Cieszyn - Nysa
Poniedziałek, 2 maja 2011
A więc było to tak. Wstaliśmy o 7 rano. Wszyscy jeszcze w głębokim śnie pogrążeni, a my już się zebraliśmy do wyjścia z Szatni. Wiedzieliśmy że jutro ma być załamanie pogody, a więc w planach przewijała się nawet opcja, aby już dzisiaj zrobić trasę zastępującą 2 dni i walnąć aż do Nysy. Z dedukcji wychodziło że powinno nam wtedy wyjść jakie 170 km :) Michał poszedł do łazienki, bo prysznice były zamknięte :P Ja w tym czasie spakowałem sakwy. Następnie poszedłem na kibelek, a Michał wkroczył do kuchni uprzednio pojechawszy po bułki. Zjedliśmy po rogalu z dżemem oraz popiliśmy sobie to wszystko kawką. Ktoś tam do nas jeszcze w międzyczasie zagadał, tutaj poszedłem na salę treningową zobaczyć na trybuny jak to wygląda, a i jeszcze pogadałem z Panią recepcjonistką trochę, więc czas leciał. Wyjechaliśmy więc jakoś o 8:30 z tego co pamiętam.

I pożegnawszy halę ruszyliśmy na Ostrave. Przejechaliśmy jeszcze raz centrum Cieszyna i trzeba było trochę popedałować albowiem oczom naszym ukazała się potężna górka, która trzeba było pokonać, aby wydostać się z Cieszyna. Myślałem w pewnej chwili że już zejdę z roweru, ale jakoś na stojaka wjechałem.

Pokonaliśmy górkę, a za nią teren zrobił się pofałdowany. Raz pod górkę, raz w dół + fajna panorama. W miejscowości Terlicko zaintrygowała nas ta oto tabliczka. O dziwo w tej miejscowości zginęli słynni Żwirko i Wigura. Pomnik jednak był na dole górki, a my zmęczeni podjazdem już nie zjeżdżaliśmy specjalnie do niego żeby się potem drugi raz nie męczyć :P

Jadąc od pomnika do Hawirzowa spotkaliśmy się z fajnie przebiegającą trasą. Niby wysokości nie były szalone, ale serpentyny były niekiedy bardzo, ale to bardzo "górskie". Poza tym fajne zjazdy. W jednym miejscu stanęliśmy na chwilę, aby się przebrać, bo już Słońce od samego rana doskwierało. Wjeżdżając na jedną z górek nawet nie przypuszczaliśmy jaka nagroda nas czeka :D Piękna, potężna górka, szeroka jak lotnisko i oczywiście niedziurawa :) MALINA - zaparłem się i rozpocząłem pogoń za rekordem ! Wyszło 68 z groszami...tylko :/ Zerknęliśmy na mapę i mijając piękne jezioro, pomknęliśmy pod wielką górkę, chyba kilometrową do Hawirzowa. Za górką okazało się że zjazd z niej do samego miasta jest jeszcze bardziej imponujący :) Gdyby nie auta to tutaj na pewno padłby rekord życiowy. A tak to tylko jechałem prędkością aut czyli 50-60 km/h. Dobre i to :) Zjechaliśmy do centrum i trochę się pozytywnie zaskoczyliśmy wielkością tego górniczego miasta.

Rynek nie za wielki, ale tworzący monolit z główną ulicą przebiegającą przez to miasto. Widzieliśmy kilku kibiców jadąc dopingować Czechów na MŚ w Hokeju na Lodzie. Małe kółeczko i jechaliśmy dalej. Na tej głównej ulicy widzieliśmy cudowne i odnowione zarazem budynki. Cudo!

Kolejne kilometry w mieście zostawały w tyle aż dotarliśmy na główne rondo w Hawirzowie. Obok niego była stacja PKP.

Z tego ronda skręciliśmy na DK nr 11. Dwupasmówka aż do samej Ostravy. Auta jakoś nam szczególnie nie przeszkadzały. Praktycznie na całej trasie było solidne pobocze więc obyło się bez wymijania nas. Szybko się leciało w tym pędzie aut zwłaszcza że w dodatku mieliśmy chyba ujemne nachylenie.

Z drogi głównej odbiliśmy na pewną ostravską ulicę osiedlową. Tamtędy dotarliśmy już do tej głównej. Skręciliśmy w prawo i wyciągnąłem aparat fotograficzny...Jeden raz w Ostravie wystarczył abym się już doskonale w niej orientował :)

Była chyba godzina 12. Dotarliśmy na rynek. Nic się nie zmieniło praktycznie od sierpnia 10'.

