Wpisy archiwalne w miesiącu
Lipiec, 2012
Dystans całkowity: | 1501.32 km (w terenie 48.80 km; 3.25%) |
Czas w ruchu: | 68:29 |
Średnia prędkość: | 20.63 km/h |
Maksymalna prędkość: | 70.64 km/h |
Suma podjazdów: | 4610 m |
Liczba aktywności: | 25 |
Średnio na aktywność: | 60.05 km i 4h 01m |
Więcej statystyk |
Dzień #4 | Sandomierz - Rzeszów
Poniedziałek, 23 lipca 2012
Na samym początku powiem, że dzień czwarty był bardzo lajtowy, a to wszystko przez moje nieprofesjonalne podejście do sprawy. Otóż noc w dusznym pokoju zleciała bardzo spokojnie, ale ocknąłem się dopiero o 8:30. 10 minut później zadzwonił do mnie Michał. Mimo tego telefonu nie rozbudziłem się zbytnio i wstałem dopiero o 9. Umyłem się i spakowałem. Potem poszedłem jeszcze do Biedronki po świeże bułki. Przyszedłem do Bursy, zjadłem jakiś serek wiejski i wyruszyłem dopiero o...10:35. Totalna porażka. To było niepoważne z mojej strony. Jakby tego było mało, od samego rana miałem pod wiatr :/
Na pocieszenie wyszło Słońce, które mocno grzało przez cały dzień. Do Stalowej Woli jechałem bez przerw 30 km. Jednak zanim wjechałem do centrum miasta to musiałem minąć kilka blokowisk. W sumie w tym mieście nie ma nic innego. Podjechałem jedynie na stadion Stali Stalowa Wola, zobaczyłem PKP i już kierowałem się na Nisko. Przednie koło, które zaczęło mi stukać za Sycowem i zostało teoretycznie naprawione teraz zaczęło wydawać odgłosy na nowo. Jednak póki co stuki występowały rzadko i cicho. Przez Nisko przejechałem bez żadnego zwiedzania.
Za Niskiem zrobiłem sobie przerwę w pobliskim sklepie. Musiałem doładować telefon i kupić coś do picia i jedzenia. Czułem że łapie mnie powoli kryzys mimo iż przejechałem dopiero 45 km. Wypiłem jednak puszkę coli, zjadłem 3 batony i było mi lepiej. A przez ten cholerny wiatr w twarz, który uprzykrzał mi życie do tego stopnia że jechałem ledwo 19-20 km/h myślałem nawet o zapytaniu kierowcy ze Słowacji, którego TIR stał obok sklepu, czy by mnie nie podwiózł do Rzeszowa. Co prawda po drodze do stolicy woj.podkarpackiego jakiś większych atrakcji już nie ujrzałem, ale z czasem zrozumiałem że to mogła być najgorsza decyzja tego wyjazdu. Na szczęście wsiadłem na rower i o własnych siłach popędziłem na południe. I co się okazało? Już po kilkunastu kilometrach wiatr zaczął słabnąć i zmieniał kierunek.
Sama droga nie należała do najłatwiejszych, bo jechałem główną trasą, bez pobocza, gdzie ruch samochodowy był dość duży. Jeśli tylko widziałem zagrożenie wypadkiem to zjeżdżałem na pobocze zatrzymując się. Najadłem się tych bananów i już jechałem jednym ciągiem mając dużo energii. Dopiero zatrzymałem się w Sokołowie Małopolskim by zrobić zdjęcia kościoła. Potem 30 minut przerwy na stacji ORLEN. Natomiast 22 km przed Rzeszowem, gdy teren cały czas był pofałdowany ujrzałem skręt w prawo. Prosto bowiem biegła trasa ekspresowa jeszcze nie oddana do użytku. Zaryzykowałem i pojechałem prosto. Przez kilkanaście kilometrów miałem 2 calutkie pasy tylko dla siebie. Było to swoiste zadośćuczynienie jazdy przez cały dzień drogą bez pobocza.
Mijałem jednego starszego Pana na rowerze. Pytał skąd jadę. Odpowiedziałem mu że z Wrocławia.
- Z Wrocławia, tam gdzie już Niemcy są? To kawał drogi...
Koleś mnie rozwalił tym tekstem. Po chwili przed samym Rzeszowem skończyła się droga i musiałem zejść stromymi schodami z nasypu. Wyjechałem na jakieś pierwszej dzielnicy miasta i trzeba było tylko dostać się do centrum. Tego dnia tak w ogóle zakładałem dojechanie do Tarnowa, ale że późno wstałem to byłem jedynie nastawiony na Dębice. Tymczasem zajechałem na Rynek i pokręciłem się z grubsza po Starówce. Później obdzwoniłem noclegi w Dębicy wcześniej przeze mnie spisane. Tam było za drogo więc zostałem w Rzeszowie. Znalazłem może nie tak tanie, ale położone w samiutkim Rynku Schronisko "Alko". Miałem jeszcze siły żeby jechać dalej, ale pozytyw tego był taki że mogłem na spokojnie i dokładnie zwiedzić Rzeszów. O godzinie 18:00 rozpakowałem się w pokoju. Poszedłem się wykąpać póki nie było kolejki do prysznica i udałem się do Biedronki po zakupy. Przyszedłem, zjadłem i o 19:05 ruszyłem na miasto. Tym razem już bez roweru coby tyłek mógł należycie odpocząć przed ciężkim dniem jutrzejszym.
Na pieszo przeszedłem chyba jakieś 6 km. Najpierw poszedłem na główne skrzyżowanie w Rzeszowie, potem na PKS, PKP i tam zapytałem taksówkarza o Stadiony Resovii oraz Stali. Powiedział że bliżej jest obiekt Stali. Tak więc przeszedłem na drugą stronę centrum idąc później wałem. Minąłem Halę Podpromie na której gra Resovia oraz 2 fajne mosty. Już nawet nie wspominam o masie rolkarzy tam jeżdżących. Pod Stadionem Stali byłem już jak zrobiło się ciemno, więc zdjęcie jest do niczego, ale mimo wszystko trybuna bardzo mi przypadła do gustu. Myślałem że mają w tym Rzeszowie gorszy stadion. Stamtąd udałem się z powrotem do Rynku. O 22 poszedłem spać. Dotarł do mojego pokoju również jeden współlokator, ale że był bardzo neutralny to w ogóle mi nie przeszkadzał.
Ten dzień był dniem odpoczynku. Przejechałem ledwie 100 km, więc absolutne minimum. Inna sprawa że na początku miałem pod wiatr. Rzeszów bardzo mi przypadł do gustu mimo iż zabytki można policzyć na palcach jednej ręki. Widać gołym okiem że jest to rozwijające się miasto. Wyczuwałem małe podobieństwo między Rzeszowem, a Bratysławą, ale to już inna bajka...





























