nawierzchnię. W tej części dnia nie było już nic ciekawego do zobaczenia oprócz mijanej przez nas Elektrowni Jądrowej Temelin. Filip jechał jakiś kawałek za mną, ale widząc za sobą chmurę, z której w normalnych okolicznościach powinna być burza, ruszyłem czym prędzej do miejscowości Tyn nad Wełtawą. Pedałowałem bardzo szybko, a ku mojej radości za Elektrownią był długi zjazd do samego miasta. Wjechałem na teren zabudowany przy prędkości 60 km/h, ale trzeba było gdzieś poczekać na rozwój wydarzeń związanych z nieciekawą chmurą, która wyraźnie nas goniła :P Filip dojechał do mnie po kilku minutach i o 18:30 musieliśmy zrobić przymusowy postój na Dworcu Autobusowym. Kolega skoczył w międzyczasie jeszcze do Lidla, a po 30 minutach zaczęła się nawałnica :P Najpierw schowaliśmy się pod dach stacji benzynowej, ale potem stwierdziliśmy że lepiej się zaszyć w jakieś klatce schodowej :D Wbijamy zatem do pierwszego lepszego bloku. Na dworze leje mocny deszcz połączony z wiatrem. Okazuje się że ów klatka jest ładnie doposażona i są tam nawet dwie ławki, więc myślimy że w razie czego można by tam kimnąć. Póki pogoda jest beznadziejna, to nikt nas nie wygania. Gdy zapada zmrok rozkładamy się na ławkach. Ja już nawet karimatę wyciągnąłem i byłem przekonany że zostajemy tutaj na noc, ale około 21:30 przyszła jakaś kobitka z fagasem i nas wypędziła mimo iż jeszcze trochę siąpało na dworze. Bardzo zawiedziony i rozespany musiałem wraz z Filipem opuścić ciepły blok :/ Na licznikach mieliśmy równe 100 km, ale to wina burzy, która zakończyła nam dzień już o 18:30. Jednak po wyjściu z bloku musieliśmy na nowo szukać miejscówki do spania. Załączyliśmy lampki, Filip jechał pierwszy bo miał lepszą przednią, a ja jechałem z tyłu przyodziany w kamizelkę odblaskową. Było już późno, trochę zimno i ciemno jak...no właśnie. Już nie mówię nawet o tym że deszcz znowu nabrał na silę i jechaliśmy zmoczeni. Jedna wioska nic. Stromy podjazd - ciemno. Pada. Druga wioska nic! Ale nie, na końcu znajdujemy jakąś mała chatkę. Czy przystanek autobusowy może mieć szyby i być zamykany na drzwi? - Oczywiście!! Z radością władowaliśmy się do środka, Filip zabił tylko 3 duże pająki i już mogliśmy rozkładać karimaty. Jednak trzeba mieć w życiu szczęście :)
Poniedziałek 8 rano. Może i wąsko, ale chociaż sucho ;)

Zrobiliśmy w środku małe przemeblowanie

Nasze nocne schronienie przed burzą

Chvaliny

Český Krumlov

Spływ kajakowy po Wełtawie

Jedna z wielu wąskich uliczek

Panorama miasta

Ten przyjazny łasuch dostał ode mnie spory kawałek bułki i trochę pasztetu :)

Przerwa pod Kauflandem


České Budějovice - cel numer 3 zaliczony!

Dynamo České Budějovice


Fabryka słynnych kredek firmy KOH-I-NOOR

Czysto i schludnie na peronie

Dworzec Kolejowy


Filip pozował tylko do zdjęć z ciekawymi posągami

Fontanna i ratusz

České Budějovice, Rynek:

Droga rowerowa wzdłuż Wełtawy. Wyjeżdżamy nią z miasta w kierunku północnym.

Po drodze mijamy fajny tor kajakowy

Zawodnicy dzielnie walczyli na trasie...

Hluboká nad Vltavou - pole golfowe:

České Budějovice już daleko w tyle

Elektrownia Jądrowa Temelin

Chyba zanosi się na kolejną burzę :/

Reaktory

Týn nad Vltavou - poczekaliśmy na burzę i nas dogoniła.

Niesłychana wichura połączona z ulewnym deszczem

Prawdę powiedziawszy jedyny filmik z wyprawy :P
Przeczekujemy nawałnicę w klatce jednego z bloków :)

