<" BORDER=10 HEIGHT=249 WIDTH=1025 ALIGN=ABSCENTER>


Informacje

2025: button stats bikestats.pl 2024: button stats bikestats.pl 2023: button stats bikestats.pl 2022: button stats bikestats.pl 2021: button stats bikestats.pl 2020: button stats bikestats.pl 2019: button stats bikestats.pl 2018: button stats bikestats.pl 2017: button stats bikestats.pl 2016: button stats bikestats.pl 2015: button stats bikestats.pl 2014: button stats bikestats.pl 2013: button stats bikestats.pl 2012: button stats bikestats.pl 2011: button stats bikestats.pl

Szukaj

Personal Best

Maksymalny dystans

222 km
Tomaszów Maz. 20-07-2012

26-07-2011Ujazd(208 km)

02-05-2011Nysa(183 km)

17-06-2010Jelcz(135 km)

01-08-2009Odolanów(112 km)


Maksymalna prędkość

77,7 km/h
Borek Stary 16-04-2023


Maksymalna wysokość

2802 m.n.p.m.
la Bonette 1-08-2014


Najwięcej w miesiącu

3140 km
sierpień 2014


Dystanse roczne

2024 rok 474 km

2023 rok 1912 km

2022 rok 939 km

2021 rok 1573 km

2020 rok 1510 km

2019 rok 1015 km

2018 rok 1012 km

2017 rok 2250 km

2016 rok 2000 km

2015 rok 2030 km

2014 rok 6900 km

2013 rok 4110 km

2012 rok 7500 km

2011 rok 5600 km

2010 rok 2700 km

2009 rok 1000 km


Wyprawy







zaliczone gminy button stats bikestats.pl

Archiwum

Dzień 8 - Nareszcie wiatr w plecy!