Wieżowiec Baty i fontanna - miłe przypomnienie :)

Będąc w rynku pojechaliśmy do sklepu Banika Ostravy. Sklep ów był otwarty z racji soboty. Z Krychą byłem w sierpniu w niedzielę więc żałowałem wtedy możliwości kupna czegoś...Tym razem wszedłem zobaczyć i tylko zobaczyć. Ceny bardzo duże, a to dlatego że firma NIKE dostarcza im sprzęt. Woleliśmy już zamiast tego coś sobie kupić w Opavie. Teraz jednak pojechaliśmy deptakiem na północ miasta w kierunku stadionu Banika. Po drodze ta oto piękna budowla:

Mijając zameczek już było widać reflektory stadionu. Jadąc główną ulicą pod górkę "zaczepił" nas Pan, który z auta krzyczał gdzie się jedzie do ZOO, a my że nie z Ostravy to odprawiliśmy go z kwitkiem. Ten mówiący łamaną Ćestiną człowiek okazał się Polakiem co dało się odczytać z tablic rejestracyjnych :D Polak potrafi ;) Podjechaliśmy na chwilę, ale okazało się że tym razem nikt mnie na stadion nie wpuści. Obeszliśmy się smakiem i wróciliśmy do centrum. Tam skręciliśmy w prawo do Nowej Radnicy. Zdjęcie i dalej na Dworzec Główny PKP, bo ja tam nie byłem, a chciałem zobaczyć zwłaszcza że było po drodze.

Na dworcu poszedłem wynająć kabinkę :) Czyli wysikałem się, bo już nie mogłem :P Dworzec ładny, podobno po remoncie. Michał go nie poznawał.

Wracając kupiłem dwie czeskie kartki 18-stkowe dla dziewczyn i później przejeżdżaliśmy jeszcze obok takiego fajnego kościoła.

Wyjechaliśmy już na drogę do Opavy. W połowie drogi mijaliśmy Hlucin. Trasa fajna - piękne góry w oddali, pagórki na drodze, nawierzchnia wyborna, cieplutko tylko że trochę aut za dużo.

No i jeszcze na jednym przejeździe kolejowym z którego było już widać Opavę, Michał się wylał, a ja zrobiłem fotkę. Już tylko czekaliśmy na jakiś obiadek, bo długo nic nie jedliśmy :P

Dotarliśmy do centrum jakże pięknej Opavy i o dziwo w samym rynku był niezły bar - niskie ceny, a jedzenie domowe i jakże dobre :) Wzięliśmy sobie po knedliczkach i Kofolce i było milutko :)

Pokręciliśmy się po najważniejszych ulicach, podjechaliśmy do TESCO, a wcześniej Michał dostał się do Miejskiej Informacji w której pewna Pani go zasmuciła mówiąc że dzisiaj sklepik przy stadionie Opavy jest zamknięty :/ Wróciliśmy się do rynku i zakupiliśmy kartki.

Podjechaliśmy jeszcze na Pocztę.

Później zjedliśmy po czeskim naleśniku na słodko i na słono. Zapomniałem nazwy. Stamtąd już prosto w poszukiwaniu stadionu :)

Piękny to stadion. Szkoda tylko że spadli za problemy finansowe do IV ligi, bo kiedyś grali w ekstraklasie :) Stadion na 7,5 tysiąca więc tak jak Śląska mniej więcej :)

Koleś był na tyle miły że nas bez problemu wpuścił na stadion, a gdy Michał powiedział że jesteśmy z Wrocławia, czyli miasta jedynego przyjaciela klubu to nawet otwarli specjalnie dla nas sklepik. Kupiliśmy szalik i broszkę :P

Wokół stadionu piękne tereny na rolki. Świetna nawierzchnia z ciekawym parkiem. Ale my już musieliśmy jechać dalej. Kierowaliśmy się teraz na Krnov. Na obrzeżach Opavy, a właściwie już poza miastem mijaliśmy wielką fabrykę. Okazało się że jest to Fabryka Czekolady firmy Orion. Przez jakieś 500 m jechaliśmy zaledwie kilka kilkadziesiąt metrów od kominów tejże produkcji. Zapach czekolady był fenomenalny. Chciałem się naćpać tą słodką wonią jak najwięcej :D

