Zakarpacie - Dzień 7
Czwartek, 2 maja 2013
Kryzysowy dzień. Przynajmniej dla mnie...
Zaczęło się nieciekawie, bo komary nie odpuszczały nawet rano i namioty trzeba było składać w trybie przyśpieszonym. Chłopaki wyjechali chwilę przede mną i spotkaliśmy się w pierwszej wiosce pod sklepem. Tam oczywiście sami Węgrzy, ale po zakupach urządziliśmy sobie od razu śniadanie. Po posiłku musieliśmy udać się na posiedzenie w krzaki. Ja już na drodze widziałem, że ciepły asfalt sprzyja żmijom lubiącym się wygrzewać, ale Michał uświadczył ich towarzystwa dopiero w krzakach :D Szybko załatwił sprawę i wyleciał na ulicę z tekstem: "ch*je muje - dzikie wenże" ;D
Dzisiaj od samego początku było płasko. Dojechaliśmy do pierwszego większego miasteczka o nazwie Berehowe i tam zdecydowaliśmy się odpuścić Mukaczewo i odbić na najbliższym skrzyżowaniu w lewo, jadąc wzdłuż węgierskiej granicy. To był dobry wybór, bo ruch samochodowy znacznie zmalał, ale i droga się trochę pogorszyła. Plany na dziś były takie, aby dotrzeć w okolice jeziora w Michałowicach na Słowacji. Plany jednak wzięły w łeb, a to dlatego, że jechało się ciężko. Tak jak moi współtowarzysze odstawali ode mnie na podjazdach jeszcze dzień czy dwa temu, tak dzisiaj to oni jechali przodem co jakiś czas czekając na mnie i pytając czy wszystko ok. Ale tak to już jest. Raz ja mam dobry dzień, raz Michał poprowadzi grupę, innym razem Karol ma najwięcej sił. Tak czy inaczej nawet przerwa na loda nie pomogła, bo zamuliłem jeszcze bardziej i sam nie wiem czy to wina zmęczenia fizycznego czy brakowało mi motywacji do jazdy po nudnym terenie. Dotarliśmy jednak do Czopu. Tam musieliśmy odbić na główną i ruchliwą drogę do Użgorodu. Nosiliśmy się z zamiarem złapania stopa, ale przeszło nam i te 20 km ujechaliśmy już o własnych siłach, choć szybciej jak 20 km/h nie dałem rady jechać. Nie ten dzień.
W Użgorodzie, czyli największym mieście na trasie (117 tys.), a zarazem stolicy Zakarpacia zabalowaliśmy dość sporo minut. Najpierw wspólnie wjechaliśmy do Centrum. Potem wypłaciłem z bankomatu 200 Hrywien, bo już mi się kasa skończyła. Dalej chcieliśmy podbić do jakiegoś marketu na ostatnie ukraińskie zakupy, ale było tak tłoczno, że zrobiliśmy je w przygranicznym sklepiku ABC. Za górką była już Słowacja. Tyle że nie udało nam się dzisiaj do niej wjechać, bo sytuacja się powtórzyła i na przejściu nie obsługiwano turystów lecz wyłącznie pojazdy mechaniczne. Tym razem nie mieliśmy tyle szczęścia i żaden Pan pustym busem nie jechał. Chociaż nie. Jechał, zatrzymał się przed granicą pod sklepem i miał miejsce na rowery. Spytany przez Karola o cenę takiej przysługi wypalił, że chce 10 Euro od łebka. Pozdro poćwicz. Nic, jedziemy dalej na północ. Za 30 km jest drugie przejście ze Słowacją w Ubli. Tam nie powinno być problemów.
Tego dnia mieliśmy już na licznikach ponad 100 km, ale w tej awaryjnej sytuacji trzeba było wykrzesać z siebie jeszcze resztki sił i pognać jak najbliżej kolejnego przejścia granicznego. Ujechaliśmy zatem 18 km i rozbiliśmy się niedaleko zameczku, w jakieś turystycznej miejscowości blisko rzeki. Komary znowu nam dokuczały, ale już byliśmy wprawieni. Przez to, że dzisiaj zastopowano nas na przejściu, musieliśmy zmienić plany co do wariantu słowackiego, ale o tym w dniu ósmym. Póki co pocieszaliśmy się, że w Polsce jest kilkanaście stopni i pada deszcz, a my kolejny dzień łapaliśmy opaleniznę :P





