Środa, 8 sierpnia 2012


Wczorajszy dzień był bardzo wymagający. Zrobiliśmy ponad 160 km z sakwami, a na dodatek zwiedziliśmy spore miasto jakim jest Praga. Do tego trzeba dodać fakt, że późno rozbiliśmy się z namiotem, a więc nic dziwnego że rano nie śpieszno było mi wstać. Wydawało mi się że Filip wstał szybko, ale to już była 8 z hakiem. Po chwili i ja wygramoliłem się na zewnątrz i zacząłem przygotowania do jazdy. Miejsce na nocleg było całkiem niezłe, jak na tak przypadkowo znalezione. Już po kilkuset metrach podbiliśmy na stację benzynową w miejscowości Uvaly tuż za granicami Pragi. Po umyciu się 100 metrów dalej czekał na nas Penny market, a więc nie wypadało nie zjeść śniadania. Było już po 10 rano, a nasze brzuchy wciąż były puste. Gdy zjedliśmy śniadanie zrobiła się godzina 11, więc trzeba było w końcu zacząć robić kilometry tego dnia. Temperatura powoli rosła, a my w końcu mieliśmy wiatr w plecy! Jechaliśmy drogą główną, która biegnie równolegle do Autostrady, a więc ruch na trasie nie był jakiś przytłaczający. Odcinek do Kolina miał jakieś 36 km, biegł między polami, po płaskim terenie, a asfalt niestety dawał wiele do życzenia :P Filip porwał do przodu, a ja kontrolowałem sytuacje 200-300 m za nim. Ogólnie był to chyba jeden z najnudniejszych kawałków na trasie. Miałem jednak małą przygodę po drodze, bo obróciłem głowę do tyłu, jadąc bez trzymanki i prawie wpakowałem się do rowu przy 30 km/h :D W uniknięciu wypadku pomogło gwałtowne hamowanie i dość wysoka trawa. W Kolinie zrobiliśmy sobie przerwę na Rynku. Była tam fontanna z brudną wodą, ale nas bardziej interesowały dwie wolne ławeczki, które posłużyły do głębokiego odpoczynku. Leżeliśmy sobie tam dobre kilkadziesiąt minut. W końcu Filip oznajmił, że trzeba będzie się powoli zbierać, ale ja wskazałem palcem na zbliżającą się do nas deszczową chmurę i postanowiliśmy poczekać na rozwój wydarzeń. Z tego co pamiętam to lekko zaczęło kropić przez chwilę, ale nie na tyle żebyśmy zeszli z ławek :D Lenia mieliśmy wtedy strasznego, ale w końcu o godzinie 14 zebraliśmy się do dalszej jazdy. Przejechaliśmy obok jakiegoś dużego kościoła, potem podjechaliśmy jeszcze na zaniedbany Dworzec Kolejowy i już byliśmy na drodze prowadzącej do Kutnej Hory. Problem był jednak taki, że drogowcy wprowadzili jakiś objazd, a więc pojechaliśmy trochę na około, chcąc uniknąć wracania się :P Wyszło na to że przeoczyłem jeden skręt i wróciliśmy się, ale tylko 1 km, po czym dotarliśmy na wariant wcześniejszy. Odcinek do Kutnej Hory był bardzo ciekawy w krajobrazy. Jednego razu jadąc wąską drogą udało mi się podczepić wielkiego traktora, który jechał 40 km/h, ale niestety niedługo się nacieszyłem, bo zaraz skręcił :P Minęliśmy wzniesienie i już w dole było widać Kutną Horę. Tam też zrobiliśmy sobie małą przerwę, ale tylko na pączka, którego tym razem zakupił Filip. Jemu nie chciało się zwiedzać dokładnie centrum miasta, więc został niżej na ławce, a ja podjechałem jeszcze pod górkę zobaczyć co tam ciekawego jest w tym mieście. Po chwili dołączyłem jednak do kolegi, który konwersował akurat z jednym Panem po angielsku. Za moment pożegnaliśmy się z nim i trzeba było jechać na Pardubice. Ten odcinek liczył sobie 50 km. Po drodze nie było tak łatwo jak wcześniej, bo wiatr w plecy już trochę umilkł, a ponadto zaczęły się pagórki i lasy. Jechaliśmy na prawdę bardzo różnie, raz ja z przodu, raz Filip. Atrakcji było jak na lekarstwo oprócz ciszy i szeregu myśli w głowie :P Po jakimś czasie dobiliśmy do drogi głównej prowadzącej na Pardubice o czym powiadomił nas duży drogowskaz. Wcześniej jednak zajechaliśmy do miasta Prelouc. Tam zrobiliśmy sobie przerwę na picie i jedzenie rzecz jasna. To co zapamiętałem z tamtego miejsca to dwaj Panowie, którzy podjechali po budynek na Rynku, po czym jeden z nich tam wszedł, a drugi po kilku minutach podszedł do sosny, wyciągnął interes, wysikał się i jak gdyby nigdy nic wrócił w okolic samochodu :D