-Prachatice|Kolomerice-
_____________________________________
|PODSUMOWANIE
_____________________________________
Rano obudziliśmy się o 8 rano i od razu widać było piękne Słońce na niebie. Spakowanie się i przywrócenie porządku na przystanku zajęło nam niecałą godzinę. Na dzień dobry czekał nas 17 % podjazd, pod który już dzień wcześniej podjechaliśmy. Byliśmy w tym momencie niemal 800 m.n.p.m. czyli w najwyższej położonym punkcie podczas wyprawy. Śniadanie mieliśmy zjeść dopiero w Czeskim Krumlovie, ale ja już był tak głodny, że po 12 km na stacji benzynowej kupiłem sobie drożdżówkę. Teoretycznie zjeżdżaliśmy w dół, ale podjazdów na początku również nie brakowało. Na jednym zjeździe pokusiłem się o 66,1 km/h.
Po 30 kilometrach docieramy w końcu do Czeskiego Krumlova. Na początek wykorzystujemy stację benzynową do umycia się. To zajmuje nam trochę czasu. Potem wjeżdżamy do wąskiego centrum. Tutaj po raz pierwszy spotykamy dużo turystów. Trochę mi się to nie podoba, bo wolę zwiedzać w spokoju, ale nie ma się co dziwić bo miasteczko ów jest na prawdę warte podziwu. Przy wyjeździe z miasta zahaczamy o Kaufland, gdzie robimy większe zakupy oraz śniadanie za jednym zamachem. Czekając na Filipa znalazłem towarzystwo fajnego psa. Dał się pogłaskać, nie szczekał, a w nagrodę dostał bułkę i trochę pasztetu :) Potem ku mojemu zdziwieniu przyszła po niego urocza blond włosa Czeszka. Dużo i szybko mówiła, ale praktycznie wszystko zrozumiałem. Powiedziała że ta suka jest dużym łasuchem i ostatnio wyjadła jej wszystkie słodycze tyjąc aż 5 kg! :) itd. itd. Później przyszedł Filip i już ruszaliśmy w dalszą drogę. Droga na Czeskie Budziejowice okazuje się bardzo ruchliwa, a więc po 15 km za moją namową odbijamy na lokalną drogę, która biegnie równolegle do głównej. Pokonaliśmy jeszcze kilka pagórków, a do samych Budziejowic czekał na nas kapitalny kilkukilometrowy zjazd. Jakby się ktoś uparł to nawet nie trzeba by pedałować.
Po wjeździe do miasta pytam przechodniów jak dojechać na Stadion Dynama. Za którymś razem wiemy już jak jechać. Niestety nie udało mi się wejść na Stadion, a co gorsza sklep z pamiątkami był zamknięty mimo iż godzina była wczesna. Nie kupiłem więc bratu klubowej koszulki :/ Następnie kierując się do Centrum przejeżdżaliśmy obok fabryki słynnych kredek KOH-I-NOOR. Całkiem zapomniałem, że to właśnie w Czeskich Budziejowicach są one produkowane. Jeszcze zanim wjechaliśmy do Rynku to trzeba było zahaczyć o Dworzec Kolejowy. Nawet całkiem schludnie się prezentuje. Rynek w Czeskich Budziejowicach jest dość sporych rozmiarów, ale jednocześnie jest dość pusty. Oprócz fontanny nie ma na tamtym placu nic. Kupiłem kolejną pocztówkę i wysłałem, gdy już znaleźliśmy pocztę. Minęliśmy drugi raz Hlavni nadrazi i trzeba było wyjechać z miasta na północ. Moja mapa nie była zbyt dokładna, ale jeden gościu świetnie nam wytłumaczył jak jechać: "Pojedete furt rovně a pořád pohlavní a tam bude cyklostezka" :) Dotarliśmy do drogi rowerowej i jadąc wzdłuż Wełtawy wyjechaliśmy z Czeskich Budziejowic. Po drodze wyprzedzaliśmy licznych rolkarzy. Po kilku kilometrach zauważyliśmy po prawej stronie sztuczny tor kajakowy. Fajnie się to wszystko prezentowało aż sam bym chętnie spróbował tam swoich sił ;) Za jakiś czas dojeżdżamy do pierwszego większego miasteczka, a mianowicie Hluboki. Jest to bardzo bogata osada, bowiem po drodze mijaliśmy masę atrakcji w postaci ściany wspinaczkowej, kortów tenisowych czy wypasionego pola golfowego. Na Zamek jednak nie dotarliśmy, bo trzeba było jak najszybciej jechać w kierunku Pragi.
W Hluboce wbiliśmy się już na drogę główną numer 105. Trasa prowadziła teraz pod górę, a ruch utrudniały liczne odcinki, gdzie wymieniano nawierzchnię. W tej części dnia nie było już nic ciekawego do zobaczenia oprócz mijanej przez nas Elektrowni Jądrowej Temelin. Filip jechał jakiś kawałek za mną, ale widząc za sobą chmurę, z której w normalnych okolicznościach powinna być burza, ruszyłem czym prędzej do miejscowości Tyn nad Wełtawą. Pedałowałem bardzo szybko, a ku mojej radości za Elektrownią był długi zjazd do samego miasta. Wjechałem na teren zabudowany przy prędkości 60 km/h, ale trzeba było gdzieś poczekać na rozwój wydarzeń związanych z nieciekawą chmurą, która wyraźnie nas goniła :P Filip dojechał do mnie po kilku minutach i o 18:30 musieliśmy zrobić przymusowy postój na Dworcu Autobusowym. Kolega skoczył w międzyczasie jeszcze do Lidla, a po 30 minutach zaczęła się nawałnica :P Najpierw schowaliśmy się pod dach stacji benzynowej, ale potem stwierdziliśmy że lepiej się zaszyć w jakieś klatce schodowej :D Wbijamy zatem do pierwszego lepszego bloku. Na dworze leje mocny deszcz połączony z wiatrem. Okazuje się że ów klatka jest ładnie doposażona i są tam nawet dwie ławki, więc myślimy że w razie czego można by tam kimnąć. Póki pogoda jest beznadziejna, to nikt nas nie wygania. Gdy zapada zmrok rozkładamy się na ławkach. Ja już nawet karimatę wyciągnąłem i byłem przekonany że zostajemy tutaj na noc, ale około 21:30 przyszła jakaś kobitka z fagasem i nas wypędziła mimo iż jeszcze trochę siąpało na dworze. Bardzo zawiedziony i rozespany musiałem wraz z Filipem opuścić ciepły blok :/ Na licznikach mieliśmy równe 100 km, ale to wina burzy, która zakończyła nam dzień już o 18:30. Jednak po wyjściu z bloku musieliśmy na nowo szukać miejscówki do spania. Załączyliśmy lampki, Filip jechał pierwszy bo miał lepszą przednią, a ja jechałem z tyłu przyodziany w kamizelkę odblaskową. Było już późno, trochę zimno i ciemno jak...no właśnie. Już nie mówię nawet o tym że deszcz znowu nabrał na silę i jechaliśmy zmoczeni. Jedna wioska nic. Stromy podjazd - ciemno. Pada. Druga wioska nic! Ale nie, na końcu znajdujemy jakąś mała chatkę. Czy przystanek autobusowy może mieć szyby i być zamykany na drzwi? - Oczywiście!! Z radością władowaliśmy się do środka, Filip zabił tylko 3 duże pająki i już mogliśmy rozkładać karimaty. Jednak trzeba mieć w życiu szczęście :)
Poniedziałek 8 rano. Może i wąsko, ale chociaż sucho ;)

