<" BORDER=10 HEIGHT=249 WIDTH=1025 ALIGN=ABSCENTER>


Informacje

2025: button stats bikestats.pl 2024: button stats bikestats.pl 2023: button stats bikestats.pl 2022: button stats bikestats.pl 2021: button stats bikestats.pl 2020: button stats bikestats.pl 2019: button stats bikestats.pl 2018: button stats bikestats.pl 2017: button stats bikestats.pl 2016: button stats bikestats.pl 2015: button stats bikestats.pl 2014: button stats bikestats.pl 2013: button stats bikestats.pl 2012: button stats bikestats.pl 2011: button stats bikestats.pl

Szukaj

Personal Best

Maksymalny dystans

222 km
Tomaszów Maz. 20-07-2012

26-07-2011Ujazd(208 km)

02-05-2011Nysa(183 km)

17-06-2010Jelcz(135 km)

01-08-2009Odolanów(112 km)


Maksymalna prędkość

77,7 km/h
Borek Stary 16-04-2023


Maksymalna wysokość

2802 m.n.p.m.
la Bonette 1-08-2014


Najwięcej w miesiącu

3140 km
sierpień 2014


Dystanse roczne

2024 rok 474 km

2023 rok 1912 km

2022 rok 939 km

2021 rok 1573 km

2020 rok 1510 km

2019 rok 1015 km

2018 rok 1012 km

2017 rok 2250 km

2016 rok 2000 km

2015 rok 2030 km

2014 rok 6900 km

2013 rok 4110 km

2012 rok 7500 km

2011 rok 5600 km

2010 rok 2700 km

2009 rok 1000 km


Wyprawy







zaliczone gminy button stats bikestats.pl

Archiwum

Wpisy archiwalne w miesiącu

Maj, 2011

Dystans całkowity:1000.22 km (w terenie 61.45 km; 6.14%)
Czas w ruchu:46:41
Średnia prędkość:21.07 km/h
Maksymalna prędkość:68.62 km/h
Suma podjazdów:3470 m
Liczba aktywności:18
Średnio na aktywność:55.57 km i 3h 20m
Więcej statystyk

Test Kellys'a


Środa, 18 maja 2011


Znowu nigdzie nie pojechałem. Maj ucieka mi przez palce. A w dodatku w szkole jeszcze taki młyn. Same sprawdziany jak nie zaległe to do poprawki :/ Za dużo tego. W tym czasie co siedziałem w domu i robiłem opisy do aukcji itp. miałem chwilami czas na coś dla siebie na kompie. Obejrzałem na IplaTV pierwszych 30 odcinków "Świata wg Kiepskich". Dalej nie oglądam, bo nie warto. Gdyby seria się na tym skończyła to byłby to świetny serial, ale twórcy w pogoni za pieniędzmi gonią chyba aż za pięćsetnym odcinkiem.

Wyczyściłem Kellys'a i porobiłem trochę zdjęć ze sakwami. Jutro reszta. Mały test po ulicach Sycowa czy przerzutki dobrze chodzą i wracając do domu zahaczyłem tylko na momencik o stadion. Wesołe miasteczko już całkiem rozłożone. Teraz rozkładają wielki ogród piwny :P Mam nadzieję że rowerki się sprzedadzą i będzie lepiej z kasą. A tutaj pod zdjęciem załączam piękny utwór, który urzekł mnie głosem tej Pani. Język czeski w jej wykonaniu jest cudowny dla uszu ;)

Ogródek piwny już się rozłożył © pape93


Dane wycieczki:
Km:2.20Km teren:0.10 Czas:km/h:
Pr. maks.:0.00Temperatura:22.0 Podjazdy:mRower:

Po kierownice do Rafała


Wtorek, 17 maja 2011


Przerwę zrobiłem sobie długą...o wiele za długą :/ Prawie 2 tygodnie bez roweru. Szkoda gadać. Wracając do ostatniego postu na BS to poszedłem koło "bliskiej" łapać stopa i tak na 3 razy dotarłem jakoś do Wrocławia. Najpierw z młodzieńcem jakimś do Oleśnicy na rondo, potem z małżeństwem jadącym z miejscowości Turek, a z Psiego Pola z jakimś Pano-panią :D Kasku nie kupiłem. Nie było. Wziąłem za to akumlatorki GP 2500 za jedyne 69 zł z ładowarką. Pojechałem na mecz z Polonią Bytom w debiutanckim szaliku SFC OPAVY. Mecz bardzo denny, ale chociaż na trybunach się działo. W ramach protestu w 13 minucie "młynowy" kazał na wyjść za trybuny a sam wywiesił z kolegami transparent "Tego chcecie?" ;)

Śląsk - Polonia B. - na samej górze :) © pape93


Wynik utrzymał się do końca 0:0. Nudy, ale co zrobić - nie wszystkie mecze są ciekawe. Tata mnie odebrał ze spotkania i pojechaliśmy do Sycowa jeszcze po drodze zahaczając o Oleśnicę i tamtejsze drzewo na budowie.

Ogarnąłem się chwile w domu i już na 18-tke do Kaśki. Rafał z Locikiem po mnie wyszli na "jedynkę" już lekko podchmieleni. Miało być 30 osób, a było aż 16. Przyszedłem prawie w połowie imprezy, ale potem nadgoniłem ;) Na końcu było ciekawiej. Duży ogień, a po zgaszeniu dobitne skakanie po rowach z Koszykiem i Rafałem :D Można by dużo mówić o tym zdarzeniu, ale powiem jedno: "Legenda o legendarnym Świstaku wygasa coraz mocniej..." :D

Dotarłem do domu jakoś o 4. Siedziałem na kompie jakieś 45 minut odwracam głowę w prawo do okna a tam już jasno na dworze. Byłem zdziwiony jakbym ducha zobaczył.

Weekend raczej spokojny jeśli chodzi o resztę. Wstałem późno. No i zaczęła się dość długa przerwa od roweru :/ Jakoś tak samoistnie. Brak motywacji i pośrednio też czasu. Po drodze jeszcze jedna 18-tka, też nawet. Organizacja mistrzowska, ale znowu przez to nigdzie nie pojeździłem. I tak po trochu, po trochu i połowa maja się zrobiła. Jestem zły na siebie że tyle czasu straciłem z jednego z najlepszych okresów do jazdy rowerem. Ale aż tak to nie próżnowałem. Michał dał mi wolną rękę to się zająłem sprzedawaniem rowerów niepotrzebnych. Na razie jest zielony w akcji.

- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -

Jeśli chodzi jednak o dzisiejszy dzień to udało mi się sprzedać rafałową kierownicę za 150 zł. Odwiedziłem go tylko aby zrobić zdjęcie notatek, a przy okazji za pomocą linek przymocowałem ów kierownicę do bagażnika i dostarczyłem ją do własnego pokoju. Kasa przyjdzie to wysyłam.

Potem jeszcze tylko skoczyłem na chwilę na miejski stadion, gdzie rozkładało się już Wesołe Miasteczko. Co roku to samo. Ekipa ta sama od 6 lat albo i więcej. Chciałem tylko posłuchać tylko tego "spolszczonego" nieco języka czeskiego, bo na co dzień nie mam takiej okazji, a owa ekipa jak się okazało przybyła z okolic Jihlavy aż :)

bardzo tani cennik - może dla Niemca ;D © pape93


wesołe już się rozłożyło © pape93


Dni Sycowa tuż, tuż... © pape93


I już zaraz wylądowałem w domu. Nic zadane więc spokój.

Dane wycieczki:
Km:7.00Km teren:0.70 Czas:km/h:
Pr. maks.:0.00Temperatura:21.0 Podjazdy: 20mRower:Giant

Trening w jeansach


Piątek, 6 maja 2011


No cóż. Wstałem znowu o 12. Leń ze mnie straszny. Ale wczoraj zasnąłem dopiero o 4 nad ranem więc można było znowu zaszaleć do południa. Siedziałem na kompie do 15. Miałem jechać do Wieruszowa, ale nic z tego. Zabrałem się za robienie opisów do majówkowych wycieczek. Prawie wszystko zrobione. Nawet gładko poszło choć jeszcze jeden został opis do napisania. Miałem też jechać do Wrocławia busem ew. na stopa. Znowu nic z tego nie wyszło. Jak mam za dużo planów to z reguły nic nie wychodzi. Ale mama mnie trochę wygoniła z pokoju i poodkurzałem caluśki dom. Chociaż tyle. Wykąpałem się i mimo obaw o zdrowie ruszyłem o 19:50 w krótką trasę. Z grubsza myślałem żeby przybrała ona taki kierunek. Do Komorowa potem w lewo do Marka i stamtąd już na Działoszę. Minąłem Ćwieka i puściłem się z górki. Tempo treningowe. Skręciłem w prawo na obwodnicę. Następnie zrobiłem małe kółeczko i postanowiłem zjechać. W sumie to jeszcze było nawet widno, a i ja miałem niedosyt w dniu dzisiejszym. Krótko mówiąc - musiałem wypełnić własny dzienny limit na rowerze. Miałem jechać obwodnicą do Rafała, ale jednak skręciłem na Ślizów i zawinąłem z powrotem do Sycowa. Wyszło 22 z groszem więc takie minimum teraz w ciągu dnia przeciętnego. Ostatnio czuje że złapałem formę po majówce i jeździ mi się wyjątkowo lekko mimo iż w niewygodnych i krępujących mięśnie nóg - jeansach. Jutro poranna pobudka i do Wrocławia. Kupię może kask drugi, może ładowarkę z akumlatorkami do aparatu oraz wybiorę się na mecz Śląska Wrocław z Polonią Bytom. To ostatnie jest chyba tylko najpewniejsze. W końcu trzeba ochrzcić nowy szalik :) Potem szybki powrót i mam nadzieję że jeszcze trafię na ognisko osiemnastkowe do Kaśki gdzieś tam na ulicy Matejki. W ostatnich dniach rządzi mną Óčko. A ten teledysk przypomniał mi się dzisiaj. Pamiętam go z niemieckiej VIVY z 1998 roku. Cudownie tak sobie coś starego przypomnieć ;) Bajo!




Dane wycieczki:
Km:22.76Km teren:0.90 Czas:01:00km/h:22.76
Pr. maks.:51.41Temperatura:14.0 Podjazdy:120mRower:Giant

"Już za rok matura...."


Czwartek, 5 maja 2011


Wstałem o 12. Siedziałem na kompie do 15. O 16 przyjechał Rafał. Kupiliśmy LM Blue Label na Kaśki 18 w sobotę żeby żaden z Rafałów nie sępił. W Żabce za 9,50 zł. Poszliśmy na stadion podglądać młodych piłkarzy Pogoni Syców. Następnie wpadłem na pomysł aby iść na Matejki. Chcieliśmy sprawdzić gdzie to ognisko ma być, ale Kaśka musiała to dobrze wykombinować, bo nic nie widzieliśmy. Wróciliśmy przez rynek do mojego domu i odwiozłem Rafała do domu. Nogi bolały po 5 km marszu :P Ja jeszcze chciałem zrobić sobie trening i pojechałem na Marcinki tą drogą z Perzowa, którą nigdy nie jeździłem. Tereny kapitalne, ale nawierzchnia bardzo przeciętna. W dodatku robią drugi pas więc może kiedyś będzie o wiele ciekawiej. W Marcinkach prosto na Kobyłkę. Jechałem w jeansach i kurtce. Miałem tylko lampki, licznik i 7 zł w portfelu :) W Kobyłce prosto na Myślniew. Też fajne tereny i też jechałem tamtędy pierwszy raz rowerem choć mam tą drogę pod nosem. Następnie droga prowadziła przez jakieś tam Niwki aż wyjechałem na Osiedle w Międzyborzu. Była 19:45. Zadzwoniłem do Rafała że będę za 30 minut u niego. 13,5 km w czasie pół godzinnym udało mi się zrobić więc jest dobrze. Szajdziu robił grilla więc i mnie poczęstował. Zjadłem aż 4 kiełbachy z ulubionym Tortexem. Skoro proponował to czemu nie :D No a herbatka na zakończenie to już czysta kwintesencja! Wyrazista, czysta nuta smakowa ;) Włączyłem lampki i o 21:35 zacumowałem do domciu. Teraz jest 3:23 nad ranem, a ja robię opis do tej wycieczki, ponieważ napiłem się czeskiej Kofoli i nie mogę zasnąć. Jutrzejszy dzień będzie wielką zagadką planową...