Droga do Krnova była przyjemna. Pogoda jeszcze podsyłała nam słoneczko, ale było nieźle. Po drodze do Krnova mijaliśmy także górę Cvilin, która efektownie wybijała się spośród reszty terenu. Jednak najbardziej utkwiło mi w pamięci to co mijaliśmy za tą górą. Przejeżdżaliśmy przez jakąś wioskę, jedziemy skarpą a po prawej stronie wśród domków 10 m niżej jest stacja kolejowa. Nie wierzyłem, nie wiedziałem o co chodzi, dlaczego i kiedy?? Ten obrazek mi się śnił jakiś 1 miesiąc temu mimo iż nie widziałem tego miejsca ani razu w życiu nawet na zdjęciu. Sen miałem wtedy o tym że jadę rowerem akurat z przeciwnej strony i mijając tą czeską stację skręcam w prawo i jadę na jakąś polską czasówkę szosową w lesie zobaczyć, następnie znajduje się pod górą Ślęzą, do której prowadzi droga identyczna jak na skocznię w Zakopanem :D :P ;D Coś niesamowitego. Może śniły mi się głupoty, ale to sobie najnormalniej w świecie wyśniłem :) Życzę każdemu takiego wspaniałego uczucia. Dziwne, ale jakieś takie zajebiste ;)

No ale co tam. Już dojechaliśmy do celu. Wpadliśmy jeszcze coś przekąsić do Kauflandu, ja się wylałem, coś tam wypiliśmy, zagadałem po czesku do Pani Lodziarki - bardzo ładnej z resztą :) Spytałem się o rynek w Krnovie i zaraz tam z Michałem dotarliśmy. Po drodze jeszcze widzieliśmy jakąś cerkiew czy synagogę. Ratusz był fenomenalnie zdobiony.

Z Krnova wjechaliśmy na drogę prowadzącą do Polski. Zmęczenie powoli dawało znać o sobie. Wiedzieliśmy jednak że do Prudnika trzeba dobić. Słońce już powoli zachodziło. Temperatura zrobiła się bardzo dobra. Zaczęły się górki. Na drodze bardzo pusto. Cała szerokość dla nas. Ustaliliśmy że sprzedajemy rowery. Po drodze były ze 2 serpentynki, podjazdy i zjazdy niczym przed Makovem :) Jakieś 7 km przed granicą wyjechawszy z lasu ubraliśmy się cieplej ponieważ już zapadał zmrok i robiło się chłodno. Wioski mijane po drodze były bardzo biedne jakby zapomniane przez Czechy. Trochę smutne. Dotarliśmy jednak to niepozornej granicy i co? I od razu za znakiem Rzeczpospolita Polska ukazała się nam szara rzeczywistość. Remont drogi! :/ Przez 7 km do Prudnika jechaliśmy jednym pasem po ciemku niemal i omijając pozostałości budowy drugiego pasa w postaci żwiru i kamieni. Na trasie niezwykle pusto. Pokonaliśmy już w pełnej ciemności ostatnią górkę i wyjeżdżając z lasu dotarliśmy do Prudnika. Byliśmy bardzo głodni, a więc od razu podjechaliśmy do Kauflandu, aby nabrać sił jeszcze nieco i się ogrzać. Póki co myśleliśmy jednak o dostaniu się do domu. Zmęczenie od kilku godzin nabierało na sile. Dystans + zwiedzanie i późna godzina robiły swoje. Do Prudnika dojechaliśmy o 21:45 chyba. Z Kauflandu już jak najszybciej szukając stacji PKP wskoczyliśmy na siodła. I dojechaliśmy na Dworzec Główny i jedyny...

Na stacji okazało się że pociągów jeździ mało. W sumie w całej Polsce teraz tak jest. Jakbyśmy jednak dotarli tutaj może z 1-1,5 h wcześniej to już byśmy czekali w Nysie na przesiadkę, a tak dupa zimna... :/ Zmarnowani i zawiedzeni wróciliśmy się do centrum, gdzie przycupnęliśmy na ławce na rynku. Byłem zmęczony fizycznie, ale chyba jeszcze bardziej psychicznie. Brak pociągu oznaczał bowiem że czeka nas jeszcze dodatkowe 25 km jazdy :/ Michał wziął się za robienie zupki chińskiej oraz herbaty. Zjedliśmy coś tam jeszcze i trochę mi było lepiej. W tym jednak momencie przeżywałem malutkie załamanie. Nie chciało mi się nigdzie już jechać, a temperatura spadła do tego stopnia, że musiałem założyć na siebie wszystko co się dało, aby normalnie funkcjonować :/ Jak już zjadłem i się ogrzałem to trochę mi było lepiej, ale nadal nie chciałem myśleć o jeździe. Ale rzeczywistość była jakże brutalna. Dobra, 25 km do zrobienia i będzie lepiej...
Wkroczyliśmy po ciemku o godzinie 22:50 na drogę do Głuchołaz. Jeszcze w mieście było fajnie bo lampy miejskie oświetlały drogę, ale później to zgroza. Aż się bałem dalej jechać. Marna lampeczka z przodu, a przed oczami ciemno jak w dupie dosłownie. Nigdy nie jechałem między miastami w takiej ciemnicy. Samemu przez las bym nigdy się nie odważył chyba tak jechać przez nieznany teren. Michał mnie ubezpieczał z tyłu mając w swoim Kellysie niezłą lampkę BASTA. Po 9 km zrobiliśmy przerwę...

Jechaliśmy bardzo długo ten odcinek. Średnia jakoś na poziomie 13 km/h bo trzeba się było pilnować. 4 km przed Głuchołazami odbiliśmy w prawo na drogę bardziej lokalną. Jechaliśmy niemal cały czas przez jakąś wieś. Fenomenem było to że sytuacja się odwróciła i tym razem mieliśmy cały czas z górki :) Chociaż tyle. Północ już nas zastała, psy niemiłosiernie jazgotały na wsiach podczas naszego przejazdu, ale jakieś 8 km przed samą Nysą dopadł nas niemiły odcinek. Baliśmy się że pomylimy drogę. Ona zaś prowadziła w ciemny i przerażający las. We 2 to zawsze jakoś raźniej, ale mimo wszystko miałem stracha. Jedziemy długi czas i żadnej wioski a miały być ze 3 po drodze. Byłem prawie przekonany że źle skręciliśmy. Po jakimś jednak czasie wyjechaliśmy z lasu i była tabliczka z napisem Hajduki Wielkie. To by oznaczało że te 2 pozostałe wioski które mieliśmy mijać były inaczej uwzględnionej na naszej mapie, ale drogę obraliśmy dobrą. Już z daleka było widać światła Nysy :) Kamień spadł mi z serca. Zjeżdżając cały czas w dół dotarliśmy do konkretnej drogi dojazdowej i po chwili byliśmy na bardzo szerokiej dwupasmowej ulicy w Nysie. Była godzina 01:15 czy jakoś tak. Młodzież wracała do domów po imprezie jako że to długi weekend. Wreszcie wpadliśmy na rynek!

Przejechaliśmy przez rynek i kierowaliśmy się powoli na PKP, gdzie mieliśmy się kimnąć bo pociąg był dopiero chwilę po 5 rano. Dojeżdżamy a tam...zamknięte! :/ Orzeszkówna i tyle! Kasy nie chcieliśmy dawać za nocleg, który trwałby 3-4 godziny. Wyrzucanie kasy w błoto. Jednak po radości jakim było dojechanie do Nysy wkurzyłem się znowu tym zamkniętym dworcem kolejowym. Plan był taki, aby władować się gdzieś na klatkę i przekimać jakoś w śpiworach. Wszystko jednak pozamykane. Szukaliśmy jakieś 20 minut aż w końcu na jakiejś starej klatce kamienicy pewnej dało rade przycupnąć. Było mi cholernie zimno i zmęczony byłem jak nigdy dotąd. 21 godzin na nogach i jeszcze prawie cały czas zwiedzając albo jadąc rowerem :) Michał czuwał nad rowerami coby nikt się nie połasił, a ja się kimnąłem chociaż te 2 h :/

Ta wycieczka była jak dotąd najobfitsza w doświadczenia. Nie wiem czy była najlepsza w tym sezonie, ponieważ wymagała wiele poświęcenia i zaparcia, ale na pewno była rekordowa :) Wielka przygoda! Oby takich więcej...
_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________

Hala Sportowo-Widowiskowa w Cieszynie© pape93
I pożegnawszy halę ruszyliśmy na Ostrave. Przejechaliśmy jeszcze raz centrum Cieszyna i trzeba było trochę popedałować albowiem oczom naszym ukazała się potężna górka, która trzeba było pokonać, aby wydostać się z Cieszyna. Myślałem w pewnej chwili że już zejdę z roweru, ale jakoś na stojaka wjechałem.

wyjazd z Cieszyna - stromo pod górkę było© pape93
Pokonaliśmy górkę, a za nią teren zrobił się pofałdowany. Raz pod górkę, raz w dół + fajna panorama. W miejscowości Terlicko zaintrygowała nas ta oto tabliczka. O dziwo w tej miejscowości zginęli słynni Żwirko i Wigura. Pomnik jednak był na dole górki, a my zmęczeni podjazdem już nie zjeżdżaliśmy specjalnie do niego żeby się potem drugi raz nie męczyć :P

