MAZURY - Etap 5
Piątek, 17 maja 2013
Noc na campingu wypadła bardzo pozytywnie. Zdawałem sobie sprawę, że na miejsce Zlotu mamy jeszcze jakieś 140 km i jeden dzień do dyspozycji. Mimo to wstaliśmy dopiero o 8 rano. Kasia ponownie wyruszyła przed nami, aby zaoszczędzić na czasie. Ja wyruszyłem o 8:45, a emes niedługo po mnie. Spotkaliśmy się w Szczytnie na rondzie. Z emesem postanowiliśmy zrobić przerwę na śniadanie pod Kauflandem. Kaha nie reflektowała na tak szybką przerwę, więc zdecydowała się ruszyć bez jedzenia do przodu. Po kilkudziesięciu minutach odpoczynku na trawce pod marketem w końcu ruszyliśmy za Kasią w kierunku miejscowości Ruciane-Nida. Do Rucianych wyjątkowo jechaliśmy koło w koło, długi czas przez las, który nie miał końca. Wcześniej jednak poczułem potrzebę zrobienia przerwy na zakup coca-coli. Myślałem, że emes pojedzie już sam dalej, ale o dziwo cofnął się po mnie i było to bardzo miłe z jego strony, gdyż później mogliśmy wspólnie szybciej działać na asfalcie. W Rucianych niestety zasiedzieliśmy się o wiele za długo. Najpierw wspólnie podjechaliśmy do zatoki, a potem Michała zawiało do Informacji Turystycznej, Kasia podjechała do knajpy na obiad, a ja oddałem się Słońcu na długiej ławce. Tak minęła godzina. Potem każdy z nas kupił jeszcze sobie po lodzie i suma sumarum nasza przerwa trwała prawie 2 godziny :/ Szanse na dzisiejsze dojechanie na Zlot wyraźnie spadły, ale jeszcze nie legły w gruzach :P Emes zaproponował teraz, aby zażyć trochę natury, a więc ominęliśmy Pisz kosztem przejazdu przez tamtejszą Puszczę Piską. Takie urozmaicenie na pewno nie polepszyło naszego beznadziejnego czasu, ale nie można narzekać, bo trasa przez las była bardzo przyjemna. Potem wróciliśmy na asfalt, aby zaraz znowu odbić w kierunku Jeziora Śniardwy. Emes tam nie wytrzymał i poszedł się trochę zamoczyć. Przeszedł chyba 15 metrów w głąb jeziora, a wody miał nadal tylko po pas. Takie to nasze największe jezioro w Polsce jest "głębokie" :P
Po kilku następnych kilometrach opuściliśmy już ciężki do jazdy piach i wtedy Kasię złapał kryzys. Chwilę posiedzieliśmy i jakoś udało się ruszyć dalej. Do Orzysza Michał z Kasią jechali z tyłu, wolno pedałując, a ja jechałem swoim tempem. W Orzyszu byliśmy około 20 wieczorem. Do mety zostało jeszcze 35 km, więc głodni poszliśmy nabrać sił w restauracji. Zamówiliśmy sobie mega pizzę hawajską oraz po sałatce. Tanio nie było, ale humor każdemu to poprawiło - zwłaszcza zmęczonej już Kasi ;) Wyjeżdżamy z Orzysza, którego zapamiętam ze sporej bazy wojskowej z poligonem w tle. Jest już po 21, więc lada chwila zapadnie zmrok. Odbijamy więc na gorszą, ale spokojniejszą drogę prowadzącą przez wioski. I ten 30 kilometrowy odcinek był chyba najlepszy podczas tej wyprawy. Kasia wiedziała, że musi się spiąć, ale z drugiej strony my trochę zwolniliśmy i tak razem pędziliśmy na miejsce Zlotu. Była świetna atmosfera, świetna pora do jazdy, ogólnie wszystko świetnie. Dla takich momentów jeździ się na rowerze :) Nieraz wjechaliśmy na piach, bo asfaltu nie było, nieraz pogonił jakiś pies, nieraz zjechaliśmy z małej górki i zrobiło się momentalnie 5 stopni mniej :P Takie fajne sytuacje. Później jednak ogarnęliśmy trasę i do końca jechaliśmy już asfaltem o dobrej jakości. W Wydminach byliśmy przed 23 i jeszcze zdążyliśmy kupić piwka na ognisko. Niestety moje jedyne wypadło kilka kilometrów przed celem :( Do Łękuka Małego, na miejsce Zlotu dotarliśmy kilka minut przed północą, więc zmieściliśmy się w czasie. Mi dojazd zajął 4,5 dnia, przy czym zrobiłem 560 km. Kasia z Michałem zrobili 620 w 5 dni, gdyż jechali bezpośrednio z Wrocławia. Wielkie brawa należą się szczególnie Kasi, która w tym roku nie jeździła zbytnio na rowerze, tylko dopiero teraz wzięła sobie tydzień wolnego i wystartowała praktycznie prosto zza biurka na taką trasę. A emes jak to emes - człowiek, który przejechał rowerem z Północy Europy na Południe Afryki już zawsze będzie w formie ;), więc pewnie nie zmęczył się zbytnio tym dojazdem. Tak czy siak wyszło bardzo pozytywnie i na pewno na długo pozostanie mi w pamięci ten dojazd na Zlot. Super towarzystwo i kawałek Polski pod kołami roweru. Zajechaliśmy na ognisko, pogadaliśmy, rozbiliśmy namioty i nawet można było się elegancko wykąpać. Mimo wszystko poszliśmy spać chyba o 3 w nocy. Lubię to!






