Dane wycieczki:
Km:52.05Km teren:0.45 Czas:02:20km/h:22.31
Pr. maks.:54.41Temperatura:12.0 Podjazdy:230mRower:Giant

Locik (x 2)


Środa, 4 maja 2011


Wstałem. Nogi dokuczają. Coś tam porobiłem no i zjawia się Rafał. Szedł od fryzjera. Poszliśmy po Johnniego Walkera ostatecznie do Rośka. Red Label i będzie dobrze. Rafał dał się namówić na wyjazd do Locika. Zawieźliśmy mu do pokazania prezent i kartkę. Ja odebrałem kolarkę którą zostawiłem po ognisku. Niedawno nauczyłem się jeździć z 2 rowerami więc i teraz musiałem jechać z wyciągniętą prawą ręką położoną na mostku Kalkhoffa. Wróciliśmy przez Słupię bo mniejszy ruch no i Rafał miał bliżej. Na krawężniku na Kępińskiej prawie była ziemia, ale uratowałem sytuację. Chodnik zasrany :P Posiedziałem w domu. Wcześniej umyłem Gianta lekko bo miałem jechać do Bogdańca, ale usterka w moim czarnym okazała się ukryta więc jeszcze jest czas do wakacji aby go tam zawieść.

Miało padać o 17 lekko. Padało trochę mocno, ale o 18. Miałem jeszcze ochotę na rower. Zdecydowaliśmy na GG, że podpiszemy się na kartce i dam ją Locikowi razem z Jasiem :D Pojechałem tą samą trasą co przed południem tylko od tyłu zahaczając o Szajdzia. Fajna pogoda. Po deszczu razem ze Słońcem. Wszystko się świeciło. U Locika się rozgadałem o 18 Kaśki aż tu nagle się zrobiła 20:30. Było zimno w palce ale jakoś podkręciłem tempo i dotarłem do domu. Byli wszyscy. Pożegnałem się z bratem i tyle na dzisiaj.


Dane wycieczki:
Km:30.61Km teren:0.75 Czas:01:34km/h:19.54
Pr. maks.:37.76Temperatura:12.0 Podjazdy:120mRower:Giant

Nysa - Syców


Wtorek, 3 maja 2011


Było okropnie na początku. Po 2 godzinach snu na schodach klatki schodowej pewnego bloku w Nysie, przykryty zaledwie śpiworem, obudziłem się bardzo rozdrażniony. Była 4:40 w nocy. O 5 otwierali dworzec PKP. Jakby nie można było tam się wyspać :/ :/ Było mi zimno jak nigdy, byłem śpiący jak nigdy, nie chciałem wsiadać na rower jak nigdy ! Okropność. Ale dobra. O 4:55 wyruszyliśmy ulicami Nysy do dworca. Ten był już czynny. Michał kupił bilety, a ja jeszcze na chwilkę się zdrzemnąłem. Pół godziny do odjazdu. Wczoraj taka długa trasa ponieważ dzisiaj miało być załamanie pogody. Ale dobra. Narazie było wcześnie rano i nic nie wskazywało na to że będzie za 4 godziny w Nysie biało :D

PKP Nysa - 5:28 rano :/ © pape93


Wsiedliśmy do szynobusu, który jechał przez Opole aż do Kluczborka. W Opolu na jednym moście widziałem tylko jak deszcz napierdziela w Odrę. To były pierwsze oznaki nieciekawej zmiany frontu w Polsce. Michał spał w środku jak suseł bo całą noc czuwał aby nikt nie podpierdzielił nam z klatki rowerów. Ja też spałem, ale trochę krócej. W Kluczborku dali znać drugiej załodze żeby poczekała bo jest przesiadka ze spóźnionego szynobusu i zaraz będą jeszcze niektórzy wsiadać. My się wpakowaliśmy do pustego ostatniego wagonu i Michał znowu poszedł w kimę. Mi się już trochę odechciało. Bardziej się martwiłem co to będzie jak trzeba będzie wysiąść z ogrzewanego wagonu na zimne powietrze. Szybko zeszła nam ta podróż i już trzeba było wysiadać. W Kępnie jeszcze załamania pogody nie było widać, ale było po prostu zachmurzone niebo. Bez większego rozczulania się ruszyliśmy jednym, zwartym krokiem ku domu. Na trasie mało samochodów to i sobie pojechaliśmy drogą główną zamiast chodnikiem. Będąc koło słynnej Casandry na górce zaczęło się! Początkowo zaczął padać deszcz, ale już na górce koło LOTOSu pękały nam policzki od ostrego i jakże niemile kującego gradu. Jeszcze tylko jedno foto pamiątkowe z powrotu już na Szosie Kępińskiej...

już padał grad, ale przed śnieżycą uciekliśmy... © pape93


Uciekliśmy - Nie daliśmy się złapać. Była godzina 9:30 a my w cieplutkim i pełnym jedzenia domu na końcówkę majówki! Potęga. Wszystko zaczęło inaczej smakować. A już za 30 minut po naszym powrocie i w Sycowie zaczął padać śnieg. 3 maja a tu zima o sobie przypomniała. Ale ja mówiłem że jeszcze w tej połowie roku 2011 spadnie na pewno śnieg. Nie myślałem jednak że będzie to aż tak późno. Najlepsze było jednak na koniec. Oglądamy sobie z Michałem TVP INFO a tam za 30 minut mówią, że w Nysie, Głuchołazach, Kędzierzynie oraz Namysłowie ludzie zostali odcięci od prądu ponieważ obfite opady śniegu spowodowały łamanie drzew pod naporem śniegu co doprowadziło do zerwania linii energetycznych :D :D :D No nie mogłem. Taki zadowolony nigdy nie byłem. Od razu mi przeszła złość na tą pobudkę przed 5 rano :D To jest to! A za godzinkę w tejże telewizji był wywiad na żywo z reporterem który stał na trasie. Śnieg pada, a on koresponduje. Jak zobaczył że ktoś wraca autem z rowerem na dachu to go tak zaskoczenie wzięło że zaraz to skomentował. Już prawie nie mogłem ze śmiechu. Nie wyobrażałem sobie jakie byłyby jajca jakby nas zobaczył na trasie jadących z sakwami w śniegu całych zmarzniętych. Chyba by zrobił gorący wywiad z takimi śmiałkami :D :D :D Było na koniec na prawdę bardzo wesoło w domu. Z perspektywy ciepłego pokoju zupełnie inaczej patrzy się na takie obrazki. Czyli mógłbym dać tytuł tej wycieczki "Powrót z Happyendem" ! Cholernie udana Majówka!