Zrobiliśmy w środku małe przemeblowanie

Nasze nocne schronienie przed burzą

Chvaliny

Český Krumlov

Spływ kajakowy po Wełtawie

Jedna z wielu wąskich uliczek

Panorama miasta

Ten przyjazny łasuch dostał ode mnie spory kawałek bułki i trochę pasztetu :)

Przerwa pod Kauflandem


České Budějovice - cel numer 3 zaliczony!

Dynamo České Budějovice


Fabryka słynnych kredek firmy KOH-I-NOOR

Czysto i schludnie na peronie

Dworzec Kolejowy


Filip pozował tylko do zdjęć z ciekawymi posągami

Fontanna i ratusz

České Budějovice, Rynek:

Droga rowerowa wzdłuż Wełtawy. Wyjeżdżamy nią z miasta w kierunku północnym.

Po drodze mijamy fajny tor kajakowy

Zawodnicy dzielnie walczyli na trasie...

Hluboká nad Vltavou - pole golfowe:

České Budějovice już daleko w tyle

Elektrownia Jądrowa Temelin

Chyba zanosi się na kolejną burzę :/

Reaktory

Týn nad Vltavou - poczekaliśmy na burzę i nas dogoniła.

Niesłychana wichura połączona z ulewnym deszczem

Prawdę powiedziawszy jedyny filmik z wyprawy :P
Przeczekujemy nawałnicę w klatce jednego z bloków :)

-Prachatice|Kolomerice-
_____________________________________
|PODSUMOWANIE
_____________________________________
Kategoria 2012 Czechy Zachodnie
Dane wycieczki:
Km: | 108.43 | Km teren: | 3.10 | Czas: | 06:08 | km/h: | 17.68 | ||
Pr. maks.: | 66.10 | Temperatura: | 33.0 | Podjazdy: | 840m | Rower: | Giant |
Komentarze
Nam zdarzało się raz spać na przystanku, ale tylko nieco ponad pól godziny :D trochę Wam powiało
gdynia94 - 19:33 niedziela, 28 października 2012 | linkuj
Na naszych przystankach raczej byście się nie wyspali:/
k4r3l - 09:14 niedziela, 28 października 2012 | linkuj
Fajne te wycieczki z super pogodą :):):):):)
Roadrunner1984 - 23:43 sobota, 27 października 2012 | linkuj
Strasznie długo czeka się u ciebie na kolejne dni relacji :) ale warto czekać :)
wloczykij - 14:47 sobota, 27 października 2012 | linkuj
Fajne urokliwe miasteczka. Byłem kiedyś w Cz.Budejovicach.
daniel3ttt - 14:34 sobota, 27 października 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!