do pomnika już nie dotarliśmy© pape93
Jadąc od pomnika do Hawirzowa spotkaliśmy się z fajnie przebiegającą trasą. Niby wysokości nie były szalone, ale serpentyny były niekiedy bardzo, ale to bardzo "górskie". Poza tym fajne zjazdy. W jednym miejscu stanęliśmy na chwilę, aby się przebrać, bo już Słońce od samego rana doskwierało. Wjeżdżając na jedną z górek nawet nie przypuszczaliśmy jaka nagroda nas czeka :D Piękna, potężna górka, szeroka jak lotnisko i oczywiście niedziurawa :) MALINA - zaparłem się i rozpocząłem pogoń za rekordem ! Wyszło 68 z groszami...tylko :/ Zerknęliśmy na mapę i mijając piękne jezioro, pomknęliśmy pod wielką górkę, chyba kilometrową do Hawirzowa. Za górką okazało się że zjazd z niej do samego miasta jest jeszcze bardziej imponujący :) Gdyby nie auta to tutaj na pewno padłby rekord życiowy. A tak to tylko jechałem prędkością aut czyli 50-60 km/h. Dobre i to :) Zjechaliśmy do centrum i trochę się pozytywnie zaskoczyliśmy wielkością tego górniczego miasta.

przed rynkiem w Hawirzowie© pape93
Rynek nie za wielki, ale tworzący monolit z główną ulicą przebiegającą przez to miasto. Widzieliśmy kilku kibiców jadąc dopingować Czechów na MŚ w Hokeju na Lodzie. Małe kółeczko i jechaliśmy dalej. Na tej głównej ulicy widzieliśmy cudowne i odnowione zarazem budynki. Cudo!

piękne i odnowione kamieniczki© pape93
Kolejne kilometry w mieście zostawały w tyle aż dotarliśmy na główne rondo w Hawirzowie. Obok niego była stacja PKP.

Hawirzów (stacja kolejowa)© pape93
Z tego ronda skręciliśmy na DK nr 11. Dwupasmówka aż do samej Ostravy. Auta jakoś nam szczególnie nie przeszkadzały. Praktycznie na całej trasie było solidne pobocze więc obyło się bez wymijania nas. Szybko się leciało w tym pędzie aut zwłaszcza że w dodatku mieliśmy chyba ujemne nachylenie.

czeską DK 11 ku Ostravie© pape93
Z drogi głównej odbiliśmy na pewną ostravską ulicę osiedlową. Tamtędy dotarliśmy już do tej głównej. Skręciliśmy w prawo i wyciągnąłem aparat fotograficzny...Jeden raz w Ostravie wystarczył abym się już doskonale w niej orientował :)

Teatr w Ostravie im. Antonína Dvořáka© pape93
Była chyba godzina 12. Dotarliśmy na rynek. Nic się nie zmieniło praktycznie od sierpnia 10'.

ratusz - stary to i skromny© pape93
Wieżowiec Baty i fontanna - miłe przypomnienie :)

serce stolicy Morawsko-Ślaskiej Ziemi© pape93
Będąc w rynku pojechaliśmy do sklepu Banika Ostravy. Sklep ów był otwarty z racji soboty. Z Krychą byłem w sierpniu w niedzielę więc żałowałem wtedy możliwości kupna czegoś...Tym razem wszedłem zobaczyć i tylko zobaczyć. Ceny bardzo duże, a to dlatego że firma NIKE dostarcza im sprzęt. Woleliśmy już zamiast tego coś sobie kupić w Opavie. Teraz jednak pojechaliśmy deptakiem na północ miasta w kierunku stadionu Banika. Po drodze ta oto piękna budowla:

fajny zameczek przy centrum© pape93
Mijając zameczek już było widać reflektory stadionu. Jadąc główną ulicą pod górkę "zaczepił" nas Pan, który z auta krzyczał gdzie się jedzie do ZOO, a my że nie z Ostravy to odprawiliśmy go z kwitkiem. Ten mówiący łamaną Ćestiną człowiek okazał się Polakiem co dało się odczytać z tablic rejestracyjnych :D Polak potrafi ;) Podjechaliśmy na chwilę, ale okazało się że tym razem nikt mnie na stadion nie wpuści. Obeszliśmy się smakiem i wróciliśmy do centrum. Tam skręciliśmy w prawo do Nowej Radnicy. Zdjęcie i dalej na Dworzec Główny PKP, bo ja tam nie byłem, a chciałem zobaczyć zwłaszcza że było po drodze.

Nová radnice (Ostrava)© pape93
Na dworcu poszedłem wynająć kabinkę :) Czyli wysikałem się, bo już nie mogłem :P Dworzec ładny, podobno po remoncie. Michał go nie poznawał.