_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ

|PODSUMOWANIE
_____________________________________
_____________________________________

Dane wycieczki:
Km:21.85Km teren:0.00 Czas:01:11km/h:18.46
Pr. maks.:38.86Temperatura:6.0 Podjazdy: 70mRower:Giant

Cieszyn - Nysa


Poniedziałek, 2 maja 2011


A więc było to tak. Wstaliśmy o 7 rano. Wszyscy jeszcze w głębokim śnie pogrążeni, a my już się zebraliśmy do wyjścia z Szatni. Wiedzieliśmy że jutro ma być załamanie pogody, a więc w planach przewijała się nawet opcja, aby już dzisiaj zrobić trasę zastępującą 2 dni i walnąć aż do Nysy. Z dedukcji wychodziło że powinno nam wtedy wyjść jakie 170 km :) Michał poszedł do łazienki, bo prysznice były zamknięte :P Ja w tym czasie spakowałem sakwy. Następnie poszedłem na kibelek, a Michał wkroczył do kuchni uprzednio pojechawszy po bułki. Zjedliśmy po rogalu z dżemem oraz popiliśmy sobie to wszystko kawką. Ktoś tam do nas jeszcze w międzyczasie zagadał, tutaj poszedłem na salę treningową zobaczyć na trybuny jak to wygląda, a i jeszcze pogadałem z Panią recepcjonistką trochę, więc czas leciał. Wyjechaliśmy więc jakoś o 8:30 z tego co pamiętam.

Hala Sportowo-Widowiskowa w Cieszynie © pape93


I pożegnawszy halę ruszyliśmy na Ostrave. Przejechaliśmy jeszcze raz centrum Cieszyna i trzeba było trochę popedałować albowiem oczom naszym ukazała się potężna górka, która trzeba było pokonać, aby wydostać się z Cieszyna. Myślałem w pewnej chwili że już zejdę z roweru, ale jakoś na stojaka wjechałem.

wyjazd z Cieszyna - stromo pod górkę było © pape93


Pokonaliśmy górkę, a za nią teren zrobił się pofałdowany. Raz pod górkę, raz w dół + fajna panorama. W miejscowości Terlicko zaintrygowała nas ta oto tabliczka. O dziwo w tej miejscowości zginęli słynni Żwirko i Wigura. Pomnik jednak był na dole górki, a my zmęczeni podjazdem już nie zjeżdżaliśmy specjalnie do niego żeby się potem drugi raz nie męczyć :P

do pomnika już nie dotarliśmy © pape93


Jadąc od pomnika do Hawirzowa spotkaliśmy się z fajnie przebiegającą trasą. Niby wysokości nie były szalone, ale serpentyny były niekiedy bardzo, ale to bardzo "górskie". Poza tym fajne zjazdy. W jednym miejscu stanęliśmy na chwilę, aby się przebrać, bo już Słońce od samego rana doskwierało. Wjeżdżając na jedną z górek nawet nie przypuszczaliśmy jaka nagroda nas czeka :D Piękna, potężna górka, szeroka jak lotnisko i oczywiście niedziurawa :) MALINA - zaparłem się i rozpocząłem pogoń za rekordem ! Wyszło 68 z groszami...tylko :/ Zerknęliśmy na mapę i mijając piękne jezioro, pomknęliśmy pod wielką górkę, chyba kilometrową do Hawirzowa. Za górką okazało się że zjazd z niej do samego miasta jest jeszcze bardziej imponujący :) Gdyby nie auta to tutaj na pewno padłby rekord życiowy. A tak to tylko jechałem prędkością aut czyli 50-60 km/h. Dobre i to :) Zjechaliśmy do centrum i trochę się pozytywnie zaskoczyliśmy wielkością tego górniczego miasta.

przed rynkiem w Hawirzowie © pape93


Rynek nie za wielki, ale tworzący monolit z główną ulicą przebiegającą przez to miasto. Widzieliśmy kilku kibiców jadąc dopingować Czechów na MŚ w Hokeju na Lodzie. Małe kółeczko i jechaliśmy dalej. Na tej głównej ulicy widzieliśmy cudowne i odnowione zarazem budynki. Cudo!

piękne i odnowione kamieniczki © pape93


Kolejne kilometry w mieście zostawały w tyle aż dotarliśmy na główne rondo w Hawirzowie. Obok niego była stacja PKP.

Hawirzów (stacja kolejowa) © pape93


Z tego ronda skręciliśmy na DK nr 11. Dwupasmówka aż do samej Ostravy. Auta jakoś nam szczególnie nie przeszkadzały. Praktycznie na całej trasie było solidne pobocze więc obyło się bez wymijania nas. Szybko się leciało w tym pędzie aut zwłaszcza że w dodatku mieliśmy chyba ujemne nachylenie.

czeską DK 11 ku Ostravie © pape93


Z drogi głównej odbiliśmy na pewną ostravską ulicę osiedlową. Tamtędy dotarliśmy już do tej głównej. Skręciliśmy w prawo i wyciągnąłem aparat fotograficzny...Jeden raz w Ostravie wystarczył abym się już doskonale w niej orientował :)

Teatr w Ostravie im. Antonína Dvořáka © pape93


Była chyba godzina 12. Dotarliśmy na rynek. Nic się nie zmieniło praktycznie od sierpnia 10'.

ratusz - stary to i skromny © pape93


Wieżowiec Baty i fontanna - miłe przypomnienie :)

serce stolicy Morawsko-Ślaskiej Ziemi © pape93


Będąc w rynku pojechaliśmy do sklepu Banika Ostravy. Sklep ów był otwarty z racji soboty. Z Krychą byłem w sierpniu w niedzielę więc żałowałem wtedy możliwości kupna czegoś...Tym razem wszedłem zobaczyć i tylko zobaczyć. Ceny bardzo duże, a to dlatego że firma NIKE dostarcza im sprzęt. Woleliśmy już zamiast tego coś sobie kupić w Opavie. Teraz jednak pojechaliśmy deptakiem na północ miasta w kierunku stadionu Banika. Po drodze ta oto piękna budowla:

fajny zameczek przy centrum © pape93


Mijając zameczek już było widać reflektory stadionu. Jadąc główną ulicą pod górkę "zaczepił" nas Pan, który z auta krzyczał gdzie się jedzie do ZOO, a my że nie z Ostravy to odprawiliśmy go z kwitkiem. Ten mówiący łamaną Ćestiną człowiek okazał się Polakiem co dało się odczytać z tablic rejestracyjnych :D Polak potrafi ;) Podjechaliśmy na chwilę, ale okazało się że tym razem nikt mnie na stadion nie wpuści. Obeszliśmy się smakiem i wróciliśmy do centrum. Tam skręciliśmy w prawo do Nowej Radnicy. Zdjęcie i dalej na Dworzec Główny PKP, bo ja tam nie byłem, a chciałem zobaczyć zwłaszcza że było po drodze.

Nová radnice (Ostrava) © pape93


Na dworcu poszedłem wynająć kabinkę :) Czyli wysikałem się, bo już nie mogłem :P Dworzec ładny, podobno po remoncie. Michał go nie poznawał.

Ostrava hlavní nádraží © pape93


Wracając kupiłem dwie czeskie kartki 18-stkowe dla dziewczyn i później przejeżdżaliśmy jeszcze obok takiego fajnego kościoła.

cudowny kościół w zachodniej stronie miasta © pape93


Wyjechaliśmy już na drogę do Opavy. W połowie drogi mijaliśmy Hlucin. Trasa fajna - piękne góry w oddali, pagórki na drodze, nawierzchnia wyborna, cieplutko tylko że trochę aut za dużo.

takie tam z rzepakiem :D © pape93


No i jeszcze na jednym przejeździe kolejowym z którego było już widać Opavę, Michał się wylał, a ja zrobiłem fotkę. Już tylko czekaliśmy na jakiś obiadek, bo długo nic nie jedliśmy :P

a to już najpiękniejsza kamieniczka w Opavie © completny


Dotarliśmy do centrum jakże pięknej Opavy i o dziwo w samym rynku był niezły bar - niskie ceny, a jedzenie domowe i jakże dobre :) Wzięliśmy sobie po knedliczkach i Kofolce i było milutko :)

rynek w Opavie © completny


Pokręciliśmy się po najważniejszych ulicach, podjechaliśmy do TESCO, a wcześniej Michał dostał się do Miejskiej Informacji w której pewna Pani go zasmuciła mówiąc że dzisiaj sklepik przy stadionie Opavy jest zamknięty :/ Wróciliśmy się do rynku i zakupiliśmy kartki.

Městská radnice © completny


Podjechaliśmy jeszcze na Pocztę.

Michał wysyłał - ja upamiętniałem © completny


Później zjedliśmy po czeskim naleśniku na słodko i na słono. Zapomniałem nazwy. Stamtąd już prosto w poszukiwaniu stadionu :)

na obrzeżach leżacy ale jest! © completny


Piękny to stadion. Szkoda tylko że spadli za problemy finansowe do IV ligi, bo kiedyś grali w ekstraklasie :) Stadion na 7,5 tysiąca więc tak jak Śląska mniej więcej :)

tak się bawi opa, opa, OPAVA !!! © completny


Koleś był na tyle miły że nas bez problemu wpuścił na stadion, a gdy Michał powiedział że jesteśmy z Wrocławia, czyli miasta jedynego przyjaciela klubu to nawet otwarli specjalnie dla nas sklepik. Kupiliśmy szalik i broszkę :P

Stadion na 7,5 tysiąca typa © completny


Wokół stadionu piękne tereny na rolki. Świetna nawierzchnia z ciekawym parkiem. Ale my już musieliśmy jechać dalej. Kierowaliśmy się teraz na Krnov. Na obrzeżach Opavy, a właściwie już poza miastem mijaliśmy wielką fabrykę. Okazało się że jest to Fabryka Czekolady firmy Orion. Przez jakieś 500 m jechaliśmy zaledwie kilka kilkadziesiąt metrów od kominów tejże produkcji. Zapach czekolady był fenomenalny. Chciałem się naćpać tą słodką wonią jak najwięcej :D

czekalodowa woń obok fabryki ORION © completny


Droga do Krnova była przyjemna. Pogoda jeszcze podsyłała nam słoneczko, ale było nieźle. Po drodze do Krnova mijaliśmy także górę Cvilin, która efektownie wybijała się spośród reszty terenu. Jednak najbardziej utkwiło mi w pamięci to co mijaliśmy za tą górą. Przejeżdżaliśmy przez jakąś wioskę, jedziemy skarpą a po prawej stronie wśród domków 10 m niżej jest stacja kolejowa. Nie wierzyłem, nie wiedziałem o co chodzi, dlaczego i kiedy?? Ten obrazek mi się śnił jakiś 1 miesiąc temu mimo iż nie widziałem tego miejsca ani razu w życiu nawet na zdjęciu. Sen miałem wtedy o tym że jadę rowerem akurat z przeciwnej strony i mijając tą czeską stację skręcam w prawo i jadę na jakąś polską czasówkę szosową w lesie zobaczyć, następnie znajduje się pod górą Ślęzą, do której prowadzi droga identyczna jak na skocznię w Zakopanem :D :P ;D Coś niesamowitego. Może śniły mi się głupoty, ale to sobie najnormalniej w świecie wyśniłem :) Życzę każdemu takiego wspaniałego uczucia. Dziwne, ale jakieś takie zajebiste ;)

a na górze Cvilin coś pięknego... © completny


No ale co tam. Już dojechaliśmy do celu. Wpadliśmy jeszcze coś przekąsić do Kauflandu, ja się wylałem, coś tam wypiliśmy, zagadałem po czesku do Pani Lodziarki - bardzo ładnej z resztą :) Spytałem się o rynek w Krnovie i zaraz tam z Michałem dotarliśmy. Po drodze jeszcze widzieliśmy jakąś cerkiew czy synagogę. Ratusz był fenomenalnie zdobiony.