_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Na pocieszenie wyszło Słońce, które mocno grzało przez cały dzień. Do Stalowej Woli jechałem bez przerw 30 km. Jednak zanim wjechałem do centrum miasta to musiałem minąć kilka blokowisk. W sumie w tym mieście nie ma nic innego. Podjechałem jedynie na stadion Stali Stalowa Wola, zobaczyłem PKP i już kierowałem się na Nisko. Przednie koło, które zaczęło mi stukać za Sycowem i zostało teoretycznie naprawione teraz zaczęło wydawać odgłosy na nowo. Jednak póki co stuki występowały rzadko i cicho. Przez Nisko przejechałem bez żadnego zwiedzania.
Za Niskiem zrobiłem sobie przerwę w pobliskim sklepie. Musiałem doładować telefon i kupić coś do picia i jedzenia. Czułem że łapie mnie powoli kryzys mimo iż przejechałem dopiero 45 km. Wypiłem jednak puszkę coli, zjadłem 3 batony i było mi lepiej. A przez ten cholerny wiatr w twarz, który uprzykrzał mi życie do tego stopnia że jechałem ledwo 19-20 km/h myślałem nawet o zapytaniu kierowcy ze Słowacji, którego TIR stał obok sklepu, czy by mnie nie podwiózł do Rzeszowa. Co prawda po drodze do stolicy woj.podkarpackiego jakiś większych atrakcji już nie ujrzałem, ale z czasem zrozumiałem że to mogła być najgorsza decyzja tego wyjazdu. Na szczęście wsiadłem na rower i o własnych siłach popędziłem na południe. I co się okazało? Już po kilkunastu kilometrach wiatr zaczął słabnąć i zmieniał kierunek.
Sama droga nie należała do najłatwiejszych, bo jechałem główną trasą, bez pobocza, gdzie ruch samochodowy był dość duży. Jeśli tylko widziałem zagrożenie wypadkiem to zjeżdżałem na pobocze zatrzymując się. Najadłem się tych bananów i już jechałem jednym ciągiem mając dużo energii. Dopiero zatrzymałem się w Sokołowie Małopolskim by zrobić zdjęcia kościoła. Potem 30 minut przerwy na stacji ORLEN. Natomiast 22 km przed Rzeszowem, gdy teren cały czas był pofałdowany ujrzałem skręt w prawo. Prosto bowiem biegła trasa ekspresowa jeszcze nie oddana do użytku. Zaryzykowałem i pojechałem prosto. Przez kilkanaście kilometrów miałem 2 calutkie pasy tylko dla siebie. Było to swoiste zadośćuczynienie jazdy przez cały dzień drogą bez pobocza.
Mijałem jednego starszego Pana na rowerze. Pytał skąd jadę. Odpowiedziałem mu że z Wrocławia.
- Z Wrocławia, tam gdzie już Niemcy są? To kawał drogi...
Koleś mnie rozwalił tym tekstem. Po chwili przed samym Rzeszowem skończyła się droga i musiałem zejść stromymi schodami z nasypu. Wyjechałem na jakieś pierwszej dzielnicy miasta i trzeba było tylko dostać się do centrum. Tego dnia tak w ogóle zakładałem dojechanie do Tarnowa, ale że późno wstałem to byłem jedynie nastawiony na Dębice. Tymczasem zajechałem na Rynek i pokręciłem się z grubsza po Starówce. Później obdzwoniłem noclegi w Dębicy wcześniej przeze mnie spisane. Tam było za drogo więc zostałem w Rzeszowie. Znalazłem może nie tak tanie, ale położone w samiutkim Rynku Schronisko "Alko". Miałem jeszcze siły żeby jechać dalej, ale pozytyw tego był taki że mogłem na spokojnie i dokładnie zwiedzić Rzeszów. O godzinie 18:00 rozpakowałem się w pokoju. Poszedłem się wykąpać póki nie było kolejki do prysznica i udałem się do Biedronki po zakupy. Przyszedłem, zjadłem i o 19:05 ruszyłem na miasto. Tym razem już bez roweru coby tyłek mógł należycie odpocząć przed ciężkim dniem jutrzejszym.
Na pieszo przeszedłem chyba jakieś 6 km. Najpierw poszedłem na główne skrzyżowanie w Rzeszowie, potem na PKS, PKP i tam zapytałem taksówkarza o Stadiony Resovii oraz Stali. Powiedział że bliżej jest obiekt Stali. Tak więc przeszedłem na drugą stronę centrum idąc później wałem. Minąłem Halę Podpromie na której gra Resovia oraz 2 fajne mosty. Już nawet nie wspominam o masie rolkarzy tam jeżdżących. Pod Stadionem Stali byłem już jak zrobiło się ciemno, więc zdjęcie jest do niczego, ale mimo wszystko trybuna bardzo mi przypadła do gustu. Myślałem że mają w tym Rzeszowie gorszy stadion. Stamtąd udałem się z powrotem do Rynku. O 22 poszedłem spać. Dotarł do mojego pokoju również jeden współlokator, ale że był bardzo neutralny to w ogóle mi nie przeszkadzał.
Ten dzień był dniem odpoczynku. Przejechałem ledwie 100 km, więc absolutne minimum. Inna sprawa że na początku miałem pod wiatr. Rzeszów bardzo mi przypadł do gustu mimo iż zabytki można policzyć na palcach jednej ręki. Widać gołym okiem że jest to rozwijające się miasto. Wyczuwałem małe podobieństwo między Rzeszowem, a Bratysławą, ale to już inna bajka...