Po kilku następnych kilometrach opuściliśmy już ciężki do jazdy piach i wtedy Kasię złapał kryzys. Chwilę posiedzieliśmy i jakoś udało się ruszyć dalej. Do Orzysza Michał z Kasią jechali z tyłu, wolno pedałując, a ja jechałem swoim tempem. W Orzyszu byliśmy około 20 wieczorem. Do mety zostało jeszcze 35 km, więc głodni poszliśmy nabrać sił w restauracji. Zamówiliśmy sobie mega pizzę hawajską oraz po sałatce. Tanio nie było, ale humor każdemu to poprawiło - zwłaszcza zmęczonej już Kasi ;) Wyjeżdżamy z Orzysza, którego zapamiętam ze sporej bazy wojskowej z poligonem w tle. Jest już po 21, więc lada chwila zapadnie zmrok. Odbijamy więc na gorszą, ale spokojniejszą drogę prowadzącą przez wioski. I ten 30 kilometrowy odcinek był chyba najlepszy podczas tej wyprawy. Kasia wiedziała, że musi się spiąć, ale z drugiej strony my trochę zwolniliśmy i tak razem pędziliśmy na miejsce Zlotu. Była świetna atmosfera, świetna pora do jazdy, ogólnie wszystko świetnie. Dla takich momentów jeździ się na rowerze :) Nieraz wjechaliśmy na piach, bo asfaltu nie było, nieraz pogonił jakiś pies, nieraz zjechaliśmy z małej górki i zrobiło się momentalnie 5 stopni mniej :P Takie fajne sytuacje. Później jednak ogarnęliśmy trasę i do końca jechaliśmy już asfaltem o dobrej jakości. W Wydminach byliśmy przed 23 i jeszcze zdążyliśmy kupić piwka na ognisko. Niestety moje jedyne wypadło kilka kilometrów przed celem :( Do Łękuka Małego, na miejsce Zlotu dotarliśmy kilka minut przed północą, więc zmieściliśmy się w czasie. Mi dojazd zajął 4,5 dnia, przy czym zrobiłem 560 km. Kasia z Michałem zrobili 620 w 5 dni, gdyż jechali bezpośrednio z Wrocławia. Wielkie brawa należą się szczególnie Kasi, która w tym roku nie jeździła zbytnio na rowerze, tylko dopiero teraz wzięła sobie tydzień wolnego i wystartowała praktycznie prosto zza biurka na taką trasę. A emes jak to emes - człowiek, który przejechał rowerem z Północy Europy na Południe Afryki już zawsze będzie w formie ;), więc pewnie nie zmęczył się zbytnio tym dojazdem. Tak czy siak wyszło bardzo pozytywnie i na pewno na długo pozostanie mi w pamięci ten dojazd na Zlot. Super towarzystwo i kawałek Polski pod kołami roweru. Zajechaliśmy na ognisko, pogadaliśmy, rozbiliśmy namioty i nawet można było się elegancko wykąpać. Mimo wszystko poszliśmy spać chyba o 3 w nocy. Lubię to!

Na campingu w Warchałach© completny

Sezon czas zacząć© completny

Krystaliczne Jezioro Narty© completny

Szczytno - śniadanie pod Kauflandem© completny

Takich jeziorek mijamy dziesiątki© completny

Krówka© completny

Ruciane-Nida© completny

Nie to nie :P© completny

Kaha w swojej białej koszuli© completny

Żuraw© completny

Jest pięknie, bo jest piękna pogoda!© completny

Rodzeństwo© completny

Śniardwy© completny

Powrót do asfaltu i kolejne jezioro© completny

Słońce zachodzi a kilometrów jeszcze sporo :P© completny

Kolacja wyraźnie podnosi morale w zespole ;)© completny

Orzysz© completny

Jazda po zmroku miała swój klimat© completny

Chyba najlepszy odcinek wyprawy© completny

Zdążyliśmy do monopolowego :D© completny

Wydminy - piątek wieczór© completny

Runda honorowa© completny
Kategoria 2013 Mazury
Dane wycieczki:
Km: | 152.87 | Km teren: | 18.00 | Czas: | 08:53 | km/h: | 17.21 | ||
Pr. maks.: | 45.06 | Temperatura: | 28.0 | Podjazdy: | 460m | Rower: | Giant |
Komentarze
Wyprawa za wyprawą. Tylko pozazdrościć. Tym razem jednak po płaskim.
daniel3ttt - 19:44 czwartek, 30 maja 2013 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!