efektowny ratusz w miejscowości Krnov © completny


Z Krnova wjechaliśmy na drogę prowadzącą do Polski. Zmęczenie powoli dawało znać o sobie. Wiedzieliśmy jednak że do Prudnika trzeba dobić. Słońce już powoli zachodziło. Temperatura zrobiła się bardzo dobra. Zaczęły się górki. Na drodze bardzo pusto. Cała szerokość dla nas. Ustaliliśmy że sprzedajemy rowery. Po drodze były ze 2 serpentynki, podjazdy i zjazdy niczym przed Makovem :) Jakieś 7 km przed granicą wyjechawszy z lasu ubraliśmy się cieplej ponieważ już zapadał zmrok i robiło się chłodno. Wioski mijane po drodze były bardzo biedne jakby zapomniane przez Czechy. Trochę smutne. Dotarliśmy jednak to niepozornej granicy i co? I od razu za znakiem Rzeczpospolita Polska ukazała się nam szara rzeczywistość. Remont drogi! :/ Przez 7 km do Prudnika jechaliśmy jednym pasem po ciemku niemal i omijając pozostałości budowy drugiego pasa w postaci żwiru i kamieni. Na trasie niezwykle pusto. Pokonaliśmy już w pełnej ciemności ostatnią górkę i wyjeżdżając z lasu dotarliśmy do Prudnika. Byliśmy bardzo głodni, a więc od razu podjechaliśmy do Kauflandu, aby nabrać sił jeszcze nieco i się ogrzać. Póki co myśleliśmy jednak o dostaniu się do domu. Zmęczenie od kilku godzin nabierało na sile. Dystans + zwiedzanie i późna godzina robiły swoje. Do Prudnika dojechaliśmy o 21:45 chyba. Z Kauflandu już jak najszybciej szukając stacji PKP wskoczyliśmy na siodła. I dojechaliśmy na Dworzec Główny i jedyny...

spóźnieni na pociąg :/ © completny


Na stacji okazało się że pociągów jeździ mało. W sumie w całej Polsce teraz tak jest. Jakbyśmy jednak dotarli tutaj może z 1-1,5 h wcześniej to już byśmy czekali w Nysie na przesiadkę, a tak dupa zimna... :/ Zmarnowani i zawiedzeni wróciliśmy się do centrum, gdzie przycupnęliśmy na ławce na rynku. Byłem zmęczony fizycznie, ale chyba jeszcze bardziej psychicznie. Brak pociągu oznaczał bowiem że czeka nas jeszcze dodatkowe 25 km jazdy :/ Michał wziął się za robienie zupki chińskiej oraz herbaty. Zjedliśmy coś tam jeszcze i trochę mi było lepiej. W tym jednak momencie przeżywałem malutkie załamanie. Nie chciało mi się nigdzie już jechać, a temperatura spadła do tego stopnia, że musiałem założyć na siebie wszystko co się dało, aby normalnie funkcjonować :/ Jak już zjadłem i się ogrzałem to trochę mi było lepiej, ale nadal nie chciałem myśleć o jeździe. Ale rzeczywistość była jakże brutalna. Dobra, 25 km do zrobienia i będzie lepiej...

Wkroczyliśmy po ciemku o godzinie 22:50 na drogę do Głuchołaz. Jeszcze w mieście było fajnie bo lampy miejskie oświetlały drogę, ale później to zgroza. Aż się bałem dalej jechać. Marna lampeczka z przodu, a przed oczami ciemno jak w dupie dosłownie. Nigdy nie jechałem między miastami w takiej ciemnicy. Samemu przez las bym nigdy się nie odważył chyba tak jechać przez nieznany teren. Michał mnie ubezpieczał z tyłu mając w swoim Kellysie niezłą lampkę BASTA. Po 9 km zrobiliśmy przerwę...

po ćmoku w kierunku Głuchołaz © completny


Jechaliśmy bardzo długo ten odcinek. Średnia jakoś na poziomie 13 km/h bo trzeba się było pilnować. 4 km przed Głuchołazami odbiliśmy w prawo na drogę bardziej lokalną. Jechaliśmy niemal cały czas przez jakąś wieś. Fenomenem było to że sytuacja się odwróciła i tym razem mieliśmy cały czas z górki :) Chociaż tyle. Północ już nas zastała, psy niemiłosiernie jazgotały na wsiach podczas naszego przejazdu, ale jakieś 8 km przed samą Nysą dopadł nas niemiły odcinek. Baliśmy się że pomylimy drogę. Ona zaś prowadziła w ciemny i przerażający las. We 2 to zawsze jakoś raźniej, ale mimo wszystko miałem stracha. Jedziemy długi czas i żadnej wioski a miały być ze 3 po drodze. Byłem prawie przekonany że źle skręciliśmy. Po jakimś jednak czasie wyjechaliśmy z lasu i była tabliczka z napisem Hajduki Wielkie. To by oznaczało że te 2 pozostałe wioski które mieliśmy mijać były inaczej uwzględnionej na naszej mapie, ale drogę obraliśmy dobrą. Już z daleka było widać światła Nysy :) Kamień spadł mi z serca. Zjeżdżając cały czas w dół dotarliśmy do konkretnej drogi dojazdowej i po chwili byliśmy na bardzo szerokiej dwupasmowej ulicy w Nysie. Była godzina 01:15 czy jakoś tak. Młodzież wracała do domów po imprezie jako że to długi weekend. Wreszcie wpadliśmy na rynek!

i wreszcie w Nysie na rynku © completny


Przejechaliśmy przez rynek i kierowaliśmy się powoli na PKP, gdzie mieliśmy się kimnąć bo pociąg był dopiero chwilę po 5 rano. Dojeżdżamy a tam...zamknięte! :/ Orzeszkówna i tyle! Kasy nie chcieliśmy dawać za nocleg, który trwałby 3-4 godziny. Wyrzucanie kasy w błoto. Jednak po radości jakim było dojechanie do Nysy wkurzyłem się znowu tym zamkniętym dworcem kolejowym. Plan był taki, aby władować się gdzieś na klatkę i przekimać jakoś w śpiworach. Wszystko jednak pozamykane. Szukaliśmy jakieś 20 minut aż w końcu na jakiejś starej klatce kamienicy pewnej dało rade przycupnąć. Było mi cholernie zimno i zmęczony byłem jak nigdy dotąd. 21 godzin na nogach i jeszcze prawie cały czas zwiedzając albo jadąc rowerem :) Michał czuwał nad rowerami coby nikt się nie połasił, a ja się kimnąłem chociaż te 2 h :/

zamknięty PKP Nysa głęboką nocą © completny


Ta wycieczka była jak dotąd najobfitsza w doświadczenia. Nie wiem czy była najlepsza w tym sezonie, ponieważ wymagała wiele poświęcenia i zaparcia, ale na pewno była rekordowa :) Wielka przygoda! Oby takich więcej...