Do Pardubic pozostawało nam jakieś 15 km. Do miasta wjechaliśmy ścieżką rowerową, po prawej stronie mijając słynny tor wyścigów konnych. Skądś przecież musiała wziąć się nazwa "Wielka Pardubicka". Pierwszym punktem o jaki chcieliśmy zahaczyć to była stacja benzynowa. Mój Nikon po 8 dniach bez ładowania zaczął wysyłać sygnały alarmowe, więc w toalecie podładowałem baterię przez 10 minut. Tam też zaczepił mnie pewien Czech, który widział rowery przed wejściem i po wypytaniu mnie o trasę szczerze pogratulował :) Filip podczas mojej nieobecności umilał sobie natomiast czas serfując po necie przez telefon ;) Ale nic, zebraliśmy się dalej na zwiedzanie miasta. Wjechaliśmy na główną ulicę i po chwili zauważyłem sklep z piernikami, a więc kolejną wizytówką Pardubic. Będąc już na miejscu nie mogłem sobie odmówić przyjemności skosztowania tego lokalnego smakołyku. Na prawdę polecam! Dojechaliśmy tą główną ulicą za jakiś czas do Rynku i Filip przypomniał sobie, że tam już był z rodzicami nie tak dawno temu. Od teraz to on wyjątkowo przejął rolę przewodnika, bo wszystko mu się przypomniało :P Tym sposobem dojechaliśmy do Zamku, gdzie pocykałem kilka zdjęć z pawiami. Pardubice zwiedzone, ale teraz zrobiliśmy się głodni, więc trzeba było znaleźć wcześniej reklamujący się Kaufland. Kilometr dalej był już market i tam zrobiliśmy spore zakupy, a także kolację. Zaczepiła nas tam również pewna czeska para, która również miło patrzyła na naszą wyprawę. O 19 ruszyliśmy na ostatni etap tego dnia. Naszym celem było dojechanie jak najbliżej pod polską granicę. Mieliśmy już trochę kilometrów w nogach, ale pod wieczór zrobiła się dobra temperatura do jazdy, więc nie było najgorzej :) Z miasta z racji zakazów musieliśmy wyjechać kanałami, a konkretniej mówiąc ścieżką rowerową prowadzącą aż do miejscowości Sezemice. Tam wjechaliśmy ponownie na drogę, ale już nie krajową lecz wojewódzką kierując się ku Polsce. Słońce powoli zachodziło, ruch na drodze niemal znikomy, widoki ładne - nic tylko jechać. Tempo pod koniec nie było już jednak żwawe, bo nigdzie się nam nie spieszyło. Im więcej zrobimy dzisiaj kilometrów tym mniej jutro. Mieliśmy w końcu dużo czasu i możliwości, aby na spokojnie pogadać podczas jazdy. Ustaliliśmy, że na ostatni nocleg trzeba będzie zaopatrzyć się w jakieś piwko pożegnalne ;) Mijaliśmy Hradec Kralove aż w końcu zrobiło się prawie całkiem ciemno. Wcześniej jednak na stacji kupiliśmy sobie po jednym Koźle :P Przez kolejne 8 km jechaliśmy już z włączonymi lampkami przez las. Zaczęły się pojawiać różne warianty noclegu. Zrezygnowaliśmy z lasu, ominęliśmy zaorane pole aż dojechaliśmy do kolejnej wioski. Jedną z ciekawszych rzeczy po drodze było spotkanie sowy na drzewie, która siedziała sobie nad bardzo dziwnym podwieszanym chodnikiem. Pojechaliśmy dalej, minęliśmy jakiegoś gościa idącego poboczem i 600 metrów dalej zobaczyłem wiadukt kolejowy. Zacumowaliśmy więc na łączce między polem kukurydzy, a nasypem kolejowym. Rozbiliśmy namiot i przy piwku pogadaliśmy sobie jeszcze jakąś godzinkę :P Tak dobiegł końca dzień 8 naszej wyprawy...


A kuku!


Filip był chyba głodny, bo wstał wcześniej niż zwykle ;)


Wyjazd z Pragi zajął nam 22 km


Pies, który tęskni...


Kolin:






Dworzec Kolejowy niestety nie zachwyca...


Widok na Kutną Horę


Kutna Hora:




"Jedzcie lody dla ochłody"


Palackého náměstí


Chrám Nanebevzetí Panny Marie v Sedlci


A zatem prosto!


Jest takie miasto w Czechach co zwie się Přelouč - można tam na Rynku wysiąść z auta i oddać mocz pod sosną jak gdyby nigdy nic :D


A to już Pardubice czyli ostatnie duże miasto na trasie


Pardubice oprócz wyścigów konnych słyną również z nietuzinkowego piernika - tutaj konsumpcja :)


Teatr:




Nieduży, ale bardzo dostojny Rynek


Zamek w Pardubicach


Filip obok pawia poczuł się dumnie.


A paw uciekł do koleżanki :P


"z życia sakwiarza..." - śniadanie/kolacja na kostce pod marketem to już standard


Dzień dobiega końca, ale widoki nadal mamy ciekawe


Prosto do Polski!




-Uvaly|Trzeboszowice-

_____________________________________
|PODSUMOWANIE
_____________________________________
Kategoria 2012 Czechy Zachodnie

Dane wycieczki:
Km:137.30Km teren:0.50 Czas:07:05km/h:19.38
Pr. maks.:51.41Temperatura:30.0 Podjazdy:660mRower:Giant

Komentarze
Ciekawie Wam się namiot kamufluje na tle tej trawy ;)
vanhelsing
- 21:07 wtorek, 13 listopada 2012 | linkuj
I w tym dniu znów kłania się dyscyplina,mniej leżenia,więcej jeżdżenia panowie...
A tak poza tym,to brakuje mi tu tylko fotki areny hokejowej klubu z Pardubic,jednej z lepszych drużyn w lidze!
VSV83
- 15:56 niedziela, 11 listopada 2012 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl