Wpisy archiwalne w miesiącu
Styczeń, 2012
Dystans całkowity: | 184.56 km (w terenie 27.20 km; 14.74%) |
Czas w ruchu: | 07:24 |
Średnia prędkość: | 17.63 km/h |
Maksymalna prędkość: | 47.00 km/h |
Suma podjazdów: | 470 m |
Liczba aktywności: | 11 |
Średnio na aktywność: | 16.78 km i 1h 03m |
Więcej statystyk |
CZECHY 2010 - PODSUMOWANIE
Piątek, 13 stycznia 2012

_____________________________________
_____________________________________
|PROLOG
|----->> DZIEŃ PIERWSZY
|----->> DZIEŃ DRUGI
|----->> DZIEŃ TRZECI
|----->> DZIEŃ CZWARTY
|----->> DZIEŃ PIĄTY
|----->> DZIEŃ SZÓSTY
|----->> DZIEŃ SIÓDMY
_____________________________________
_____________________________________
_____________________________________
_____________________________________
| DANE WYCIECZKI |
Dystans całkowity ---------- | 672,04 km - 7 dni
Czas jazdy ------------------- | 42:20:05 h
Średnia prędkość ----------- | 15,88 km/h
Średni dystans dzienny ---- | 96,00 km
Przewyższenia --------------- | 3810 m
Maksymalna prędkość ------ | 62,79 km/h - Milówka
_____________________________________
_____________________________________

Kategoria 2010 Czechy Wschodnie
Dane wycieczki:
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | Podjazdy: | m | Rower: | Giant |
CZECHY 2010 - DZIEŃ #7
Piątek, 13 stycznia 2012
DZIEŃ 7: 25.07.2010 (ND)
Michał wstał o 7:45. Widziałem tylko że na pewno nie świeci Słońce, ale było mi podejrzanie zimno. Michał mnie zawołał. Wychylam głowę z namiotu a tam Grenlandia normalnie. Piździawa masakryczna się zrobiła w nocy. Co prawda deszcz nie spadł za cholerę, ale wiatr przyniósł jakieś mocne ochłodzenie. W ostatnich dniach było po 22-26 stopni, a tutaj ze 12'C. W przypływie bezradności i niechęci ubrałem odruchowo kalesony, które wziąłem do spania. Zjedliśmy jakieś śniadanie, Michał załatwił wrzątek i ruszyliśmy. Jeszcze się wioska nie skończyła, a ja już ściągałem na przystanku PKS z siebie wszystkie niepotrzebnie założone ubrania. Kalesony to już była przesada. Dojechaliśmy do Olkusza. Tam z racji niedzieli i poranka miasto wyglądało jak wyludnione. Zajechaliśmy na PKP, aby sprawdzić pociągi. Nogi bolały nas od samego rana, ale mimo wszystko bujnęliśmy się jeszcze na rynek i ogólnie po centrum. I znowu dobiliśmy na stację. Ustaliliśmy, że Jura zostaje przełożona na następny raz, bo w takim zimnie i z obolałymi nogami to przyjemnej jazdy próżno oczekiwać :/ Na Dworcu kilka fotek i już do Katowic. Ja jeszcze chciałem podjechać na zamek 3 km od Olkusza - Rabsztyn. Michał jednak nie miał ochoty i sam nie jechałem. W pociągu spotkaliśmy rowerzystę ze Sosnowca, który jeździł w okolicach Pustyni Błędowskiej. W Katowicach byłem pierwszy raz no i nawet mi się podobało. Podjechaliśmy pod Spodek i z powrotem na stację PKP. Dobrze że zdążyłem zobaczyć jeszcze ten brutalizm Dworca. Na majówce 2011 już PKP było zrównane z ziemią :/ :) Dojechaliśmy do Częstochowy. Tam byłem drugi raz. Mała rundka miastoznawcza i szybko z powrotem na Dworzec, bo mieliśmy zaraz połączenie do Namysłowa. Z opolskiego jechaliśmy już bardzo szybko czując domek. Lekko przekroczyliśmy godzinkę i o 20:00 zameldowaliśmy się na przepysznej kolacji. Po raz pierwszy poczułem ile taka zwykła kolacja w domu znaczy po takim trudzie i wyrzeczeniach podczas tripu. KONIEC PIĘKNEGO RAJDU!
POGODA - 12-16'C, wiatr(5), załamanie pogody!, całkowite zachmurzenie.
TRASA - SUŁOSZOWA II -> OLKUSZ -(pociąg)-> KATOWICE -(pociąg)-> CZĘSTOCHOWA -(pociąg)-> NAMYSŁÓW -> SYCÓW
ODO 58,60 km // TIME 4:15 h // AVS 13,78 km/h // MAX 41,05 km/h







_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
_____________________________________
_____________________________________
Michał wstał o 7:45. Widziałem tylko że na pewno nie świeci Słońce, ale było mi podejrzanie zimno. Michał mnie zawołał. Wychylam głowę z namiotu a tam Grenlandia normalnie. Piździawa masakryczna się zrobiła w nocy. Co prawda deszcz nie spadł za cholerę, ale wiatr przyniósł jakieś mocne ochłodzenie. W ostatnich dniach było po 22-26 stopni, a tutaj ze 12'C. W przypływie bezradności i niechęci ubrałem odruchowo kalesony, które wziąłem do spania. Zjedliśmy jakieś śniadanie, Michał załatwił wrzątek i ruszyliśmy. Jeszcze się wioska nie skończyła, a ja już ściągałem na przystanku PKS z siebie wszystkie niepotrzebnie założone ubrania. Kalesony to już była przesada. Dojechaliśmy do Olkusza. Tam z racji niedzieli i poranka miasto wyglądało jak wyludnione. Zajechaliśmy na PKP, aby sprawdzić pociągi. Nogi bolały nas od samego rana, ale mimo wszystko bujnęliśmy się jeszcze na rynek i ogólnie po centrum. I znowu dobiliśmy na stację. Ustaliliśmy, że Jura zostaje przełożona na następny raz, bo w takim zimnie i z obolałymi nogami to przyjemnej jazdy próżno oczekiwać :/ Na Dworcu kilka fotek i już do Katowic. Ja jeszcze chciałem podjechać na zamek 3 km od Olkusza - Rabsztyn. Michał jednak nie miał ochoty i sam nie jechałem. W pociągu spotkaliśmy rowerzystę ze Sosnowca, który jeździł w okolicach Pustyni Błędowskiej. W Katowicach byłem pierwszy raz no i nawet mi się podobało. Podjechaliśmy pod Spodek i z powrotem na stację PKP. Dobrze że zdążyłem zobaczyć jeszcze ten brutalizm Dworca. Na majówce 2011 już PKP było zrównane z ziemią :/ :) Dojechaliśmy do Częstochowy. Tam byłem drugi raz. Mała rundka miastoznawcza i szybko z powrotem na Dworzec, bo mieliśmy zaraz połączenie do Namysłowa. Z opolskiego jechaliśmy już bardzo szybko czując domek. Lekko przekroczyliśmy godzinkę i o 20:00 zameldowaliśmy się na przepysznej kolacji. Po raz pierwszy poczułem ile taka zwykła kolacja w domu znaczy po takim trudzie i wyrzeczeniach podczas tripu. KONIEC PIĘKNEGO RAJDU!
POGODA - 12-16'C, wiatr(5), załamanie pogody!, całkowite zachmurzenie.
TRASA - SUŁOSZOWA II -> OLKUSZ -(pociąg)-> KATOWICE -(pociąg)-> CZĘSTOCHOWA -(pociąg)-> NAMYSŁÓW -> SYCÓW
ODO 58,60 km // TIME 4:15 h // AVS 13,78 km/h // MAX 41,05 km/h