Ostrava hlavní nádraží© pape93
Wracając kupiłem dwie czeskie kartki 18-stkowe dla dziewczyn i później przejeżdżaliśmy jeszcze obok takiego fajnego kościoła.

cudowny kościół w zachodniej stronie miasta© pape93
Wyjechaliśmy już na drogę do Opavy. W połowie drogi mijaliśmy Hlucin. Trasa fajna - piękne góry w oddali, pagórki na drodze, nawierzchnia wyborna, cieplutko tylko że trochę aut za dużo.

takie tam z rzepakiem :D© pape93
No i jeszcze na jednym przejeździe kolejowym z którego było już widać Opavę, Michał się wylał, a ja zrobiłem fotkę. Już tylko czekaliśmy na jakiś obiadek, bo długo nic nie jedliśmy :P

a to już najpiękniejsza kamieniczka w Opavie© completny
Dotarliśmy do centrum jakże pięknej Opavy i o dziwo w samym rynku był niezły bar - niskie ceny, a jedzenie domowe i jakże dobre :) Wzięliśmy sobie po knedliczkach i Kofolce i było milutko :)

rynek w Opavie© completny
Pokręciliśmy się po najważniejszych ulicach, podjechaliśmy do TESCO, a wcześniej Michał dostał się do Miejskiej Informacji w której pewna Pani go zasmuciła mówiąc że dzisiaj sklepik przy stadionie Opavy jest zamknięty :/ Wróciliśmy się do rynku i zakupiliśmy kartki.

Městská radnice© completny
Podjechaliśmy jeszcze na Pocztę.

Michał wysyłał - ja upamiętniałem© completny
Później zjedliśmy po czeskim naleśniku na słodko i na słono. Zapomniałem nazwy. Stamtąd już prosto w poszukiwaniu stadionu :)

na obrzeżach leżacy ale jest!© completny
Piękny to stadion. Szkoda tylko że spadli za problemy finansowe do IV ligi, bo kiedyś grali w ekstraklasie :) Stadion na 7,5 tysiąca więc tak jak Śląska mniej więcej :)

tak się bawi opa, opa, OPAVA !!!© completny
Koleś był na tyle miły że nas bez problemu wpuścił na stadion, a gdy Michał powiedział że jesteśmy z Wrocławia, czyli miasta jedynego przyjaciela klubu to nawet otwarli specjalnie dla nas sklepik. Kupiliśmy szalik i broszkę :P

Stadion na 7,5 tysiąca typa© completny
Wokół stadionu piękne tereny na rolki. Świetna nawierzchnia z ciekawym parkiem. Ale my już musieliśmy jechać dalej. Kierowaliśmy się teraz na Krnov. Na obrzeżach Opavy, a właściwie już poza miastem mijaliśmy wielką fabrykę. Okazało się że jest to Fabryka Czekolady firmy Orion. Przez jakieś 500 m jechaliśmy zaledwie kilka kilkadziesiąt metrów od kominów tejże produkcji. Zapach czekolady był fenomenalny. Chciałem się naćpać tą słodką wonią jak najwięcej :D

czekalodowa woń obok fabryki ORION© completny
Droga do Krnova była przyjemna. Pogoda jeszcze podsyłała nam słoneczko, ale było nieźle. Po drodze do Krnova mijaliśmy także górę Cvilin, która efektownie wybijała się spośród reszty terenu. Jednak najbardziej utkwiło mi w pamięci to co mijaliśmy za tą górą. Przejeżdżaliśmy przez jakąś wioskę, jedziemy skarpą a po prawej stronie wśród domków 10 m niżej jest stacja kolejowa. Nie wierzyłem, nie wiedziałem o co chodzi, dlaczego i kiedy?? Ten obrazek mi się śnił jakiś 1 miesiąc temu mimo iż nie widziałem tego miejsca ani razu w życiu nawet na zdjęciu. Sen miałem wtedy o tym że jadę rowerem akurat z przeciwnej strony i mijając tą czeską stację skręcam w prawo i jadę na jakąś polską czasówkę szosową w lesie zobaczyć, następnie znajduje się pod górą Ślęzą, do której prowadzi droga identyczna jak na skocznię w Zakopanem :D :P ;D Coś niesamowitego. Może śniły mi się głupoty, ale to sobie najnormalniej w świecie wyśniłem :) Życzę każdemu takiego wspaniałego uczucia. Dziwne, ale jakieś takie zajebiste ;)

a na górze Cvilin coś pięknego...© completny
No ale co tam. Już dojechaliśmy do celu. Wpadliśmy jeszcze coś przekąsić do Kauflandu, ja się wylałem, coś tam wypiliśmy, zagadałem po czesku do Pani Lodziarki - bardzo ładnej z resztą :) Spytałem się o rynek w Krnovie i zaraz tam z Michałem dotarliśmy. Po drodze jeszcze widzieliśmy jakąś cerkiew czy synagogę. Ratusz był fenomenalnie zdobiony.