_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ

|PODSUMOWANIE

|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________

Dane wycieczki:
Km:183.94Km teren:12.00 Czas:10:45km/h:17.11
Pr. maks.:68.62Temperatura:15.0 Podjazdy:790mRower:Giant

Katowice - Cieszyn


Niedziela, 1 maja 2011


Michał mnie obudził o 7:30 rano. Nasz współlokator się tylko trochę spierdział nad ranem, ale oprócz tego to było kulturalnie. Szybko Michał nas spakował i już byliśmy w kuchni. Tam było do naszej dyspozycji masło, toster, chleb, lodówka, czajnik, dżem oraz nutella, więc nawet ładnie. Pierwszy raz napiłem się kawy z własnej woli. Normalnie nie piję, bo nie potrzebuję sobie podnosić ciśnienia, ale byłem tak śpiący i zmarznięty że ciepła kawa to było to! Do tego tosty z serkiem, dżemem i nutelką załatwiły sprawę. W dodatku można było wziąść sobie te słodkości w trasę. Sprawdziłem pogodę na swojej stronce dzięki uprzejmości pewnego buca w recepcji. Przebiliśmy się przez ulice Katowic i już byliśmy obok Autostrady. Stamtąd już drogą krajową prosto w kierunku Tychów. Michał znowu zaczął temat marzenie, ale warto mieć jakiś cel.

zjazd do Tychów © pape93


Na mapie wygląda jakbyśmy mieli pod górkę, ale śmiało mogę powiedzieć że jechało się niebywale lekko i tak jakby z górki. Na pewnym skrzyżowaniu skręciliśmy w prawo do centrum. Michał musiał się wylać więc puściliśmy się w park. Tam złapał nas deszcz. Przegadaliśmy 30 minut aż opady ustąpiły. Później na jednej ulicy zapytany przez nas pewien Pan o rynek w Tychach nas po prostu wyśmiał. To jedno z tych miast, które takowego głównego placu nie posiadają w centrum. Warto też dodać że Tychy mają dopiero 60 lat więc ktoś to musiał po wojnie projektować lecz o rynku chyba zapomniał.

Hotel Tychy - rynek miasta :D © pape93


Następnie koło hotelu skręciliśmy w lewo i zobaczyliśmy jakiś odpychający obiekt. Nie wiadomo co to było.

jakaś szpecąca rupieciarnia w centrum © pape93


Zapytaliśmy o drogę na Kobiór i znowu przebijając się przez kolejne ulice Tychów dotarliśmy na ulicę Bielską. Tam jakąś drogą wojewódzką na której był znikomy ruch udaliśmy się na południe kraju. Pogoda była taka na włosku. W każdej chwili mogło zacząć padać:P

podejście pod Kobiór © pape93


Przejechaliśmy przez Kobiór i nie chcąc jechać do Pszczyny drogą ekspresową S1 szukaliśmy przy wiadukcie skrętu na leśną drogę rowerową. Trochę wątpliwości i pytań do ludzi, ale jakoś żeśmy tam trafili. Jechało się fajnie. Droga jak na rowerową w lesie to nawet fajna. Bliżej jej było asfaltu niż piasku.

Giant in Kobiór © pape93


Michał zrobił mi pamiątkowe zdjęcie i przeczuwaliśmy że zaraz może być nieciekawie. No i moment, chwila i zaczęła się fala deszczu. Zmoczyło nas ładnie, a po 4 minutach w ulewie znaleźliśmy skręt w lewo i schowaliśmy się pod drzewami z których i tak kapało mocno. Tam straciliśmy 40 minut. Lało bardzo mocno. Wszystko mieliśmy mokre. Zjedliśmy w międzyczasie kilka rzeczy z bagażu żeby było lżej i powoli można było ruszać dalej chociaż bardzo się ochłodziło i oczywiście było mokro. Ubrałem kurtkę i już jechaliśmy dalej.

moja skromna osoba przed Pszczyną © pape93


Było kilka stopni mniej, ale za to było wiadomo że już żaden deszcz nam nie straszny, bo się rozpogadzało nawet. Wyjechaliśmy po trudach na przedmieścia Pszczyny. I początkowo udaliśmy się na tamtejsze PKP. Ogrzaliśmy się jakieś 15 minut, Michał kupił kartkę pocztową z tego miasta i ruszyliśmy w kierunku centrum.

PKP Pszczyna © pape93


Jak później wyczytałem Pszczyna ma zaledwie 26 tys. mieszkańców a wg mnie jest o niebo ładniejsza od tych całych Tychów. Piękne, zadbane i z głową pomyślane centrum.

rynek w Pszczynie © pape93


Na bocznej ulicy zauroczyło nas skromne, ale zarazem nacechowane pozytywnie KINO WENUS.

klimat starego filmu... © pape93


Z kolei 100 m od rynku znajduję się wielki zamek. Również odnowiony, zadbany itd. Piękny obiekt. Z racji że była niedziela, spotkaliśmy masę turystów. Pojeździliśmy po parku chyba 3 razy robiąc wokół niego rundkę. Podjechaliśmy zobaczyć zagrodę Żubrów, ale bilet 9 zł. Dziękuję za takie zwiedzanie :D Wolę zjeść za to obiad. Obok było także pole golfowe. No i tak krążąc po parku znowu (po raz 3 dzisiaj) zastała nas ulewa. Ale dobrze zrobiliśmy, bo w tym czasie Michał wyciągnął gazówkę i zjedliśmy fasolkę po bretońsku. Zgraliśmy się idealnie w czasie z deszczem. Jak już wszystko było schowane to opady odeszły w dal. Przejechaliśmy na koniec parku i już byliśmy w miejscowości Łąka.

zamek w Pszczynie © pape93


Michał narzucił na tym odcinku niezłe tempo. Musiałem go cały czas gonić. Męczyłem się ze ściągnięciem kurtki na rowerze, poprawieniem sobie kasku oraz założeniem opaski odblaskowej idealnie na spodnie dresowe :/ Ale uporałem się w porę i dojechaliśmy do Jeziora Goczałkowickiego, które zaopatrza GOP w wodę bieżącą. Wielkości Turawy, ale inny kształt.