W poniedziałek niestety pod wiatr :/© pape93

Stalowa Wola czyli masa bloków...© pape93

Pomnik BIONICLE w Stalowej Woli :P© pape93

Wielki remont na Stadionie Stali© pape93

II liga i nic więcej...© pape93

PKP Stalowa Wola© pape93

PKP Nisko© pape93

Droga na Rzeszów - pofałdowana, oblegana i bez pobocza :/© pape93

Sokołów Małopolski - kościół pw. św. Jana Chrzciciela© pape93

Po mękach z brakiem pobocza, cała S19 dla mnie !© pape93

Konsumować można....© pape93

Rynek w Rzeszowie© pape93

Ratusz w Rzeszowie© pape93

Z cyklu - inne atrakcje turystyczne...© pape93

Starówka w Rzeszowie© pape93

Kościół wbudowany w ścianę kamienic© pape93

Schronisko ALKO w Rynku© pape93

Pomnik Czynu Rewolucyjnego© pape93

Biurowiec w budowie...© pape93

A dzień już coraz krótszy :/© pape93

PKS Rzeszów© pape93

Dworzec Autobusowy© pape93

PKP Rzeszów Główny© pape93

I od środka...© pape93

Rzeszowski Sky Tower© pape93

Hala Podpromie© pape93

Stal Rzeszów - piękna nowa trybuna© pape93

Starówka nocą...© pape93

Rynek czyli koniec nocnej przechadzki po Rzeszowie© pape93
_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Dane wycieczki:
Km: | 103.97 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 05:05 | km/h: | 20.45 | ||
Pr. maks.: | 47.56 | Temperatura: | 27.0 | Podjazdy: | 250m | Rower: | Giant |
Dzień #3 | Kielce - Sandomierz
Niedziela, 22 lipca 2012
Rano wstaliśmy z Rafałem o godzinie 6 rano. Mieliśmy 1:26 h żeby się ogarnąć i dojechać 13 km na PKP Julianka. Fakt faktem było z górki, ale mimo wszystko gdyby nie VSV83, który wziął mnie na koło to byśmy nie zdążyli. A tak jechaliśmy długi okres czasu w granicach 36-37 km/h. Ja wsiadłem w pociąg do Kielc, a Rafał udał się do domu w Tomaszowie Mazowieckim, chcąc jeszcze trochę niedzieli przeznaczyć na odpoczynek.
Ja natomiast dojechałem o 9 z groszami do Stolicy województwa Świętokrzyskiego. I tutaj muszę zaznaczyć że było mi bardzo zimno gdy wyszedłem ze składu. Jednak powiedzenie "pizga jak w kieleckim" chyba nie wzięło się znikąd :P A tak na serio to posiedziałem 30 minut na pięknym deptaku kieleckim i zjadłem do końca wszystkie zapasy z sakw ogrzewając kości na Słońcu.
O godzinie 10 ruszyłem w kierunku Sandomierza mając na liczniku już 16 km. Po drodze na jednej z głównych ulic dorwałem jeszcze Piekarnię ze świeżymi bułkami co jak na niedzielę było sporym osiągnięciem. Kupiłem coś do jedzenia i ruszyłem już czym prędzej przed siebie. Wczoraj jak jechałem z Rafałem do Kielc to wiatru właściwie nie było w ogóle. W niedzielę natomiast miałem znowu lekko w plecy, czasem trochę z boku. To pomogło i ciąłem prosto drogą numer 74 do Łagowa.
Tam zdjęcie na Rynku i skręciłem na drogę wojewódzką, aby po 8 km odbić w lewo na lokalne dróżki. I właśnie tamten odcinek spodobał mi się najbardziej. Cały czas góra, dół, góra, góra, dół, góra, dół, dół, dół, góra. Coś pięknego. Ale jakby tego było mało to jechałem jeszcze takim małym szczytem i widoki miałem przednie zarówno po lewej jak i prawej stronie. Na jednym z ostatnich zjazdów udało się urwać 65 km/h, ale tylko dlatego że nie znałem drogi i nie chciałem wylecieć na pierwszym lepszym zakręcie. Inaczej byłoby 70 jak nic.
Z czasem dojechałem do miejscowości Iwaniska. Tam odpocząłem na ławeczce przy fontannie. Z racji niedzieli był wszechogarniający spokój. Dalej kierowałem się na Klimontów w kierunku Tarnobrzegu. Kilka kilometrów dalej mijałem słynny zamek Krzyżtopór z 12 komnatami i 365 oknami. Oprócz tego nic więcej na trasie ciekawego mnie nie spotkało. Robiło się za to coraz cieplej. W Klimontowie zjadłem sobie loda na Rynku i po kilkunastu minutach ruszyłem na Tarnobrzeg. Niestety musiałem na którymś małym skrzyżowaniu źle skręcić i w pewnej chwili byłem już bliżej Sandomierza niż tego pierwszego miasta, toteż pojechałem już prosto do miasta "Ojca Mateusza". Przed samym Sandomierzem mijałem całe setki hektarów sadów, najczęściej z jabłkami. Po którymś już kilometrze zatrzymałem się i skusiłem na kilka z nich. Jeszcze były trochę niedojrzałe, ale co tam ;) Później jeszcze zerwałem sobie kilka wiśni dla smaku i popędziłem prosto na Sandomierz.
Zajechałem na Stare Miasto i ledwo wjechałem na Rynek z racji niedzieli i masy turystów. Było gwarno i ciasno. Usiadłem na jakimś murku i zacząłem dzwonić do Stalowej Woli i Sandomierza po noclegach wcześniej przeze mnie spisanych. Wszystko albo zajęte, albo nikt nie odbierał telefonu :/ Miałem jeszcze siły żeby jechać tego dnia do Stalowej, ale jak tam nocleg kosztował 60 PLN to podjechałem na Rynku do informacji turystycznej i z pomocą pewnej Pani znalazłem na drugim brzegu Wisły - Akademik. Zajechałem tam i okazało się że cena jest w miarę atrakcyjna.
Bardziej atrakcyjna była jednak godzina, bo zjechałem tam o 17:35. Rozpakowałem się, umyłem nieco i spytałem o jakiś sklep Panią w recepcji. Okazało się że pod nosem miałem "Biedre" toteż zaraz popędziłem tam na zakupy. Przyszedłem, zjadłem i o 19:00 ruszyłem na miasto, ale już bez sakw. Pojechałem na PKP, a potem pojeździłem po różnych uliczkach Sandomierza. Poczekałem aż się ściemni i posiedziałem na Rynku 20 minut wpatrując się w pięknie podświetlony Ratusz. Brakowało mi jedynie osoby towarzyszącej i piwka w ręku :P Mimo wszystko zadowolony i wypoczęty wróciłem do Bursy przed 22. Pogadałem przez telefon z bratem i poszedłem spać. Dzień #3 był już lżejszy od dwóch poprzednich, zwłaszcza dałem odpocząć swojemu tyłkowi. A Sandomierz okazał się rzeczywiście pięknym miasteczkiem nad Wisłą...























_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Ja natomiast dojechałem o 9 z groszami do Stolicy województwa Świętokrzyskiego. I tutaj muszę zaznaczyć że było mi bardzo zimno gdy wyszedłem ze składu. Jednak powiedzenie "pizga jak w kieleckim" chyba nie wzięło się znikąd :P A tak na serio to posiedziałem 30 minut na pięknym deptaku kieleckim i zjadłem do końca wszystkie zapasy z sakw ogrzewając kości na Słońcu.
O godzinie 10 ruszyłem w kierunku Sandomierza mając na liczniku już 16 km. Po drodze na jednej z głównych ulic dorwałem jeszcze Piekarnię ze świeżymi bułkami co jak na niedzielę było sporym osiągnięciem. Kupiłem coś do jedzenia i ruszyłem już czym prędzej przed siebie. Wczoraj jak jechałem z Rafałem do Kielc to wiatru właściwie nie było w ogóle. W niedzielę natomiast miałem znowu lekko w plecy, czasem trochę z boku. To pomogło i ciąłem prosto drogą numer 74 do Łagowa.
Tam zdjęcie na Rynku i skręciłem na drogę wojewódzką, aby po 8 km odbić w lewo na lokalne dróżki. I właśnie tamten odcinek spodobał mi się najbardziej. Cały czas góra, dół, góra, góra, dół, góra, dół, dół, dół, góra. Coś pięknego. Ale jakby tego było mało to jechałem jeszcze takim małym szczytem i widoki miałem przednie zarówno po lewej jak i prawej stronie. Na jednym z ostatnich zjazdów udało się urwać 65 km/h, ale tylko dlatego że nie znałem drogi i nie chciałem wylecieć na pierwszym lepszym zakręcie. Inaczej byłoby 70 jak nic.
Z czasem dojechałem do miejscowości Iwaniska. Tam odpocząłem na ławeczce przy fontannie. Z racji niedzieli był wszechogarniający spokój. Dalej kierowałem się na Klimontów w kierunku Tarnobrzegu. Kilka kilometrów dalej mijałem słynny zamek Krzyżtopór z 12 komnatami i 365 oknami. Oprócz tego nic więcej na trasie ciekawego mnie nie spotkało. Robiło się za to coraz cieplej. W Klimontowie zjadłem sobie loda na Rynku i po kilkunastu minutach ruszyłem na Tarnobrzeg. Niestety musiałem na którymś małym skrzyżowaniu źle skręcić i w pewnej chwili byłem już bliżej Sandomierza niż tego pierwszego miasta, toteż pojechałem już prosto do miasta "Ojca Mateusza". Przed samym Sandomierzem mijałem całe setki hektarów sadów, najczęściej z jabłkami. Po którymś już kilometrze zatrzymałem się i skusiłem na kilka z nich. Jeszcze były trochę niedojrzałe, ale co tam ;) Później jeszcze zerwałem sobie kilka wiśni dla smaku i popędziłem prosto na Sandomierz.
Zajechałem na Stare Miasto i ledwo wjechałem na Rynek z racji niedzieli i masy turystów. Było gwarno i ciasno. Usiadłem na jakimś murku i zacząłem dzwonić do Stalowej Woli i Sandomierza po noclegach wcześniej przeze mnie spisanych. Wszystko albo zajęte, albo nikt nie odbierał telefonu :/ Miałem jeszcze siły żeby jechać tego dnia do Stalowej, ale jak tam nocleg kosztował 60 PLN to podjechałem na Rynku do informacji turystycznej i z pomocą pewnej Pani znalazłem na drugim brzegu Wisły - Akademik. Zajechałem tam i okazało się że cena jest w miarę atrakcyjna.
Bardziej atrakcyjna była jednak godzina, bo zjechałem tam o 17:35. Rozpakowałem się, umyłem nieco i spytałem o jakiś sklep Panią w recepcji. Okazało się że pod nosem miałem "Biedre" toteż zaraz popędziłem tam na zakupy. Przyszedłem, zjadłem i o 19:00 ruszyłem na miasto, ale już bez sakw. Pojechałem na PKP, a potem pojeździłem po różnych uliczkach Sandomierza. Poczekałem aż się ściemni i posiedziałem na Rynku 20 minut wpatrując się w pięknie podświetlony Ratusz. Brakowało mi jedynie osoby towarzyszącej i piwka w ręku :P Mimo wszystko zadowolony i wypoczęty wróciłem do Bursy przed 22. Pogadałem przez telefon z bratem i poszedłem spać. Dzień #3 był już lżejszy od dwóch poprzednich, zwłaszcza dałem odpocząć swojemu tyłkowi. A Sandomierz okazał się rzeczywiście pięknym miasteczkiem nad Wisłą...

PKP Kielce© pape93

I ten świetny deptak...© pape93

Kierunek Tarnobrzeg© pape93

Rynek w Łagowie© pape93

Piękne Świętokrzyskie© pape93

Na tym zjeździe miałem MAX dnia© pape93

Iwaniska© pape93

Zamek Krzyżtopór© pape93

Cud natury© pape93

Musiałem tam wjechać© pape93

Klimontów© pape93

Rynek w Klimontowie© pape93

Sady Sandomierskie kusiły owocami :)© pape93

Drugi cel wyprawki osiągnięty© pape93

Rynek w Sandomierzu© pape93

Stalowa Wola w oddali (ok. 30 km)© pape93

Ciekawe rowery wodne© pape93

Płynie Wisła, płynie...© pape93

Nocleg w lokalnej Bursie© pape93

PKP Sandomierz© pape93

Sandomierz nocą...© pape93

I jeszcze jedno ujęcie...© pape93

I od tyłu.© pape93
_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Dane wycieczki:
Km: | 131.49 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 06:21 | km/h: | 20.71 | ||
Pr. maks.: | 64.91 | Temperatura: | 25.0 | Podjazdy: | 650m | Rower: | Giant |
Dzień #2 | Tomaszów Maz. - Kielce
Sobota, 21 lipca 2012
Wczorajsze 222 km dały mi kość, ale nie tak mocno jak przypuszczałem. Jednak najgorsze było to że dzień sobotni zaczął się już o 4:20 rano. Zjedliśmy z Rafałem śniadanie, spakowałem się i punktualnie o 5:00 wyruszyliśmy w stronę Kielc.
Na początku jechało mi się ciężko, bo było bardzo rześko, trochę bolał mnie tyłek po wczorajszym, no i się nie wyspałem zbytnio. Dodatkowo Rafał jechał na kolarzówce, więc poprosiłem go żeby nie szarpał tempa, bo ja na obciążonym crossie nie będę w stanie szybko ujechać. Pierwsze kilometry zawsze mam wolne. Teraz było nie inaczej, jednak rozkręcałem się w miarę upływu czasu. Pierwszą atrakcją na trasie była górka w Sławnie, która mi się spodobała ze względu na budowę jak i widok z niej rozpościerający się. Tam też miałem dzisiejszego maxa. Na 24 kilometrze poprosiłem o przerwę. Zjadłem 2 batoniki musli od VSV83 i trochę mi to dało mocy. Później nie było zbyt dużo atrakcji na trasie. Przejeżdżaliśmy przez Paradyż, Żarnów, aby wreszcie wylądować w Końskich. Tam dłuższy postój i pierwsze kanapki poszły w ruch. Po postoju ruszyliśmy w stronę Stąporkowa główną trasą. Rafał ostrzegał mnie że teraz zaczną się górki, no i rzeczywiście trzeba było pokonać pierwszy, nie tak stromy, jak długi podjazd. Trochę mnie to zmęczyło, ale chęci nadal mnie nie opuszczały do dalszej jazdy. Potem w Stąporkowie przecisnęliśmy się przez tłum ludzi zmierzających na targ i podjechaliśmy na fajne PKP. Stamtąd już wróciliśmy do głównej trasy i zaczęło się najgorsze, a zarazem najlepsze. Z Odrowąża do Samsonowa prowadziła bardzo pofałdowana droga. Pierwszych kilka górek było wymagających, ale ja takie lubię. Najgorsza byłą ta ostatnia. Jadę, jadę, a tu nagle pionowa ściana przede mną. Wolno, bo wolno ale się wczłapałem :) Trochę jednak sił mnie to kosztowało. Następnie przejeżdżaliśmy obok Dębu Bartek, gdzie zrobiliśmy sobie przerwę. Z Zagnańska droga znowu prowadziła pod górę, ale tylko kawałek i potem był cudowny zjazd do Kielc, które było już widać z daleka. Przeszliśmy wiaduktem nad S7 i po chwili byliśmy w mieście. Rafał już całkowicie wyłączył się z roli przewodnika i zostawił pole manewru dla mnie. Wypytałem kogo trzeba o Stadion Korony Kielce oraz Rynek i niedługo potem byliśmy w centrum Kielc. VSV83 miał małe niedogodności, bo sporo ulic było brukowanych i jego szosowe koła wymagały dostatecznej opieki na tym odcinku. Rynek Kielc nie powalił mnie z nóg. Nawet ładny, ale mógł być większy. Po przerwie na jedzenie i picie ruszyliśmy po Stadion. Po drodze minęliśmy piękny i jakże długi deptak. To była chyba jedyna rzecz, która mnie w tym mieście zachwyciła...no może oprócz Dworca PKS :) Stadion Korony bardzo podobny do Zagłębia Lubin tylko bez zabudowy. Kupiłem w sklepie 12-stą już odznakę i ruszyliśmy na Dworzec Główny PKP. Po drodze zahaczyliśmy także o ten ładniejszy, autobusowy. O 14:26 pojechaliśmy pięknym szynobusem do Julianki na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. 13 km dalej mieliśmy nocleg u znajomego gospodarza Rafała, który opiekował się Schroniskiem Młodzieżowym. Później wróciliśmy się jeszcze na dół do Złotego Potoku po zakupy. Wcześniej zrobiłem kilka zdjęć formacjom skalnym występującym na tamtym terenie. Potem zahaczyliśmy jeszcze o Jurajskie Lato Filmowe, na które Rafał mnie namówił. Ja jednak już nie miałem zbytnio nastroju na takie rzeczy, bo byłem padnięty. Odliczałem już tylko minuty do położenia się w łóżku. Organizm był bardzo zmęczony, a sam tyłek bolał mnie okrutnie po tych 398 kilometrach zrobionych na crossie w 2 dni. Było ciężko, Rafał mnie przeczołgał po Świętokrzyskim, ale było fajnie. Przynajmniej coś zobaczyłem. Ale i na Niego przyszła pora. Zajechaliśmy na nocleg po raz drugi i już się nie ruszył z łóżka. Dopadło go zmęczenie i nie zjechał już na Festiwal do Złotego po raz 3. Potem pogadaliśmy i o 22 już każdy z Nas słodko spał. Tak oto dobiegł końca drugi dzień wyprawki.






















_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Na początku jechało mi się ciężko, bo było bardzo rześko, trochę bolał mnie tyłek po wczorajszym, no i się nie wyspałem zbytnio. Dodatkowo Rafał jechał na kolarzówce, więc poprosiłem go żeby nie szarpał tempa, bo ja na obciążonym crossie nie będę w stanie szybko ujechać. Pierwsze kilometry zawsze mam wolne. Teraz było nie inaczej, jednak rozkręcałem się w miarę upływu czasu. Pierwszą atrakcją na trasie była górka w Sławnie, która mi się spodobała ze względu na budowę jak i widok z niej rozpościerający się. Tam też miałem dzisiejszego maxa. Na 24 kilometrze poprosiłem o przerwę. Zjadłem 2 batoniki musli od VSV83 i trochę mi to dało mocy. Później nie było zbyt dużo atrakcji na trasie. Przejeżdżaliśmy przez Paradyż, Żarnów, aby wreszcie wylądować w Końskich. Tam dłuższy postój i pierwsze kanapki poszły w ruch. Po postoju ruszyliśmy w stronę Stąporkowa główną trasą. Rafał ostrzegał mnie że teraz zaczną się górki, no i rzeczywiście trzeba było pokonać pierwszy, nie tak stromy, jak długi podjazd. Trochę mnie to zmęczyło, ale chęci nadal mnie nie opuszczały do dalszej jazdy. Potem w Stąporkowie przecisnęliśmy się przez tłum ludzi zmierzających na targ i podjechaliśmy na fajne PKP. Stamtąd już wróciliśmy do głównej trasy i zaczęło się najgorsze, a zarazem najlepsze. Z Odrowąża do Samsonowa prowadziła bardzo pofałdowana droga. Pierwszych kilka górek było wymagających, ale ja takie lubię. Najgorsza byłą ta ostatnia. Jadę, jadę, a tu nagle pionowa ściana przede mną. Wolno, bo wolno ale się wczłapałem :) Trochę jednak sił mnie to kosztowało. Następnie przejeżdżaliśmy obok Dębu Bartek, gdzie zrobiliśmy sobie przerwę. Z Zagnańska droga znowu prowadziła pod górę, ale tylko kawałek i potem był cudowny zjazd do Kielc, które było już widać z daleka. Przeszliśmy wiaduktem nad S7 i po chwili byliśmy w mieście. Rafał już całkowicie wyłączył się z roli przewodnika i zostawił pole manewru dla mnie. Wypytałem kogo trzeba o Stadion Korony Kielce oraz Rynek i niedługo potem byliśmy w centrum Kielc. VSV83 miał małe niedogodności, bo sporo ulic było brukowanych i jego szosowe koła wymagały dostatecznej opieki na tym odcinku. Rynek Kielc nie powalił mnie z nóg. Nawet ładny, ale mógł być większy. Po przerwie na jedzenie i picie ruszyliśmy po Stadion. Po drodze minęliśmy piękny i jakże długi deptak. To była chyba jedyna rzecz, która mnie w tym mieście zachwyciła...no może oprócz Dworca PKS :) Stadion Korony bardzo podobny do Zagłębia Lubin tylko bez zabudowy. Kupiłem w sklepie 12-stą już odznakę i ruszyliśmy na Dworzec Główny PKP. Po drodze zahaczyliśmy także o ten ładniejszy, autobusowy. O 14:26 pojechaliśmy pięknym szynobusem do Julianki na Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. 13 km dalej mieliśmy nocleg u znajomego gospodarza Rafała, który opiekował się Schroniskiem Młodzieżowym. Później wróciliśmy się jeszcze na dół do Złotego Potoku po zakupy. Wcześniej zrobiłem kilka zdjęć formacjom skalnym występującym na tamtym terenie. Potem zahaczyliśmy jeszcze o Jurajskie Lato Filmowe, na które Rafał mnie namówił. Ja jednak już nie miałem zbytnio nastroju na takie rzeczy, bo byłem padnięty. Odliczałem już tylko minuty do położenia się w łóżku. Organizm był bardzo zmęczony, a sam tyłek bolał mnie okrutnie po tych 398 kilometrach zrobionych na crossie w 2 dni. Było ciężko, Rafał mnie przeczołgał po Świętokrzyskim, ale było fajnie. Przynajmniej coś zobaczyłem. Ale i na Niego przyszła pora. Zajechaliśmy na nocleg po raz drugi i już się nie ruszył z łóżka. Dopadło go zmęczenie i nie zjechał już na Festiwal do Złotego po raz 3. Potem pogadaliśmy i o 22 już każdy z Nas słodko spał. Tak oto dobiegł końca drugi dzień wyprawki.

Żarnów - kościół św. Mikołaja© pape93

Centrum - Końskie© pape93

PKP Końskie© pape93

PKP Czarniecka Góra© pape93

PKP Stąporków© pape93

Słynny Dąb Bartek© pape93

PKP Zagnańsk© pape93

Kielce na horyzoncie© pape93

S7 w roz-budowie© pape93

Pierwszy cel wyprawki osiągnięty.© pape93

Kościół Świętego Krzyża w Kielcach© pape93

Rynek w Kielcach© pape93

Nasze bryki...© pape93

Galeria Korona w Kielcach© pape93

Niemal 2-kilometrowy deptak !© pape93

Przed Stadionem Korony Kielce© pape93

Przecudnie oryginalny Dworzec PKS !© pape93

I w środeczku...© pape93

Elf na peronie PKP Kielce© pape93

Brama Twardowskiego czyli uroki Jury© pape93

Źródła Wiercicy w Złotym Potoku© pape93

Jurajskie Lato Filmowe© pape93
_____________________________________
_____________________________________
|<<----- POPRZEDNI DZIEŃ
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Dane wycieczki:
Km: | 175.52 | Km teren: | 0.00 | Czas: | 08:08 | km/h: | 21.58 | ||
Pr. maks.: | 61.58 | Temperatura: | 20.0 | Podjazdy: | 910m | Rower: | Giant |
Dzień #1 | Syców - Tomaszów Maz.
Piątek, 20 lipca 2012
Niedawno miałem jechać to tu, to tam. Ostatecznie stanęło na tym, że sam musiałem sobie coś wymyślić i padło na Wschód Polski, który mnie intrygował od pewnego czasu. Zakładałem że wyprawka zajmie mi 6 dni. W czwartek wieczorem przygotowałem ostatnie rzeczy i przed północą miałem już spakowane sakwy. Rano wystarczyło wstać i ruszyć.
To jednak nie okazało się tak proste gdyż wyruszyłem dopiero o 7:31 z Sycowa. Na ten dzień przewidziałem dojechanie do Tomaszowa Mazowieckiego (ok.180-190 km), gdzie miał mnie przygarnąć na jedną noc Rafał. Rano nie byłem załamany późną porą wyjazdu, bo wiedziałem, że moim wielkim sprzymierzeńcem będzie tego dnia wiatr w plecy. I tak też było. Do Sokolnik jechałem bez większych przygód oprócz awarii tuż za Kępnem. Coś nieciekawie zaczęło mi strzelać w przednim kole, ale miejscowy serwisant tylko powierzchownie zaradził temu defektowi. Jak się później okazało, "naprawa" wystarczyła na 300 km.
W Sokolnikach skręciłem na Lututów, Złoczew i dalej na Burzenin, Widawę aż z powrotem dotarłem do krajowej "8" w okolicach Szczercowa. Po drodze nie miałem większych przygód. Pojechałem trochę na około, bo chciałem zaliczyć kilka gmin no i przy okazji zobaczyć tamtejsze miasteczka. Ze Szczercowa natomiast jechałem już główną trasą do Bełchatowa. Pobocze było 1,5 metrowe, ale niestety bardzo nierówne. Mimo słabnącego, ale wciąż wiejącego wiatru w plecy, nie byłem w stanie bezpiecznie się rozpędzić.
Do Bełchatowa dojechałem o godzinie 14:00 mając na liczniku już 135 km. Posiedziałem chwilę na Rynku, podjechałem pod nową halę Skry oraz nie omieszkałem zahaczyć o stadion Gieksy.
Z miasta słynącego z Kopalni ruszyłem na ostatnią prostą do Piotrkowa Trybunalskiego. Pierwszych kilka kilometrów było pozbawione pobocza więc jechałem wolniutko. Później po 155 km przebrałem na stacji ORLEN krótkie spodenki z chudą gąbką, na INTERKOLowe porządniejsze. To był świetny ruch, bo tyłek już powoli miał dość. Szkoda tylko że tak późno wpadłem na ten pomysł.
W Piotrkowie byłem już umówiony z VSV83, który czekał na mnie na Dworcu Kolejowym. Myślałem że przyjedzie kolarzówką, ale wybrał się starym, poczciwym Biancchim. Stanęliśmy tylko na chwilę na Rynku i dalej już Rafał wziął na siebie prowadzenie "wycieczki". W drodze do Tomaszowa starał się pokazać mi jak najwięcej rzeczy mimo iż już czułem dystans w nogach. Byliśmy pod Grotami, nad Zalewem Sulejowskim, na Niebieskich Źródłach czy też obok Kopalni Białego Piasku. Mimo zmęczenia czułem, że tego dnia dałbym radę trzasnąć 300 km i dojechać do tej Warszawy, ale nie miałem zamiaru zmieniać już planów. Po jakimś czasie dojechaliśmy do domu Rafała i tam się rozpakowałem. Najadłem się niesłychanie, a na sam wieczór podjechaliśmy jeszcze samochodem do Spały i Inowłodza zobaczyć tamtejsze miejsca charakterystyczne. Potem powrót już po ciemku i trzeba było iść spać, bo w sobotę startowaliśmy z samiutkiego rańca!
Ta wycieczka miała opiewać na 185 km, w porywach do 200 km, ale dzięki Rafałowi udało mi się ustanowić swój własny rekord dystansu w ciągu jednego dnia. Od teraz mogę sobie zmienić tą rubrykę na 222 km.


















_____________________________________
_____________________________________
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
To jednak nie okazało się tak proste gdyż wyruszyłem dopiero o 7:31 z Sycowa. Na ten dzień przewidziałem dojechanie do Tomaszowa Mazowieckiego (ok.180-190 km), gdzie miał mnie przygarnąć na jedną noc Rafał. Rano nie byłem załamany późną porą wyjazdu, bo wiedziałem, że moim wielkim sprzymierzeńcem będzie tego dnia wiatr w plecy. I tak też było. Do Sokolnik jechałem bez większych przygód oprócz awarii tuż za Kępnem. Coś nieciekawie zaczęło mi strzelać w przednim kole, ale miejscowy serwisant tylko powierzchownie zaradził temu defektowi. Jak się później okazało, "naprawa" wystarczyła na 300 km.
W Sokolnikach skręciłem na Lututów, Złoczew i dalej na Burzenin, Widawę aż z powrotem dotarłem do krajowej "8" w okolicach Szczercowa. Po drodze nie miałem większych przygód. Pojechałem trochę na około, bo chciałem zaliczyć kilka gmin no i przy okazji zobaczyć tamtejsze miasteczka. Ze Szczercowa natomiast jechałem już główną trasą do Bełchatowa. Pobocze było 1,5 metrowe, ale niestety bardzo nierówne. Mimo słabnącego, ale wciąż wiejącego wiatru w plecy, nie byłem w stanie bezpiecznie się rozpędzić.
Do Bełchatowa dojechałem o godzinie 14:00 mając na liczniku już 135 km. Posiedziałem chwilę na Rynku, podjechałem pod nową halę Skry oraz nie omieszkałem zahaczyć o stadion Gieksy.
Z miasta słynącego z Kopalni ruszyłem na ostatnią prostą do Piotrkowa Trybunalskiego. Pierwszych kilka kilometrów było pozbawione pobocza więc jechałem wolniutko. Później po 155 km przebrałem na stacji ORLEN krótkie spodenki z chudą gąbką, na INTERKOLowe porządniejsze. To był świetny ruch, bo tyłek już powoli miał dość. Szkoda tylko że tak późno wpadłem na ten pomysł.
W Piotrkowie byłem już umówiony z VSV83, który czekał na mnie na Dworcu Kolejowym. Myślałem że przyjedzie kolarzówką, ale wybrał się starym, poczciwym Biancchim. Stanęliśmy tylko na chwilę na Rynku i dalej już Rafał wziął na siebie prowadzenie "wycieczki". W drodze do Tomaszowa starał się pokazać mi jak najwięcej rzeczy mimo iż już czułem dystans w nogach. Byliśmy pod Grotami, nad Zalewem Sulejowskim, na Niebieskich Źródłach czy też obok Kopalni Białego Piasku. Mimo zmęczenia czułem, że tego dnia dałbym radę trzasnąć 300 km i dojechać do tej Warszawy, ale nie miałem zamiaru zmieniać już planów. Po jakimś czasie dojechaliśmy do domu Rafała i tam się rozpakowałem. Najadłem się niesłychanie, a na sam wieczór podjechaliśmy jeszcze samochodem do Spały i Inowłodza zobaczyć tamtejsze miejsca charakterystyczne. Potem powrót już po ciemku i trzeba było iść spać, bo w sobotę startowaliśmy z samiutkiego rańca!
Ta wycieczka miała opiewać na 185 km, w porywach do 200 km, ale dzięki Rafałowi udało mi się ustanowić swój własny rekord dystansu w ciągu jednego dnia. Od teraz mogę sobie zmienić tą rubrykę na 222 km.

Wieczorne pakowanie przed-wyprawkowe© pape93

START - środa, 20.07.2012 - 7:31 rano© pape93

Niezwykla masywna budowla sakralna w Złoczewie© pape93

Kościół w Burzeninie© pape93

Dość pokaźny kościół przed Szczercowem© pape93

14:00 - 135 km za mną - Bełchatów© pape93

Oblegana przez dzieci fonntanna na bełchatowskim Rynku© pape93

Pod Halą Skry Bełchatów© pape93

PGE GKS Bełchatów© pape93

Teraz prosto na Piotrków© pape93

Jeszcze tylko rzut oka na Elektrownie Bełchatów© pape93

Ciasny, ale własny - Rynek w Piotrkowie Trybunalskim© pape93

Pod Grotami już w towarzystwie Rafała (VSV83)© pape93

Na tamie Zalewu Sulejowskiego© pape93

Niebieskie źródła w Tomaszowie Mazowieckim© pape93

Rynek w Tomaszowie z niedkończoną renowacją© pape93

Znany mi już Dworzec Kolejowy w tymże mieście.© pape93

Spała odwiedzona już samochodem.© pape93
_____________________________________
_____________________________________
|PODSUMOWANIE
|----->> NASTĘPNY DZIEŃ
_____________________________________
_____________________________________
Kategoria >200 km
Dane wycieczki:
Km: | 221.79 | Km teren: | 4.20 | Czas: | 09:13 | km/h: | 24.06 | ||
Pr. maks.: | 54.41 | Temperatura: | 21.0 | Podjazdy: | 460m | Rower: | Giant |
Przygotowania do wyprawki zakończone !
Czwartek, 19 lipca 2012
Przygotowania zakończone. Sprawy internetowe załatwione. Popołudniu sprawdziłem sobie noclegi w kilku miastach przez które będę przejeżdżał. To tak na wszelki wypadek. Rower wyczyściłem z grubsza, podokręcałem wszystkie śrubki. Zabrakło mi jednak odwagi, aby rozkuć jeszcze dzisiaj łańcuch. Brudny jest jak świnia, ale trudno - musi wytrzymać jeszcze troszkę. Muszę jeszcze tylko spakować dwie sakwy i jutro o 6 rano wyjeżdżam do Tomaszowa Mazowieckiego. Prognoza pogody jest korzystna, bo ma być bez opadów, a w dodatku mam mieć wiatr w plecy!
Przez 6 kolejnych dni będę dawał znaki życia przez BLIPa, którego muszę przetestować "w trasie".
Przez 6 kolejnych dni będę dawał znaki życia przez BLIPa, którego muszę przetestować "w trasie".
Dane wycieczki:
Km: | 0.56 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||||
Pr. maks.: | 30.67 | Temperatura: | 19.0 | Podjazdy: | m | Rower: | Giant |
Ależ to lato nam się popsuło...
Środa, 18 lipca 2012
No i człowiek ani się nie obejrzał a 8 dni zleciało jak z bicza strzelił. W piątek ostatni dzień w pracy i dostałem miesiąc wolnego. Teraz mogę się skupić wyłącznie na rowerze. A to również dlatego że dostałem się na studia, złożyłem papiery i mam święty spokój. Tylko co z tego skoro nadal czekam na wypłatę za czerwiec, a pogoda z upalnie lipcowej zrobiła się późno wrześniowa? No szkoda. Na pocieszenie kupiłem sobie płytę Depeche Mode z najlepszymi singlami lat 1986-98. Nie żałuję.
A dzisiaj wróciłem sobie z Oleśnicy w jeansach i dwoma sakwami do Sycowa "na wakacje". 3 razy przerywałem jazdę z powodu zbyt intensywnego deszczu, ale jakoś dotarłem do domu. Komputer odebrałem z serwisu, jutro będzie można się pobawić z dekoderami. Trzeba wyczyścić rower, a w piątek ruszam na Wschód...
A dzisiaj wróciłem sobie z Oleśnicy w jeansach i dwoma sakwami do Sycowa "na wakacje". 3 razy przerywałem jazdę z powodu zbyt intensywnego deszczu, ale jakoś dotarłem do domu. Komputer odebrałem z serwisu, jutro będzie można się pobawić z dekoderami. Trzeba wyczyścić rower, a w piątek ruszam na Wschód...
Dane wycieczki:
Km: | 34.88 | Km teren: | 0.10 | Czas: | 01:32 | km/h: | 22.75 | ||
Pr. maks.: | 41.77 | Temperatura: | 17.5 | Podjazdy: | 45m | Rower: | Giant |
PRACA - wtorek (5)
Wtorek, 10 lipca 2012
Dzisiaj do pracy wybrałem się w końcu rowerem. Spakowaliśmy kilkanaście profili i już o 8 nie mieliśmy nic do roboty. Maniek dał nam zatem świetną maszynę firmy Karcher i czyściliśmy stare profile przez 5 godzin. W końcu jakieś oderwanie od monotonności. I dzisiaj pierwsze wyniki rekrutacji na studia...
Dane wycieczki:
Km: | 9.50 | Km teren: | 0.00 | Czas: | km/h: | ||||
Pr. maks.: | 0.00 | Temperatura: | 25.0 | Podjazdy: | 10m | Rower: | Kellys i przyjaciele |
Ta nieszczęsna Legnica...
Niedziela, 8 lipca 2012
Wczoraj walnąłem te 166 km. Niby nic mnie nie bolało, nie byłem zmęczony, ale w niedzielę okazało się że nogi są jednak lekko zakwaszone :P Po zjedzeniu obiadu wyruszyłem na pociąg do Chojnowa nie chcąc tracić, ani jednego dnia z lipca. Moim celem było zaliczenie 10 gmin. W Chojnowie nie byłem, a więc trochę poświęciłem na zwiedzanie miasta. Do Legnicy jechało się bardzo ciężko bo pod wiatr. Tam nie siedziałem długo, bo już miałem okazję być w Legnicy w 2010 roku, ale z buta. Później przebiłem się na Wschód i wioskami dotarłem do Malczyc, gdzie czekałem 30 minut na opóźniony pociąg. 25 zł na PKP straciłem, ale już 280 gmin mam zaliczonych i myślę że jeszcze trochę w te wakacje uciupłam :) Poniedziałek ogłaszam dniem przerwy od roweru...













Na peronie w Chojnowie - początek trasy...© pape93

Chojnów - stary i zaniedbany dworzec kolejowy© pape93

Rynek w Chojnowie© pape93

Graffiti Fanatycznych Chojnowian© pape93

Znak na Obwodnicy Legnicy© pape93

Długa prosta...© pape93

Katedra w Legnicy© pape93

Katedra św. Piotra i Pawła w Legnicy© pape93

Deptak na Starym Mieście© pape93

Wybitnie urocze PKP Legnica Piekary© pape93

Fajny zajazd w miejscowści Rosochata© pape93

PKP Malczyce - koniec trasy© pape93
Dane wycieczki:
Km: | 58.22 | Km teren: | 5.50 | Czas: | 03:05 | km/h: | 18.88 | ||
Pr. maks.: | 45.75 | Temperatura: | 28.0 | Podjazdy: | 120m | Rower: | Giant |
Zwyciężył wariant głogowski
Sobota, 7 lipca 2012
Nadchodziła sobota, a ja nadal nie wiedziałem gdzie się wybrać i jaka będzie pogoda. W piątek wieczorem spisałem sobie tylko godziny pociągów i rano musiałem wybrać jeden z kilku wariantów. W grę wchodził Wałbrzych, Kłodzko, Zgorzelec, Leszno, Głogów, a nawet Poznań! Wybrałem jednak tą przedostatnią opcję i nie żałuję.
O godzinie 6:56 rano wsiadłem w pociąg do Głogowa na wrocławskich Kuźnikach. Podróż minęła mi dość szybko, a miła Pani konduktor nie policzyła mi nawet biletu za rower. Dworzec PKP w Głogowie nie zachwycił mnie swoim wyglądem i popędziłem w głąb miasta. Rynek dość fajny, ale miasto takie średnie :P
Później pojechałem do miejscowości Szlichtyngowa. Droga była monotonna, ale tempo miałem dobre. Zahaczyłem tylko o województwo lubuskie, aby po chwili odbić już na południe. Przejechałem przez kilka wiosek, zaliczyłem jedną gminę i dotarłem do Góry.
Góra to 12-tysięczne miasteczko, które wydawało mi się mało atrakcyjne, ale trzeba odwiedzić każde miasto samemu żeby się przekonać. Rynek jest bardzo dobrze zagospodarowany mimo iż jest niewielki. Szkoda że nie działa PKP, ale i tak budynek utrzymany jest w dobrym stanie. Wyjechałem z miasta i natknąłem się na cmentarz radziecki. Potem już cały czas drogą wojewódzką do Rawicza. Po drodze oprócz fajnego widoku nie było nic ciekawszego.
Rawicz z kolei kojarzył mi się od zawsze z wielkopolską, już taką typową. PKP dość ładny i prężnie działający. Im dalej zapędzałem się w głąb miasta tym bardziej mi się podobało. Niestety sam Rynek i różowy Ratusz popsuł moje dobre wrażenie. Zjadłem sobie loda i dalej już drogą krajową numer 5, bardzo ruchliwą i bez pobocza dotarłem do Żmigrodu.
Żmigród mnie rozczarował. Owe miasto okazało się małe i niezbyt atrakcyjne. Szkoda, bo na mapie nie wygląda tak źle. Za to położone 10 km dalej 2,5 tysięczne Prusice zachwyciły mnie swoim czystym, zadbanym i pięknym Rynkiem. Po prostu cudo!
Z Prusic musiałem kierować się na Oborniki Śląskie. Przejechałem bez problemu Wał Trzebnicki i nie zatrzymując się dotarłem na obrzeża Wrocławia. Musiałem jednocześnie uciekać przed burzą, która wiła się po niebie równolegle do kierunku mojej jazdy. Fajnie też było się ścigać z autami przez wioski przed samym Wrocławiem. Momentami jechałem crossem 40 km/h po płaskim utrudniając życie kierowcom :D Do samego Wrocławia wjechałem zahaczając o dwie brakujące stacje PKP na mojej mapie. Chodzi mi o Świniary i Osobowice. Wjechałem do miasta ulicą Obornicką, ale miałem jeszcze dużo sił, więc mimo zagrożenia burzą udałem się pod Halę Ludową. Posiedziałem 30 minut i prosto do domu przez Stadion, gdzie grał Queen.
Sobotnia wycieczka znowu należała do udanych. Zobaczyłem kilka fajnych miast i miasteczek, zaliczyłem 9 nowych gmin, zrobiłem sobie niezły trening (166 km), no i ponownie zjarałem sobie ręce na Słońcu. Trzeba też dodać że pogoda dopisała i udało się uniknąć burzy. Wiatr był tego dnia neutralny. Szczerze mówiąc to tego dnia byłem gotów zrobić 200 km, ponieważ trasa była bardzo płaska, ale nie było sensu robić kilometrów na siłę. Jeszcze się w tym sezonie narobię 2-setek. Oby więcej takich sobót!




























O godzinie 6:56 rano wsiadłem w pociąg do Głogowa na wrocławskich Kuźnikach. Podróż minęła mi dość szybko, a miła Pani konduktor nie policzyła mi nawet biletu za rower. Dworzec PKP w Głogowie nie zachwycił mnie swoim wyglądem i popędziłem w głąb miasta. Rynek dość fajny, ale miasto takie średnie :P
Później pojechałem do miejscowości Szlichtyngowa. Droga była monotonna, ale tempo miałem dobre. Zahaczyłem tylko o województwo lubuskie, aby po chwili odbić już na południe. Przejechałem przez kilka wiosek, zaliczyłem jedną gminę i dotarłem do Góry.
Góra to 12-tysięczne miasteczko, które wydawało mi się mało atrakcyjne, ale trzeba odwiedzić każde miasto samemu żeby się przekonać. Rynek jest bardzo dobrze zagospodarowany mimo iż jest niewielki. Szkoda że nie działa PKP, ale i tak budynek utrzymany jest w dobrym stanie. Wyjechałem z miasta i natknąłem się na cmentarz radziecki. Potem już cały czas drogą wojewódzką do Rawicza. Po drodze oprócz fajnego widoku nie było nic ciekawszego.
Rawicz z kolei kojarzył mi się od zawsze z wielkopolską, już taką typową. PKP dość ładny i prężnie działający. Im dalej zapędzałem się w głąb miasta tym bardziej mi się podobało. Niestety sam Rynek i różowy Ratusz popsuł moje dobre wrażenie. Zjadłem sobie loda i dalej już drogą krajową numer 5, bardzo ruchliwą i bez pobocza dotarłem do Żmigrodu.
Żmigród mnie rozczarował. Owe miasto okazało się małe i niezbyt atrakcyjne. Szkoda, bo na mapie nie wygląda tak źle. Za to położone 10 km dalej 2,5 tysięczne Prusice zachwyciły mnie swoim czystym, zadbanym i pięknym Rynkiem. Po prostu cudo!
Z Prusic musiałem kierować się na Oborniki Śląskie. Przejechałem bez problemu Wał Trzebnicki i nie zatrzymując się dotarłem na obrzeża Wrocławia. Musiałem jednocześnie uciekać przed burzą, która wiła się po niebie równolegle do kierunku mojej jazdy. Fajnie też było się ścigać z autami przez wioski przed samym Wrocławiem. Momentami jechałem crossem 40 km/h po płaskim utrudniając życie kierowcom :D Do samego Wrocławia wjechałem zahaczając o dwie brakujące stacje PKP na mojej mapie. Chodzi mi o Świniary i Osobowice. Wjechałem do miasta ulicą Obornicką, ale miałem jeszcze dużo sił, więc mimo zagrożenia burzą udałem się pod Halę Ludową. Posiedziałem 30 minut i prosto do domu przez Stadion, gdzie grał Queen.
Sobotnia wycieczka znowu należała do udanych. Zobaczyłem kilka fajnych miast i miasteczek, zaliczyłem 9 nowych gmin, zrobiłem sobie niezły trening (166 km), no i ponownie zjarałem sobie ręce na Słońcu. Trzeba też dodać że pogoda dopisała i udało się uniknąć burzy. Wiatr był tego dnia neutralny. Szczerze mówiąc to tego dnia byłem gotów zrobić 200 km, ponieważ trasa była bardzo płaska, ale nie było sensu robić kilometrów na siłę. Jeszcze się w tym sezonie narobię 2-setek. Oby więcej takich sobót!

PKP Głogów - początek trasy© pape93

Chrobry Głogów© pape93

Fajny skwer w Głogowie© pape93

Zniszczony lecz nie w pełni kościół św. Marcina© pape93

Ratusz w Głogowie© pape93

Dla mnie żenujący Most Tolerancji w Głogowie...© pape93

Ukraina działa na wyobraźnie..© pape93

Pierwszy raz w lubuskim ! - ale tylko na chwilę© pape93

Niektóre wioski mają swoje małe perełki© pape93

Przerwa musi być :)© pape93

Co najwyżej 6 km ;P© pape93

Skromne, ale ładne Stare Miasto Góry© pape93

Cukrownia w Górze© pape93

Nieczynne PKP Góra© pape93

Góra - i tak właśnie powinno być w Sycowie !© pape93

Rzadko spotykany Cmentarz Radziecki© pape93

Budowa S5 czyli Obwodnicy Rawicza© pape93

Prężnie działający PKP w Rawiczu© pape93

Rynek w Rawiczu© pape93

Deptak w Rawiczu© pape93

Na Rynku w Żmigrodzie© pape93

PKP Żmigród© pape93

Cudowny Rynek w 2-tysięcznych Prusicach !!© pape93

Od Wrocławia dzieli mnie tylko Wał Trzebnicki© pape93

Zapomniana stacja kolejowa Wrocław Świniary© pape93

Wrocław Osobowice© pape93

Odpoczynek pod Halą Ludową© pape93

Queen na wrocławskim stadionie...© pape93
Dane wycieczki:
Km: | 166.15 | Km teren: | 1.50 | Czas: | 07:58 | km/h: | 20.86 | ||
Pr. maks.: | 47.09 | Temperatura: | 30.0 | Podjazdy: | 260m | Rower: | Giant |
Fryzjer, a potem na miasto
Piątek, 6 lipca 2012
Po pracy skorzystałem z usług fryzjera. Raz na pół roku można sobie pozwolić. Już mi było za gorąco w tych długich włosach. Tym razem wybrałem się na rundkę po mieście dopiero o 19 wieczorem. Wcześniej upał był zbyt mocny. Dotarłem pod Stadion i dalej przez Kozanów i Legnicką do Hali Ludowej. Z powrotem wracałem przez Rynek, koło Sky Tower'a, dalej Karkonoską i skręciłem na Krzyską. Wyjechałem na Avicenny i wróciłem okrężną drogą na Nowy Dwór spotykając jeszcze Łukasza, kolegę z pracy, który jechał właśnie na nocną zmianę.
Ostatnie dni są bardzo ciepłe, a wieczory dłużą się w nieskończoność. Jutro będzie sobota, więc wypadałoby gdzieś pojechać. Gdzie? Tego nawet ja nie wiem...
Ostatnie dni są bardzo ciepłe, a wieczory dłużą się w nieskończoność. Jutro będzie sobota, więc wypadałoby gdzieś pojechać. Gdzie? Tego nawet ja nie wiem...
Dane wycieczki:
Km: | 37.49 | Km teren: | 0.70 | Czas: | 01:49 | km/h: | 20.64 | ||
Pr. maks.: | 37.41 | Temperatura: | 30.0 | Podjazdy: | 20m | Rower: | Giant |