efektowny ratusz w miejscowości Krnov© completny
Z Krnova wjechaliśmy na drogę prowadzącą do Polski. Zmęczenie powoli dawało znać o sobie. Wiedzieliśmy jednak że do Prudnika trzeba dobić. Słońce już powoli zachodziło. Temperatura zrobiła się bardzo dobra. Zaczęły się górki. Na drodze bardzo pusto. Cała szerokość dla nas. Ustaliliśmy że sprzedajemy rowery. Po drodze były ze 2 serpentynki, podjazdy i zjazdy niczym przed Makovem :) Jakieś 7 km przed granicą wyjechawszy z lasu ubraliśmy się cieplej ponieważ już zapadał zmrok i robiło się chłodno. Wioski mijane po drodze były bardzo biedne jakby zapomniane przez Czechy. Trochę smutne. Dotarliśmy jednak to niepozornej granicy i co? I od razu za znakiem Rzeczpospolita Polska ukazała się nam szara rzeczywistość. Remont drogi! :/ Przez 7 km do Prudnika jechaliśmy jednym pasem po ciemku niemal i omijając pozostałości budowy drugiego pasa w postaci żwiru i kamieni. Na trasie niezwykle pusto. Pokonaliśmy już w pełnej ciemności ostatnią górkę i wyjeżdżając z lasu dotarliśmy do Prudnika. Byliśmy bardzo głodni, a więc od razu podjechaliśmy do Kauflandu, aby nabrać sił jeszcze nieco i się ogrzać. Póki co myśleliśmy jednak o dostaniu się do domu. Zmęczenie od kilku godzin nabierało na sile. Dystans + zwiedzanie i późna godzina robiły swoje. Do Prudnika dojechaliśmy o 21:45 chyba. Z Kauflandu już jak najszybciej szukając stacji PKP wskoczyliśmy na siodła. I dojechaliśmy na Dworzec Główny i jedyny...

spóźnieni na pociąg :/© completny
Na stacji okazało się że pociągów jeździ mało. W sumie w całej Polsce teraz tak jest. Jakbyśmy jednak dotarli tutaj może z 1-1,5 h wcześniej to już byśmy czekali w Nysie na przesiadkę, a tak dupa zimna... :/ Zmarnowani i zawiedzeni wróciliśmy się do centrum, gdzie przycupnęliśmy na ławce na rynku. Byłem zmęczony fizycznie, ale chyba jeszcze bardziej psychicznie. Brak pociągu oznaczał bowiem że czeka nas jeszcze dodatkowe 25 km jazdy :/ Michał wziął się za robienie zupki chińskiej oraz herbaty. Zjedliśmy coś tam jeszcze i trochę mi było lepiej. W tym jednak momencie przeżywałem malutkie załamanie. Nie chciało mi się nigdzie już jechać, a temperatura spadła do tego stopnia, że musiałem założyć na siebie wszystko co się dało, aby normalnie funkcjonować :/ Jak już zjadłem i się ogrzałem to trochę mi było lepiej, ale nadal nie chciałem myśleć o jeździe. Ale rzeczywistość była jakże brutalna. Dobra, 25 km do zrobienia i będzie lepiej...
Wkroczyliśmy po ciemku o godzinie 22:50 na drogę do Głuchołaz. Jeszcze w mieście było fajnie bo lampy miejskie oświetlały drogę, ale później to zgroza. Aż się bałem dalej jechać. Marna lampeczka z przodu, a przed oczami ciemno jak w dupie dosłownie. Nigdy nie jechałem między miastami w takiej ciemnicy. Samemu przez las bym nigdy się nie odważył chyba tak jechać przez nieznany teren. Michał mnie ubezpieczał z tyłu mając w swoim Kellysie niezłą lampkę BASTA. Po 9 km zrobiliśmy przerwę...