Ostatnie składanie namiotu. Sułoszowa II za Urzędem Gminy© pape93

PKP Olkusz - koniec podróży jako takiej...© pape93

Dojeżdżamy do centrum Stolicy Górnego Śląska© pape93

Zburzone już PKP Katowice - kwintesencja brutalizmu...© pape93

Centrum Katowic© pape93

Przelotne zwiedzanie Częstochowy© pape93

Ostatni kurs pociągiem Częstochowa - Namysłów© pape93
_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
_____________________________________
_____________________________________
Kategoria 2010 Czechy Wschodnie
Dane wycieczki:
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | Podjazdy: | m | Rower: |
CZECHY 2010 - DZIEŃ #6
Piątek, 13 stycznia 2012
DZIEŃ 6: 24.07.2010 (SB)
Wstaliśmy przed 8 rano. Poszliśmy się wykąpać i ulotniliśmy się od obecności w jednym domu dziwnych kolesi :P Było bardzo wietrznie, ale raczej mieliśmy wiatr w plecy. Nawet gdyby był w twarz to nie byłoby dramatu, bo do samego Krakowa mieliśmy praktycznie z górki. Jechało się dość szybko. Po lewej stronie mieliśmy fajną panoramę. Po kilkudziesięciu kilometrach dostrzegliśmy Skawinę i jej kominy. Potem przebrnęliśmy przez Tyniec oraz A4, aby dostać się na drogę już w samym Krakowie prowadzącą wzdłuż Wisły. Tak też dojechaliśmy do Centrum. Najpierw podjechaliśmy pod Wawel. Tam w jakimś barze mlecznym zjedliśmy przyspieszony obiad czy nawet jeszcze śniadanie. Potem wjechaliśmy na Rynek i powoli w kierunku Dworca Głównego PKP. Obok była "piękna" Galeria Krakowska. Następnie spytawszy się o drogę, dotarliśmy pod Stadion Wisły. Nie wpuścili nas na plac budowy, ale kupiłem Marcinowi kubek :) Po drugiej stronie Błoni był stadion Cracovii również jeszcze w budowie. Potem wróciliśmy do centrum i jeden Pan nas zaczepił. Polecił nam jechać nad Jezioro Zakrzówek. Mówił, że Spielberg się w tamtym miejscu zakochał, a i my nie ukrywaliśmy zachwytu dojechawszy tam ;) Piękne miejsce, fajnie położone. Aż się dziwiłem, że nigdy o tym nie słyszałem wcześniej. Następnie zrobiliśmy małe zakupy w Kauflandzie i Kurcze Pieczone, aby dojechać potem na Nową Hutę. Michał bardzo chciał zobaczyć tą dzielnicę Krakowa. Rzeczywiście było tam jakoś inaczej. Zupełnie inne miasto. Klimat był skrajnie wschodni, a czułem się tam jak w jakiejś Moskwie :) Stamtąd pojechaliśmy do jakiegoś Parku, mijaliśmy Wandę, aby w deszczu schować się w jakimś centrum handlowym. Zrobiliśmy zapasy z racji soboty. W końcu przed nami została jeszcze cała Jura do przejechania, a jutro niedziela. Po tym wszystkim popedałowaliśmy do Ojcowa. Dolina Prądnika z punktu widzenia rowerzysty jest bardzo ładna. Urocze ścieżki prowadzące wzdłuż rzeki oraz wystające co rusz ostańce wapienne. Minęliśmy Pieskową Skałę oraz Maczugę Herkulesa i powoli trzeba było szukać noclegu. Wyszło na to że dojechaliśmy do ogromnie długiej wioski Sułoszowa. Widzieliśmy, że naprzeciw nas idzie burza, bo się mocno ściemniło i widać było pioruny. Schowaliśmy się na jakiejś działeczce, gdzie ludzie pichcili coś na grillu, ale właściciel okazał się nieludzki i kazał nam szukać gdzie indziej schronienia. Doczłapaliśmy się do centrum wioski. Wiatr był mocny, ale o dziwo nie padało. Wioska Sułoszowa jest podzielona na III części z racji długości 9 km! Dojechaliśmy pod Urząd Gminy i tam przeczekaliśmy pod wiatą. Namiotu nie mogliśmy rozbić, bo były kamery i ludzie widzieliby. Deszcz za nic nie chciał spaść, ale wiało ciągle mocno. W końcu coś zjedliśmy i postanowiliśmy na tyłach Urzędu mimo wszystko się rozbić. Była godzina 23:30 chyba. Spaliśmy, a drzewo które rosło 20 m dalej bardzo mocno skrzypiało. Najważniejsze żeby nie było deszczu - myśleliśmy sobie. Namiot bowiem nie dość że był okrutnie mały, to jeszcze bez tropiku. Najgorsze było jednak w nocy tak o 1:30. Jakiś samochód zajechał na tył Urzędu ! Obudziliśmy się. Słyszałem głosy 3 a może 4 osób w wieku 20 kilka lat :/ Sami chłopacy. Byłem posrany jak nigdy dotąd. Byłem pewien że coś będą od nas chcieli no bo po co zajechali na tył Urzędu w środku nocy? Okazało się że jeden z nich który prowadził miał nie pić, ale wypił i jechał po pijaku co groziło mandatem. W dodatku chyba auto szwankowało. Gadali bardzo nerwowo. Jeden powiedział do drugiego: "Jak byś był na moim miejscu to byś się chyba zesrał!" Zaśmialiśmy się z Michałem :D Z tego co zrozumiałem to wracali z dyskoteki i mieli wracać do Krakowa. Tylko czekałem aż podejdą po coś pod namiot :/ O dziwo okazało się że to był tylko zbieg okoliczności i owi "królowie parkietu" przez przypadek zajechali w to samo miejsce gdzie spaliśmy tej nocy i nawet nas nie zauważyli! :D My się za to mieliśmy z czego śmiać na drugi dzień, ale w nocy napędzili nam niezłego stracha :/ :D
POGODA - 19-25'C, wiatr(8) z różnych stron, dynamiczna pogoda, zachmurzenie 65 %.
TRASA - KALWARIA ZEBRZYDOWSKA -> SKAWINA -> TYNIEC -> KRAKÓW -> OJCÓW -> SUŁOSZOWA II
ODO 117,65 km // TIME 8:13 h // AVS 14,32 km/h // MAX 59,30 km/h







_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Wstaliśmy przed 8 rano. Poszliśmy się wykąpać i ulotniliśmy się od obecności w jednym domu dziwnych kolesi :P Było bardzo wietrznie, ale raczej mieliśmy wiatr w plecy. Nawet gdyby był w twarz to nie byłoby dramatu, bo do samego Krakowa mieliśmy praktycznie z górki. Jechało się dość szybko. Po lewej stronie mieliśmy fajną panoramę. Po kilkudziesięciu kilometrach dostrzegliśmy Skawinę i jej kominy. Potem przebrnęliśmy przez Tyniec oraz A4, aby dostać się na drogę już w samym Krakowie prowadzącą wzdłuż Wisły. Tak też dojechaliśmy do Centrum. Najpierw podjechaliśmy pod Wawel. Tam w jakimś barze mlecznym zjedliśmy przyspieszony obiad czy nawet jeszcze śniadanie. Potem wjechaliśmy na Rynek i powoli w kierunku Dworca Głównego PKP. Obok była "piękna" Galeria Krakowska. Następnie spytawszy się o drogę, dotarliśmy pod Stadion Wisły. Nie wpuścili nas na plac budowy, ale kupiłem Marcinowi kubek :) Po drugiej stronie Błoni był stadion Cracovii również jeszcze w budowie. Potem wróciliśmy do centrum i jeden Pan nas zaczepił. Polecił nam jechać nad Jezioro Zakrzówek. Mówił, że Spielberg się w tamtym miejscu zakochał, a i my nie ukrywaliśmy zachwytu dojechawszy tam ;) Piękne miejsce, fajnie położone. Aż się dziwiłem, że nigdy o tym nie słyszałem wcześniej. Następnie zrobiliśmy małe zakupy w Kauflandzie i Kurcze Pieczone, aby dojechać potem na Nową Hutę. Michał bardzo chciał zobaczyć tą dzielnicę Krakowa. Rzeczywiście było tam jakoś inaczej. Zupełnie inne miasto. Klimat był skrajnie wschodni, a czułem się tam jak w jakiejś Moskwie :) Stamtąd pojechaliśmy do jakiegoś Parku, mijaliśmy Wandę, aby w deszczu schować się w jakimś centrum handlowym. Zrobiliśmy zapasy z racji soboty. W końcu przed nami została jeszcze cała Jura do przejechania, a jutro niedziela. Po tym wszystkim popedałowaliśmy do Ojcowa. Dolina Prądnika z punktu widzenia rowerzysty jest bardzo ładna. Urocze ścieżki prowadzące wzdłuż rzeki oraz wystające co rusz ostańce wapienne. Minęliśmy Pieskową Skałę oraz Maczugę Herkulesa i powoli trzeba było szukać noclegu. Wyszło na to że dojechaliśmy do ogromnie długiej wioski Sułoszowa. Widzieliśmy, że naprzeciw nas idzie burza, bo się mocno ściemniło i widać było pioruny. Schowaliśmy się na jakiejś działeczce, gdzie ludzie pichcili coś na grillu, ale właściciel okazał się nieludzki i kazał nam szukać gdzie indziej schronienia. Doczłapaliśmy się do centrum wioski. Wiatr był mocny, ale o dziwo nie padało. Wioska Sułoszowa jest podzielona na III części z racji długości 9 km! Dojechaliśmy pod Urząd Gminy i tam przeczekaliśmy pod wiatą. Namiotu nie mogliśmy rozbić, bo były kamery i ludzie widzieliby. Deszcz za nic nie chciał spaść, ale wiało ciągle mocno. W końcu coś zjedliśmy i postanowiliśmy na tyłach Urzędu mimo wszystko się rozbić. Była godzina 23:30 chyba. Spaliśmy, a drzewo które rosło 20 m dalej bardzo mocno skrzypiało. Najważniejsze żeby nie było deszczu - myśleliśmy sobie. Namiot bowiem nie dość że był okrutnie mały, to jeszcze bez tropiku. Najgorsze było jednak w nocy tak o 1:30. Jakiś samochód zajechał na tył Urzędu ! Obudziliśmy się. Słyszałem głosy 3 a może 4 osób w wieku 20 kilka lat :/ Sami chłopacy. Byłem posrany jak nigdy dotąd. Byłem pewien że coś będą od nas chcieli no bo po co zajechali na tył Urzędu w środku nocy? Okazało się że jeden z nich który prowadził miał nie pić, ale wypił i jechał po pijaku co groziło mandatem. W dodatku chyba auto szwankowało. Gadali bardzo nerwowo. Jeden powiedział do drugiego: "Jak byś był na moim miejscu to byś się chyba zesrał!" Zaśmialiśmy się z Michałem :D Z tego co zrozumiałem to wracali z dyskoteki i mieli wracać do Krakowa. Tylko czekałem aż podejdą po coś pod namiot :/ O dziwo okazało się że to był tylko zbieg okoliczności i owi "królowie parkietu" przez przypadek zajechali w to samo miejsce gdzie spaliśmy tej nocy i nawet nas nie zauważyli! :D My się za to mieliśmy z czego śmiać na drugi dzień, ale w nocy napędzili nam niezłego stracha :/ :D
POGODA - 19-25'C, wiatr(8) z różnych stron, dynamiczna pogoda, zachmurzenie 65 %.
TRASA - KALWARIA ZEBRZYDOWSKA -> SKAWINA -> TYNIEC -> KRAKÓW -> OJCÓW -> SUŁOSZOWA II
ODO 117,65 km // TIME 8:13 h // AVS 14,32 km/h // MAX 59,30 km/h

Sukiennice© pape93

Kościół Mariacki w tle...© pape93

Przed Dworcem Głównym© pape93

Stadion Wisły Kraków - jeszcze był zamknięty© pape93

Jezioro Zakrzówek polecone przez jednego Pana© pape93

Nowej Huty również nie popuściliśmy© pape93

Przed Ojcowem - no i zaczęła się Jura...© pape93
_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Kategoria 2010 Czechy Wschodnie
Dane wycieczki:
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | Podjazdy: | m | Rower: |
CZECHY 2010 - DZIEŃ #5
Piątek, 13 stycznia 2012
DZIEŃ 5: 23.07.2010 (PT)
Znowu stosunkowo szybko wygoniło nas Słońce z namiotu. Co prawda była 8:30, ale dla mnie to i tak wczesna pora. Państwo z Rybnika, którzy pozwolili nam ubiegłej nocy rozbić namiot na ich działce, z rana zaprosili nas na śniadanie! Ładny gest z ich strony, a my z kolei bardzo mocno się najedliśmy. Od kilku dni nie było porządnego posiłku takiego jak ten. Podziękowaliśmy i ruszyliśmy dalej na Milówkę. Jechaliśmy cały czas drogą ekspresową S69. Do Milówki było tak stromo z górki, że popędziłem ponad 62 km/h ! Wtedy był to mój bezapelacyjny rekord prędkości. W Milówce była budowa kolejnych mostów, ale sama wioska nie była aż taka przeurocza jak to śpiewają o niej "Golce". Ja jednak zachęcam do odwiedzenia jej osobiście, bo nic tak dobrze nie ocenia jak własne oczy :) Następnie pojechaliśmy już kanałami do Żywca. Tam wstąpiliśmy do Browaru, gdzie napiliśmy się Kufla tamtejszego piwa. Prawda jest taka, że po tych kilku dniach w Czechach i tamtych świetnych piwach, mieliśmy prawo uznać owe żywieckie za "siki". Niestety. Przejeżdżaliśmy obok PKP Żywiec - okropna elewacja :P Potem dostrzegliśmy piękny widok na Jezioro Żywieckie i odbiliśmy w prawo na Suchą Beskidzką. Ten odcinek 25-cio kilometrowy był niesłychanie wymęczający. Co prawda po drodze mieliśmy piękną panoramę na Beskid, ale było bardzo dużo Tirów początkowo, no i cały czas góra-dół, góra-dół. Wjechaliśmy i zaraz zjeżdżaliśmy i tak w kółko. Także nudno nie było. Dojechaliśmy do Suchej Beskidzkiej i dalej w prawo na Zembrzyce, gdzie był piękny nowo-otwarty most oraz gdzie złapała nas ulewa. Schowaliśmy się na murku Piekarni. Dostaliśmy nawet darmowy bochenek chleba. Dalej to już odbiliśmy na lokalne dróżki i było o wiele lepiej. Znowu musieliśmy się wdrapywać się na górki, ale było fajnie. Raz wjechaliśmy na szczyt i tylko czekaliśmy na zjazd, a tutaj zerwali asfalt do remontu i musieliśmy prowadzić rowery - a to pech. Dalej to już był 3 kilometrowy podjazd pod Lanckoronę - bardzo specyficzne miasteczko. Fajnie się wjeżdżało, ale jeszcze lepiej zjeżdżało. Końcówka dnia to już dobicie do Kalwarii Zebrzydowskiej i spanie w Domu Pielgrzyma za 14 zł jakoś. Poszliśmy się na wieczór przejść jeszcze na PKP i z powrotem. Na piwo nie starczyło czasu, bo trzeba było wracać przed 22 :P Dużo zdjęć z relacji jest zapożyczonych od wujka Google, ponieważ baterie mi siadły wtedy w aparacie.
POGODA - 25-28'C, wiatr(3), chmury bardzo zmienne, deszcz w połowie trasy przy piekarni.
TRASA - LALIKI -> MILÓWKA -> ŻYWIEC -> SUCHA BESKIDZKA -> LANCKORONA -> KALWARIA ZEBRZYDOWSKA
ODO 103,45 km // TIME 6:17 h // AVS 15,87 km/h // MAX 62,79 km/h (PB-ówczesny)







_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Znowu stosunkowo szybko wygoniło nas Słońce z namiotu. Co prawda była 8:30, ale dla mnie to i tak wczesna pora. Państwo z Rybnika, którzy pozwolili nam ubiegłej nocy rozbić namiot na ich działce, z rana zaprosili nas na śniadanie! Ładny gest z ich strony, a my z kolei bardzo mocno się najedliśmy. Od kilku dni nie było porządnego posiłku takiego jak ten. Podziękowaliśmy i ruszyliśmy dalej na Milówkę. Jechaliśmy cały czas drogą ekspresową S69. Do Milówki było tak stromo z górki, że popędziłem ponad 62 km/h ! Wtedy był to mój bezapelacyjny rekord prędkości. W Milówce była budowa kolejnych mostów, ale sama wioska nie była aż taka przeurocza jak to śpiewają o niej "Golce". Ja jednak zachęcam do odwiedzenia jej osobiście, bo nic tak dobrze nie ocenia jak własne oczy :) Następnie pojechaliśmy już kanałami do Żywca. Tam wstąpiliśmy do Browaru, gdzie napiliśmy się Kufla tamtejszego piwa. Prawda jest taka, że po tych kilku dniach w Czechach i tamtych świetnych piwach, mieliśmy prawo uznać owe żywieckie za "siki". Niestety. Przejeżdżaliśmy obok PKP Żywiec - okropna elewacja :P Potem dostrzegliśmy piękny widok na Jezioro Żywieckie i odbiliśmy w prawo na Suchą Beskidzką. Ten odcinek 25-cio kilometrowy był niesłychanie wymęczający. Co prawda po drodze mieliśmy piękną panoramę na Beskid, ale było bardzo dużo Tirów początkowo, no i cały czas góra-dół, góra-dół. Wjechaliśmy i zaraz zjeżdżaliśmy i tak w kółko. Także nudno nie było. Dojechaliśmy do Suchej Beskidzkiej i dalej w prawo na Zembrzyce, gdzie był piękny nowo-otwarty most oraz gdzie złapała nas ulewa. Schowaliśmy się na murku Piekarni. Dostaliśmy nawet darmowy bochenek chleba. Dalej to już odbiliśmy na lokalne dróżki i było o wiele lepiej. Znowu musieliśmy się wdrapywać się na górki, ale było fajnie. Raz wjechaliśmy na szczyt i tylko czekaliśmy na zjazd, a tutaj zerwali asfalt do remontu i musieliśmy prowadzić rowery - a to pech. Dalej to już był 3 kilometrowy podjazd pod Lanckoronę - bardzo specyficzne miasteczko. Fajnie się wjeżdżało, ale jeszcze lepiej zjeżdżało. Końcówka dnia to już dobicie do Kalwarii Zebrzydowskiej i spanie w Domu Pielgrzyma za 14 zł jakoś. Poszliśmy się na wieczór przejść jeszcze na PKP i z powrotem. Na piwo nie starczyło czasu, bo trzeba było wracać przed 22 :P Dużo zdjęć z relacji jest zapożyczonych od wujka Google, ponieważ baterie mi siadły wtedy w aparacie.
POGODA - 25-28'C, wiatr(3), chmury bardzo zmienne, deszcz w połowie trasy przy piekarni.
TRASA - LALIKI -> MILÓWKA -> ŻYWIEC -> SUCHA BESKIDZKA -> LANCKORONA -> KALWARIA ZEBRZYDOWSKA
ODO 103,45 km // TIME 6:17 h // AVS 15,87 km/h // MAX 62,79 km/h (PB-ówczesny)

Mniej więcej czymś takim do Milówki...© pape93

Żywiec - kufel piwa w samym Browarze - i tak niedobry :P© pape93

Jezioro Żywieckie też widzieliśmy po drodze...© pape93

Piękny most w Zembrzycach też mijaliśmy...© pape93

Zachełmna zdobyta. Taki widok mieliśmy za plecami...© pape93

Typowa architektura Lanckorony© pape93

Kalwaria Zebrzydowska© pape93
_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Kategoria 2010 Czechy Wschodnie
Dane wycieczki:
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | Podjazdy: | m | Rower: |
CZECHY 2010 - DZIEŃ #4
Piątek, 13 stycznia 2012
DZIEŃ 4: 22.07.2010 (CZW)
I nastał kolejny dzień. Michał wstał wcześniej ode mnie i pomaszerował kilkadziesiąt metrów na górę pod jabłonkę. Gdy zjadał jabłko, rzucał ogryzek w dół, a ten trafiał mi w namiot. W dodatku okropnie gorące promyki Słońca wtargnęły na powierzchnie namiotu no i musiałem wyleźć w końcu na zewnątrz :P Zebraliśmy się i o 9:30 ruszyliśmy dalej na Vsetin. Tam podjechaliśmy po mapę do Informacji Turystycznej, potem na górkę zobaczyć jakiś tam kościół, no i pod jakiegoś Alberta. To były moje pierwsze zakupy w Czechach. Zjedliśmy na murku płatki z mlekiem i zaczepiła nas jakaś starsza Pani. Pytała skąd pochodzimy. Podobno znała 6-7 języków w tym polski, a więc pogadaliśmy sobie miło przez kilkanaście minut :) Potem już kierowaliśmy się w kierunku granicy czesko-słowackiej. Po drodze był spory upał. Zobaczyliśmy piękną rzekę po lewej stronie i nawet sporo ludzi kręcących się tam. W pewnej chwili skusiliśmy się i odbyła się kąpiel. Kilku śmiałków skakało z tamy "na główkę". Po kilkudziesięciu minutach ruszyliśmy dalej. Mieliśmy ciągle pod górkę. Temperatura rosła. W końcu we wsi Karolinka, jakieś 10-15 km przed granicą, kupiliśmy połówkę arbuza i zjedliśmy ją we dwóch. Jeszcze nigdy mi tak nie smakował żaden owoc jak wtedy! Ruszyliśmy z powrotem na trasę i po prawej stronie było lazurowe jeziorko. Chciałem stanąć no ale już się kąpaliśmy więc szkoda tracić czasu. Po kolejnych kilku morderczych kilometrach dotarliśmy na szczyt tj. około 808 m.n.p.m., gdzie znajdowała się granica czesko-słowacka. Przekroczyliśmy ją z nastawieniem, że śpimy na Słowacji dzisiaj z racji męczących górek. Okazało się jednak, że tuż za granicą był zjazd z owej góry. Zjeżdżaliśmy 30 km w dół! Można było nie pedałować!! Coś fantastycznego. Jeszcze nigdy nie widziałem czegoś takiego. Przypuszczam, że w Alpach takie rzeczy mogą mieć miejsce, ale żeby na Słowacji takie coś spotkać i to jeszcze spontanicznie? :) Tak więc dotarliśmy do Czadcy. Uprzednio jednak padał przed nami deszczyk i jechaliśmy po zwilżonej nawierzchni, a w miejscowości Turzovka złapała nas burza, ale schowaliśmy się w TESCO. W Czadcy chwilkę odpoczęliśmy i postanowiliśmy dalej ruszyć na północ. Dotarliśmy do Skalite, gdzie ujrzeliśmy piękny wiadukt drogowy. Robił świetne wrażenie swoją wielkością i rozmachem. Stamtąd dostaliśmy się nową i o dziwo w ogóle nie używaną drogą eskpresową (trzypasmówke) do Zwardonia czyli zapomnianego miasta. Ciężko było się tam dostać, ale jeszcze ciężej było wyjechać. Bardzo dziwnie położone miasteczko. Stwierdziliśmy że nie będziemy tam spać, a więc ruszyliśmy dalej w kierunku Milówki. Było już prawie całkowicie ciemno no i nie chcieliśmy się zgubić. Wokół mroczne lasy, toteż jedziemy cały czas ekspresówką, po której teoretycznie rowery nie mogą jeździć. Jedziemy i przed nami ukazuje się tunel! :D Nie mając innej drogi do wyboru, ładujemy się w niego i przejeżdżamy chodnikiem 678m. Gdy wyjeżdżamy z niego, wita nas po drugiej stronie koleś od monitoringu i grozi policją. Wyjaśniliśmy jednak, że jesteśmy w trudnej sytuacji i jechaliśmy tunelem z konieczności. Obyło się bez mandatu, a tunel zaliczony ;) Ostatecznie zboczyliśmy do pierwszej wioski za tunelem czyli Lalik. Znaleźliśmy wolną polanę. Poprosiliśmy o wrzątek w pobliskim domu, a sami chcieliśmy rozbić się na trawie. Działka była własnością państwa z Rybnika, którzy pozwolili nam tam nocować. W domu vis a vis była impreza, ale my już położyliśmy się spać po zjedzeniu małej kolacji. Wykończeni prawie kilometrem w pionie szybko zasypiamy...
POGODA - 25-32'C, zachmurzenie zmienne, wiatr(1), burza na Słowacji.
TRASA - LIPTAL -> VSETIN -> KAROLINKA (CZ) -> MAKOV (SK) -> ĆADCA (SK) -> ZWARDOŃ (PL) -(Tunel EMILIA 678 m. długości)-> LALIKI (PL)
ODO 118,9 km // TIME 6:57 h // AVS 17,10 km/h // MAX 53,37 km/h



Następne zdjęcia są już zapożyczone z kolekcji innych internautów :P





_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
I nastał kolejny dzień. Michał wstał wcześniej ode mnie i pomaszerował kilkadziesiąt metrów na górę pod jabłonkę. Gdy zjadał jabłko, rzucał ogryzek w dół, a ten trafiał mi w namiot. W dodatku okropnie gorące promyki Słońca wtargnęły na powierzchnie namiotu no i musiałem wyleźć w końcu na zewnątrz :P Zebraliśmy się i o 9:30 ruszyliśmy dalej na Vsetin. Tam podjechaliśmy po mapę do Informacji Turystycznej, potem na górkę zobaczyć jakiś tam kościół, no i pod jakiegoś Alberta. To były moje pierwsze zakupy w Czechach. Zjedliśmy na murku płatki z mlekiem i zaczepiła nas jakaś starsza Pani. Pytała skąd pochodzimy. Podobno znała 6-7 języków w tym polski, a więc pogadaliśmy sobie miło przez kilkanaście minut :) Potem już kierowaliśmy się w kierunku granicy czesko-słowackiej. Po drodze był spory upał. Zobaczyliśmy piękną rzekę po lewej stronie i nawet sporo ludzi kręcących się tam. W pewnej chwili skusiliśmy się i odbyła się kąpiel. Kilku śmiałków skakało z tamy "na główkę". Po kilkudziesięciu minutach ruszyliśmy dalej. Mieliśmy ciągle pod górkę. Temperatura rosła. W końcu we wsi Karolinka, jakieś 10-15 km przed granicą, kupiliśmy połówkę arbuza i zjedliśmy ją we dwóch. Jeszcze nigdy mi tak nie smakował żaden owoc jak wtedy! Ruszyliśmy z powrotem na trasę i po prawej stronie było lazurowe jeziorko. Chciałem stanąć no ale już się kąpaliśmy więc szkoda tracić czasu. Po kolejnych kilku morderczych kilometrach dotarliśmy na szczyt tj. około 808 m.n.p.m., gdzie znajdowała się granica czesko-słowacka. Przekroczyliśmy ją z nastawieniem, że śpimy na Słowacji dzisiaj z racji męczących górek. Okazało się jednak, że tuż za granicą był zjazd z owej góry. Zjeżdżaliśmy 30 km w dół! Można było nie pedałować!! Coś fantastycznego. Jeszcze nigdy nie widziałem czegoś takiego. Przypuszczam, że w Alpach takie rzeczy mogą mieć miejsce, ale żeby na Słowacji takie coś spotkać i to jeszcze spontanicznie? :) Tak więc dotarliśmy do Czadcy. Uprzednio jednak padał przed nami deszczyk i jechaliśmy po zwilżonej nawierzchni, a w miejscowości Turzovka złapała nas burza, ale schowaliśmy się w TESCO. W Czadcy chwilkę odpoczęliśmy i postanowiliśmy dalej ruszyć na północ. Dotarliśmy do Skalite, gdzie ujrzeliśmy piękny wiadukt drogowy. Robił świetne wrażenie swoją wielkością i rozmachem. Stamtąd dostaliśmy się nową i o dziwo w ogóle nie używaną drogą eskpresową (trzypasmówke) do Zwardonia czyli zapomnianego miasta. Ciężko było się tam dostać, ale jeszcze ciężej było wyjechać. Bardzo dziwnie położone miasteczko. Stwierdziliśmy że nie będziemy tam spać, a więc ruszyliśmy dalej w kierunku Milówki. Było już prawie całkowicie ciemno no i nie chcieliśmy się zgubić. Wokół mroczne lasy, toteż jedziemy cały czas ekspresówką, po której teoretycznie rowery nie mogą jeździć. Jedziemy i przed nami ukazuje się tunel! :D Nie mając innej drogi do wyboru, ładujemy się w niego i przejeżdżamy chodnikiem 678m. Gdy wyjeżdżamy z niego, wita nas po drugiej stronie koleś od monitoringu i grozi policją. Wyjaśniliśmy jednak, że jesteśmy w trudnej sytuacji i jechaliśmy tunelem z konieczności. Obyło się bez mandatu, a tunel zaliczony ;) Ostatecznie zboczyliśmy do pierwszej wioski za tunelem czyli Lalik. Znaleźliśmy wolną polanę. Poprosiliśmy o wrzątek w pobliskim domu, a sami chcieliśmy rozbić się na trawie. Działka była własnością państwa z Rybnika, którzy pozwolili nam tam nocować. W domu vis a vis była impreza, ale my już położyliśmy się spać po zjedzeniu małej kolacji. Wykończeni prawie kilometrem w pionie szybko zasypiamy...
POGODA - 25-32'C, zachmurzenie zmienne, wiatr(1), burza na Słowacji.
TRASA - LIPTAL -> VSETIN -> KAROLINKA (CZ) -> MAKOV (SK) -> ĆADCA (SK) -> ZWARDOŃ (PL) -(Tunel EMILIA 678 m. długości)-> LALIKI (PL)
ODO 118,9 km // TIME 6:57 h // AVS 17,10 km/h // MAX 53,37 km/h

Po spędzonej nocy w Liptalu - obok stacji paliw© pape93

Informacja turystyczna - VSETIN© pape93

Przydrożna rzeka zachęcała do różnorakiej kąpieli...© pape93
Następne zdjęcia są już zapożyczone z kolekcji innych internautów :P

Na granicy - za nami wielki podjazd i CZECHY...© pape93

Na granicy - ...przed nami zjazd i SŁOWACJA!© pape93

W centrum Czadcy© pape93

Skalite(SK) - widok na piękny, jeszcze budowany wiadukt© pape93

przeprawa 678 m przez Tunel Emilia w Lalikach© pape93
_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Kategoria 2010 Czechy Wschodnie
Dane wycieczki:
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | Podjazdy: | m | Rower: |
CZECHY 2010 - DZIEŃ #3
Piątek, 13 stycznia 2012
DZIEŃ 3: 21.07.2010 (ŚR)
Poprzedniego dnia położyliśmy się dopiero jakoś o północy. Dzisiaj więc mieliśmy zamiar wcześniej wstać i dojechać do pierwszego większego miasteczka jeszcze z samego rana przy chłodnawej temperaturze. Wiedzieliśmy, że później czekają nas upały. Tak więc spakowani ruszyliśmy w trasę już o 6:30 rano. Było bardzo rześko, a więc dojechaliśmy kilkanaście kilometrów do miejscowości Kromeritz. Piękne jest to miasteczko. Najpierw postanowiliśmy jakoś o 8:00 podjechać pod TESCO, umyć się i coś zjeść na śniadanie. Potem dopiero podjechaliśmy na Rynek. Tam zostawiliśmy rowery w Informacji Turystycznej i na piechotę zwiedzaliśmy miasto. Najfajniejsze miały być ogrody i rzeczywiście były piękne, ale trochę bardziej podobał nam się dziki park obok Rynku :) Wzięliśmy rowery i pomknęliśmy dalej. Potem na Hulin i następnie Holeśov. Stamtąd już prosto na Źlin! W 2/3 drogi po prawej stronie ujrzeliśmy jeziorko dość fajne. Stanęliśmy i wzięliśmy kąpiel. Upał był bardzo dokuczliwy więc takie oblanie się wodą było na miejscu. Potem już się zebraliśmy jako świeże osoby i ostatnie 10 km pokonaliśmy ścieżką rowerową biegnącą wzdłuż drogi do Źlina. Samo miasto bardzo ciekawe. W sumie był to niejaki cel wyprawy do Czech. Najpierw podjechaliśmy pod stadion Tescomy, a później na głodnego zwiedzaliśmy przez 2 godziny. Źlin to bardzo dziwne miasto, które Tomaś Bata stworzył dla robotników fabryki butów. Wiele ulic ma tą samą nazwę a tylko numer inny np. od 1 -25 ;) Budynki też jak z jakiegoś projektu. Same hotele. Bardzo więc dziwne jest to miasto, ale i bardzo ciekawe. Na koniec kupiliśmy po porcji Knedlików z piwem. Takie były ogromne te porcje, że potem jechaliśmy 14 km/h do końca dnia :/ Upał doskwierał mimo zbliżania się wieczoru. Teraz mieliśmy cały czas pod górkę. Ogólnie przez cały dzień miałem kryzys nóg. Michał miał dzień po mnie. Podjeżdżaliśmy pod jedną sporą górkę na koniec dnia, a żadnego sklepu nie było widać, a my byliśmy bez wody. W jednej miejscowości pewna Pani napełniła nam bidony ze szlaucha :D Potem zeszliśmy z rowerów i jakieś 2 km pod górę prowadziliśmy. Było to spowodowane brakiem lampek (było już bardzo ciemno w lesie pod wieczór), brakiem sił i brakiem motywacji. Dotarliśmy na "szczyt" i stamtąd już zaczęliśmy zjeżdżać jak wariaci. Mieliśmy dojść tylko do pierwszej wioski, ale teren wiódł diabelsko w dół, więc w tym porywie nadrobiliśmy jakieś 7 km. Zatrzymaliśmy się ostatecznie przy stacji benzynowej w miejscowości Liptal.
POGODA - 17-34'C, wiatr(4), całe słońce.
TRASA - KOJETIN -> KROMERITŹ -> HOLEŚOV -> ŹLIN -> LIPTAL (CZ)
ODO 93,41 km // TIME 6:17 h // AVS 14,86 km/h // MAX 51,41 km/h









_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Poprzedniego dnia położyliśmy się dopiero jakoś o północy. Dzisiaj więc mieliśmy zamiar wcześniej wstać i dojechać do pierwszego większego miasteczka jeszcze z samego rana przy chłodnawej temperaturze. Wiedzieliśmy, że później czekają nas upały. Tak więc spakowani ruszyliśmy w trasę już o 6:30 rano. Było bardzo rześko, a więc dojechaliśmy kilkanaście kilometrów do miejscowości Kromeritz. Piękne jest to miasteczko. Najpierw postanowiliśmy jakoś o 8:00 podjechać pod TESCO, umyć się i coś zjeść na śniadanie. Potem dopiero podjechaliśmy na Rynek. Tam zostawiliśmy rowery w Informacji Turystycznej i na piechotę zwiedzaliśmy miasto. Najfajniejsze miały być ogrody i rzeczywiście były piękne, ale trochę bardziej podobał nam się dziki park obok Rynku :) Wzięliśmy rowery i pomknęliśmy dalej. Potem na Hulin i następnie Holeśov. Stamtąd już prosto na Źlin! W 2/3 drogi po prawej stronie ujrzeliśmy jeziorko dość fajne. Stanęliśmy i wzięliśmy kąpiel. Upał był bardzo dokuczliwy więc takie oblanie się wodą było na miejscu. Potem już się zebraliśmy jako świeże osoby i ostatnie 10 km pokonaliśmy ścieżką rowerową biegnącą wzdłuż drogi do Źlina. Samo miasto bardzo ciekawe. W sumie był to niejaki cel wyprawy do Czech. Najpierw podjechaliśmy pod stadion Tescomy, a później na głodnego zwiedzaliśmy przez 2 godziny. Źlin to bardzo dziwne miasto, które Tomaś Bata stworzył dla robotników fabryki butów. Wiele ulic ma tą samą nazwę a tylko numer inny np. od 1 -25 ;) Budynki też jak z jakiegoś projektu. Same hotele. Bardzo więc dziwne jest to miasto, ale i bardzo ciekawe. Na koniec kupiliśmy po porcji Knedlików z piwem. Takie były ogromne te porcje, że potem jechaliśmy 14 km/h do końca dnia :/ Upał doskwierał mimo zbliżania się wieczoru. Teraz mieliśmy cały czas pod górkę. Ogólnie przez cały dzień miałem kryzys nóg. Michał miał dzień po mnie. Podjeżdżaliśmy pod jedną sporą górkę na koniec dnia, a żadnego sklepu nie było widać, a my byliśmy bez wody. W jednej miejscowości pewna Pani napełniła nam bidony ze szlaucha :D Potem zeszliśmy z rowerów i jakieś 2 km pod górę prowadziliśmy. Było to spowodowane brakiem lampek (było już bardzo ciemno w lesie pod wieczór), brakiem sił i brakiem motywacji. Dotarliśmy na "szczyt" i stamtąd już zaczęliśmy zjeżdżać jak wariaci. Mieliśmy dojść tylko do pierwszej wioski, ale teren wiódł diabelsko w dół, więc w tym porywie nadrobiliśmy jakieś 7 km. Zatrzymaliśmy się ostatecznie przy stacji benzynowej w miejscowości Liptal.
POGODA - 17-34'C, wiatr(4), całe słońce.
TRASA - KOJETIN -> KROMERITŹ -> HOLEŚOV -> ŹLIN -> LIPTAL (CZ)
ODO 93,41 km // TIME 6:17 h // AVS 14,86 km/h // MAX 51,41 km/h

Kilka minut po szóstej rano....© pape93

Poranne pakowanie i rychły wyjazd© pape93

Kromeritz - rynek© pape93

Skwar już od porannych godzin...© pape93

Piękne ogrody w Kromeritz© pape93

Kąpiel w owym jezioru w miejscowości Frystak© pape93

ZLATE JABLKO w Źlinie© pape93

górzysty Źlin czyli miasto Tomaśa Baty...© pape93

Końcówka dnia ciągle prowadziła pod górę...© pape93
_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Kategoria 2010 Czechy Wschodnie
Dane wycieczki:
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | Podjazdy: | m | Rower: |
CZECHY 2010 - DZIEŃ #2
Piątek, 13 stycznia 2012
DZIEŃ 2: 20.07.2010 (WT)
Nazajutrz wstaliśmy dopiero o 9 i po porannej toalecie i pakowaniu wyruszyliśmy dopiero na dobrą sprawę o 10. Najpierw powrót do sklepu, a potem już do Unićova. Piękne miasto. Wypiliśmy po Staropramenie bezalkoholowym i ruszyliśmy dalej na Olomouc. Było bardzo ciepło, a 15 km przed Stolicą Województwa napotkaliśmy jezioro, w którym można było się umyć i tam coś zjeść. Michał źle nabił butlę i sycząca sturlała się w krzaki :/ Rześcy dotarliśmy do Olomouc, gdzie spędziliśmy kilka godzin na zwiedzaniu. Byliśmy na Rynku, Stadionie, Dworcu Kolejowym i wielu, wielu ulicach. Po południu ruszyliśmy dalej na południe. Słońce wtedy trochę zostało przyćmione, a i temperatura stała się przyjemniejsza. Krótko mówiąc były idealne warunki do jazdy. Pech chciał, że 4 km przed Tovaćovem Michał złapał "kapcia". Razem szybko uporaliśmy się z usterką i pomknęliśmy do miasteczka. W Tovaćovie widać było, że z naprzeciwka idą iście burzowe chmury. Nie wiedzieliśmy czy jechać dalej czy już tam szukać bezpiecznej (beznamiotowej) kryjówki. Michał znalazł na skraju wioski jakąś przyczepę pod którą byłoby idealnie, ale zdecydowaliśmy się ruszyć. Byliśmy między wioskami, a pioruny już trzaskały w niedalekiej odległości. Dramaturgię podsycał również fakt, że zaczynał zapadać zmrok :P Jakimś cudem, po tułaczce dotarliśmy do Kojetina i tam rozbiliśmy już po ciemku namiot 300 m od Dworca kolejowego. 5 metrów od namiotu płynęła w dole rzeczka, a 15 metrów od naszego namiotu były tory. Co 1 godzinę w nocy budził nas turkot przejeżdżających pociągów :D Było bardzo ciekawie w dzień i jeszcze ciekawiej w nocy.
POGODA - 25-30'C, wiatr(4), zachmurzenie umiarkowane, pod noc była spodziewana burza.
TRASA - ŚUMPERK -> UNIĆOV -> OLOMOUC -> TOVAĆOV -> KOJETIN (CZ)
ODO 109,93 km // TIME 6:02 h // AVS 18,27 km/h // MAX 44,07 km/h







_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Nazajutrz wstaliśmy dopiero o 9 i po porannej toalecie i pakowaniu wyruszyliśmy dopiero na dobrą sprawę o 10. Najpierw powrót do sklepu, a potem już do Unićova. Piękne miasto. Wypiliśmy po Staropramenie bezalkoholowym i ruszyliśmy dalej na Olomouc. Było bardzo ciepło, a 15 km przed Stolicą Województwa napotkaliśmy jezioro, w którym można było się umyć i tam coś zjeść. Michał źle nabił butlę i sycząca sturlała się w krzaki :/ Rześcy dotarliśmy do Olomouc, gdzie spędziliśmy kilka godzin na zwiedzaniu. Byliśmy na Rynku, Stadionie, Dworcu Kolejowym i wielu, wielu ulicach. Po południu ruszyliśmy dalej na południe. Słońce wtedy trochę zostało przyćmione, a i temperatura stała się przyjemniejsza. Krótko mówiąc były idealne warunki do jazdy. Pech chciał, że 4 km przed Tovaćovem Michał złapał "kapcia". Razem szybko uporaliśmy się z usterką i pomknęliśmy do miasteczka. W Tovaćovie widać było, że z naprzeciwka idą iście burzowe chmury. Nie wiedzieliśmy czy jechać dalej czy już tam szukać bezpiecznej (beznamiotowej) kryjówki. Michał znalazł na skraju wioski jakąś przyczepę pod którą byłoby idealnie, ale zdecydowaliśmy się ruszyć. Byliśmy między wioskami, a pioruny już trzaskały w niedalekiej odległości. Dramaturgię podsycał również fakt, że zaczynał zapadać zmrok :P Jakimś cudem, po tułaczce dotarliśmy do Kojetina i tam rozbiliśmy już po ciemku namiot 300 m od Dworca kolejowego. 5 metrów od namiotu płynęła w dole rzeczka, a 15 metrów od naszego namiotu były tory. Co 1 godzinę w nocy budził nas turkot przejeżdżających pociągów :D Było bardzo ciekawie w dzień i jeszcze ciekawiej w nocy.
POGODA - 25-30'C, wiatr(4), zachmurzenie umiarkowane, pod noc była spodziewana burza.
TRASA - ŚUMPERK -> UNIĆOV -> OLOMOUC -> TOVAĆOV -> KOJETIN (CZ)
ODO 109,93 km // TIME 6:02 h // AVS 18,27 km/h // MAX 44,07 km/h

Unićov - Ratusz© pape93

Rynek w Olomouc© pape93

stadion Sigmy© pape93

Ciekawy Hlavni nadraźi w Olomouc© pape93

Jedna z pięknych ulic Stolicy Moraw© pape93

Jakiś kościół niemal w środku pola :)© pape93

kapeć w Kellys'ie przed miejscowością Tovaćov© pape93
_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Kategoria 2010 Czechy Wschodnie
Dane wycieczki:
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | Podjazdy: | m | Rower: |
CZECHY 2010 - DZIEŃ #1
Piątek, 13 stycznia 2012
DZIEŃ 1: 19.07.2010 (PON)
Start o 10 rano. Ten dzień zaczęliśmy we Wrocławiu od ostatnich poprawek przed ostatecznym wyjazdem. Kupiliśmy jeszcze kilka rzeczy i powoli po kilkugodzinnym kręceniu się po Wrocławiu udaliśmy się na "stary" jeszcze Dworzec PKP. Michałowi udało się kupić sakwę na kierownicę. Zrobiliśmy 20 km po samym Wrocławiu. Wsiedliśmy w pociąg do Międzylesia leżącego na granicy polsko-czeskiej położonej w Kotlinie Kłodzkiej i po 3 godzinach tam też dotarliśmy. Pamiętam że czytaliśmy Przegląd Sportowy w pociągu i gdzie to Lech Poznań przygotowywał się do meczu ze Spartą Praga :P Wysiedliśmy na pięknym Dworcu z Międzylesiu. Michał przepakował bagaże i ruszyliśmy. Pirwsze kilometry w Czechach były fantastyczne. Od razu spodobał mi się ten kraj. Oczywiście mam tutaj na myśli aspekt rowerowy. Piękne tereny i świetna nawierzchnia + mały ruch samochodowy. Wrocław leży jak wiadomo na wysokości około 120 m.n.p.m., a my sobie ułatwiliśmy drogę, wjeżdżając pociągiem do Międzylesia na wysokość około 500. Tak więc pokonaliśmy pierwsze kilometry, a później było już tylko z górki. Zapędziliśmy się aż do Śumperka. Piękne miasteczko swoją drogą. I na koniec dnia wypiłem trochę czeskiego piwa. Od razu czuć było różnicę. Gdzieś tak około północy znaleźliśmy w końcu nocleg :/ Sam wyczaiłem to miejsce, a Michał przystał na to, gdyż pora była późna. Spaliśmy 50 m od szosy, po prawej stronie 10 m od nas płynęła rzeka, a 20 m za nami był zakład samochodowy. Ogólnie to lepiej być nie mogło :)
POGODA - 20-15'C, wiatr(3), zachmurzenie umiarkowane, pod wieczór chłodno.
TRASA - WROCŁAW ND -> WR.P.P. -> WR.GŁ. -(pociąg)-> MIĘDZYLESIE -> ŚUMPERK(CZ)
ODO 70,1 km // TIME 4:19 h // AVS 16,21 km/h // MAX 50,94 km/h


Trasa mi wyszła na 50 km bowiem nie uwzględniłem Wrocławia, gdzie wyszło dodatkowe 20 km po mieście!
_____________________________________
_____________________________________
|PROLOG
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Start o 10 rano. Ten dzień zaczęliśmy we Wrocławiu od ostatnich poprawek przed ostatecznym wyjazdem. Kupiliśmy jeszcze kilka rzeczy i powoli po kilkugodzinnym kręceniu się po Wrocławiu udaliśmy się na "stary" jeszcze Dworzec PKP. Michałowi udało się kupić sakwę na kierownicę. Zrobiliśmy 20 km po samym Wrocławiu. Wsiedliśmy w pociąg do Międzylesia leżącego na granicy polsko-czeskiej położonej w Kotlinie Kłodzkiej i po 3 godzinach tam też dotarliśmy. Pamiętam że czytaliśmy Przegląd Sportowy w pociągu i gdzie to Lech Poznań przygotowywał się do meczu ze Spartą Praga :P Wysiedliśmy na pięknym Dworcu z Międzylesiu. Michał przepakował bagaże i ruszyliśmy. Pirwsze kilometry w Czechach były fantastyczne. Od razu spodobał mi się ten kraj. Oczywiście mam tutaj na myśli aspekt rowerowy. Piękne tereny i świetna nawierzchnia + mały ruch samochodowy. Wrocław leży jak wiadomo na wysokości około 120 m.n.p.m., a my sobie ułatwiliśmy drogę, wjeżdżając pociągiem do Międzylesia na wysokość około 500. Tak więc pokonaliśmy pierwsze kilometry, a później było już tylko z górki. Zapędziliśmy się aż do Śumperka. Piękne miasteczko swoją drogą. I na koniec dnia wypiłem trochę czeskiego piwa. Od razu czuć było różnicę. Gdzieś tak około północy znaleźliśmy w końcu nocleg :/ Sam wyczaiłem to miejsce, a Michał przystał na to, gdyż pora była późna. Spaliśmy 50 m od szosy, po prawej stronie 10 m od nas płynęła rzeka, a 20 m za nami był zakład samochodowy. Ogólnie to lepiej być nie mogło :)
POGODA - 20-15'C, wiatr(3), zachmurzenie umiarkowane, pod wieczór chłodno.
TRASA - WROCŁAW ND -> WR.P.P. -> WR.GŁ. -(pociąg)-> MIĘDZYLESIE -> ŚUMPERK(CZ)
ODO 70,1 km // TIME 4:19 h // AVS 16,21 km/h // MAX 50,94 km/h