jezioro Goczałkowickie © pape93


Dojechaliśmy do Strumienia. To kilkunastotysięczne miasto o ładnej starówce. Coś tam zjedliśmy z zapasów oraz się napiliśmy. Mogliśmy posiedzieć tam nieco, ale już goniła nas wielka chmura deszczu. Uciekliśmy kanałami w kierunku miejscowości Hażlach.

ratusz w Strumieniu © pape93


No i znowu. Mimo iż szybko jechaliśmy to deszcz zbliżał się nieubłagalnie. Wysikaliśmy się w lasku no i zaraz się zaczęło. Dojechaliśmy tylko kawałek do miejscowości Pruchna i tam schowaliśmy się na PKS. Był fajny widok na Beskid stamtąd. Czekaliśmy po raz 4 aż ustąpi deszcz. Zjedliśmy całą paczkę ciastek HIT a Michał napisał do koleżanki z Cieszyna. Po jakimś czasie już tylko kropiło. Brat mnie poganiał, bo chciał się jeszcze zobaczyć ze znajomą, która potem szła do kina. Teren był już wymagający. Coraz więcej górek. Oto Michał, którego wyprzedziłem żeby zrobić mu zdjęcie.

Michał walczący z górką... © pape93


Po kilku kilometrach zauważyłem w oddali jakieś duże miasto na wzgórzu. To nie mogło być nic innego jak Cieszyn. Już byliśmy u podnóża, ale ta ostatnia górka dawała w kość. Jak wjechałem na górę to serce mi biło jak oszalałe :)

ostatni mega-podjazd pod Cieszyn © pape93


Na prawdę był to stromy wjazd do miasta. Przypomniało mi się jak w ubiegłym roku kolarze w wyścigu Tour de Pologne wypruwali sobie żyły na tym odcinku.

i już na górce... © pape93


Z tego miejsca mieliśmy jakieś 30 minut aby dostać się na zamek gdzie mieliśmy się spotkać ze znajomą znajomej Michała. Miała nam pomóc z noclegiem, ale jakaś była omkła :D

i cudowny leciutki zjazd... © pape93


Okazało się że na zamku jej już nie ma tylko poszła oglądać hokej. Michał tam wparował do pubu i na 10 minut go wcięło. Nic jednak nie wskórał. A to taki mały czeski akcent:

CASTORAMA - budujesz, remontujesz, urządasz ;D © pape93


Pojechaliśmy więc na czeską stronę obejrzeć miasto z profilu. Dotarliśmy do kina po drugiej stronie i brat mój sprawdził repertuar. W okresie majówki były bowiem jakieś filmy puszczane z okazji imprezy: "Kino na granicy". Toteż Michałowi zależało aby na jakiś jeden film chociaż się wybrać. Przejechaliśmy przez czeski rynek i wróciliśmy się na zamek gdzie było centrum informacji. Tam dowiedzieliśmy się że jest możliwość taniego noclegu na hali sportowej. Podjechaliśmy tam czym prędzej i za 10 zł od osoby tam nas wpuszczono. Nie było wypasu. Każdy dostawał szafkę na rzeczy i miejsce na podłodze do spania. Karimatek nie mieliśmy więc mogło być twardo, ale chociaż w śpiwory się zaopatrzyliśmy. Szybkie przepakowanie się i już ruszaliśmy na miasto, ale tym razem na piechtę.

Zachód Słońca nad Olzą © pape93


Poszliśmy koło zamku do jednego kantoru i za 200 zł dostaliśmy 1200 korun czeskich.

garbaty przed Zamkiem © pape93


Rynek w Cieszynie jak na polskie warunki był na prawdę całkiem ładny.

ogromny Hotel © pape93


Dużo miejsca, czysto i przede wszystkim miło. Ogródki piwne nie pękały w szwach, ale nie można mówić że było pusto na mieście.

rynek w Cieszynie © pape93


Stwierdziliśmy że nie ma sensu już iść na seans do kina, bo film trwa ponad 2 godziny. Weszliśmy do Czech. Tam odwiedziliśmy stację kolejową a następnie będąc głodnymi ciepła udaliśmy się do pubu pod Vezi. Tam był mecz hokejowy Słowacja - Niemcy na MŚ. Mecz rozgrywany w Bratysławie więc blisko. Było dużo starych Czechów. Michał zamówił 2 jasne piwka...eh. Tego mi było trzeba. Następnie dokupił jakieś chipsy. A w międzyczasie Niemcy szli jak burza. Wygrywali już 0:4 :/ Szwaby we wszystkim są dobre. Michał wziął jeszcze na spróbowanie ciemnego Kozła i nagle mecz się zrobił całkiem ciekawy. Słowacy ruszyli do ataku. Pod koniec doprowadzili do stanu 3:4. Zabrakło jednak kilku minut aby doprowadzili do dogrywki. Pierwszy raz oglądałem hokej. Bardzo mi się podobało. Zwłaszcza że to ten najwyższy poziom. Czesi bardzo głośno dopingowali Słowaków w barze co też mi się spodobało. W końcu to ich dawni współrodacy ;)

i jeszcze rundka po Czechach © pape93


Wyszliśmy z baru troszkę zmarznięci i lekko podchmieleni. Przeszliśmy przez główny most i znaleźliśmy się przy hali. Była chyba godzina 00:15.

powrót na halę po meczu hokejowym © pape93


Ja się już nawet nie kąpałem, bo było mi tak zimno i późno. Z resztą nie byłem brudny, bo w ciągu dnia zimno to nawet nie zaznałem kropli potu ;) Kręciłem się jednak jeszcze jakiś czas. Byliśmy głodni. Poszliśmy do prowizorycznej kuchni zrobić sobie mini kolację a ja dorwałem INFOBOXa czyli net. Pogoda na pojutrze była mało optymistyczna :( Przetrząsałem sakwy i już miałem ostatnią do obejrzenia aż tu nagle zgasili nam światło. Godzina pierwsza w nocy i chcesz - nie chcesz masz iść spać. Takie przesłanie zdawał się mieć ten czyn. Ale ok. Położyłem się spać do śpiworu na ziemi dość grubo ubrany i nie minęło dużo czasu aż usnąłem...





_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ

|PODSUMOWANIE

|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________

Dane wycieczki:
Km:101.19Km teren:19.50 Czas:05:35km/h:18.12
Pr. maks.:47.09Temperatura:11.0 Podjazdy:350mRower:Giant

Blogi rowerowe na www.bikestats.pl