po ćmoku w kierunku Głuchołaz© completny
Jechaliśmy bardzo długo ten odcinek. Średnia jakoś na poziomie 13 km/h bo trzeba się było pilnować. 4 km przed Głuchołazami odbiliśmy w prawo na drogę bardziej lokalną. Jechaliśmy niemal cały czas przez jakąś wieś. Fenomenem było to że sytuacja się odwróciła i tym razem mieliśmy cały czas z górki :) Chociaż tyle. Północ już nas zastała, psy niemiłosiernie jazgotały na wsiach podczas naszego przejazdu, ale jakieś 8 km przed samą Nysą dopadł nas niemiły odcinek. Baliśmy się że pomylimy drogę. Ona zaś prowadziła w ciemny i przerażający las. We 2 to zawsze jakoś raźniej, ale mimo wszystko miałem stracha. Jedziemy długi czas i żadnej wioski a miały być ze 3 po drodze. Byłem prawie przekonany że źle skręciliśmy. Po jakimś jednak czasie wyjechaliśmy z lasu i była tabliczka z napisem Hajduki Wielkie. To by oznaczało że te 2 pozostałe wioski które mieliśmy mijać były inaczej uwzględnionej na naszej mapie, ale drogę obraliśmy dobrą. Już z daleka było widać światła Nysy :) Kamień spadł mi z serca. Zjeżdżając cały czas w dół dotarliśmy do konkretnej drogi dojazdowej i po chwili byliśmy na bardzo szerokiej dwupasmowej ulicy w Nysie. Była godzina 01:15 czy jakoś tak. Młodzież wracała do domów po imprezie jako że to długi weekend. Wreszcie wpadliśmy na rynek!

i wreszcie w Nysie na rynku© completny
Przejechaliśmy przez rynek i kierowaliśmy się powoli na PKP, gdzie mieliśmy się kimnąć bo pociąg był dopiero chwilę po 5 rano. Dojeżdżamy a tam...zamknięte! :/ Orzeszkówna i tyle! Kasy nie chcieliśmy dawać za nocleg, który trwałby 3-4 godziny. Wyrzucanie kasy w błoto. Jednak po radości jakim było dojechanie do Nysy wkurzyłem się znowu tym zamkniętym dworcem kolejowym. Plan był taki, aby władować się gdzieś na klatkę i przekimać jakoś w śpiworach. Wszystko jednak pozamykane. Szukaliśmy jakieś 20 minut aż w końcu na jakiejś starej klatce kamienicy pewnej dało rade przycupnąć. Było mi cholernie zimno i zmęczony byłem jak nigdy dotąd. 21 godzin na nogach i jeszcze prawie cały czas zwiedzając albo jadąc rowerem :) Michał czuwał nad rowerami coby nikt się nie połasił, a ja się kimnąłem chociaż te 2 h :/

zamknięty PKP Nysa głęboką nocą© completny
Ta wycieczka była jak dotąd najobfitsza w doświadczenia. Nie wiem czy była najlepsza w tym sezonie, ponieważ wymagała wiele poświęcenia i zaparcia, ale na pewno była rekordowa :) Wielka przygoda! Oby takich więcej...
_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Dane wycieczki:
Km: | 183.94 | Km teren: | 12.00 | Czas: | 10:45 | km/h: | 17.11 | ||
Pr. maks.: | 68.62 | Temperatura: | 15.0 | Podjazdy: | 790m | Rower: | Giant |
Komentarze
Pozwolę sobie nieco skomentować bo większość tych miejsc dobrze znam.
2 zdj. "wyjazd z Cieszyna..." Ot właśnie jak chcesz wyjechać z Cieszyna to prawie wszędzie pod górę:) Trasa na Ostrawę dość ruchliwa ale i fajne widoki, np. jez. Terlicko.
5 zdj. "piękne i odnowione kamieniczki" Aż bije socjalizmem. W takim właśnie stylu jest całe miasto Hawierzów.
Ostrawa jak dla mnie to fajne tylko okolice rynku. Ten zameczek to ratusz w Śląskiej Ostrawie bo ten drugi ratusz "stary" jest w Morawskiej Ostrawie. Zamek był nieco wcześniej ale trzeba zboczyć.
Opawa już wiele ładniejsza od Ostrawy.
N agorze Cvilin są też ruiny zamku.
Przez Krnov raz przejeżdżałem.
Fajna wyprawa. daniel3ttt - 13:03 piątek, 6 maja 2011 | linkuj
2 zdj. "wyjazd z Cieszyna..." Ot właśnie jak chcesz wyjechać z Cieszyna to prawie wszędzie pod górę:) Trasa na Ostrawę dość ruchliwa ale i fajne widoki, np. jez. Terlicko.
5 zdj. "piękne i odnowione kamieniczki" Aż bije socjalizmem. W takim właśnie stylu jest całe miasto Hawierzów.
Ostrawa jak dla mnie to fajne tylko okolice rynku. Ten zameczek to ratusz w Śląskiej Ostrawie bo ten drugi ratusz "stary" jest w Morawskiej Ostrawie. Zamek był nieco wcześniej ale trzeba zboczyć.
Opawa już wiele ładniejsza od Ostrawy.
N agorze Cvilin są też ruiny zamku.
Przez Krnov raz przejeżdżałem.
Fajna wyprawa. daniel3ttt - 13:03 piątek, 6 maja 2011 | linkuj
Komentować mogą tylko zalogowani. Zaloguj się · Zarejestruj się!