Zaczęło się nieciekawie, bo komary nie odpuszczały nawet rano i namioty trzeba było składać w trybie przyśpieszonym. Chłopaki wyjechali chwilę przede mną i spotkaliśmy się w pierwszej wiosce pod sklepem. Tam oczywiście sami Węgrzy, ale po zakupach urządziliśmy sobie od razu śniadanie. Po posiłku musieliśmy udać się na posiedzenie w krzaki. Ja już na drodze widziałem, że ciepły asfalt sprzyja żmijom lubiącym się wygrzewać, ale Michał uświadczył ich towarzystwa dopiero w krzakach :D Szybko załatwił sprawę i wyleciał na ulicę z tekstem: "ch*je muje - dzikie wenże" ;D
Dzisiaj od samego początku było płasko. Dojechaliśmy do pierwszego większego miasteczka o nazwie Berehowe i tam zdecydowaliśmy się odpuścić Mukaczewo i odbić na najbliższym skrzyżowaniu w lewo, jadąc wzdłuż węgierskiej granicy. To był dobry wybór, bo ruch samochodowy znacznie zmalał, ale i droga się trochę pogorszyła. Plany na dziś były takie, aby dotrzeć w okolice jeziora w Michałowicach na Słowacji. Plany jednak wzięły w łeb, a to dlatego, że jechało się ciężko. Tak jak moi współtowarzysze odstawali ode mnie na podjazdach jeszcze dzień czy dwa temu, tak dzisiaj to oni jechali przodem co jakiś czas czekając na mnie i pytając czy wszystko ok. Ale tak to już jest. Raz ja mam dobry dzień, raz Michał poprowadzi grupę, innym razem Karol ma najwięcej sił. Tak czy inaczej nawet przerwa na loda nie pomogła, bo zamuliłem jeszcze bardziej i sam nie wiem czy to wina zmęczenia fizycznego czy brakowało mi motywacji do jazdy po nudnym terenie. Dotarliśmy jednak do Czopu. Tam musieliśmy odbić na główną i ruchliwą drogę do Użgorodu. Nosiliśmy się z zamiarem złapania stopa, ale przeszło nam i te 20 km ujechaliśmy już o własnych siłach, choć szybciej jak 20 km/h nie dałem rady jechać. Nie ten dzień.
W Użgorodzie, czyli największym mieście na trasie (117 tys.), a zarazem stolicy Zakarpacia zabalowaliśmy dość sporo minut. Najpierw wspólnie wjechaliśmy do Centrum. Potem wypłaciłem z bankomatu 200 Hrywien, bo już mi się kasa skończyła. Dalej chcieliśmy podbić do jakiegoś marketu na ostatnie ukraińskie zakupy, ale było tak tłoczno, że zrobiliśmy je w przygranicznym sklepiku ABC. Za górką była już Słowacja. Tyle że nie udało nam się dzisiaj do niej wjechać, bo sytuacja się powtórzyła i na przejściu nie obsługiwano turystów lecz wyłącznie pojazdy mechaniczne. Tym razem nie mieliśmy tyle szczęścia i żaden Pan pustym busem nie jechał. Chociaż nie. Jechał, zatrzymał się przed granicą pod sklepem i miał miejsce na rowery. Spytany przez Karola o cenę takiej przysługi wypalił, że chce 10 Euro od łebka. Pozdro poćwicz. Nic, jedziemy dalej na północ. Za 30 km jest drugie przejście ze Słowacją w Ubli. Tam nie powinno być problemów.
Tego dnia mieliśmy już na licznikach ponad 100 km, ale w tej awaryjnej sytuacji trzeba było wykrzesać z siebie jeszcze resztki sił i pognać jak najbliżej kolejnego przejścia granicznego. Ujechaliśmy zatem 18 km i rozbiliśmy się niedaleko zameczku, w jakieś turystycznej miejscowości blisko rzeki. Komary znowu nam dokuczały, ale już byliśmy wprawieni. Przez to, że dzisiaj zastopowano nas na przejściu, musieliśmy zmienić plany co do wariantu słowackiego, ale o tym w dniu ósmym. Póki co pocieszaliśmy się, że w Polsce jest kilkanaście stopni i pada deszcz, a my kolejny dzień łapaliśmy opaleniznę :P

Chciałybyście co?© completny

Szybkie poranne pakowanie / by boney© completny

Łada - jedna z wielu© completny

Śniadanie pod urzędem© completny

Berehowe© completny

Urząd miasta© completny

Rzadko spotykane młode Ukrainki / by boney© completny

Ulubione paliwo Michała© completny

Na moście / by Michał© completny

Bylismy zmuszeni wbić na drogę międzynarodową© completny

Pośród szarych domów zawsze coś się świeci :)© completny

Użgorod - 117 tysięcy mieszkańców© completny

Katedra Chrystusa Zbawiciela© completny

Hotel Zakarpacie© completny

Hubzuk i Aromki czyli Żybczyk i Artki - hit wyprawy!© completny

To miał być ostatni posiłek na Ukrainie© completny

Hrywny© completny

Pomnik komunistyczny© completny

Feralne przejście graniczne ze Słowacją© completny

Zamek / by Michał© completny

Gotuj z Karolem ;)© completny
Kategoria 2013 Zakarpacie
Dane wycieczki:
Km: | 121.63 | Km teren: | 4.00 | Czas: | 06:45 | km/h: | 18.02 | ||
Pr. maks.: | 61.00 | Temperatura: | 29.0 | Podjazdy: | 230m | Rower: | Giant |
Komentarze
Dziwny ten dach na wieży zamkowej, no i te przygody na przejściach. Ukraina zawsze mnie kusiła ale bardziej na wschód, Kamieniec, Chocim.
daniel3ttt - 06:26 wtorek, 28 maja 2013 | linkuj
Ta Łada to bardziej Zastawę przypomina :D komary tam jakieś większe, czy co?
gdynia94 - 20:52 poniedziałek, 27 maja 2013 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!