Przed dworcem PKP w Międzylesiu - początek trasy© pape93

Wjeżdżamy do CZECH !© pape93
Trasa mi wyszła na 50 km bowiem nie uwzględniłem Wrocławia, gdzie wyszło dodatkowe 20 km po mieście!
_____________________________________
_____________________________________
|PROLOG
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Kategoria 2010 Czechy Wschodnie
Dane wycieczki:
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | Podjazdy: | m | Rower: |
CZECHY 2010 - PROLOG
Piątek, 13 stycznia 2012
Ostatnio sprzątając w pokoju przeglądałem jakieś stare rzeczy. Ku mojemu zaskoczeniu znalazłem notatki w formie pisemnej z 2010 roku. Bowiem zanim jeszcze odkryłem bikestats.pl to pisałem sobie prywatne zapiski po każdej wyprawie. 2 pierwsze części notatek miałem cały czas w jednym miejscu, ale te z wyprawy do Czech uznałem już za zgubione :/ Do ostatniego razu albowiem w książce znalazłem wiązankę danych :) Pomyślałem więc, że ta forma nie ma sensu i trzeba to przelać na klawiaturę. Przynajmniej te podstawowe informacje, bo jak zgubię te karteczki to nie będzie już pamiątki, a skąd mogę wiedzieć jak to wyglądało kilka lat wcześniej w Czechach? Tak więc pozwalam sobie na garść zaległych informacji i skąpej ilości zdjęć z wyprawy do Czech i kawałka Słowacji w dniach 19-25 lipca 2010 !
----------------------------------------------------------
CZECHY 2010
PROLOG: 18.07.2010 (ND)
W niedzielę 18 lipca postanowiliśmy, po uprzednim przygotowaniu się, wyruszyć na wycieczkę rowerową do Czech. To był w sumie pierwszy dzień eskapady, ale pomijam go w opisie, bo w tym dniu dojechaliśmy z Sycowa do Wrocławia, spory kawałek w dodatku pokonawszy pociągiem :P Wyjechaliśmy o 18:00. Pogoda była podobno wtedy taka: 18-15'C, całkowite zachmurzenie, wiatr(2), lekki deszcz i cały czas mżawka, mokra droga. Tego dnia mieliśmy dotrzeć do Bukowiny Sycowskiej na pociąg do Wrocławia. Na miejscu okazało się, że ów pociąg relacji Warszawa-Wrocław nie zatrzymuje się tam tylko w Międzyborzu i Twardogórze. Z dwojga złego wybraliśmy drugą opcję. Mapki nie chcę mi się już robić, a sama trasa to: SYCÓW -> BUKOWINA SYCOWSKA -> TWARDOGÓRA -(pociąg)-> WROCŁAW NADODRZE -> WROCŁAW NOWY DWÓR.
Pamiętam że rzeczywiście tego dnia padało, ale leciutko. Do Twardogóry zajechaliśmy przed czasem albo NIE! spóźniliśmy się chyba i musieliśmy czekać na następny jakieś 1,5 h niecałe :P Podjechaliśmy do niedaleko położonego Lidla i tam zjedliśmy podwieczorek. Wiedziałem, że jutro o tej porze zacznie się moja pierwsza, prawdziwa przygoda rowerowa. Na kilkudniowej wycieczce rowerowej jeszcze wtedy nigdy nie byłem i napawała mnie niepewność, ale i ekscytacja. Jak dojechaliśmy pociągiem do Wrocławia to pierwszy raz zobaczyłem Dworzec Nadodrze, na którym z reguły nigdy nie miałem okazji być. Przecież to są północne krańce Wrocławia. Zdjęć niestety nie mam z tego dnia, ale wypiszę tylko dane:
ODO 29,04 km // TIME 1:31 h // AVS 18,98 km/h // MAX 40,36 km/h
_____________________________________
_____________________________________
|----->> PIERWSZY DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
_____________________________________
_____________________________________
----------------------------------------------------------
CZECHY 2010
PROLOG: 18.07.2010 (ND)
W niedzielę 18 lipca postanowiliśmy, po uprzednim przygotowaniu się, wyruszyć na wycieczkę rowerową do Czech. To był w sumie pierwszy dzień eskapady, ale pomijam go w opisie, bo w tym dniu dojechaliśmy z Sycowa do Wrocławia, spory kawałek w dodatku pokonawszy pociągiem :P Wyjechaliśmy o 18:00. Pogoda była podobno wtedy taka: 18-15'C, całkowite zachmurzenie, wiatr(2), lekki deszcz i cały czas mżawka, mokra droga. Tego dnia mieliśmy dotrzeć do Bukowiny Sycowskiej na pociąg do Wrocławia. Na miejscu okazało się, że ów pociąg relacji Warszawa-Wrocław nie zatrzymuje się tam tylko w Międzyborzu i Twardogórze. Z dwojga złego wybraliśmy drugą opcję. Mapki nie chcę mi się już robić, a sama trasa to: SYCÓW -> BUKOWINA SYCOWSKA -> TWARDOGÓRA -(pociąg)-> WROCŁAW NADODRZE -> WROCŁAW NOWY DWÓR.
Pamiętam że rzeczywiście tego dnia padało, ale leciutko. Do Twardogóry zajechaliśmy przed czasem albo NIE! spóźniliśmy się chyba i musieliśmy czekać na następny jakieś 1,5 h niecałe :P Podjechaliśmy do niedaleko położonego Lidla i tam zjedliśmy podwieczorek. Wiedziałem, że jutro o tej porze zacznie się moja pierwsza, prawdziwa przygoda rowerowa. Na kilkudniowej wycieczce rowerowej jeszcze wtedy nigdy nie byłem i napawała mnie niepewność, ale i ekscytacja. Jak dojechaliśmy pociągiem do Wrocławia to pierwszy raz zobaczyłem Dworzec Nadodrze, na którym z reguły nigdy nie miałem okazji być. Przecież to są północne krańce Wrocławia. Zdjęć niestety nie mam z tego dnia, ale wypiszę tylko dane:
ODO 29,04 km // TIME 1:31 h // AVS 18,98 km/h // MAX 40,36 km/h
_____________________________________
_____________________________________
|----->> PIERWSZY DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
_____________________________________
_____________________________________
Kategoria 2010 Czechy Wschodnie
Dane wycieczki:
Km: | 0.00 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | Podjazdy: | m | Rower: |
Po chorobie i urodzinach...
Czwartek, 12 stycznia 2012

Najgorsze urodziny za mną...© pape93

W drodze na budowę S8© pape93

Nowiutkie 2 pasy Obwodnicy Sycowa !© pape93

Prowizoryczne rondo na Kolejowej w zamian za skrzyżowanie© pape93
.
..
...
Ostatnia "dłuższa" eskapada nie posłużyła mi za dobrze albowiem dopadło mnie dokuczliwe przeziębienie. Cały weekend moje dobre samopoczucie wisiało na włosku. W niedzielę małe święto w domu, gdyż przypadały mi 2 dni później 19-te Urodziny. Nazajutrz czyli w poniedziałek "wysmarkałem" w szkole chyba 4 paczki chusteczek. We wtorek 10 stycznia było najgorzej. Cały dzień w łóżku z katarem, kaszlem i bólem zatok i to akurat w urodziny :/ Kolejne dni jeszcze przyniosły rozebranie sypiącej się choinki no i przycięcie Jabłonki wiadomo przez kogo. Zajrzałem w między czasie na budowę S8 na sycowskiej obwodnicy. Fajnie się zjeżdżało choć pogoda zrobiła się ostatnio fatalna mimo iż nadal jest bardzo ciepło jak na zimę. Dałem jeszcze Tomkowi zdjęcia z nad morza, ale ten temat jeszcze innym razem...
...
..
.
Dane wycieczki:
Km: | 9.81 | Km teren: | 1.10 | Czas: | 00:28 | km/h: | 21.02 | ||
Pr. maks.: | 47.00 | Temperatura: | 6.0 | Podjazdy: | 30m | Rower: | Kellys i przyjaciele |